Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Kultura

Maski, które demaskują. Czarny karnawał w Muzeum Narodowym

Kuratorzy w Muzeum Narodowym postawili na konfrontację dwóch wielkich mistrzów maskarady – Jamesa Ensora i Witolda Wojtkiewicza. Dodali także dzieła innych artystów. Dzięki osiągniętej w ten sposób różnorodności wystawa „Czarny karnawał” pozwala każdemu znaleźć coś dla siebie.

James Ensor, „Martwa natura z chinoiseries”
James Ensor, „Martwa natura z chinoiseries”. Fot. mat. prasowe

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Co łączy Witolda Wojtkiewicza i Jamesa Ensora?
  2. Skąd moda na duety w muzealnictwie?
  3. Dlaczego bogactwo kontekstów bywa jednocześnie największym atutem i problemem ekspozycji?

Karnawał zawsze był czasem, kiedy można było przebrać się za kogoś innego – albo lepiej: przebrać się za siebie takiego, jakim na co dzień być nie wolno. Maski pozwalały mówić to, czego nie wypadało, śmiać się z możnych, szydzić z samego losu. W Muzeum Narodowym w Warszawie w ramach wystawy „Czarny karnawał” maski opowiadają nie tylko o zabawie, ale o czymś dużo poważniejszym: o granicy między życiem a śmiercią, między śmiechem a melancholią.

Kuratorzy postawili na konfrontację dwóch wielkich mistrzów maskarady – Jamesa Ensora i Witolda Wojtkiewicza. I choć obaj malarze dzieli epoka, język, kontekst kulturowy – coś ich jednak łączy: obaj widzą w maskach nie tyle element stroju, co soczewkę skupiającą niepokój, groteskę, ludzkie tęsknoty. Warto też zauważyć, że to wpisuje się w modę muzealnictwa ostatnich lat – modę na „duety”. Na dialogi, które nigdy się nie odbyły, na spotkania duchów epok, na próby rewitalizacji tradycji poprzez zestawienie jej z innym spojrzeniem. Takie parowanie artystów – czasem oczywiste, czasem zaskakujące – tworzy napięcia, z których rodzą się nowe narracje.

James Ensor, „Madonna z donatorami w maskach”
James Ensor, „Madonna z donatorami w maskach”. Fot. mat. prasowe

Muzealna moda

Ostatnia dekada w muzealnictwie to czas wielkiego flirtu z formułą „duetu”. Kiedyś wystawy monograficzne miały ambicję zamknięcia artysty w szczelnej narracji, teraz modne stało się konfrontowanie, a czasem wręcz aranżowanie fikcyjnych spotkań. Widzieliśmy już zestawienia klasyków z awangardą, dawnych mistrzów z performerami, a nawet tandemy, które nigdy nie miały prawa się wydarzyć, bo artystów dzieliło kilka stuleci. To zabieg ryzykowny, ale też pociągający, bo pozwala widzowi odczytać znane dzieła w nowych kontekstach, a kuratorom daje pretekst do snucia własnych opowieści o ciągłości sztuki.

Te duety są jak dialogi, które nigdy się nie odbyły, albo jak listy, które nigdy nie zostały wysłane. Wyobrażeniowe spotkania, w których twórcy wymieniają spojrzenia ponad granicami czasu, stylu czy medium. W ostatnich latach przykłady można mnożyć: Oskar Schlemmer i Tadeusz Kantor w Cricotece, Marlena Kudlicka i Wanda Gołkowska w Muzeum Współczesnym we Wrocławiu i warszawskiej galerii Studio, Daniel Rycharski i Władysław Hasior w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie i Trafo w Szczecinie, Matthew Wong i Vincent van Gogh w Kunsthaus w Zurychu. Zawsze jednak mają w sobie element kuratorskiej fantazji: co by było, gdyby ich światy się spotkały?

Jest w tym także nuta nostalgii, próba powrotu do tradycji i jej rewitalizowania, ale w taki sposób, by współczesny widz poczuł, że to tradycja żywa. Muzealnictwo w tej formule nie tyle archiwizuje przeszłość, ile reżyseruje jej powroty, budując swoisty teatr pamięci. „Czarny karnawał” świetnie wpisuje się w tę modę: Ensor i Wojtkiewicz spotykają się tu nie po to, by udowodnić, kto jest ważniejszy, lecz by ich maski – belgijskie i polskie – mogły się wspólnie uśmiechnąć, zakpić i zamyślić. To spotkanie nigdy się nie odbyło, a jednak odbywa się tu i teraz, w salach Muzeum Narodowego.

Witold Wojtkiewicz, Fantazja z cyklu „Obłęd”
Witold Wojtkiewicz, Fantazja z cyklu „Obłęd”. Fot. mat. prasowe

Melancholik z ironistą pod rękę

Prace Witolda Wojtkiewicza, rozpięte między groteską a liryzmem, brzmią tu szczególnie mocno. Jego „Koniki na biegunach”, „Orka” czy cykle ilustracji uderzają świeżością spojrzenia, podszytym jednak smutkiem i niepokojem.

Witold Wojtkiewicz był artystą wszechstronnym. Malował, rysował, ilustrował, a każda z tych dziedzin pozwalała mu na nowo powtarzać jedną prawdę: świat to wielki teatr, w którym każdy gra swoją rolę, choć maska zsuwa się coraz niżej, odsłaniając pustkę.

James Ensor, wielki samotnik z belgijskiej Ostendy, na warszawskiej wystawie objawia się jako artysta, który maski traktuje jak broń. W jego pracach jak „Martwa natura z chinoisaire” nie są one dla niego kostiumem balowym, lecz metaforą społecznej hipokryzji. Patrząc na jego groteskowe twarze – zgrzytające zębami, wykrzywione w sardonicznych uśmiechach – widzimy nie zabawę, ale chęć demaskowania.

Melancholik z ironistą idą tu więc pod rękę i do tego momentu wszystko właściwie ze sobą współgra. Ale już za moment zaczynają się kłopoty…

Goście na balu

Problem w tym, że „Czarny karnawał” nie zawsze pozwala pozostać sam na sam z dwoma głównymi bohaterami. Kuratorzy zaprosili na ten bal również Malczewskiego, Wyczółkowskiego, Weissa i cały orszak artystów. Efekt? Miejscami trudno się zorientować, kto właściwie w tym karnawale tańczy w centrum sali.

Trzeba przyznać, że konteksty bywają smakowite – jak szopka krakowska, wykonana przez Walentego Malika czy figurki z kabaretu „Zielony Balonik”. Te ostatnie są w wyrazie ostre i ironiczne. Przypominają, że Kraków przełomu wieków też miał swoje maskarady, a bawiąc się nie bał się ostrza satyry.

Leon Wyczółkowski, „Stańczyk”
Leon Wyczółkowski, „Stańczyk”. Fot. mat. prasowe

Ale czy te wszystkie dodatki nie zaczynają zbyt mocno przyćmiewać Ensora i Wojtkiewicza? Przestają być tłem dla głównej opowieści. A może tytuł jest chybiony? Może po prostu „Ensor i Młoda Polska” byłoby bardziej trafnym opowiedzeniem, z czym właściwie mamy do czynienia?

Wątki poboczne momentami rozbijają opowieść – jak zamówiony specjalnie na tę wystawę wiersz Jarosława Mikołajewskiego. Niestety, wkomponowany jako video w sam środek wystawy dość nieszczęśliwie tylko psuje narrację. Nie jest jak przystanek dla wytchnienia lub skłonienie do refleksji, a raczej potykadło. Tylko niepotrzebnie przerywa narrację. Może jako punkt na początku lub na końcu zmieniłby swoją rolę?

Figura przedstawiająca Józefa Piłsudskiego, wykorzystywana w przedstawieniach kabaretu „Zielony Balonik”
Figura przedstawiająca Józefa Piłsudskiego, wykorzystywana w przedstawieniach kabaretu „Zielony Balonik”. Fot. mat. prasowe

Aranżacja wystawy balansuje między trafnym pomysłem a przesadą. Stelaże – ciemne, mroczne, trochę jak dodatkowe ramy – można odczytać jako udaną teatralizację przestrzeni. Wprowadzają dystans, podkreślają atmosferę czarnego karnawału. Ale już próba stylizowania przestrzeni na secesję wydaje się już gestem sztucznym, jak maska kupiona w ostatniej chwili w sklepie z gadżetami.

Mimo zastrzeżeń, wystawa ma wiele momentów, które zapadają w pamięć. Maski Wojtkiewicza i Ensora robią swoje: ironiczne, melancholijne, groteskowe. „Czarny karnawał” to wystawa, na której maski mówią wiele o sztuce, o epoce, o ludzkich lękach i marzeniach. Ale też kuratorskie i aranżacyjne pomysły momentami zbyt szczelnie przykrywają opowieść o dwóch artystach, którzy przecież mieli być głównymi bohaterami. Na szczęście, gdy tylko pozwolimy mówić samym Ensorowi i Wojtkiewiczowi, narracja odzyskuje twarz. Nawet jeśli ukrytą za maską.

Główne wnioski

  1. Dziś w muzealnictwie panuje moda na duety. Pozwala zobaczyć dobrze znaną sztukę w zupełnie nowych kontekstach.
  2. James Ensor to gwiazda sztuki belgijskiej sztuki przełomu wieków, jeden z najważniejszych artystów tworzących na przełomie XIX i XX wieku. Był prekursorem ekspresjonizmu.
  3. Wystawa „Czarny karnawał” przez swoją różnorodność pozwala każdemu znaleźć coś dla siebie – od malarstwa po… figurki z szopki krakowskiej czy z przedstawień kabaretu „Zielony Balonik”.