Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Biznes Lifestyle

Maciej Noga: „Na inwestowaniu w startupy straciłem 30-40 mln zł, co z nawiązką odrobiłem jedną inwestycją” (WYWIAD)

Miałem kiedyś przekonanie, że skoro odniosłem taki sukces z Grupą Pracuj, to wszystko, czego dotknę, zamienię w złoto. To nieprawda – przyznaje Maciej Noga. Opowiada m.in. o diametralnej zmianie w podejściu do inwestowania, a także powodach, dla których nigdy nie kupił akcji Apple i nie skorzystał ze świetnej finansowo opcji zaangażowania się w branżę… erotyczną.

Maciej Noga, współzałożyciel Grupy Pracuj
Maciej Noga, współzałożyciel m.in. Grupy Pracuj, inwestuje już od prawie dwóch dekad. Długo skupiał się na startupach, ale w ostatnich latach angażuje się przede wszystkim w projekty na późniejszym etapie rozwoju, w które może zainwestować nawet dziesiątki milionów złotych. Fot. materiały prasowe/Grupa Pracuj

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jakich inwestycji unika Maciej Noga i dlaczego najczęściej odrzuca propozycje.
  2. Jaką ogromną różnicę w podejściu do inwestowania dostrzega między przedsiębiorcą a inwestorem.
  3. Jak podszedł do inwestowania w nieruchomości.

Mariusz Bartodziej, XYZ: Próbował pan kiedyś zliczyć, ile propozycji inwestycji otrzymał przez wszystkie lata?

Maciej Noga, współzałożyciel Grupy Pracuj, przedsiębiorca i inwestor: Nie próbowałem, ale chyba były ich już setki, a raczej nawet tysiące, bo mam na koncie ponad 40 inwestycji. W ostatnim czasie dostaję średnio dwie propozycje tygodniowo. Wynika to m.in. z mojej obecności w różnych bazach inwestorów oraz regularnego otrzymywania nagród dla anioła biznesu. Nieraz odzywają się kompletnie nieznane mi osoby.

Jakiego rodzaju pomysły przeważają?

Aktualnie te dotyczące wykorzystania sztucznej inteligencji [AI – red.] do rozwiązywania różnych problemów. Na przykład pewien Fin chce z jej pomocą zautomatyzować tworzenie i testowanie modeli biznesowych w sposób wyłącznie cyfrowy. W teorii brzmi świetnie, ale wykonanie i skomercjalizowanie tego uznałem za nierealistyczne.

Otrzymuję też propozycje inwestycji w firmy niebędące startupami czy w nieruchomości, a kontaktują się ze mną również fundusze kupujące upadające przedsiębiorstwa w celu restrukturyzacji. Jest tego naprawdę dużo, ale staram się trzymać zasady, że inwestuję tylko w to, na czym się znam i gdzie mogę wnieść wartość dodaną. Oczywiście poza typowo pasywnymi inwestycjami.

Warto wiedzieć

Z dużego biznesu do dużych inwestycji

Maciej Noga to jeden z najbardziej znanych inwestorów na polskim rynku venture capital (VC). Rozpoznawalność i finansowy sukces zawdzięcza przede wszystkim Grupie Pracuj, której jest współzałożycielem – wciąż ma pakiet ponad 8 proc. jej akcji, wart po bieżącym kursie ok. 400 mln zł. Ze współzarządzania spółką wycofał się w 2018 r., obecnie jest przewodniczącym rady nadzorczej.

Od lat spełnia się w roli inwestora. W 2009 r. założył spółkę inwestycyjną Ataraxy Ventures, trzy lata później zainicjował stworzenie Hedgehog Fund, a później zaangażował się także m.in. w Pracuj Ventures, Endeavor Poland czy Valores. Jednym z kluczowych projektów, nad którymi pracuje obecnie, jest Enervigo – firma zajmująca się transformacją energetyczną przedsiębiorstw.

Maciej Noga zdobył w 2000 r. dyplom z zakresu zarządzania i marketingu na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach. W kolejnych latach ukończył studia podyplomowe z marketingu i strategii marketingowych w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie oraz uzyskał tytuł MBA na University of Chicago Booth School of Business.

XYZ

Niewykorzystane okazje

Bywa to jeszcze miłe, wartościowe, czy coraz bardziej uciążliwe, bo doba nie jest z gumy?

Raczej to drugie, bo trafia do mnie już mnóstwo spamu. Propozycji jest tyle, że gdy na pierwszy rzut oka widzę, iż coś jest kompletnie nie z mojej bajki, to nawet nie mam czasu na odpisanie. Niemniej jeśli projekt mnie zaintryguje, ale z jakiegoś powodu nie zainwestuję w niego, staram się nakreślić choćby w dwóch zdaniach, co mnie zainteresowało. To trochę tak jak z wysyłaniem CV – nawet krótkie „nie” jest lepsze niż brak odpowiedzi.

Czy przez ten natłok możliwości nie umykają panu wyjątkowe okazje?

Umykają. Na przykład miałem możliwość zainwestowania na wczesnym etapie rozwoju w Spacelift – i to dwukrotnie! To polski startup, który dopiero co zebrał od międzynarodowych inwestorów 51 mln dolarów i jest w gronie nielicznych rodzimych członków organizacji Endeavor. Jego współtwórca, Paweł Hytry, był pierwszym polskim „Endeavor Entrepreneur”.

Działalność spółki, dotycząca automatyzacji procesów IT w chmurze, jest jednak bardzo skomplikowana. Podczas jednego z paneli gromadzącego inwestorów w deep techy, w którym uczestniczyłem, nikt nie potrafił do końca zrozumieć, czym zajmuje się Spacelift. I tak też wyglądał otrzymany przeze mnie pitch deck [inwestorska prezentacja spółki – red.], a na przyciągnięcie uwagi takich inwestorów jak ja ma się tylko kilka sekund. Albo wgłębię się w temat, bo mnie zaintryguje, albo odpuszczę.

Podejście inwestora i przedsiębiorcy

Jak zmieniło się pańskie podejście do inwestowania?

W ostatnich latach wróciłem do korzeni, czyli znów jestem bardziej przedsiębiorcą niż inwestorem. A to ogromna różnica.

W czym się przejawia?

Inwestor kieruje się bardzo racjonalnym podejściem. Szacuje prawdopodobieństwo odniesienia sukcesu na podstawie oceny potencjału rynku i samej firmy. W związku z tym najczęściej moja odmowa inwestycji wynikała z niewystarczającego rozmiaru rynku. Zdarzały się ciekawe biznesy z dużą szansą na skomercjalizowanie produktu, ale w ograniczonym zakresie. A czy firma ma potencjał osiągnięcia 3 mln zł przychodów czy 50 mln zł, trzeba narobić się tyle samo.

A przedsiębiorca?

Często ma poczucie, że chce w jakiś sposób zmieniać świat – i sam tego doświadczyłem. Na przykład obserwując sytuacje wypalenia zawodowego, zainteresowałem się wcześnie startupami z obszaru zdrowia psychicznego. Zainwestowałem w dwa z trzech rozważanych: jeden upadł bardzo szybko, drugi jeszcze jakoś funkcjonuje, a trzeci, w który finalnie się nie zaangażowałem, całkiem dobrze sobie radzi dzięki zmianie modelu zarabiania.

W tym sektorze trudno o ogromny sukces, bo z natury jest mało efektywny ekonomicznie. Po pierwsze, opiera się na szybko nudzących się treściach, więc trzeba tworzyć ich dużo, a to kosztuje. Po drugie, psychoterapeuci często przejmują sprowadzonych im klientów, a platforma zostaje z niczym i traci rację bytu.

Czy takie podejście doprowadziło pana też do innych nieudanych inwestycji na wczesnym etapie rozwoju spółki?

Tak. Od jakiegoś czasu współpracuję z The Heart w zakresie venture buildingu: zlecam analizę potencjału jakiegoś rynku, usługi lub produktu. Taki projekt kosztuje w granicach 50-100 tys. euro. Raz jednak zainwestowałem kilka milionów złotych, mimo że czarno na białym miałem napisane: brak jakiejkolwiek szansy powodzenia na rynku polskim. Od tego czasu już się ich słucham.

Priorytetem duże inwestycje

Ile i w jakie firmy teraz pan inwestuje?

Od jakiegoś czasu powtarzam sobie, że kończę z inwestowaniem w spółki. Jednak i tak przybywa mi ich w portfelu po kilka rocznie. Niemniej zdecydowanie idę już w jakość, nie w ilość, i inwestuję w firmy, którym poświęcam uwagę. Wcześniej angażowałem się w startupy głównie na etapie pre-seed, czyli na najwcześniejszym etapie rozwoju. Mogły liczyć ode mnie na ok. 100 tys. euro – strata takiej kwoty była dla mnie akceptowalna, a wielokrotny zwrot z inwestycji zauważalny.

A teraz?

W zakresie startupów koncentruję się na dokapitalizowaniu spółek z mojego portfela na kolejnych etapach rozwoju. W przypadku nowych projektów muszę być bardzo mocno przekonany i głęboko przeanalizować rynek. Inwestuję zazwyczaj co najmniej na etapie rundy A, gdy kapitał jest potrzebny na ekspansję sprawdzonego produktu. Wykładam od jednego do kilku milionów złotych, a wiodącymi inwestorami są fundusze venture capital [VC – red.], które dopraszają mnie jako koinwestora. To dla mnie bardzo wygodne, ponieważ biorą na siebie wszystkie kwestie formalne i due diligence, więc oszczędzam czas. Przykładem koinwestycji jest Jutro Medical, do którego przekonał mnie Maciej Zużałek – wcześniej pracujący w sektorze private equity. Dobrze go znam i wiem, że jeśli on już przeanalizował jakiś biznes i zainwestował, to szansa na sukces jest bardzo duża.

Najchętniej jednak obejmuję znaczące pakiety udziałów w firmach z potwierdzonym modelem biznesowym, w które mogę mocno się zaangażować i zainwestować nawet dziesiątki milionów złotych. Przykładem tego jest Enervigo. Obecnie większość mojego portfela stanowią właśnie takie przedsięwzięcia. Jedyną spółką na etapie seed, w którą zainwestowałem w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, jest Sales Agency. To platforma pośrednicząca w kontraktowaniu specjalistów, założona przez Damiana Górala. Jak dotąd świetnie się rozwija i podwaja skalę biznesu rok w rok, a w przyszłym roku sięgnie po rundę A [zbieraną w celu przyspieszenia ekspansji już zweryfikowanego produktu – red.].

Od jakiegoś czasu powtarzam sobie, że kończę z inwestowaniem w spółki, a i tak przybywa mi ich w portfelu po kilka rocznie. Niemniej zdecydowanie idę już w jakość, nie w ilość.

Zaangażowanie w liczne fundusze

W 2009 r. założył pan własny fundusz Ataraxy Ventures, a trzy lata później Hedgehog Fund gromadzący aniołów biznesu. Do tego dochodzą inwestycje indywidualne i zaangażowanie w Pracuj Ventures, czyli wehikuł Grupy Pracuj. Dużo tego...

A to nie wszystko, bo warto wspomnieć jeszcze o Endeavorze oraz o Fundacji Valores, czyli pierwszym w Polsce filantropijnym funduszu wspierającym tzw. impaktowe projekty – mające pozytywny wpływ na środowisko i społeczeństwo.

Ataraxy służy mi do inwestycji w startupy i scaleupy [startupy w fazie wzrostu – red.] z pełnego przekroju branż. Zainwestowałem już m.in. w fundusze pożyczkowe na flipowanie mieszkań czy finansowanie transformacji energetycznej, platformy handlowe, a także HR-techy.

Nie ogranicza się pan do sektorów, które są panu najbliższe?

Jako inwestor przeszedłem już przez wiele kompletnie różnych branż. Z mojego doświadczenia z Grupy Pracuj wynika, że sektor tak naprawdę nie ma znaczenia. Najważniejsza jest dbałość o doskonałość operacyjną. Codzienna rutyna: planowanie, rozliczanie z realizacji KPI [z ang. Key Performance Indicators – Kluczowe Wskaźniki Efektywności – red.] i ciągły proces ulepszania procesów. W Grupie Pracuj zawsze stawialiśmy sobie ambitne cele, które i tak pobijaliśmy. Właśnie w ten sposób z portalu dla studentów, a w zasadzie z wydawcy podręczników planowania kariery, zbudowaliśmy grupę, która wyparła z rynku znacznie większych międzynarodowych graczy z o wiele większym kapitałem.

A co z Pracuj Ventures?

Zdecydowanie brakuje w Polsce korporacyjnych funduszy VC [CVC – red.]. Tylko że sami się przekonaliśmy, iż tego rodzaju wehikuły mają sens wyłącznie wtedy, gdy działają szeroko i międzynarodowo – co mija się z celem wspierania lokalnych innowacji – bo koszty funkcjonowania są zbyt duże. Przez siedem lat przeanalizowaliśmy w Polsce wszystkie firmy z tego sektora i zainwestowaliśmy w osiem z nich. Żeby takie fundusze CVC miały sens, muszą inwestować w globalny rynek i globalnego gracza.

Nietypowym przykładem funduszu w polskich realiach jest Hedgehog. Skąd pomysł?

Podstawy jego funkcjonowania stworzyłem przy zaliczeniu na studiach MBA. Mieliśmy przygotować projekt firmy. Zauważyłem, że istniejące w Polsce wehikuły dla aniołów biznesu kompletnie się nie sprawdzają. Na przykład w odróżnieniu od tego, jak system działa w USA. Zainteresowałem tym pomysłem moich wspólników oraz Marcina Zabielskiego, który został jedynym prowadzącym fundusz. Wspólnie zebraliśmy czternastu przedsiębiorców, konsultantów i pracowników korporacji.

Zebraliśmy łącznie 12 mln zł, a każdy miał jeszcze możliwość zainwestowania w spółkę, którą później się opiekował. To świetnie się sprawdziło. Przykładem była udana sprzedaż Allani do WP, inwestycja w Preply (dziś jedną z wiodących platform do nauki języków) czy w Versum, które obecnie jest częścią Booksy. Osobiście zarobiłem na tym dokładnie 3,4 raza włożone pieniądze.

„Zarabiać można na wszystkim, ale nie na wszystkim chcę”

A kiedy w ogóle zajął się pan szeroko rozumianym inwestowaniem na poważnie?

Pierwszy znaczący zysk pojawił się w 2006 r., gdy część udziałów w Grupie Pracuj wykupił Tiger Global. Wcześniej całą nadwyżkę reinwestowaliśmy. Przeznaczyłem go przede wszystkim na zaspokojenie podstawowych potrzeb: zakup mieszkania, samochodu itp. Wtedy też zacząłem inwestować na istotną skalę i przeszedłem przez niemal wszystkie możliwe aktywa.

Gdy OFE [Otwarte Fundusze Emerytalne – red.] działały jeszcze na szeroką skalę, giełda potrafiła tak urosnąć, że w rok jedno z TFI [Towarzystw Funduszy Inwestycyjnych – red.] zapewniło mi 36 proc. wzrostu. W czasie kryzysu finansowego w latach 2007-08 wartość moich aktywów znacznie spadła, ale z czasem się odbudowała. Zwłaszcza że – już nawet nie pamiętam, z jakiego powodu – zmieniłem walutę inwestycji ze złotówki na dolara przy kursie ok. 2 zł, a sprzedałem później dolary po niemal dwukrotnie wyższej cenie, więc wręcz zarobiłem.

Generalnie, jak tylko powstawał nowy rodzaj funduszu, to w niego wchodziłem. Z kolei, gdy tylko zaczynano o czymś pisać w gazetach – wychodziłem. W ten sposób nieraz uniknąłem strat. Choć czasem miałem też po prostu szczęście.

Na przykład?

Gdy w 2017 r. w Grupę Pracuj zainwestował fundusz TCV, pojawiły się większe pieniądze. James van Bergh [założyciel Benefit Systems – red.] powiedział mi przy okazji wprowadzenia swojej firmy na giełdę, że trzeba tak z 80 mln zł włożyć do szwajcarskiego banku i zadowolić się 5-6 proc. zwrotu rocznie. Tak też zrobiłem, lecz stopa zwrotu nie była powtarzalna. Część z tych pieniędzy zacząłem aktywnie inwestować w bardziej intratne biznesy i aktywa.

A nieruchomości?

Nigdy nie wierzyłem w wartość kupowania kawalerek pod wynajem – dla mnie to spekulacja. Widziałem niedawno analizę Roberta Ditrycha, świetnego analityka, zgodnie z którą za dekadę nie będzie już dużego zapotrzebowania na takie nieruchomości z uwagi na zmiany demograficzne.

Żeby się nie rozdrabniać, postawiłem na inwestycje w obiekty komercyjne oraz domy w lokalizacjach z pełną infrastrukturą, takich jak Konstancin-Jeziorna, Wilanów czy Sadyba. Widzę, że do takich nieruchomości ustawia się kolejka. Tego rodzaju inwestycjami nie zajmuję się samodzielnie – mam od tego zaprzyjaźnioną osobę.

Jest coś, w co nigdy by pan nie zainwestował?

Zarabiać można na wszystkim, ale nie na wszystkim chcę. Na przykład kiedyś zgłosiła się do mnie firma działająca w sferze treści erotycznych. Widziałem, jak rośnie rynek, a założyciel miał wszystkie oczekiwane przeze mnie cechy przedsiębiorcy. Odmówiłem, bo wiedziałem, że do końca życia byłbym kojarzony z dorobieniem się na pornografii, więc wolałem tego uniknąć. A rzeczony przedsiębiorca skonsolidował cały rynek i teraz ma prywatnego Boeinga.

Poza tym stronię od spekulacji i tego, czego nie rozumiem. Dlatego np. nie interesują mnie kryptowaluty, bo kojarzą mi się z rynkiem handlu walutami, który nigdy mnie nie zajmował. Wolę zarobić mniej, ale w bardziej racjonalny sposób – mając pełną świadomość, z czego wynika wzrost wartości.

Brak czasu na giełdowe inwestycje

Wspomniał pan o TFI, a co z bezpośrednim inwestowaniem na giełdzie?

Nigdy nie miałem na to czasu. Pamiętam, że kilkanaście lat temu cena akcji Apple spadła mniej więcej z 300 do 50 dolarów. Byłem pewien odbicia notowań, ale nie zainwestowałem. Gdy cena wzrosła do 200 dolarów, uznałem, że jest już za wysoka. Później jeszcze rosła i rosła, a ja nigdy nie kupiłem akcji Apple.

Ciągłe śledzenie notowań nie jest dla mnie. Wierzę, że przeznaczenie czasu na współtworzenie jakiegoś biznesu przyniesie mi lepsze efekty. Zwłaszcza że płynność na polskiej giełdzie znacznie spadła. W konsekwencji takich IPO, jak Grupy Pracuj, jest dziś dziesięć razy mniej, niż powinno.

Jak to zmienić?

Po pierwsze, ograniczyć koszty wejścia na rynek i wymagania regulacyjne. Nie spodziewałem się, ile różnych druków będę musiał wypełniać jako członek rady nadzorczej. Jedna z osób z naszego nadzoru zrezygnowała, przyznając wprost, że spadło na nią zbyt dużo obowiązków.

Po drugie, musimy jeszcze więcej inwestować w polski sektor VC i wypracować efektywny model międzynarodowej ekspansji rodzimych przedsiębiorstw. Ciągle tkwimy w pułapce średniego rynku. W Polsce można zbudować biznes przyzwoitej wielkości. Wielu przedsiębiorców na tym się skupia. Gdy dostają od inwestorów pieniądze na ekspansję zagraniczną, to je przepalają, bo nie mają doświadczenia. Wtedy przestraszeni inwestorzy nakłaniają ich do koncentracji na rynku krajowym, by nie stracić pozycji. Tak powstaje luka na poziomie późniejszych rund finansowania startupów oraz tworzenia paneuropejskich firm – nie mówiąc już o rozwoju w USA.

Można to jednak zmienić i dlatego zaangażowałem się w Endeavor Poland. To moim zdaniem najefektywniejsza organizacja wspierająca przedsiębiorców technologicznych w globalnej ekspansji. Świetnym przykładem wykorzystania tej możliwości jest rozwój takich firm jak Spacelift, ElevenLabs, Booksy, DocPlanner [ZnanyLekarz – red.] czy Silent Eight.

Po drugie, musimy jeszcze więcej inwestować w polski sektor VC i wypracować efektywny model międzynarodowej ekspansji rodzimych przedsiębiorstw. Ciągle tkwimy w pułapce średniego rynku.

To ile czasu jeszcze potrzeba, by sukcesy pokroju ElevenLabs były w Polsce czymś powtarzalnym, a nie ewenementem?

Sądzę, że za pięć lat będziemy świadkami kolejnych dużych, międzynarodowych sukcesów polskich startupów. Tu działa efekt kuli śniegowej – im więcej firm z sukcesem i kapitału, tym więcej inwestycji w kolejne perspektywiczne projekty. Największym problemem w Polsce jest brak akceleratorów z prawdziwego zdarzenia – czy to akademickich, czy w ramach publicznych organizacji. Wśród obecnych inicjatyw przeważają maszynki do wyciągania pieniędzy unijnych.

Podczas studiów MBA w Chicago obserwowałem, jak lokalnie stworzono od zera innowacyjny ekosystem śladem Doliny Krzemowej, oparty na Uniwersytecie Stanforda. Powinniśmy pójść tą drogą. Tylko że do tego potrzeba zachęt dla prywatnych inwestorów, usunięcia podwójnego opodatkowania rodzimych wehikułów oraz deregulacji, np. w zakresie stworzenia specjalnego sądu rynku kapitałowego.

Miliony złotych straty odrobione z nawiązką

Dziś za gros pańskiego majątku ciągle odpowiadają akcje Grupy Pracuj. Czy z dzisiejszej perspektywy zainwestowałby pan w tę firmę na wczesnym etapie, gdyby nie był jej współzałożycielem?

A czy zainwestowałby pan w firmę sprzedającą ogłoszenia o pracę w internecie w czasie, gdy korzysta z niego 15 proc. społeczeństwa?

Tylko jeśli na bazie przykładów z innych krajów wiedziałbym, że znaczący wzrost tego odsetka to tylko kwestia czasu.

No właśnie, a my tak zakładaliśmy, obserwując rozwój internetu w USA – i mieliśmy rację. Choć pierwsze cztery lata były bardzo trudne. Ja przekonałem mojego ojca do zostania naszym pierwszym inwestorem – nigdy nie odebrał powierzonych nam 30 tys. zł. Od początku wspierała nas też mama Przemka [Gacka, prezesa i współzałożyciela Grupy Pracuj – red.]. Jedyną poważną inwestycją na wczesnym etapie rozwoju było 1-2 mln zł od Jamesa van Bergha. Później rozwijaliśmy się już własnymi siłami, mimo że otoczenie wcale nam nie sprzyjało. W czasach, gdy rynek ogłoszeń o pracę był zdominowany przez prasę, wszyscy patrzyli na nas z politowaniem. Nie wyobrażali sobie przyszłej transformacji.

Wracając do pana pytania – chyba bym w nas zainwestował, ponieważ mieliśmy naprawdę silny, komplementarny, znający się wzajemnie zespół założycieli. A to jest najważniejsze.

Przez lata przekonali państwo do inwestycji dwa duże, poważne fundusze, które nie działają na co dzień w Polsce. Najpierw Tiger Global, później TCV. Jak to się robi?

Tiger Global znalazł nas sam. Wcześnie dostrzegł potencjał portali pracy w USA, a następnie szukał podobnych okazji na rynkach wschodzących. Natomiast do kolejnego pozyskania inwestora podeszliśmy już profesjonalnie, z zaufanymi ludźmi z Trigona. TCV nie był jedynym dużym funduszem, który się nami interesował. Zwiększaliśmy wtedy przychody w tempie ponad 20 proc. przy marży EBITDA na poziomie 50 proc. Nietrudno więc było kogoś przekonać, że warto w nas zainwestować. Nie zakładałem, że TCV osiągnie choćby trzykrotny zwrot z inwestycji w nas. Skończyło się na czterokrotnym, a fundusz wciąż trzyma ponad 6 proc. akcji.

A jak podsumowuje pan swój bilans jako inwestor?

Miałem kiedyś przekonanie, że skoro odniosłem taki sukces z Grupą Pracuj, to wszystko, czego dotknę, zamienię w złoto. To nieprawda. Na inwestowaniu w startupy – zarówno bezpośrednio, jak i w różnych formach organizacji inwestycyjnych – straciłem mniej więcej 30-40 mln zł, co oczywiście zwróciło mi się później z nawiązką jedną inwestycją. I tak właśnie wygląda inwestowanie w startupy.

Zdaniem partnera

Wracamy do korzeni

Zmiana w podejściu do inwestowania to znak czasu i zdrowy powrót do wartości, które naprawdę budują firmy. Coraz częściej inwestor staje się na powrót przedsiębiorcą, czyli osobą, która nie tylko analizuje tabelki, ale rozumie, że fundamentem każdej udanej firmy jest konsekwencja, cierpliwość i realizacja celów operacyjnych.

Rynek wymaga dziś nie tylko kapitału, ale też kompetencji. Wierzę, że przyszłość usług finansowych to nie tylko cyfryzacja i automatyzacja, ale przede wszystkim zrozumienie kontekstu biznesowego klienta. Kontekstu, który pozwala ocenić, czy dany projekt ma potencjał, żeby być czymś więcej niż tylko dobrą prezentacją.

Jak słusznie zauważa Maciej Noga: „najważniejsza w biznesie jest dbałość o doskonałość operacyjną”. Mogę się pod tym podpisać, ponieważ sama widzę codziennie, jak istotne jest właściwe planowanie (szczególnie płynności finansowej) i kalkulacja projektów. Niestety w sektorze MŚP przedsiębiorcy wielokrotnie pracują jako „one man army”, bez wsparcia specjalistów. Tym samym o tę doskonałość operacyjną jest niezwykle trudno. W eFaktor często w rozmowach z przedsiębiorcami poruszamy ten temat i radzimy, żeby nie bali się zaufać specjalistom. To zaufanie może w przyszłości przybliżyć ich do sukcesu.

Główne wnioski

  1. Zasady
    Maciej Noga podkreśla, że zarabiać można na wszystkim, ale nie na wszystkim chce to robić. Odmówił np. zainwestowania w dobrze prosperującą firmę działającą w sferze treści erotycznych, która później odniosła duży sukces, ponieważ nie chciał być do końca życia kojarzony z dorobieniem się na tej branży. Nie interesują go też m.in. kryptowaluty – woli zarobić mniej, ale w bardziej racjonalny sposób, mając pełną świadomość, z czego wynika wzrost wartości.
  2. Zmiana
    Przedsiębiorca długo inwestował w startupy na wczesnym etapie rozwoju – zarówno bezpośrednio, jak i poprzez różne organizacje. Obecnie najchętniej obejmuje znaczące pakiety udziałów w firmach z potwierdzonym modelem biznesowym, w które może mocno się zaangażować i zainwestować nawet dziesiątki milionów złotych. Przykładem takiego przedsięwzięcia jest Enervigo. Większość jego portfela stanowią dziś właśnie tego typu spółki.
  3. Strategia
    Jeszcze kilkanaście lat temu Maciej Noga dobrze wychodził na powierzaniu kapitału funduszom inwestującym w spółki publiczne. Ograniczył jednak to zaangażowanie i nigdy nie inwestował na giełdzie bezpośrednio, bo wierzy, że przeznaczenie czasu na współtworzenie biznesu przyniesie lepsze efekty. Na inwestowaniu w startupy – w różnej formie – stracił mniej więcej 30-40 mln zł, co później zwróciło mu się z nawiązką jedną inwestycją.