Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Biznes Lifestyle

Lech Kaniuk: „Zainwestowałem w startupy już 10 mln zł, a ciągle się tego uczę” (WYWIAD)

Choć teraz odrzuca po kilka propozycji inwestycji tygodniowo, to kiedyś sam spotkał się z odmową, a najlepszą okazję zaprzepaścił, bo… nie zdążył zebrać dość gotówki. Stroni od giełdy, złota i kryptowalut, ale za to dużo inwestuje w nieruchomości i startupy, także własne. Najwięcej w SunRoof, z którego chciał zrobić tzw. jednorożca. – Żadnej spółki nie traktuję jak własnego dziecka, które muszę pilnować i którego nikomu nie oddam – mówi Lech Kaniuk, współtwórca sukcesu m.in. PizzaPortal.pl oraz iTaxi.

Lech Kaniuk, współzałożyciel m.in. PizzaPortal.pl
Po wycofaniu się z kierowania firmą SunRoof, Lech Kaniuk otrzymał liczne propozycji zaangażowania się – nie tylko kapitałowego – w różne startupy. Na razie skupia się jednak na własnych pomysłach. Fot. materiały prasowe/Lech Kaniuk

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jak Lech Kaniuk podsumowuje efekty swojego inwestowania w startupy.
  2. Co go do tego przyciąga, a co najbardziej w tym frustruje.
  3. Jak zmieniło się ostatnio jego podejście do zarządzania majątkiem i co traktuje obecnie priorytetowo.
Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Mariusz Bartodziej, XYZ: Czy kiedykolwiek spółka, w którą chciał pan zainwestować, odmówiła?

Lech Kaniuk, współzałożyciel m.in. PizzaPortal.pl: Tak, raz – w 2007 r. A trzy lata temu jej wspólnicy zrealizowali udany exit, więc całkiem nieźle bym na tym wyszedł.

O którą firmę chodzi?

Szwedzki Behaviosec działający w obszarze cyberbezpieczeństwa. Stworzył oprogramowanie pomagające zweryfikować, czy przy komputerze siedzi na pewno uprawniona osoba – nawet jeśli zna hasło.

Spółkę założyła dwójka programistów, którzy doprosili mojego znajomego jako współzałożyciela i prezesa. Bardzo chciałem w nią zainwestować, ale on przekonywał, żebym tego nie robił.

Dlaczego?

Zapewniał, że nie chce, bym stracił pieniądze – spółka akurat przechodziła trudny okres w momencie upadku Leman Brothers, bo oferowała produkt przede wszystkim bankom. Jednak z perspektywy czasu sądzę, że byłem wtedy po prostu „za krótki”, a znajomemu głupio było powiedzieć mi to wprost.

Warto wiedzieć

Miłośnik innowacji

Lech Kaniuk to przedsiębiorca i inwestor znany nie tylko w Polsce, ale także w Szwecji, gdzie studiował na Uniwersytecie Technicznym w Luleå i już w młodym wieku tworzył swoje pierwsze innowacyjne projekty. Na dobre związał się z biznesem w 2009 r., gdy założył PizzaPortal.pl, wykorzystując wcześniejsze doświadczenia zdobyte w szwedzkiej spółce OnlinePizza Norden.

Trzy lata później, wraz ze wspólnikami, odniósł spektakularny sukces, sprzedając firmę za równowartość 120 mln zł. Umożliwiło mu to inwestowanie w kolejne przedsięwzięcia. W dwóch z nich zaangażował się operacyjnie – najpierw w iTaxi, a następnie w SunRoof, będący europejską konkurencją Tesli w dziedzinie dachów solarnych.

Do tej pory Lech Kaniuk wydał w Polsce dwie książki z zakresu przedsiębiorczości i inwestowania. Pierwsza to „Siła pędu”, natomiast druga: „Anioł w piekle”.

Regularne odmawianie inwestycji

Dziś ma pan już zupełnie inną pozycję jako inwestor. Jak często musi pan odmawiać, skoro dość aktywnie promuje się jako anioł biznesu? Przy obecnej rozpoznawalności to przynosi chyba tylko więcej zbędnych ofert.

Rzeczywiście – zastanawiam się często, czy warto mówić publicznie o swoim inwestowaniu. Ci, co powinni mnie znać, i tak mnie już znają. Ale na razie nie mam z tym problemu.

Odrzucam średnio 5–10 pomysłów tygodniowo. Nie odpowiadam każdemu, bo niektóre wiadomości po prostu umykają mi w natłoku powiadomień. Ale zawsze staram się odpisać choć krótkie „nie”, a w miarę możliwości nawet dać kilkuzdaniowy feedback.

Dlaczego?

Bo jako przedsiębiorca, który sam przeprowadzał rundy inwestycyjne, znam to uczucie, gdy zabiegasz o uwagę inwestora, a nie dostajesz żadnej odpowiedzi. Dlatego czuję się zobowiązany do oszczędzenia tego innym. Aniołowi biznesu trudno odpowiadać na wszystkie propozycje, ale fundusze inwestycyjne powinny merytorycznie uzasadniać każdą odmowę.

Powody odmowy się zmieniły?

Są w zasadzie takie same. Najczęściej po prostu nie odpowiada mi zespół założycielski lub sam pomysł – albo jedno i drugie. Swego czasu trafiało do mnie sporo projektów podobnych do PizzaPortal.pl.

Z jakim efektem?

Kategorycznie odmawiałem. Generalnie anioł biznesu powinien inwestować w obszarach, w których ma największe doświadczenie, bo wtedy jest w stanie realnie pomóc. Jednak ja byłem już zmęczony platformami do zamawiania produktów, więc nie chciałem wchodzić po raz drugi w to samo.

Poza tym założyciele startupów czasem zapominają o jednej, prozaicznej kwestii.

Jakiej?

Każdy inwestor – czy to indywidualny, czy fundusz – ma dostępną tylko część kwoty, którą zarządza. To nie tak, że pieniądze czekają na koncie, aż wykona się przelew. Bardzo często trzeba dopiero „uwolnić” gotówkę, zmieniając jedne aktywa na inne.

W listopadzie pewien startup będzie ogłaszać rundę z moim udziałem. Miało dojść do tego wcześniej, ale sygnalizowałem, że będę musiał odpuścić, bo nie zdążę zebrać gotówki z innych inwestycji.

Spółka zaczekała na mnie i to nie ze względów finansowych. Miała nadsubskrypcję [chętnych na większą liczbą udziałów niż oferowane – red.], a moja kwota w skali rundy nie robi istotnej różnicy – mimo że inwestuję więcej niż kilkadziesiąt tysięcy złotych. Po prostu chciała mieć wśród wspólników osobę z takim doświadczeniem jak moje, a znalazłem się w gronie naprawdę znanych aniołów biznesu.

Największa niewykorzystana szansa inwestycyjna? Booksy

Jaka największa okazja inwestycyjna w takim razie panu umknęła?

Miałem możliwość przejęcia pakietu wartego ponad 1 mln zł na bardzo wczesnym etapie rozwoju Booksy – kupca szukał jeden z pierwszych udziałowców. Zabrakło mi dosłownie 2–3 tygodni, by uzbierać całą kwotę. Niestety ktoś mnie uprzedził. Byłaby to fantastyczna inwestycja, bo od tego czasu wartość firmy wzrosła kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt razy.

Mógł pan zająć się inwestowaniem dzięki sprzedaży PizzaPortal.pl w 2012 r. za 120 mln zł. Pan jako współzałożyciel zainkasował pewnie kilkadziesiąt milionów. Jak podszedł pan do zarządzania majątkiem?

W gotówce otrzymałem tylko niewielką część kwoty. Zacząłem wtedy inwestować w startupy, m.in. w Prowly. Co ciekawe, założyciele nadal chcieli tylko rozwijać produkt, ale moim warunkiem było przeznaczenie pieniędzy na rozkręcenie sprzedaży. Zrobili to z sukcesem, a ja po prawie dwóch latach odsprzedałem im udziały, by zwiększyli zaangażowanie przed kolejną rundą. Zarobiłem dość – IRR [wewnętrzna stopa zwrotu – red.] był na poziomie 30 proc. – a oni wyszli na tym nawet lepiej, bo z czasem wartość firmy znacznie wzrosła.

Co poza startupami?

Po exicie zacząłem też budować portfel nieruchomości – za gotówkę, bez zadłużania się. Traktowałem je jako zabezpieczenie na wypadek stracenia pieniędzy na własne pomysły i inwestycje w startupy. Flipowanie [kupowanie tanich mieszkań w celu sprzedania z zyskiem po remoncie – red.] nigdy mnie nie interesowało. Zależało mi na czymś bardzo mało absorbującym, więc postawiłem na długoterminowy najem mieszkań w Polsce.

A co z resztą pieniędzy ze sprzedaży firmy?

Zdecydowaną większość otrzymałem w formie akcji Delivery Hero. Sprzedałem je wszystkie w 2017 r., tuż po IPO [pierwszej ofercie publicznej poprzedzającej debiut na giełdzie – red.]. Dobrze na tym wyszedłem, więc wolałem nie obserwować, jak zmieniały się później notowania spółki. Niemniej znajomy, który został dłużej, opowiadał mi, że w okresie pandemii COVID-19 kurs wzrósł o kilkaset procent. Ale tak już jest z giełdą – trudno trafić najlepszy moment do kupna i sprzedaży akcji.

I jak spożytkował pan kolejny, większy zastrzyk gotówki?

Po pełnym exicie moją największą inwestycją stał się SunRoof. Zainwestowałem w niego przez lata prawie 10 mln zł. Wycofałem się już z operacyjnej działalności, więc teraz przyjdzie mi obserwować, jak wyjdę na tej inwestycji. W czasie pandemii był świetny moment na sprzedaż biznesów solarnych, a nie kupowanie ich, ale może sytuacja znów się odwróci.

Więcej inwestycji o niższym ryzyku

Co zmieniło się w zakresie tego, co uznaje pan za relatywnie bezpieczne aktywa?

Cały czas traktuję w ten sposób nieruchomości pod długoterminowy najem. Zapewnia mi to stały dopływ gotówki na inne inwestycje, a jednocześnie zabezpiecza wzrost wartości majątku w długiej perspektywie.

Poza tym zacząłem niedawno budować portfel instalacji solarnych. Nie chodzi jednak o typowe farmy fotowoltaiczne, tylko o model on-site – o wyższym ryzyku, ale też większym potencjale zwrotu. Jestem właścicielem instalacji, które znajdują się na budynkach należących do kogoś innego, kto ma udział w oszczędności za zużytą energię. Na początku rozmawiam przede wszystkim z samorządami.

Generalnie moje podejście do zarządzania majątkiem ostatnio się zmieniło.

To znaczy?

Klasyczny portfel inwestycyjny powinien w teorii mieć kształt piramidy: największa część na samym dole to inwestycje o najmniejszym ryzyku, a przesuwając się w górę coraz mniejsza część majątku w bardziej ryzykownych aktywach. Tymczasem przez długi czas to ja wkładałem najwięcej w startupy – własne i cudze. To nie było zdrowe.

Dlatego teraz chcę stopniowo powiększać wartość mniej ryzykownych, a przede wszystkim bardziej płynnych aktywów. Czyli nie tylko nieruchomości, ale też fundusze indeksowe, inne inwestycje, które można szybko przenieść, a nawet gotówka.

Robi to pan na własną rękę czy pod okiem specjalisty?

Jeszcze się nie przełamałem, by pracować z doradcą – to wymaga dużego zaufania. Na razie z powodzeniem realizuję swój własny plan inwestycyjny. Zwłaszcza że kupuję udziały w funduszach, a nie akcje spółek giełdowych. Nie ma w tym na tyle złożonej filozofii, bym musiał się z kimś konsultować.

A jest coś, w co nadal nie chce pan inwestować?

Na przykład w złoto.

Mimo że w ciągu roku cena złota wzrosła o mniej więcej połowę?

Nie jestem inwestorem, który nieustannie śledzi notowania surowców i giełdy. Nigdy mnie to nie „jarało”. Ciekawsze są dla mnie startupy i własne biznesy.

Sceptycznie podchodzę również do kryptowalut. To obszar, którego nie rozumiem w pełni, dlatego nie czułbym się komfortowo, inwestując w nie poważnie. Włożyłem w nie niewielką kwotę – raczej na zasadzie „zamoczenia palca” i zdobycia doświadczenia, czym to właściwie jest. Nie przejmuję się, czy i ile na tym straciłem lub zarobiłem.

Przedsiębiorcę frustrują inwestycje w startupy

Co w takim razie tak wciągnęło pana w startupy?

Przede wszystkim możliwość uczestniczenia w realizacji wielu naprawdę ciekawych pomysłów. Lubię mieć poczucie, że mogę komuś pomóc, dzieląc się z nim doświadczeniem, a inwestując w startupy, mam w tym swój interes. Niemniej życie zawsze weryfikuje nasze założenia i choć rolą anioła biznesu jest wnoszenie dodatkowej wartości, to założyciele startupu często i tak robią wszystko po swojemu.

Miał pan więc sytuacje, gdy brakowało panu sił i czekał pan już tylko na okazję, by wyjść ze spółki?

Nawet teraz mam podobny problem. Odradzałem jednej spółce przyjęcie inwestora, bo w oczekiwanych przez niego warunkach dostrzegałem zbyt wiele czerwonych flag. Podejrzewałem, że jego udział może okazać się „pocałunkiem śmierci”. I faktycznie – firma stała się „nieinwestowalna”, a przez brak dodatkowych środków na rozwój przeistoczyła się w zombie, mimo naprawdę dobrego pomysłu i dużych marek wśród klientów.

Jeśli do końca roku nie uda się jej sprzedać, sądzę, że trzeba będzie ją zlikwidować. Nie ma już przed sobą perspektyw, więc szkoda czasu każdego ze wspólników.

I jak to doświadczenie wpływa na pana chęć do kolejnych inwestycji?

Nie jestem typowym inwestorem. Jestem przede wszystkim przedsiębiorcą – i z tej perspektywy patrzę na każdą firmę, w którą się angażuję. To często budzi we mnie frustrację, zwłaszcza w przypadku spółek, w których jestem tylko jednym z wielu udziałowców. Dlatego coraz częściej zastanawiam się, czy dalej inwestować w cudze pomysły, czy raczej skoncentrować się na własnych projektach.

To ile do tej pory zainwestował pan w cudze firmy i z jakim efektem?

Inwestuję etapami, mam ich za sobą kilka. To nie tak, że rok w rok poszerzam portfel o kolejne spółki – np. przez ostatnie siedem lat inwestowałem tylko w SunRoof, w który angażowałem się w pełni.

Dotychczas zainwestowałem mniej więcej 10 mln zł w ok. 20 spółek. Mam za sobą kilka exitów, które zwróciły mi część tej kwoty, ale żadna spektakularna transakcja – na jaką miałem szansę przy wspomnianym Booksy – jeszcze mi się nie trafiła. Kilka spółek zakończyło już działalność, a większość wciąż jeszcze jakoś sobie radzi, więc trudno mi ocenić, jak na tym wyjdę.

Zakładam, że na razie bilans jest w okolicy zera. Nie przeliczam jednak na nowo wartości portfela po każdej rundzie inwestycyjnej każdego startupu, jak mają to w zwyczaju fundusze. Poza tym w kontekście opłacalności inwestycji w startupy nie liczą się tylko pieniądze.

A co jeszcze?

Traktuję je w kategorii „pay to play”. Musisz płacić za możliwość poznania od wewnątrz nowych technologii oraz środowiska przedsiębiorców i inwestorów. Uwzględniając te korzyści, uważam, że nie wychodzę źle na inwestowaniu w startupy.

„Żadnej spółki nie traktuję jak własnego dziecka”

Jak długo jest pan gotów być inwestorem w poszczególnych spółkach? W Bean&Buddies – choć to nie typowy startup, tylko tradycyjny, rentowny już biznes – jest pan wspólnikiem już od ponad 12 lat.

I nie widzę potrzeby, by z niego wychodzić. Firma się rozwija i wypłaca dywidendę, a mój poziom zaangażowania jest już tak mały, że mógłbym zostać w niej na zawsze.

To jednak skrajny przykład, bo żadnej spółki nie traktuję jak własnego dziecka, które muszę pilnować i którego nikomu nie oddam. Biznes to biznes – jeśli trafia się dobra okazja, trzeba z niej korzystać.

Jestem przekonany, że startup, w który właśnie inwestuję, przeprowadzi w przyszłym roku kolejną rundę finansowania. Jeśli pojawią się inwestorzy gotowi odkupić moje udziały za satysfakcjonującą kwotę, sprzedam je wszystkie – nawet jeśli nie minie jeszcze rok.

A jak podsumowałby pan swoje zaangażowanie w fundusze venture capital (VC)?

Z jednej strony mi to odpowiada, bo fundusz zdejmuje ze mnie cały ciężar związany z wyszukiwaniem i analizą spółek. Ponadto zapewnia mi dywersyfikację, ograniczając ryzyko. Jednak z drugiej strony wiąże się to z „zamrożeniem” gotówki na wiele lat bez jakiegokolwiek wpływu na zarządzanie przekazanymi pieniędzmi, poza tym, co zostało zapisane w umowie inwestycyjnej. W związku z tym bardziej komfortowo się czuję, inwestując bezpośrednio.

Szwedzki fundusz VC, w który się zaangażowałem, jest bliski zakończenia działalności. W portfelu została mu ostatnia spółka i to od niej zależy, czy i ile zarobi dla swoich inwestorów. Wynik nie zapowiada się więc imponująco. Jednak inwestycję w fundusze też traktuję w pewnym stopniu jak bilet wstępu do klubu, do którego w inny sposób bym się nie dostał.

Inwestowanie we własny pomysły to aktualny priorytet

Po zakończeniu kolejnego etapu w SunRoof chciał pan zostać tzw. superaniołem biznesu (inwestujący w startupy znacznie większe kwoty niż przeciętny anioł biznesu). W lipcu 2024 r. przestał pan być prezesem spółki, a w kwietniu tego roku – także doradcą zarządu. Czy to oznacza, że teraz jest pan gotów inwestować w startupy jeszcze bardziej niż wcześniej?

Miałem kilka propozycji, by zainwestować, a nawet zaangażować się operacyjnie w nowe startupy. Jednak wciąż uczę się inwestowania w tego typu projekty, dlatego nie czuję jeszcze, że jestem gotów wejść na wyższy poziom. Na ten moment chcę przede wszystkim realizować własne pomysły. Być może po kolejnym exicie to się zmieni.

Własne pomysły w jakiej formie finansowania?

Stawiam na bootstrapping [wykorzystanie własnego kapitału – red.], opóźniając moment pozyskania inwestorów. Nie wykluczam takiej współpracy, bo pozwala ona m.in. rozłożyć skutki ewentualnego niepowodzenia. Jednak biorąc od kogoś pieniądze, bierze się też dużą odpowiedzialność – trzeba raportować, spełniać oczekiwania inwestorów itd.

Mam za sobą siedem intensywnych lat w SunRoof, gdzie współpracowałem z naprawdę dużymi inwestorami posiadającymi większościowy pakiet udziałów. Teraz potrzebuję więcej spokoju i możliwości pracy na własnych warunkach.

Pora na kolejny spektakularny sukces – co najmniej na miarę PizzaPortal.pl?

W SunRoof rzeczywiście zaangażowałem się z myślą o stworzeniu tzw. jednorożca [startupu wycenianego na ponad 1 mld dolarów – red.]. W ciągu kilku lat zostaliśmy liderem w Europie i rozwijaliśmy się bardzo dynamicznie. Ale takie tempo ma swój odroczony koszt, który firma ponosi właśnie teraz.

To był dla mnie bardzo intensywny okres. Dziś nie chcę poświęcać kolejnych lat na budowę potencjalnego jednorożca, bo to praca 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Za sukces uznam stworzenie firmy, która – mimo że zatrudnia zaledwie 2–3 pracowników – będzie osiągać milionowe przychody i solidny zysk. Dzięki obecnym możliwościom automatyzacji procesów z wykorzystaniem AI to naprawdę realne.

Jest pan związany jako przedsiębiorca przede wszystkim z Polską i Szwecją. A jako inwestor?

W Szwecji docierają do mnie projekty głównie dzięki nawiązanym relacjom. Jednak mieszkam w Polsce i to tutaj zrealizowałem niemal wszystkie inwestycje. Zamierzam to kontynuować – podobnie jak kolejne biznesy chcę tworzyć w naszym kraju.

Zdaniem partnera

Ogromna presja lidera

Z perspektywy świata B2B i finansów, który obserwuję z pokładu eFaktor, coraz wyraźniej widać, że sukces w biznesie ma dziś wiele definicji. Nie zawsze oznacza on dążenie do statusu jednorożca. Coraz częściej chodzi o zdrową marżowość, sprawność operacyjną i wewnętrzny spokój właścicieli. To także forma skalowania – tyle że bardziej świadoma i zrównoważona.

W rozmowach z liderami firm z sektora MŚP – którzy bardzo często są jednocześnie ich właścicielami – widzimy, jak duży ciężar rozwoju i zarządzania spoczywa na jednej osobie. To ogromna presja. Dlatego dziś tak istotne stają się partnerstwa. Cieszy mnie, że coraz częściej jesteśmy zapraszani do stołu nie tylko jako dostawca finansowania, ale również jako partner doradczy – analizujący ryzyka, wspierający optymalizację i wskazujący konkretne kierunki rozwoju. Bo właśnie tego, a nie kolejnego kredytu, najbardziej potrzebują dziś firmy z sektora MŚP.

Główne wnioski

  1. Startupy
    Lech Kaniuk zainwestował do tej pory mniej więcej 10 mln zł w około 20 spółek. Ma już za sobą kilka udanych exitów, w tym z Prowly z IRR na poziomie 30 proc., ale też kilka nieudanych projektów. Ocenia swój bilans mniej więcej na zero, ale na korzyść tej działalności przeważa coś innego. Traktuje inwestowanie w startupy w kategorii „pay to play”. Trzeba płacić za możliwość poznania od wewnątrz nowych technologii oraz środowiska przedsiębiorców i inwestorów.
  2. Cel
    Jego największą inwestycją jest do tej pory SunRoof, którym przez lata zarządzał – włożył w niego prawie 10 mln zł. Zaangażował się w niego z chęcią budowy tzw. jednorożca, czyli startupu wycenianego na ponad 1 mld dolarów. Na razie się nie udało, więc teraz za sukces uzna stworzenie firmy osiągającej milionowe przychody i solidny zysk mimo zatrudniania zaledwie 2–3 pracowników – dzięki automatyzacji procesów z wykorzystaniem AI.
  3. Nieruchomości
    Po sprzedaży PizzaPortal.pl, Lech Kaniuk zaczął budować za gotówkę portfel nieruchomości jako zabezpieczenie na wypadek stracenia pieniędzy na własne pomysły i inwestycje w startupy. Postawił na długoterminowy najem mieszkań w Polsce, ponieważ flipowanie nigdy go nie interesowało. Ostatnio zaczął też inwestować w instalacje solarne w modelu on-site. Zamierza stopniowo powiększać wartość mniej ryzykownych, a przede wszystkim bardziej płynnych aktywów. Nie interesuje go natomiast giełda, złoto ani kryptowaluty.