Model „coś za coś” to w polityce standard. Jednak szantaż, jak ten Trumpa na Ukrainie, jest bezprecedensowy
Donald Trump zażądał od Ukrainy surowców w zamian za udzielaną pomoc. Oburzyło to nie tylko Ukraińców. Wymiana „coś za coś” jest jednak w polityce międzynarodowej popularna. Nie tylko mocarstwa sięgają po taki model „współpracy” – najnowszy przykład kontrowersyjnego porozumienia z władzami innego kraju dostarczyły Włochy.


Z tego artykułu dowiesz się…
- Jak relacje z partnerami z innych krajów budują trzy różne gospodarki: USA, Chiny i Włochy.
- Jak Donald Trump już w czasie swojej pierwszej prezydentury był skłonny wywoływać międzynarodowe kryzysy w imię merkantylnych celów.
- Dlaczego Włochy wypuściły ze swojego więzienia człowieka ściganego listem gończym przez Trybunał Sprawiedliwości w Hadze za tortury, gwałty i korzystanie z niewolniczych pracowników?
Donald Trump nie wymyślił w świecie układów międzynarodowych formuły „coś za coś”. On ją natomiast sprowadził do bardzo niskiego poziomu dyplomacji. Spróbuję to pokazać na trzech przykładach ze świata: amerykańskim – bo to Amerykanie dostarczyli pretekst, chińskim – najbardziej rozpoznawalnym ze względu na działania Chin w Afryce i włoskim – najbardziej nieoczywistym, a bardzo świeżym.
Trump złożył Ukrainie propozycję biznesową – w zamian za udzieloną pomoc chce niemal nieograniczonego dostępu do ukraińskich surowców.
O kolejnych wersjach tych umów dyskutuje się od wielu dni na całym świecie. Poszukiwanie konsensu nie jest łatwe w sytuacji, gdy jedna strona właśnie wykrwawia się na wojnie, a druga próbuje to wykorzystać. Według Trumpa (u którego interes Ameryki jest jak taran wobec potrzeb innych), metale ziem rzadkich z Donbasu mają zrekompensować USA wkład finansowy w obronę Ukrainy. Czysto merkantylne podejście. Propozycje Trumpa nie oferowały więc Ukrainie nic w zamian. A nie o gotówkę chodzi przecież Ukrainie, nie o wpływy do budżetu upomina się Wołodymyr Zełenski. Chce gwarancji bezpieczeństwa dla walczącego kraju.
Trump zapytany, co dostanie Ukraina, odpowiedział: „Szansę na dalszą walkę”. Czy to sugeruje, że bez oddania surowców tej szansy Kijów już by od USA nie dostał?
Przypadek USA: oferta Trumpa nie ma precedensu w historii Stanów Zjednoczonych
Trump zagrał jak drobny geszefciarz. Jego oferta nie przystaje do pozycji prezydenta Stanów Zjednoczonych. Podobnie jak jego publiczne obelgi wobec Zełenskiego i Unii Europejskiej.
Jak twierdzą eksperci w rozmowach z XYZ, chociaż historycznie USA mają wiele na sumieniu, to na tym stanowisku takie zachowanie jest bezprecedensowe.
– Gdybym miał porównać to, z czym Donald Trump wyszedł do Ukrainy do jakichś zdarzeń z udziałem Stanów Zjednoczonych w historii, niezmiernie ciężko byłoby znaleźć adekwatny przykład. W zasadzie ja go nie odnajduję – mówi dr Przemysław Damski, historyk z Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego.
Według historyka, USA zawsze chroniły swoje inwestycje, ale nigdy nie wymuszały ich w taki sposób, jak Trump próbujący szantażować Zełenskiego prowadzącego wojnę obronną.
– W pierwszej połowie XX w. mieliśmy do czynienia z tzw. dyplomacją dolarową, gdy kapitał amerykański szeroko wchodził w różne obszary na świecie, co wymagało ochrony tych interesów. Po II wojnie światowej Stany Zjednoczone często wchodziły tam, skąd wycofywali się dawni kolonizatorzy. USA wyparły na przykład Wielką Brytanię na Bliskim Wschodzie, silnie zaangażowały się w wydobycie ropy. W konsekwencji, gdy w latach 90. uznały, że ich interesy są zagrożone, skończyło się to wojną w Zatoce Perskiej. Jak widać, jest to pod każdym względem inna sytuacja niż w związku z Ukrainą – mówi dr Damski.
Sam Trump ma już jednak na sumieniu próbę wymuszenia pieniędzy na sojuszniczym państwie. W 2018 r. straszył, że wycofa amerykańskie wojska z terenu Korei Południowej. Dlaczego? Ponieważ, jak pisały media w USA, Trump uważał, że „Stany Zjednoczone nie otrzymują odpowiedniej rekompensaty za ich utrzymanie.”
– Wówczas nie była to jednak publiczna wypowiedź prezydenta USA, a nieoficjalne informacje z Białego Domu – podkreśla Przemysław Damski.
Z późniejszych bardzo wielu relacji współpracowników Trumpa z pierwszej kadencji wynika, że zagrożenie było poważne, ale jego ludzie – wówczas byli to jeszcze eksperci w swoich obszarach – umiejętnie detonowali na arenie międzynarodowej nierozsądne pomysły prezydenta.
– W pierwszej kadencji przed Trumpem po prostu ukrywano pewne dokumenty, żeby nie mógł podpisać niczego brzemiennego w drastyczne skutki. Korea Południowa ostatecznie nie zapłaciła, wojska pozostały w swoich bazach. I mimo że jego polityka zastraszania nie była wtedy wprost formułowana na arenie międzynarodowej, to już wówczas Trump sam się uplasował na pozycji osiłka, który wymusza haracze za ochronę – mówi historyk z Uniwersytetu Łódzkiego.
Niecały rok później, Trump odwołał wspólne manewry wojskowe.
„Powodem, dla którego nie chcę manewrów wojskowych z Koreą Południową, jest zaoszczędzenie setek milionów dolarów dla USA (…). To było moje stanowisko na długo, zanim zostałem prezydentem” – uzasadnił na Twitterze (dziś X).
A jak wcześniej bywało?
Sięgamy do jeszcze jednego miejsca na osi zdarzeń – do okresu burzliwych relacji Stanów Zjednoczonych w krajach Ameryki Łacińskiej. Instrumenty amerykańskiej polityki wobec sąsiadów z południa dobierano tak, aby zapewnić Stanom Zjednoczonym absolutnie dominującą pozycję w tym regionie. Gwatemala, Chile, Panama, Salwador, Nikaragua czy wyspiarska Kuba – wszędzie tam USA odcisnęły ślad, często działając zakulisowo, z udziałem CIA i wojsk specjalnych. Zanim dochodziło do rozmów na tematy gospodarcze, upadało kilka rządów. Nie zawsze zresztą się udawało – patrz Kuba.
W czasach zimnej wojny walka o wpływy była w dużej mierze walką ideologiczną, a wartości demokratycznego Zachodu ścierały się z ideami szerzącymi komunizm. I wtedy, i później, jak w Iraku czy Afganistanie (zupełnie inna sytuacja, ale pieniądze wciąż amerykańskie), kapitał do załatwiania różnych spraw bardzo często krążył po prostu w walizkach i workach. Budował się nowy porządek, nie powstawały z tego fabryki i kopalnie. Ten etap miał ewentualnie dopiero nastąpić. Nawet jeśli dochodziło do wymuszeń, to cel nie był czysto merkantylny.
Co kryją kopalnie króla Salomona XXI w.
Odczepmy się na chwilę od USA. Geopolityka nie stroni bowiem przecież wcale od wykorzystywania w stosunkach międzynarodowych modelu „coś za coś”. Kraj, który może więcej, ale czegoś potrzebuje, szuka tego w państwie zasobnym w takie dobra lub usługi. Najlepiej, jeśli to państwo stoi w konkretnym klinczu. Wówczas w grę wchodzi barter. Nie dosłownie, bo jednak pieniądz także płynie, ale standardy funkcjonalności „coś za coś” zostają zachowane.
Szantaż Trumpa na Ukrainie w sprawie rzadkich minerałów to oczywiście nie przypadek. Podobnie jak oferta przejęcia Grenlandii. Powodem w obu przypadkach są złoża surowców. Każdy uprzemysłowiony kraj, który stawia na rozwój nowych technologii jest uzależniony od niezbędnych w tym procesie rzadkich minerałów. I każdy intensywnie zabiega o kontrolę nad jak największą liczbą miejsc na świecie, gdzie da się wydobywać te surowce.
„Wysokie ceny tych surowców kierują wysiłkami inwestycyjnymi w eksplorację, co prowadzi do większej liczby odkryć złóż. Nierównomierny dziś rozkład produkcji minerałów krytycznych prawdopodobnie się rozproszy ” – prognozują ekonomiści Rabah Arezki i Fryderyk Van Der Ploeg w artykule Nowa klątwa minerałów krytycznych.
I o to w zasadzie chodzi tym gospodarczym potęgom, by mieć dostęp do wielu różnych złóż – zależność od jednego państwa właściciela jest niebezpieczna i zwykle droga. Trzeba się prosić, a Trump tego nie lubi. Nie jest też tajemnicą, że jest to sektor, w którym dziś rządzą Chiny – z czym Ameryka nie zamierza się pogodzić.
Gdy więc na Ukrainie okazja na przejęcie nowych złóż sama wpadła w ręce, Trump nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał.
Przypadek Chin: „coś za coś” made in China
Podobnie jak USA, nowych źródeł rzadkich surowców, których akurat im brakuje, szukają Chiny. Tak się składa, że skupisko takich źródeł znajduje się w Afryce (szacuje się, że złoża w Ukrainie to zaledwie około 5 proc. światowych zasobów). Chiny są często oskarżane o nowy kolonializm Afryki, ale w porównaniu do zagrywki Trumpa chińskie „coś za coś” jest znacznie bardziej uczciwe, niż chcą przyznać kraje globalnej Północy.
Czy działania Chin w czymkolwiek przypominają ostatnie posunięcia Donalda Trumpa dotyczące pozyskiwania zasobów?
– Chiny nie są tak brutalne, są bardziej wysublimowane. W zamian za surowce i dostęp do rynku stawiają na modernizację danego kraju – mówi prof. Bogdan Góralczyk, wybitny ekspert ds. Chin.
Radosław Pyffel, ekspert ds. Azji, dodaje, że w chińskim myśleniu polityka, jaką prowadzi Donald Trump, byłaby uznana za porażkę.
– Chińczycy wolą działać spokojnie, bez rozgłosu, zakulisowo. Nigdy nie powiedzieliby publicznie takich słów, jakich używa Trump. Chiny starają się nie robić niczego tak ostentacyjnie, bo w ich kulturze nie jest to postrzegane jako wartość. Tym się różnią od USA, a szczególnie od Donalda Trumpa. To oczywiście nie znaczy, że nie są wielkim imperium i że nie mają globalnych interesów – podkreśla się Radosław Pyffel.
Chiny, zamiast wymuszać, nauczyły się z Afryką postępować. W przeciwieństwie do gospodarek zachodnich, które po prostu korzystają z popytu i wprowadzają na rynek swoje marki, produkty, usługi, sieci handlowe, Chiny zaproponowały krajom Afryki ogromne pakiety inwestycyjne oraz tanie pożyczki rozwojowe. W zamian negocjują udziały w lokalnych kopalniach i korzystne kontrakty na wydobycie, a publiczne inwestycje realizują najczęściej chińskie firmy z użyciem chińskich materiałów.
– Chiny przywożą pieniądze i inwestycje, przedstawiają się jako siła stabilizująca i zawsze dogadują się z lokalnym rządem lub starszyzną. Wiedzą, jak z nimi rozmawiać. Zachodni inwestorzy próbowali natomiast zmieniać te struktury, tworzyć jakieś nowe sieci do zarządzania projektami inwestycyjnymi. To się słabo kończyło – mówi Radosław Pyffel.
Jak działają Chiny w Afryce prof. Góralczyk opowiada na przykładzie Senegalu.
– Znam dobrze przypadek tego kraju. To kraj francuskojęzyczny, działają tam francuskie sieci handlowe, jest wiele innych francuskich akcentów. Jednak to Chińczycy pobudowali tam jedyną autostradę, muzeum narodowe, lotnisko międzynarodowe, szybką kolej i sieć komórkową. Chińczycy stawiają na modernizację, na duże projekty inwestycyjne i to jest wielka różnica. I to nie jest jedyny przypadek, w innych krajach jest podobnie – mówi prof. Góralczyk.
Obietnicą sfinansowania niezbędnych inwestycji infrastrukturalnych, Pekin otworzył sobie wiele drzwi, bo wszystkie kraje Afryki potrzebują postępu.
– Przedsięwzięcia te są uzgadniane na szczeblach rządowych, nie ma tu postawienia lokalnej władzy pod ścianą bez możliwości wyboru – podkreśla Bogdan Góralczyk.
Chiny finansują modernizację
Chińskie pożyczki w Afryce
Dziś współpraca ma przynosić Pekinowi zyski, ale przy zapewnianiu realnych, wymiernych profitów także państwom przyjmującym finansowanie.
Od ponad 15 lat Chiny są największym partnerem handlowym Afryki i największym krajem eksportu afrykańskich towarów. Państwo Środka sprowadza zaś z Afryki głównie ropę naftową, rudę żelaza i miedź, a także produkty rolne.
Według bazy danych chińskich pożyczek dla Afryki, zarządzanej przez Centrum Polityki Rozwoju Globalnego Uniwersytetu Bostońskiego, w latach 2000–2023 chińscy pożyczkodawcy pożyczyli 68 publicznym pożyczkobiorcom afrykańskim (rządom i regionalnym pożyczkobiorcom) na finansowanie rozwoju w sumie 209 mld dolarów (367 pożyczek). W samym 2023 r. było to 4,61 mld dol. (dla ośmiu krajów i dwóch regionalnych instytucji finansowych).
Główne instytucje finansowe Chin to instytucje finansowania rozwoju (DFI), Chiński Bank Rozwoju (CDB) i Chiński Bank Eksportu i Importu (CHEXIM).
Ponad 500 mln dol. to kredyty tylko jednego banku na inwestycje związane z energetyką odnawialną dla trzech pożyczkobiorców – Madagaskaru, Burkina Faso i Ugandy (dwa projekty związane były z energią wodną, w tym jeden projekt elektrowni i jeden projekt przesyłowy oraz jedna elektrownia słoneczna).
Łącznie w latach 2000-2023 Afryka otrzymała 26 proc. chińskiego finansowania zagranicznego na energię – (55 mld dol.). Wśród pięciu największych państw-odbiorców chińskich pożyczek energetycznych jest także państwo z Afryki – trzecie miejsce zajmuje Angola (24 mld dol.).
Dla porównania, w latach 2000-2023 Bank Światowy przyznał Afryce prawie 210 mld dolarów.
Pekin umie też wejść tam, skąd wypraszane są zachodnie korporacje. Na początku 2024 r. rząd Mali, na którego czele stoi samozwańczy lider wojskowej junty, przeprowadził audyt korzyści dla budżetu państwa ze współpracy z australijską firmą Leo Lithium przy wydobyciu litu w kopalni Goulamina. Werdykt stanowił: korzyści są zbyt małe, udział w zyskach nie jest sprawiedliwy. Ostatecznie spółka z Australii sprzedała w połowie roku swoje 40 proc. udziałów największemu chińskiemu producentowi litu – firmie Ganfeng za ponad pół miliarda dolarów. Nowy kodeks górniczy w Mali pozwala lokalnemu rządowi obejmować w nowych projektach 10 proc. udziałów z opcją zakupu dodatkowych 20 proc. w ciągu pierwszych dwóch lat komercyjnej produkcji. Spółce giełdowej z Australii to przeszkadzało, chińskiej – nie.
Planowana zdolność produkcyjna to 1 mln ton litu rocznie. W grudniu spółka Ganfeng Lithium ukończyła także w Mali budowę nowego zakładu przetwarzania litu. Prezydent Mali Assimi Goita opisał współpracę z Chinami jako „strategiczne i szczere” partnerstwo. Zapewne zyska na nim także osobiście pan Goita.
Africa Corps, czyli krótka wzmianka o akcjach Rosji
Jeśli na coś w Afryce trzeba dziś zwracać szczególną uwagę, to zapewne na działania Rosji. Obok legalnych chińskich interesów znacznie gorsze są nielegalne akcje rosyjskich „zielonych ludzików” – to grupy Africa Corps (zbieżność nazw i nawiązanie do nazistowskiej armii w Afryce raczej nie jest przypadkowa), werbujące najemników, w tym byłych wagnerowców. Ich aktywność rozszerzyła się na tyle, że w oficjalnym wystąpieniu w ONZ uwagę świata skierował na nich polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.
Destrukcyjne działania Moskwy w Afryce rezonują w Europie. Pozwólmy Putinowi wygrać [na Ukrainie], a ich działania będą się tylko nasilać. Podważanie stabilności, wspieranie reżimów dyskredytujących Zachód. Tysiące najemników zatrudnianych jest przez lokalnych watażków, a nagradzani są dostępem do metali szlachetnych i kopalni minerałów
Czy Stany Zjednoczone Donalda Trumpa, które nie poparły w głosowaniu w ONZ rezolucji nazywającej Rosję agresorem, uznają to nowe rosyjskie ryzyko za zagrożenie? Mało prawdopodobne – Putin zaproponował we wtorek Trumpowi, że chętnie wejdzie z nim we współpracę przy pozyskiwaniu rzadkich minerałów. Czy Trump zdoła nie poddać się takiej pokusie?
Współwinni nadużyć
Wielkie mocarstwa zawsze „moszczą sobie nowe gniazda” kosztem innych. Współpraca, która wydaje się obustronna zawsze działa bardziej na korzyść tego, który przynosi pieniądze.
Tym, co łączy wszystkie kraje Afryki bogate w surowce jest nierówna dystrybucja dochodu z ich wydobycia. „Coś za coś” działa na poziomie rządów, rzadko mają coś z tego zwykli ludzie w biedniejszych krajach. Zyski trafiają do firm kontrolujących kopalnie, zwykle międzynarodowych koncernów, i wąskich lokalnych elit – często są to osoby, które siłą uzurpują sobie prawo do rządzenia. To jest obszar, gdzie najlepiej widać imperialistyczne, kolonizatorskie podejście i zaniedbania rozwiniętych gospodarek, a także korporacji narodowych, które na to pozwalają (np. jedną z największych firm odpowiadających za wydobycie kobaltu jest szwajcarska Glencore). USA, Chiny i Unia Europejska tak samo przymykają oko na dewastację środowiska przy wydobyciu w Afryce, na brak dbałości o górników, a co najgorsze, na pracę dzieci w kopalniach.
Warto wiedzieć
Nielegalne wydobycie surowców
Według szacunków Amnesty International i UNICEF z 2016 r., w kopalniach na terenie Demokratycznej Republiki Konga, gdzie wydobywa się kobalt dla całego świata (ponad 70 proc. światowej produkcji kobaltu), pracuje nawet 40 tys. dzieci. Bardzo często w ramach tzw. górnictwa rzemieślniczego – to eufemizm na określenie brutalnego, nielegalnego wydobycia bez żadnej ochrony – którego jednak nie da się wyeliminować. Raz, że utrzymuje setki tysięcy ludzi, dwa – to rzemieślnicze wydobycie jest tak duże, że stało się niezbędne. Szacunki mówią, że to nawet 20 proc. całego lokalnego urobku.
W 2023 r. Dorothée Baumann-Pauly, dyrektor Genewskiego Centrum Biznesu i Praw Człowieka, napisała, że bez kobaltu wydobywanego nielegalnie, nie ma możliwości, by światowi producenci mogli inaczej zaspokoić popyt.
My sami nie wiemy albo nie chcemy dostrzegać, że pośrednio także bierzemy udział w łańcuchu nadużyć. Konsumując współczesne technologie, używając smartfonu, elektrycznych aut, wielu innych rozwiązań wykorzystujących rzadkie minerały i surowce stajemy się częścią nieuczciwych procederów.
„Aby zapobiec nowej klątwie minerałów krytycznych, gospodarki rozwijające się i zaawansowane muszą zbudować nowy model zarządzania międzynarodowego, który uwzględnia współzależności związane z pokojem i stabilnością, globalnym zdrowiem oraz problemami środowiskowymi i klimatycznymi” – piszą wspomniani wyżej naukowcy Arezki i Van Der Ploeg.
Plan zacny, ale nic z tego nie będzie, skoro Donald Trump, przywódca największej gospodarki na świecie, pokazuje wszem wobec, jak bardzo nie jest zainteresowany prowadzeniem takiej polityki.
Przypadek nieoczywisty: Włochy i libijskie służby
Nie tylko największe mocarstwa sięgają we współpracy międzynarodowej po format „coś za coś”. I nie musi to dotyczyć surowców. Nie zawsze oferty, które krążą między poszczególnymi krajami, dotyczą wprost biznesu, czasem pieniądze opłacają działania spoza sektora gospodarki. W przypadku Włoch chodziło o wyświadczenie usług… personalnych.
Rząd w Rzymie, próbując zatrzymać falę imigrantów płynących Morzem Śródziemnym do Europy, zawarł sojusz z Libijczykami. Konkretnie z jednym – to Abu Osama al-Masri, ścigany listem gończym przez trybunał w Hadze szef mundurowej formacji podległej rządowi w Trypolisie (trzeba to zaznaczyć, bo część tego kraju ma odrębny ośrodek władzy). To on „zarządza” przemytem imigrantów po libijskiej stronie akwenu, to od niego i jego służb zależy, kto – i ilu – przepłynie do Europy, a kto utknie na czas nieokreślony w czyśćcu obozu dla uchodźców.
A za zatrzymywanie ich w tym czyśćcu płacą mu krocie Włochy oraz Unia Europejska via rząd Giorgii Meloni. To wstydliwa prawda, o której się w Brukseli nie rozmawia. Zgoda na łamanie prawa przez „parterów” z Libii to przyznanie się do porażki. Cywilizowana Europa nie potrafiła wymyślić nic lepszego, niż zdanie się na łaskę takich ludzi, jak al-Masri – oskarżonego przez haski trybunał o gwałty, tortury i zarabianie na niewolnictwie.
A to dopiero połowa historii. W styczniu, przez nikogo nieniepokojony, pan al-Masri przejechał przez pół Europy. Był w czterech krajach, zatrzymały go dopiero służby we Włoszech. Na momencik. Dwa dni później al-Masri został uwolniony – legalnie, decyzją włoskiego sądu, bez wycinania krat i podkopu – i zamiast trafić do Hagi, wrócił do domu.
Co się wydarzyło w tak krótkim czasie? Błyskawiczny powrót łodzi z imigrantami. To wystarczyło, żeby Włosi uwolnili zawiadowcę stacji morskiej, którym jest al-Masri. Chcieli zatrzymać imigrantów po afrykańskiej stronie wielkiej wody. Włochy oficjalnie się tego wstydzą, w parlamencie rozgorzała debata, padały wzajemne oskarżenia, prokuratura wszczęła nawet śledztwo przeciwko premier Meloni. Po cichu każdy wie tam jednak, że spokój mieszkańców wysp, które w ostatnich latach przeżyły prawdziwe oblężenie imigrantów, jest ważniejszy. W końcu i tak wszyscy się przemogą i znowu przymkną oczy na nieetyczne związki.

Główne wnioski
- Polityka, którą na świecie uprawia prezydent Trump, może niebezpiecznie skierować uwagę niektórych krajów na Chiny jako bardziej atrakcyjnego partnera do współpracy. Chiny były do wojny ważnych partnerem handlowym Ukrainy, po wojnie będą zainteresowane inwestowaniem. Kijów jest zmuszony grać rozsądnie, ale w świetle wymuszeń USA Pekin może się stać atrakcyjną alternatywą równoważącą wpływy Stanów Zjednoczonych. Prof. Góralczyk uważa, że Chiny w procesie pokojowym mogą stanąć po stronie Ukrainy, bo im słabsza Rosja, tym lepiej dla Chin.
- Układy i „handlowanie” nie są w polityce międzynarodowej niczym nowym, nie Donald Trump je wymyślił. Nie ma też nic zaskakującego w tym, że mocarstwo próbuje zabezpieczać sobie możliwość czerpania korzyści gospodarczych ze współpracy z zaprzyjaźnionym krajem. Przypomnijmy, że państwa Europy zaraz na początku wojny dogadywały się, które regiony Ukrainy będą odbudowywać. Robiły to jednak w porozumieniu z Kijowem, planując czas po wygranej Ukrainy, do której Europa stale i dobrowolnie się przykłada. Trump natomiast wykorzystuje kraj w sytuacji bez wyjścia. Jego działanie sugeruje, że wybrał model działania człowieka, który nie ma już nic do stracenia: następnej kadencji nie będzie, ewentualne wyroki sądu są mu obojętne ze względu na wiek, na partnerach mu nie zależy. To daje do myślenia.
- Rząd w Rzymie, próbując zatrzymać falę imigrantów płynących Morzem Śródziemnym do Europy, zawarł sojusz z Abu Osamą al-Masrim, ściganym listem gończym przez trybunał w Hadze szefem mundurowej formacji podległej rządowi w Trypolisie. Zatrzymały go służby we Włoszech, ale dwa dni później al-Masri został uwolniony decyzją włoskiego sądu, bo nagle znów pojawiły się łodzie z imigrantami.