Morze Południowochińskie: temperatura rośnie w globalnym punkcie zapalnym
Coraz więcej niewiadomych w grze o strategiczny akwen, na którym Pekin toczy terytorialny spór ze swoimi sąsiadami i Zachodem. Morze Południowochińskie staje się coraz bardziej zmilitaryzowane, a dojście do władzy Donalda Trumpa w USA i trudne do przewidzenia zachowanie niektórych państw regionu sprawiają, że na zdradliwych wodach rośnie ryzyko konfrontacji – mówią eksperci w rozmowie z XYZ.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Na czym polega konflikt o Morze Południowochińskie i które państwa są w niego zaangażowane.
- Co o sporze mówi prawo międzynarodowe.
- Jak Chiny i inne kraje regionu starają się zabezpieczyć swoje roszczenia terytorialne.
Ponad 3, a może nawet ponad 5 bilionów dolarów – to szacunkowa wartość towarów, które kontenerowce i tankowce przewożą co roku przez Morze Południowochińskie. ONZ ocenia, że w 2023 r. przepłynęło tamtędy blisko 25 proc. całego światowego handlu morskiego. Z wcześniejszych oszacowań nowojorskiego think tanku Council on Foreign Relations wynika, że w niektórych latach mogła to być więcej niż jedna trzecia.
O ważności Morza Południowochińskiego stanowią jednak nie tylko szlaki handlowe. Jego płytkie, tropikalne wody kryją bogate łowiska i złoża paliw kopalnych – dla graniczących z nim krajów źródło bezcennych surowców. Według amerykańskich szacunków pod dnem zalega 11 mld baryłek ropy naftowej i 190 bln stóp sześciennych gazu ziemnego. Chiny oceniają objętość złóż znacznie wyżej: na odpowiednio 125 mld baryłek i 500 bln stóp sześciennych. Oprócz tego przez azjatyckie morze przebiega dziesiątki światłowodów, zapewniających dostęp do szerokopasmowego internetu całemu regionowi.
Ze strategicznym akwenem graniczy sześć międzynarodowo uznawanych państw: Filipiny, Malezja, Brunei, Indonezja, Wietnam oraz Chiny. Te ostatnie już od połowy XX w. zgłaszają pretensje terytorialne do niemal całej powierzchni morza. Ich granice, sięgające 1800 kilometrów od wybrzeży kraju, Chińczycy oznaczają tzw. linią dziewięciu kresek.
Kontrowersyjna linia obejmuje wyłączne strefy ekonomiczne, które zgodnie z prawem należą do sąsiadów. Choć międzynarodowy sąd obalił żądania Pekinu, ten zignorował werdykt i w ostatnich latach starał się wzmacniać kontrolę nad spornymi wodami. To nie w smak głównemu rywalowi Chin, Stanom Zjednoczonym, które swoją zamożność i bezpieczeństwo opierają na swobodzie żeglugi. Zachodni i chińscy eksperci nie mają wątpliwości: to właśnie w tym regionie ryzyko konfrontacji dwóch największych flot wojennych świata jest największe.
Gorąco wokół wysp
W ostatni wtorek hongkoński dziennik „South China Morning Post” zacytował emerytowanego pułkownika chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, Zhou Bo. Były wojskowy ocenił, że pod zbliżającymi się rządami Donalda Trumpa zbrojne incydenty i poważne kryzysy na Morzu Południowochińskim, w które mogą być zaangażowane Chiny i USA, staną się bardziej prawdopodobne. „Ryzyko na tych wodach jest wyższe niż na Tajwanie” – podkreślił.
USA wraz z sojusznikami (w tym z Wielką Brytanią, Francją, Australią, Nową Zelandią i Japonią) od lat prowadzą na Morzu Południowochińskim patrole, nazywane „ćwiczeniami swobody żeglugi”. Amerykańskie samoloty dokonują też przelotów nad spornym obszarem, co Pekin za każdym razem oprotestowuje. Wobec swoich bezpośrednich sąsiadów Chińczycy działają znacznie brutalniej. Używając okrętów straży przybrzeżnej i uzbrojonych kutrów ochotniczej milicji, starają się uniemożliwić im dostęp do ich własnych wód. Atakują przy tym zarówno okręty patrolowe i łodzie transportowe, jak i statki firm wydobywczych oraz kutry rybackie, których załogom często odbierają sieci.
Po 2012 r., gdy władzę w Pekinie objął obecny przywódca Xi Jinping, azjatyckie mocarstwo wyraźnie zaostrzyło swój kurs na niespokojnym morzu.
– Chińska Republika Ludowa zaczęła przedstawiać swoje roszczenia w znacznie silniejszy sposób niż wcześniej. Na przestrzeni kilku lat ufortyfikowała zajmowane przez siebie wyspy i wybudowała nowe, umieszczając na nich broń i systemy sensorów – mówi dr Ian Chong, politolog i specjalista w dziedzinie stosunków międzynarodowych z National University of Singapore.
Na wyspach, rafach i płyciznach budowniczy z Państwa Środka wznieśli bazy okrętów, lądowiska i pasy startowe, a nawet całe miasteczka. W wielu z nich postawiono schrony, hangary na pociski i zainstalowano radary. Amerykanie ogłosili, że Chiny „całkowicie zmilitaryzowały” Wyspę Woody’ego – w okupowanym przez siebie archipelagu Wysp Paracelskich – a także nie mniej niż trzy z kilku sztucznych wysp usypanych w archipelagu Spratlejów, w południowo-wschodniej części spornego morza. Według raportu amerykańskich analityków z US Naval War College rozlokowano tam systemy rakiet przeciwokrętowych i przeciwlotniczych, sprzęt zagłuszający i laserowy oraz myśliwce i bombowce.
„Strategom w Pekinie zależy na jak największej obecności swoich sił na kluczowym obszarze, żeby skuteczniej monitorować aktywność regionalnych konkurentów i szybko na nią reagować” – wyjaśnia dr Chong. O tym, że robią to z dużym powodzeniem, świadczą powtarzające się wtargnięcia na wody sąsiadów i starcia z załogami ich kutrów, statków i okrętów. Tylko w tym roku na azjatyckim morzu doszło do co najmniej kilkunastu niebezpiecznych incydentów z udziałem chińskich mundurowych. W kilku przypadkach obrażenia odnieśli rybacy i marynarze z sąsiednich państw.
Armatki wodne, oświadczenia i maczety
Do największej liczby ekscesów doszło w tym roku pomiędzy Chinami a Filipinami. Gdy w połowie 2022 r. urząd prezydenta tego 120-milionowego kraju objął Ferdinand Marcos Jr., władze zaczęły publicznie ujawniać chińskie naruszenia, w tym przypadki nękania jednostek swojej straży przybrzeżnej i łodzi rybackich. Jako dowody przedstawiano nagrania i szczegółowe fotografie.
Dzięki tej strategii wiadomo choćby o tym, że w marcu, w dwóch osobnych starciach z chińską strażą przybrzeżną, rannych zostało siedmiu filipińskich marynarzy. Załogi operujących w archipelagu Spratlejów chińskich okrętów próbowały uniemożliwić Filipińczykom dostarczenie zaopatrzenia i rotację żołnierzy w ich posterunku piechoty morskiej, założonym na unieruchomionym okręcie „Sierra Madre”. Chińczycy oddali w kierunku łodzi transportowych salwy z armatek wodnych o dużej mocy i próbowali staranować obce okręty.
Inna groźna konfrontacja miała miejsce w czerwcu, gdy Filipińczycy podjęli kolejną próbę przeprowadzenia misji zaopatrzeniowej. Funkcjonariusze Państwa Środka otoczyli łodzie, którymi płynęli filipińscy żołnierze, aby – według MSZ w Pekinie – dokonać ich „inspekcji”. Osoby przebywające na łodziach obrzucili kamieniami i innymi przedmiotami. Na nagraniach wideo, opublikowanych przez siły zbrojne Filipin, widać, jak chińscy mundurowi używali świateł stroboskopowych i głośnych syren. Mieli ze sobą noże, topory i maczety, a według strony filipińskiej także gaz łzawiący. Jeden z Chińczyków (co także widać na nagraniu) groził nieuzbrojonemu filipińskiemu żołnierzowi piechoty morskiej siekierą. Ranny został inny filipiński marynarz, który w czasie utarczki stracił palec. Do zdarzenia doszło około 200 kilometrów od należącej do Filipin wyspy Palawan i ponad tysiąc kilometrów od najdalej wysuniętej na południe części Chin – prowincji Hainan.
Choć inne kraje regionu dużo rzadziej mówią publicznie o agresywnych działaniach wschodzącego mocarstwa, scysje z Indonezją, Malezją i Wietnamem także nie należą do rzadkości. W październiku Dżakarta poinformowała, że okręt chińskiej straży przybrzeżnej śledził indonezyjski statek hydrograficzny w rejonie Wysp Natuna, około półtora tysiąca kilometrów od Chin kontynentalnych. Indonezyjskie patrolowce dwukrotnie zmusiły obcą jednostkę do oddalenia się.
Pod koniec września funkcjonariusze chińskiej agencji bezpieczeństwa morskiego (CMSA) zatrzymali i ciężko pobili wietnamskich rybaków, używając do tego metalowych prętów. Załoga kutra prowadziła połowy w pobliżu Wysp Paracelskich – archipelagu, który Chiny w 1974 r. siłą odebrały Wietnamowi Południowemu. Według wietnamskiej partyjnej gazety „Tien Phong” rannych zostało dziesięciu członków załogi, którzy stracili też sprzęt i około 4 t złowionych ryb. Rzeczniczka wietnamskiego MSZ wyraziła oburzenie zachowaniem Chińczyków, zaznaczając, że władze w Hanoi uważają Wyspy Paracelskie za część swojego terytorium.
W ciągu kilku lat podobnych przepychanek często zakończonych kolizjami łodzi i patrolowców, chińskich ambasadorów wielokrotnie proszono o wyjaśnienia. Następowała wymiana not dyplomatycznych i oświadczeń, czasem również szermierka słowna w mediach. Sąsiednie państwa potępiały powtarzające się wtargnięcia na ich międzynarodowo uznane terytoria, „niesprowokowane akty przymusu” i „niebezpieczne manewry”. Chiny zawsze odpowiadały, że mowa o wodach, nad którymi to one sprawują jurysdykcję, a sąsiedzi potrzebują „zezwolenia” na wpływanie na sporne obszary. Sprawa cichła – aż do kolejnego starcia.
Ian Chong z National University of Singapore podkreśla, że międzynarodowe postrzeganie azjatyckiego sporu zmieniła strategia komunikacyjna Filipin. „Ostatnie lata uczą, że niezależnie od tego, czy sąsiednie państwa podchodzą do chińskich naruszeń swoich granic bardziej, czy mniej dyskretnie, Chiny i tak prą do podtrzymania i zabezpieczenia swoich roszczeń. Dokumentowanie tych zajść zwiększyło światowe zainteresowanie konfliktem, Filipinom dało większe poparcie innych państw, a Pekin zmusiło do umiarkowania” – przekonuje singapurski politolog.
Poza prawem
Przyjęta w 1982 r. Konwencja Narodów Zjednoczonych o prawie morza (UNCLOS) przyznaje graniczącym z dużymi akwenami krajom wody terytorialne sięgające maksymalnie 12 mil morskich od wybrzeży. Daje im także prawo do stref ekonomicznych, rozciągających się na 200 mil (370 kilometrów), w których mają wyłączność na połowy i wydobywanie surowców. To na tę konwencję powołał się w 2016 r. Stały Trybunał Arbitrażowy w Hadze, oddalając roszczenia ChRL wobec Filipin. Międzynarodowy sąd orzekł również, że nie ma dowodów, by Chiny kiedykolwiek sprawowały wyłączną kontrolę nad spornymi wodami, nie mają więc podstaw, aby powoływać się na swoje historyczne prawa.
Konflikt wykroczył jednak poza międzynarodowe normy i zwykłą dyplomację. Rząd w Pekinie nie uznał haskiego orzeczenia, a pozostałym państwom oznajmił, że sprawuje „niekwestionowaną jurysdykcję” nad ich przybrzeżnymi wodami. Poziom emocji mieszkańców regionu dobrze ilustrują antychińskie protesty, do jakich kilkakrotnie dochodziło w Manili. Podczas ostatnich, w czerwcu tego roku, w filipińskiej stolicy spalono wizerunek Xi Jinpinga. Zdarzało się, że nerwy trudno było opanować nawet doświadczonym dyplomatom. W 2021 r. filipiński minister spraw zagranicznych Teodoro Locsin Jr. umieścił na Twitterze anglojęzyczny wpis, w którym – używając wulgarnego sformułowania – kazał Chinom wynosić się z filipińskich wód, a komunistyczny rząd w Pekinie porównał do „szpetnego przygłupa”. Choć dyplomata ostatecznie przeprosił za swoją wypowiedź, tłumacząc ją swoim gorącym temperamentem, to ówczesny prezydent Rodrigo Duterte zakazał urzędnikom dalszych publicznych wypowiedzi na temat Morza Południowochińskiego. Filipiny, podobnie jak inne okoliczne kraje, muszą zrównoważyć obronę swojej integralności terytorialnej ze staraniami o gospodarkę i chińskie inwestycje.
Azjaci się zbroją
ChRL stara się budować wizerunek odpowiedzialnego mocarstwa, przekonując, że chętnie zaangażuje się we wzajemnie korzystne negocjacje z sąsiadami – byle nie uczestniczyły w nich państwa spoza regionu. Pekin i członkowie ASEAN (Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej) od dwóch dekad prowadzą rozmowy na temat kodeksu postępowania na Morzu Południowochińskim, ale nic nie wskazuje na to, by miały się one wkrótce zakończyć. Tymczasem sąsiedzi, niezależnie od swoich oficjalnych stanowisk, rozbudowują swoje potencjały militarne.
Wietnam wznosi bunkry, systemy przeciwlotnicze i obrony wybrzeża na dwóch kontrolowanych przez siebie wyspach archipelagu Spratly’ego. Indonezja i Filipiny budują w swoich przyczółkach lądowiska, doki dla okrętów podwodnych i nabrzeża dla statków. W ciągu najbliższych dziesięciu lat Manila chce wydać na modernizację swojej armii 35 mld dolarów. Filipińczycy kupili już ponaddźwiękowe pociski manewrujące BrahMos, w Japonii zamówili pięć patrolowców, a właśnie odbierają dostawy kolejnych amerykańskich śmigłowców Black Hawk, produkowanych w zakładach PZL Mielec. Prezydent Marcos Jr. zacieśnił relacje obronne nie tylko z Japonią, ale także z Koreą Południową i Australią.
Pozostaje pytanie, co to oznacza dla bezpieczeństwa na jednym z najniebezpieczniejszych mórz świata.
Chwiejna równowaga
Za prezydentury Joe Bidena USA obiecały wsparcie krajom Azji stawiającym opór presji Pekinu. Waszyngton potwierdził swoje zobowiązania traktatowe wobec Filipin, z którymi od 1951 r. łączy go sojusz obronny. W 2022 r. amerykański sekretarz stanu Antony Blinken zadeklarował, że w przypadku agresji na swojego azjatyckiego partnera, USA będą go broniły. W ubiegłym roku rząd w Manili umożliwił amerykańskim wojskowym dostęp do czterech dodatkowych baz na swoim terytorium. Oba kraje wspólnie przeprowadziły także duże manewry wojskowe.
– Jednak kraje regionu muszą brać pod uwagę nie tylko obietnice mocarstwa zza Pacyfiku, ale także złożone relacje z Państwem Środka. Dla każdego z nich to Chiny, a nie Stany Zjednoczone, są największym partnerem handlowym i źródłem inwestycji. W regionie istnieje dziś pewna niedookreślona równowaga. Choć chińskie okręty stale naruszają malezyjskie wody, to w praktyce nie uniemożliwiają nam poszukiwań ropy i gazu u wybrzeży wyspy Borneo. Dopóki Chiny nie zablokują wydobycia, Malezja nie będzie głośno protestowała na żadnym międzynarodowym forum – mówi Shahriman Lockman, analityk w Instytucie Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w stolicy Malezji, Kuala Lumpur.
Podobna sytuacja ma miejsce w Brunei, które gospodarczo jest silnie uzależnione od Pekinu, a także częściowo w przypadku Wietnamu, który w swoich kalkulacjach musi pamiętać o długiej granicy lądowej z ChRL i intensywnym przygranicznym handlu.
Dla Chin region Azji Południowo-Wschodniej i Morze Południowochińskie są zbyt istotne gospodarczo, aby ryzykować eskalację. Stąd obawy Pekinu dotyczące tego, jak zachowa się nowy gospodarz Białego Domu oraz ich sąsiedzi. W zaciszu pekińskich gabinetów muszą w związku z tym powstawać ostrożne analizy i alternatywne plany.
W pierwszej połowie listopada Xi Jinping spotkał się z nowym prezydentem Indonezji, Prabowo Subianto. We wspólnym oświadczeniu poinformowano, że oba państwa osiągnęły porozumienie w sprawie „wspólnego rozwijania obszarów zachodzących na siebie roszczeń” i podpisały stosowną umowę. Informacja zaskoczyła obserwatorów, ponieważ Dżakarta od lat twierdziła, że żadnych konkurencyjnych roszczeń z Chinami nie ma.
Zdaniem Iana Chonga oświadczenie mogło być błędem nowego indonezyjskiego rządu, niewystarczająco zaznajomionego z niuansami morskiego sporu. W przeszłości Dżakarta stroniła od konfliktu, ale reagowała zdecydowanie, gdy chińskie jednostki pojawiały się na jej wodach. Także Prabowo – były wojskowy, który tej jesieni objął rządy w blisko 280-milionowym kraju – podkreślił, że choć woli szukać partnerów niż rywali, to zawsze będzie bronił indonezyjskiej suwerenności.
– Prabowo ma reputację pragmatycznego polityka, więc możliwe, że mimo różnic znajdzie sposób na współpracę z Chinami. Z drugiej strony jest znany z wybuchowego charakteru i często działa bez konsultacji z doradcami. Wystarczy jedno działanie ChRL, które odbierze jako afront, żeby sprowokować go do ostrej reakcji. To samo dotyczy zresztą Donalda Trumpa – ocenia Chong.
Jak dodaje singapurski analityk, pozostaje niejasne, jaką politykę wobec Chin obierze nowa amerykańska administracja. Z jednej strony są w niej jastrzębie, tacy jak Marco Rubio, z drugiej blisko ucha Donalda Trumpa jest także Elon Musk, który ma wiele komercyjnych interesów za Wielkim Murem.
– Paradoksalnie najbardziej przewidywalny wydaje się być Pekin, który nadal będzie chciał umacniać swoją przewagę na Morzu Południowochińskim metodą faktów dokonanych. Ale rosnąca militaryzacja regionu i niepewność strategii pozostałych aktorów pozostawia coraz większe pole do nieporozumień – uważa Shahriman Lockman.
Główne wnioski
- Pekin będzie nadal zdecydowanie dążył do objęcia Morza Południowochińskiego swoją kontrolą, ignorując prawo międzynarodowe.
- Transparentne informowanie o chińskich naruszeniach przez Filipiny upowszechniło wiedzę o sporze, dało władzom w Manili międzynarodowe poparcie i skłoniło Chiny do powściągliwości.
- Wszystkim stronom konfliktu zależy na drożności szlaków handlowych.