Sprawdź relację:
Dzieje się!
Sport

Na jednym baku z Łodzi do Paryża i (prawie) z powrotem. Polski kierowca opowiada, jak pobił rekord Guinnessa

Swoją Skodę Superb 2.0 TDI Mikołaj Marczyk prowadził tak delikatnie, że na 100 km spalała średnio tylko 2,6 litra. Zademonstrował przy tym prawdziwie silną wolę. Jechał wyłącznie autostradami i drogami szybkiego ruchu, inni czasem trąbili, a on spokojnie realizował plan – choć jest kierowcą rajdowym, stworzonym do jazdy na granicy życia i śmierci.

Na zdjęciu kierowca rajdowy Mikołaj Marczyk tankuje swój samochód przed próbą pobicia rekordu Guinnessa
Mikołaj Marczyk rekord Guinnessa pobił, będąc normalnym uczestnikiem ruchu na trasie Łódź – Paryż i z powrotem. Jechał też „normalnym” samochodem, aczkolwiek zastosował kilka ciekawych tricków.
Źródło: Mikołaj Marczyk

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Dlaczego samochód Mikołaja Marczyka zainteresował niemiecką policję.
  2. Dlaczego Mikołaj Marczyk uważa, że jego rekord można pobić nawet o 200 kilometrów.
  3. W jak interesujący sposób rekord Mikołaja Marczyka wpisuje się w wielką motoryzacyjną dyskusję „silniki elektryczne kontra silniki spalinowe”.

Nie ma wielkiej przesady w stwierdzeniu, że kierowcy rajdowi igrają ze śmiercią. W internecie pełno jest tzw. onboardów, czyli nagrań ze środka samochodu rajdowego, który diabelsko mknie po bardzo wąskiej drodze i bardzo często po obu stronach drogi ma mnóstwo drzew. Czasami warunki atmosferyczne bywają takie, iż rozsądek nakazywałby zwolnienie do 20 km/h.

– Teraz chętnie do tego wrócę, za kierownicę rajdówki – mówi z uśmiechem 29-letni Mikołaj „Miko” Marczyk, odpowiadając na pytanie, czy jeszcze spróbuje pobić własny rekord Guinnessa w „oszczędnej” jeździe.

Właśnie otrzymał potwierdzenie, że jego wynik został wpisany do słynnej księgi, że wszystko odbyło się zgodnie z przepisami. Przejechał bez tankowania seryjnym samochodem – czyli takim, który każdy może kupić – 2873 km. Podróż zajęła mu 40 godzin (pięć godzin to były przerwy), wszystko działo się na początku marca.

A pytanie o ewentualną kolejną próbę Mikołaj Marczyk sam wywołał.Twierdzi, że jego wynik można pobić, i to dość wyraźnie, np. o 200 km.

– Można na przykład wybrać inną trasę, korzystniejszą. Ja przyznaję otwarcie, że wybierając swoją, kierowałem się tym, by ludziom łatwiej było wyobrazić sobie skalę dystansu. Samo stwierdzenie: „Przejechałem na jednym baku 2873 km” jest słabsze od zdania: „Przejechałem na jednym baku z Polski do Paryża i wróciłem z powrotem” – wyjaśnia kierowca.

Mikołaj Marczyk i zasada: jak najmniej hamulca

Do Łodzi, do stacji Orlen, na której wlał do Skody ponad 70 litrów „diesla” i zaplombował bak, rzeczywiście zabrakło niewiele. Paliwo skończyło się na wysokości Poznania. Ale poprzedni rekord – 2545,8 km – był już dawno pobity.

– Przyjmuję, że na pierwszy rzut oka może się wydawać niektórym dziwne to, że jechałem tylko autostradami i drogami szybkiego ruchu. Ale wyjaśnienie jest bardzo proste. Nie chciałem mieć na drodze żadnych świateł, żadnych skrzyżowań. Mój plan był taki, by na hamulec praktycznie w ogóle nie naciskać – mówi dalej Mikołaj Marczyk.

Plan, by właściwie w ogóle nie używać hamulca, był do zrealizowania. Przed bramkami autostradowymi można zacząć zwalniać odpowiednio wcześnie. Planując postój, też można „dotoczyć się” do wybranego miejsca i wytracić prędkość zupełnie. Ale nowy rekordzista jechał oczywiście do Paryża wraz z „normalnymi” uczestnikami ruchu. Zdarzały się sytuacje, gdy trzeba było zahamować mocniej. Trzeba też było zahamować, gdy niemiecką policję zainteresował samochód z nietypową przednią szybą. Były na niej przeróżne wideorejestratory i systemy GPS potrzebne do późniejszego udowodnienia rekordu.

– Wszystko trwało tylko chwilę, życzyli nam powodzenia. Jedyny „uszczerbek” w moim planie polegał na tym, że musiałem od nowa rozpędzić auto, co wiąże się oczywiście z nieco wyższym spalaniem. Dodam też na wszelki wypadek, że przez całą trasę policja nie mogła mieć do mnie żadnych zastrzeżeń, ponieważ nie przekraczałem przepisów, moja średnia prędkość jazdy wyniosła 85 km/h (stąd okazjonalne trąbienie innych uczestników ruchu) – mówi Mikołaj Marczyk.

Na zdjęciu kierowca rajdowy Mikołaj Marczyk
Źródło: Mikołaj Marczyk

„Piłowanie” bieżnika

Sam wpadł na pomysł, by spróbować pobić ten rekord. Po pierwsze, od dawna interesuje się zagadnieniami oszczędnej jazdy, a po drugie, jak szczerze przyznaje, jako kierowca współpracujący z partnerami startowymi, jest rozliczany nie tylko z wyników sportowych, ale też z tego, jak angażuje media i tworzy odpowiednie treści.

– Od lat obserwowałem różne samochody właśnie pod takim kątem, czy nadawałyby się do próby pobicia rekordu. Ważne są trzy elementy: duży zbiornik paliwa, niskie spalanie oraz odpowiedni kształt aerodynamiczny. I tak się złożyło, że w 2024 r. Skoda, z którą współpracuję, wypuściła na rynek model Superb IV generacji z silnikiem 2.0 TDI. A wiedziałem, że już jeden model Superba sprzed lat był niezwykle oszczędny – opowiada Mikołaj Marczyk.

Zaczął testować nową Skodę, dobrał do niej odpowiednie opony Michelin E-Primacy, o których też sporo wiedział z dawnych testów. W zimie przejechał nowym autem z nowymi oponami ok. 20 tys. kilometrów.

Przejeżdżając tyle kilometrów testowych, „spiłował” bieżnik w oponach z siedmiu milimetrów do 3,5, żeby spadły tzw. opory toczenia. Dzięki temu auto jedzie bardziej „lekko”.

Następnie wpłacił kilkanaście tysięcy złotych i przeszedł procedurę rejestracji w Guinness World Records. Do startu było coraz bliżej. Przyjechał na stację Orlen, gdzie opony były już napompowane „odpowiednio” – czyli nieco powyżej zalecanej przez producenta wartości.

– Oczywiście odradzam to każdemu kierowcy, który nie stara się bić rekordu. Mocniejsze napompowanie opon zmniejsza opory toczenia, ale pogarsza właściwości jezdne. Podobnie odradzam sposób tankowania, który wybrałem. Ja wlałem paliwa aż pod korek, aż było widoczne, natomiast normalnie powinno się tankować tylko „do odbicia”, bo jest to bezpieczniejsze. Ale ja biłem rekord… Wlałem więc 74 litry zamiast 66, które wynosi deklarowana pojemność zbiornika. Przy moim spalaniu to naprawdę duża różnica– tłumaczy Mikołaj Marczyk.

Przesadzone pogłoski o schyłku silników spalinowych

Swoim rekordem na pewno zachęcił zwykłych kierowców, by częściej spoglądali na ekran samochodu i na aktualne zużycie paliwa, by więcej przewidywali na drodze („Naprawdę można sporo zaoszczędzić”). Zwrócił też uwagę na jeszcze jedną interesującą kwestię – ciekawą w czasach boomu na samochody elektryczne.

– Cieszę się, że pokazałem produkty moich partnerów z najlepszej strony. Samochód Skody, opony Michelin i paliwo Orlen. Myślę również, że ten rekord to taki zdroworozsądkowy sygnał, że przy dzisiejszej transformacji motoryzacyjnej jest zarówno miejsce dla samochodów elektrycznych, hybryd plug-in, jak i dla nowoczesnych i wydajnych silników spalinowych. Warto jest również pamiętać, że ślad węglowy, który wytwarzamy, jeżdżąc autem, mocno zależy od naszego stylu jazdy. Dlatego zachęcam do ekologicznej jazdy (eco-drivingu), który w łatwy sposób ograniczy nasze zużycie paliwa lub prądu o 20 lub 30 proc. Zmniejszymy też zużycie tarcz i klocków hamulcowych w naszych samochodach, zmniejszymy ryzyko złapania punktów karnych, będziemy mniej zniecierpliwieni za kierownicą, a przy tym nie wpłynie to na czas naszego dojazdu na miejsce – kończy Mikołaj Marczyk.

Główne wnioski

  1. Mikołaj Marczyk jest już oficjalnie rekordzistą Guinnessa, jeśli chodzi o dystans przejechany na jednym baku samochodu seryjnego. Polak przekonuje jednak, że jego wynik można poprawić. I zapewne on uzyskałby lepszy, gdyby nie wybór „efektownej” dla odbiorców trasy.
  2. Średnie spalanie jego Skody Superb 2.0 TDI wyniosło zaledwie 2,6 litra na 100 km. Wynik taki wiele mówi o „eco-drivingowych” umiejętnościach Marczyka, ale też o nowoczesnych samochodach napędzanych silnikiem diesla.
  3. Mikołaj Marczyk przekonuje, że stosując się do najprostszych zasad „eco-drivingu”, które można bez problemu znaleźć w internecie, każdy kierowca może zmniejszyć zużycie paliwa w swoim samochodzie nawet o 20 lub nawet 30 proc.