Ludzkie mięso na widelcu. Rzetelnie przestrzegamy, lepiej nie czytaj tego w porze lunchu
Naprężone jutowe sznurki wpijały się w jasne ciało. Brązowe liny ściskały obrzmiałe kostki. Rozcapierzone, drewniane zęby widelca rozwarstwiały świeże mięso… Czytasz dalej, mimo że to kolejny tekst o rynku kolekcjonerskim? A więc właśnie. W kinach tymczasem „Dom dobry”, najnowszy film Wojciecha Smarzowskiego. Doskonały pretekst dla pytania, jak to możliwe, że jedna przemoc paraliżuje, a inna wręcz niezdrowo syci wzrok.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jak różnorodne mogą być wyrazy przemocy w sztuce - od malarstwa komentującego kryzys humanitarny po twórczość, która mówi o bestialstwie, choć przedstawia polowanie na Króla Lwa.
- Jak przejawiały się sadomasochistyczne fascynacje wielkich powojennych malarzy.
- Ile kosztować może na aukcji widelec kanibalski.
Kojarzy ktoś „Zamek Sinobrodego”? To piękna, przetykana dźwiękami harfy opera, którą węgierski kompozytor Béla Bartók ukończył w 1911 r. Opowiada o pełnej czułości Judycie, która, porzuciwszy swoich bliskich, wszelkimi siłami stara się rozświetlić kamienną twierdzę księcia. W gmachu tym bywają komnaty bez okien, a siedem z nich ma zaryglowane drzwi. Judyta wybłaguje swoją miękką barwą śpiewu klucze do kolejnych sal. Pierwsza okazuje się wnętrzem, którego ściany nasiąkły krwią torturowanych. Druga komnata to zbrojownia – składowane są w niej wilgotne jeszcze narzędzia kaźni. Judyta lgnie do Sinobrodego, mimo że szóste wrota otwierają się na oślepiająco białą, nieruchomą, mokrą taflę. To jezioro łez. Nietrudno odgadnąć, że opery nie wieńczy scena wspólnej sielanki. Dlaczego jednak bohaterka uparcie dąży do poznania kolejnych sekretów księcia, skoro już pierwsza komnata zasygnalizowała jej, że okrucieństwo to wręcz jego specjalność? Pechowe zauroczenie, głęboka naiwność czy może dreszcz, którego dostarcza nadwyrężanie własnych granic? W tym utworze brutalną przemoc ujęto w smutną, poetyczną narrację. Jednak nie jest to jedyna postać, w której przemoc zagnieżdża się w dziełach sztuki. Wystarczy rozejrzeć się po kolekcjonerskim rynku, żeby odnaleźć szeroką gamę jej wariantów! Od przemocy gorzkiej i autentycznej przez sadystyczne eksperymenty awangardy po niesmak, jaki pozostawiać może… brudny w swojej naturze fetysz kolonialny.
Obrazy zielonej granicy
Pierwsza z odsłon to bestialstwo obrazowane z dużą dosłownością, tak, żeby nie można było od niego odwracać wzroku. Obrazom, na których w cienistym melanżu tła wije się samotny drut kolczasty, trudno odmówić czytelności. Kiedy pośród strzelistych pni wyrastających ze zmrożonej trawy leży czarny worek, który marszczy się na zarysach ludzkiego ciała, nie mamy wątpliwości, do czego odnosi się to malarstwo. Dzieła dokumentujące kryzys humanitarny na polsko–białoruskiej granicy, podobnie jak inne prace dotykające żywych społecznych ran, przeważnie nie powstają z potrzeby schlebiania kolekcjonerskim smakom. Mówiąc krótko, rynek takich obrazów nie wyróżnia się wysoką płynnością. Wie o tym zapewne ceniony artysta Adam Kozicki, wyróżniony w 2023 r. prestiżowym Grand Prix Biennale Malarstwa Bielska Jesień. Jego relacje ze skutego mrozem lasu nie budzą zapewne popytu w segmencie, który rozgląda się za płótnem wdzięcznie przełamującym beż salonu. Malarz wybrał jednak te kadry właśnie z tego powodu: nikt nie chciał ich oglądać.
50 twarzy Beksińskiego
Choć trudno przejść z kontekstu autentycznej tragedii do wątków przemocowej frywolności, dokładnie tego wymaga nasz przegląd. Sztuka zderza przecież odbiorców z bólem wyrażonym poprzez mnóstwo formuł. Jedną z nich rozwinął w latach 50. XX wieku Zdzisław Beksiński, artysta słynący później z precyzyjnie oddanej, kunsztownej wręcz upiorności. Operując malarskim warsztatem dawnych mistrzów, portretował wynędzniałe kościste zjawy, najczęściej samotnie snujące się w skamieniałym krajobrazie. Nie wszyscy wiedzą natomiast, że w połowie minionego wieku autor ten sięgnął po wątek znacznie bliższy codziennej intymności. Wykonał serię fotografii ukazujących nagie kobiece ciało – gładkość jego jasnej skóry, naturalność kształtów… Prace te dalekie były jednak od klasycznej konwencji salonowego aktu. „Gorsety sadysty” – bo takie nosiły tytuły – przedstawiały sylwetki ciasno spętane jutowymi sznurkami. Wpijająca się w ciało siatka rozczłonkowywała je ciemnymi liniami na miękkie kawałki. Co szczególnie interesujące, Beksiński nie był w tej intensywnej nastrojowości osamotniony.
Na połowę ubiegłego wieku przypadł również osobliwy cykl prac Jerzego Nowosielskiego, malarza przeważnie sakralizującego kobiecą fizyczność. W dziełach z tego okresu Nowosielski uchwycił jednak bardzo zbliżony rodzaj napięcia przepływającego w dominacyjnych relacjach. Kobiety poddawane wymyślnym egzekucjom stoją nago lub w granatowych spódnicach. Nieubłagani funkcjonariusze natomiast – zawsze płci męskiej – przypatrują się im z bliska w formalnych garniturach i koszulach zapiętych po samą szyję. Erotyka rodem z mało ambitnego kina? Niekoniecznie, jeśli uwzględnimy obyczajowość epoki. W czasach, na które datowane są artystyczne fantazje obu autorów, brawurą byłaby spódnica odsłaniająca kolana. Jakiej wolności umysłowej musiał wobec tego wymagać akt, na którym modelka – ubrana jedynie w siatkę jak do parzonej szynki – wygląda jak popękana porcelanowa waza…?

Jaka piękna katastrofa
W 2002 r. Dorota Masłowska zadebiutowała powieścią „Wojna polsko–ruska pod flagą biało–czerwoną”. Zarysowana w niej siermięga osiedlowego życia nabrała cech lokalnego folkloru. Koloryt kibicowskich przepychanek i chuligańskich ustawek na parkingach pomiędzy blokami przesiąknął też do współczesnego malarstwa, które wyjątkowo celnie uwypukla groteskę tych zajść. Jednym z autorów regularnie podejmujących temat przemocy ulicznej jest Michał Cygan, artysta urodzony w końcówce lat 80. Maluje dynamiczne sceny podwórkowej agresji, podpalone samochody, szare wielopłytowe fasady dławiące się w smogu. Kłębowiska umięśnionych męskich postaci – bez koszulek, ale w kominiarkach – przypominają w jego malarstwie plastikowe zabawki porozrzucane bezładnie na dywanie. Operując płaskimi plamami doskonale dobranych, świeżych barw, artysta stworzył z osiedlowych ustawek prawdziwie bujną, dekoracyjną panoramę. Okładający się chuligani niemal zlewają się w jeden pulsujący ornament, wzniecając kłęby kolorowego dymu racami. Chciałoby się powiedzieć, że w dorobku artysty ta niska, bezcelowa przemoc wykpiona została dodatkowo poprzez jej estetyzację. Nie jest to jednak rutyną – pracownię Michała Cygana opuszczają też widoki przejmująco straszliwe. Do takich zaliczyć można chociażby pracę „Król Lew”, zakomponowaną jak pamiątkowa fotografia z trofeami myśliwskimi z RPA. Grupka trzech usatysfakcjonowanych turystów pozuje, wypinając pierś, nad powaloną sylwetką disneyowskiego Króla Lwa. Okrucieństwo ubrane w znaki z beztroskiego dzieciństwa. Jeśli powstałby ranking dzieł kłujących najboleśniej serca milenialsów, ten osobliwy pokot nie miałby raczej konkurencji.

Milczenie owiec…
Na zakończenie naszego przeglądu różnych odsłon bestialstwa, warto zwrócić uwagę, że narracja tego rodzaju towarzyszyć może również dziełom rzemiosła. Za wdzięczny przykład posłuży nota katalogowa drewnianego widelca, którego wartość niewątpliwie podbiła aura krwiożerczych obrzędów. Co pewien czas na rynku kolekcjonerskim notowane bywają specyficznie wyprofilowane widelce o masywnych trzonkach i zębach łagodnie wygiętych na zewnątrz. Pochodzą z wysp Fidżi, odległych o grubo ponad 2000 km od wybrzeży Australii. Mimo że przypuszczeń tych nie da się potwierdzić dla poszczególnych egzemplarzy, widelce te ochoczo opisywane są na rynku jako kanibalskie. Nietrudno odgadnąć, że epatowanie hasłami pokroju „mięso ludzkiej ofiary”, może skutecznie podsycić licytację. Podczas jednej z nowojorskich aukcji widelec z Fidżi osiagnął cenę powyżej 16 tys. dolarów (ok. 60 tys. zł), kilkakrotnie przebijając wartości wycen eksperckich.
Jak twierdzą badacze, europejska fascynacja kulturową odmiennością Fidżi kwitła już w czasach wiktoriańskich. Wiele jednak wskazuje, że obecnie rzemiosło tych pacyficznych wysp wciąż nabywane bywa w kontekście wyszukanych gabinetowych kuriozów, a nie dziedzictwa regionu. Kipiące grozą opowieści o egzotycznych ludożercach poruszać mogą niejedną schorowaną strunę kolekcjonerskiego rynku. Trudno w końcu inaczej nazwać tlący się po cichu, brudny sentyment dla kolonializmu. Niezdrowy głód reliktów odległego, wręcz epickiego barbarzyństwa. Gdyby na notę katalogową takiego widelca natrafił przypadkiem Wojciech Smarzowski, mierzący się w swoim kinie z najciemniejszymi stronami ludzkiej natury, byłby to może dla niego kolejny temat…

Główne wnioski
- Kierując się wyłącznie kryterium płynności na rynku, zauważyć można, że dzieła przedstawiające autentyczną ludzką krzywdę budzą zdecydowanie mniejszy popyt niż prace wolne od bolesnej tematyki. Niespodziewanym zainteresowaniem cieszą się natomiast przedmioty bezpośrednio kojarzone z barbarzyństwem, którym towarzyszy narracja w kontekście egzotycznym. Przykładem może być fascynacja widelcami z wysp Fidżi, które notowane bywają na rynku kolekcjonerskim jako przeznaczone do jedzenia ludzkiego mięsa.
- Zarówno we wczesnej twórczości Zdzisława Beksińskiego, jak i Jerzego Nowosielskiego zagościła tematyka sadomasochistyczna. Pierwszy z artystów podejmował ją w cyklu fotograficznym, drugi w serii dzieł przedstawiających osobliwe egzekucje z obnażonymi modelkami o skrępowanych dłoniach i funkcjonariuszami w nienagannych garniturach.
- W polskiej sztuce najnowszej wątki przemocy podejmuje m. in. Adam Kozicki i Michał Cygan. Artyści ci posługują się jednak zupełnie innym językiem - pierwszy z nich dokonał malarskiego reportażu z granicy polsko-białoruskiej, drugi natomiast komponuje swoiste panoramy z barwnych osiedlowych bójek.