Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Polityka

Nawrocki i Tusk mają swój „spór o krzesło”. A Polaków nie ma w Waszyngtonie

Kilka dni po pierwszych rządowo-prezydenckich tarciach w sprawie udziału w międzynarodowych rozmowach, pojawił się kolejny spór. Tym razem o udział w spotkaniu europejskich liderów z Donaldem Trumpem i Wołodymyrem Zełenskim w Białym Domu. Wśród przywódców z Europy zabrakło zarówno prezydenta Karola Nawrockiego jak i premiera Donalda Tuska.

Karol Nawrocki, Donald Tusk
W poniedziałek w Białym Domu zabrakło prezydenta Karola Nawrockiego i premiera Donalda Tuska. Obozy obu polityków toczą otwarty spór. Fot. PAP/Albert Zawada, Piotr Nowak

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Kto został zaproszony na poniedziałek do Białego Domu.
  2. Jak brak reprezentanta Polski tłumaczą przedstawiciele obozów prezydenckiego i rządowego.
  3. Jak sprawę oceniają eksperci.

Przed piątkowym amerykańsko-rosyjskim szczytem na Alasce polska polityka żyła tym, kto bierze udział w rozmowach z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Zarówno prezydent Karol Nawrocki jak i premier Donald Tusk brali udział w zdalnych konferencjach z udziałem światowych liderów wspierających Ukrainę, jednak to nowy prezydent został zaproszony do udziału w rozmowie, której uczestnikiem był Donald Trump.

Spotkanie w Białym Domu

Już po spotkaniu Trump-Putin, w niedzielę podczas wideokonferencji europejskich członków "koalicji chętnych" Polskę reprezentował wicepremier i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.

Na poniedziałek zaplanowano spotkanie w Białym Domu. Donald Trump miał na nim przekazać Wołodymyrowi Zełenskiemu szczegóły piątkowej rozmowy z Władimirem Putinem. Po spotkaniu Trump-Zełenski zaplanowano spotkanie w szerszym gronie. W Waszyngtonie zjawili się szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, sekretarz generalny NATO Mark Rutte, kanclerz Niemiec Friedrich Merz, prezydent Francji Emmanuel Macron, prezydent Finlandii Alexander Stubb, premier Włoch Giorgia Meloni i premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer.

Zabraknie przedstawiciela Polski

W Waszyngtonie nie będzie przedstawiciela Polski, choć to Polska graniczy z Ukrainą, a polscy liderzy brali udział w poprzednich rozmowach z członkami "koalicji chętnych". Brak udziału Polski w poniedziałkowych rozmowach w Białym Domu potwierdził w Polsat News wiceminister spraw zagranicznych Władysław Teofil Bartoszewski. Wiceszef dyplomacji oznajmił, że wicepremier Sikorski w niedzielę przekazał polskie stanowisko innym przywódcom.

– Do Waszyngtonu zaprasza prezydent Trump. Jak widać, nie zaprosił prezydenta Nawrockiego ani premiera Tuska, ale zwyczajowo prezydent Stanów Zjednoczonych rozmawia – z wyjątkiem premierów największych państw jak Niemcy, Wielka Brytania, Włochy i Izrael – z prezydentami i premierów nie zaprasza. Polska jest średniej wielkości krajem i nie ma takiego przełożenia międzynarodowego jak Niemcy i Wielka Brytania. Akurat prezydent Finlandii przyjaźni się z prezydentem Trumpem, choć Finlandia jest małym państwem – powiedział wiceszef polskiej dyplomacji.

Reakcja prezydenta Nawrockiego

Do sprawy odniósł się także prezydent Karol Nawrocki. Przy okazji powołania swoich doradców w Pałacu Prezydenckim stwierdził, że w formacie "koalicji chętnych" Polskę od dłuższego czasu reprezentuje rząd.

Prezydent zapewnił, że jest w kontakcie z premierem Donaldem Tuskiem i rządem. Przyznał, że w tej sprawie "nie ma miejsca i nie ma czasu na pewne polityczne emocje, tylko jest interes państwa polskiego". Prezydent zapewnił, że wojna w Ukrainie będzie jednym z głównych tematów rozmów z Donaldem Trumpem podczas wrześniowej wizyty w Białym Domu.

– W tej "koalicji chętnych" od dłuższego czasu Polskę reprezentuje polski rząd. To pan prezydent Zełenski zapraszał tych liderów europejskich, którzy mają dzisiaj być w Waszyngtonie. A prezydent Polski jest jedynym liderem państwa dzisiaj w Europie, który na bliskim horyzoncie już 3 września ma spotkanie z prezydentem Donaldem Trumpem – powiedział prezydent Karol Nawrocki.

Jeszcze w lutym Karol Nawrocki, jako kandydat na prezydenta, mówił w wywiadzie dla Wirtualnej Polski, że jako prezydent RP będzie siedział "przy wszelkich stołach negocjacyjnych dotyczących przyszłości Polski i naszego regionu".

Trudno spodziewać się, by taka sytuacja nie wywołała rytualnej już niemal przepychanki między koalicją rządzącą, a opozycją. Tak się właśnie stało - ministrowie z Pałacu Prezydenckiego i członkowie rządu zaczęli w mediach (społecznościowych i tych bardziej tradycyjnych) przerzucanie się odpowiedzialnością "kto zawinił bardziej".

"Spór o krzesło". 17 lat, a problemy jak gdyby te same

Przypominało to ikoniczny już niemal w naszych realiach politycznych "spór o krzesło" sprzed ponad półtorej dekady. Należy w tym miejscu przypomnieć, czym on w owym czasie był. Spór rozgorzał w podobnej do obecnej sytuacji politycznej, a genezą sięga 2008 roku, gdy Polska była członkiem Unii od zaledwie czterech lat.

Prezydentem był wywodzący się z PiS Lech Kaczyński, a pracami rządu kierował jako premier Donald Tusk. Obaj politycy toczyli wtedy spór kompetencyjny o to, kto z nich ma reprezentować Polskę na szczytach Unii Europejskiej. Obaj politycy dowodzili, że to ich kompetencja. Chodziło de facto o to, by wskazać tego, który ma w tym zakresie większe kompetencje. Sprawa trafiła wtedy przed Trybunał Konstytucyjny.

Było to poprzedzone różnymi sporami i nieprzyjemnościami. Kancelaria premiera nie zgodziła się, by prezydent leciał rządowym samolotem, więc kancelaria prezydenta musiała wyczarterować samolot. Prezydent nie miał wtedy, jako nie będący formalnie członkiem polskiej delegacji, przepustki umożliwiającej wejście na salę obrad.

Kancelaria prezydenta zwróciła się więc do prezydencji francuskiej o czwarty identyfikator dla Kaczyńskiego. Francuzi odpowiedzieli, że to nie kompetencja prezydencji i odesłali kancelarię do polskiego rządu. A polska ambasada w Brukseli i przedstawicielstwo przy UE odmówiły prezydentowi wydania identyfikatora... odsyłając go do prezydencji francuskiej. Historia ta została później przez media nazwana przez media "sporem o krzesło".

"Nie zgłosili naszej obecności"

Jak wyglądały kulisy? W rozmowie z XYZ wysoki rangą urzędnik pałacu prezydenckiego mówi, że podczas niedzielnego zdalnego spotkania "koalicji chętnych", to Wołodymyr Zełenski zapraszał jego uczestników na poniedziałek do Białego Domu.

– Jestem przekonany, że, ani premier ani minister Radosław Sikorski nie zgłosili naszej obecności. Był premier, który, o ile wiem, wyrażał obawę, że – nazwijmy to – nie przysłuży się sprawie. Tak czy inaczej, mówimy o spotkaniu prezydenta Trumpa z prezydentem Zełenskim i osobami przez Zełenskiego zaproszonymi, czy też doproszonymi. Z drugiej strony, mam pewne wątpliwości, czy jest to "najważniejszy" szczyt między USA, Ukrainą a przedstawicielami Unii Europejskiej. Gdyby Wołodymyr Zełenski wiedział, że to spotkanie przyniesie realny efekt, to nie dopraszałby liderów europejskich, prawda? To wszystko nadal jest "w procesie", dzieje się niejako na naszych oczach i nie wiemy, jaki będzie efekt końcowy – przyznaje współpracownik prezydenta Karola Nawrockiego.

Mam pewne wątpliwości, czy jest to "najważniejszy" szczyt między USA, Ukrainą a przedstawicielami Unii Europejskiej.

Poseł PiS: "Zrzucenie winy na prezydenta"

Radosław Fogiel, poseł Prawa i Sprawiedliwości oraz były przewodniczący sejmowej komisji spraw zagranicznych, ocenia, że "komentarz ministra Sikorskiego wcale nie zaprzecza słowom ministra Przydacza".

– Podstawowa rzecz to wola Polski do uczestnictwa. Najpierw Polska musi być zainteresowana udziałem, a potem można mówić o formacie prezydenckim czy rządowym. Jednak jeżeli ustami ministra Sikorskiego Polska nie wyraziła woli uczestniczenia w tym formacie, to dalsza dyskusja jest bezprzedmiotowa. Widać tu niestety próbę instrumentalizacji polityki zagranicznej i uważam, że akurat nie po stronie ośrodka prezydenckiego leży wina – komentuje Radosław Fogiel.

Jeżeli ustami ministra Sikorskiego Polska nie wyraziła woli uczestniczenia w tym formacie, to dalsza dyskusja jest bezprzedmiotowa.

Polityk PiS widzi sprzeczność w narracji rządu, który zapewniał, że to w jego gestii leży polityka zagraniczna, a "gdy prezydent brał udział w telekonferencji, słyszeliśmy opinie, że właściwie powinien odczytać z kartki rządowe stanowisko". Poseł opozycji przypomina również wizytę Donalda Tuska w Kijowie, z którą łączy swoje przypuszczenia.

– Teraz zaś ze strony ministrów Szłapki i Sikorskiego widzimy próbę zrzucenia winy na prezydenta. Jeśli Polska bierze w czymś udział, to naturalne jest, że są formaty, w których uczestniczy prezydent. Ale jeśli MSZ oświadcza, że nie bierze… Swoją drogą może była to próba uniknięcia stawiania premiera w niezręcznej sytuacji, co miało miejsce kilka miesięcy temu. Pamiętamy nieszczęsną wizytę Tuska w Kijowie – tę, gdy wieziono go w odrębnym wagonie – ona również była w ramach „koalicji chętnych”, co wywołało zamieszanie w sprawie wysyłania wojsk do Ukrainy. Być może na tym polegał zamysł Sikorskiego, by nie zgłaszać Polski – ocenia Radosław Fogiel.

"Europejczycy liczyli na Tuska, USA na Nawrockiego"

W kancelarii premiera słyszymy nieoficjalnie, że po środowej telekonferencji rząd uznał pierwszeństwo prezydenta Karola Nawrockiego w relacjach z administracją Donalda Trumpa.

– Prezydent Nawrocki sygnalizował, że chce przejąć inicjatywę w kontaktach z Donaldem Trumpem. Jego otoczenie twierdziło, że ma najlepsze kontakty z Białym Domem. Sami to nakręcili i teraz próbują zrzucić to na rząd – mówi przedstawiciel strony rządowej.

Inny przedstawiciel rządu mówi nam o różnicach w oczekiwaniach wobec Polski ze strony zagranicznych liderów.

O tym, że europejscy przywódcy liczyli na obecność Donalda Tuska, który rozmawiał z nimi w wielu formatach, słyszymy od kilku polityków.

– Nikt jednak nie chciał iść na zwarcie z Trumpem – mówi członek Rady Ministrów.

Jeden z ministrów mówi też jednak wprost, że Nawrockiego również nikt nie zaproponował. I to – jak dodaje – pomimo faktu, iż to właśnie świeżo upieczony prezydent Polski brał udział w ubiegłotygodniowej wideokonferencji z udziałem Donalda Trumpa.

Poseł Koalicji Obywatelskiej Mariusz Witczak brak zaproszenia dla polskiego prezydenta na – jak mówi – "jedno z najbardziej istotnych spotkań dotyczących bezpieczeństwa Polski" nazywa "abdykacją".

– Nie jest tajemnicą, że sytuacja z telekonferencją z prezydentem Trumpem została zbudowana za plecami rządu ze względu na prośbę strony amerykańskiej. Gdy przychodzi co do czego, to prezydent Nawrocki mówi, że to Wołodymyr Zełenski zaprasza. Jeżeli tak, to prezydent powinien mieć z nim kontakty, jednak one są słabe. Gdy trzeba było podłączyć się do telekonferencji, to kancelaria prezydenta zadbała, by wziął w niej udział Karol Nawrocki. A gdy trzeba odegrać rolę aktywną w sprawie dotyczącej bezpieczeństwa Polski, prezydent Nawrocki powołuje na doradczynię Beatę Kempę. Dla niego polską racją stanu jest Beata Kempa, a nie ma go w Waszyngtonie – komentuje poseł KO.

Gdy trzeba było podłączyć się do telekonferencji, to kancelaria prezydenta zadbała, by wziął w niej udział Karol Nawrocki.

Kowal: prezydent Nawrocki powinien tam być

W innym tonie mówi Paweł Kowal z KO, przewodniczący sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych oraz pełnomocnik rządu ds. odbudowy Ukrainy.

– Jest niepisaną tradycją, że prezydent USA rozmawia najczęściej z prezydentem Polski. Dziś mamy sytuację, w której prezydent Trump, który organizuje spotkanie, nie zaprosił prezydenta Nawrockiego. Tu niewiele już pewnie zrobimy, ale można – a nawet trzeba – myśleć o przyszłości. Uważam, że prezydent Nawrocki powinien tam być i zabierać głos w ważnych dla nas sprawach. Wyzwaniem dla Polski jest, aby Polska była zapraszana do takich gremiów – mówi Paweł Kowal.

Uważam, że prezydent Nawrocki powinien tam być i zabierać głos w ważnych dla nas sprawach.

Polityk KO zapewnia, że rząd zrobi wszystko, aby wesprzeć w przyszłości prezydenta w reprezentowaniu kraju.

W PiS nie ma wiary w uznanie przez rząd pierwszeństwa prezydenta Nawrockiego w relacjach transatlantyckich.

– Trudno mi uwierzyć, że rząd Donalda Tuska dobrowolnie komukolwiek ustąpi pola. Te same próby podważania kompetencji prezydenta obserwowaliśmy, gdy premierem był Donald Tusk, a prezydentem śp. Lech Kaczyński. Karol Nawrocki nie jest prezydentem nawet dwa tygodnie, a są już dwa wektory ataku. Z jednej strony próba odmawiania prezydentowi jakiejkolwiek roli w polityce zagranicznej, uwagi, że powinien znać swoje miejsce, a z drugiej strony pretensje, jakoby prezydent nie wyręczył rządu i nie załatwił czegoś z prezydentem USA. Fakt, że te ataki są wzajemnie wykluczające i absurdalne, zdaje się nikomu nie przeszkadzać. Nie można tu więc mówić o równo rozłożonej odpowiedzialności – to po prostu te same stare sztuczki Donalda Tuska, który nie jest w stanie znieść kohabitacji – kontruje Radosław Fogiel.

Wpływ krajowej politycznej "wojny domowej"

Eksperci nie mają wątpliwości, że brak Polski podczas poniedziałkowych rozmów w Białym Domu to zły sygnał. Większą odpowiedzialność widzą tu po stronie prezydenta.

Profesor Arkadiusz Modrzejewski, dyrektor Instytutu Politologii Uniwersytetu Gdańskiego, przyznaje, że dziwi go nieobecność Polski, która jest krajem przyfrontowym, przy obecności Finlandii, która dopiero niedawno dołączyła do NATO.

– Nasza polityczna "wojna domowa" między rządem a Pałacem Prezydenckim o to, kto ma reprezentować państwo, ma również przełożenie na obecność podczas tak ważnego spotkania. Mam wątpliwości, czy pałac prezydencki myśli w kategoriach interesu narodowego. W tak dramatycznej sytuacji, w jakiej są Polska, Europa i świat, myślenie kategoriami partyjnymi jest drugorzędne. Jesteśmy jednym z państw, które mogą stać się obiektem rosyjskiej agresji. Miałbym apel do pana prezydenta, by mimo jego – w mojej ocenie fatalnego – wystąpienia w parlamencie przestał myśleć o partyjnym interesie. W tak dramatycznym momencie dziejów czas zostać mężem stanu. Mam nadzieję, że do tego dojrzeje, wówczas nie będzie problemu, czy ma nas reprezentować prezydent czy premier. Ważne, żebyśmy byli obecni – ocenia prof. Arkadiusz Modrzejewski.

W tak dramatycznej sytuacji, w jakiej są Polska, Europa i świat, myślenie kategoriami partyjnymi jest drugorzędne.

"Może nie jesteśmy tak mocni, jak nam się wydaje"

Politolog wskazuje, że obecna sytuacja może dowodzić tego, jak rolę Polski widzą światowi liderzy. Zwraca uwagę na osobistą niechęć między amerykańskim prezydentem a polskim premierem.

– Gospodarzem wydarzenia jest jednak prezydent Stanów Zjednoczonych i to on zaprasza. Ta sprawa pokazuje też, że może nie jesteśmy tak mocni, jak się nam wydaje. Doszukiwałbym się tu też echa wymiany ciosów między rządem a kancelarią prezydenta. Sam Donald Trump niezbyt chętnie widziałby tam Donalda Tuska, wiedząc, że to jeden z ważniejszych polityków europejskich, którzy nie będą bali się mu przeciwstawić, oczywiście w granicach dyplomacji. Niechęć Donalda Trumpa do swojego imiennika jest czymś bardzo realnym – dodaje politolog.

Ekspert dostrzega jednak możliwą jasną stronę nieobecności przedstawiciela Polski.

– Jeśli Ukraińcom zaproponuje się pokój na fatalnych dla nich warunkach związanych z trwałym oddaniem na rzecz Rosji niektórych terytoriów, nie dając w zamian żadnych sensownych gwarancji bezpieczeństwa to może lepiej, że nie będzie tam naszej delegacji. Historycy będą mogli lepiej ocenić ten moment dziejowy niż my teraz. Decyzje podjęte podczas tego wydarzenia mogą być ważne, ale niekoniecznie ktoś może chcieć wziąć za nie odpowiedzialność – komentuje prof. Modrzejewski.

Pułkownik Andrzej Derlatka, były szef Agencji Wywiadu oraz były ambasador RP w Korei Południowej, twierdzi, że brak przedstawiciela Polski to sytuacja niepoważna.

– Składam to na karb tego, że prezydent Karol Nawrocki niedawno objął urząd, a ludzie, którzy pracują w jego kancelarii i biurze spraw międzynarodowych nie są jeszcze wdrożeni w ten system. Być może otrzeźwi go pobyt w USA i pokaże mu – niestety dość boleśnie – nasze miejsce w szeregu – komentuje płk Andrzej Derlatka.

Dwa zgrzyty

Były szef Agencji Wywiadu przyznaje, że w ostatnich 10-15 latach Europa straciła na znaczeniu w oczach Amerykanów. Stany Zjednoczone oczekują jednak, że Unia Europejska będzie dla nich równorzędnym partnerem, której państwa będą wsparciem w razie konfliktu. Europa jest potrzebnym sojusznikiem w gospodarczym starciu z Rosją i Chinami. Były oficer stawia pytanie: kto zapraszał do Białego Domu?

– Donald Trump zaprosił przedstawicieli Europy, czyli głównych graczy, rozdających karty w Unii: Niemców i Francuzów. Być może mogli się postawić Ukraińcy, ale oni zbyt mocnych kart nie mają. Tak czy inaczej, polski prezydent nie został zaproszony na szczyt, więc jest zgrzyt. Pierwszy. Bo jest i drugi. Premier Tusk zawsze mówił, że w obu tych krajach "ma przyjaciół". Czy mógł zrobić więcej, byśmy tam byli? Tego się raczej nie dowiemy. Być może próbował, ale nie miał siły sprawczej. Nadzieją mogłaby być współpraca między obydwoma ośrodkami władzy – rządowym i prezydenckim – podkreśla płk Andrzej Derlatka.

Polski prezydent nie został zaproszony na szczyt, więc jest zgrzyt. Premier Tusk zawsze mówił, że w obu tych krajach "ma przyjaciół". Czy mógł zrobić więcej?

– Mówiąc brutalnie, pozycję kraju wyznaczają wielkość PKB i liczba dywizji. A w tych kategoriach jesteśmy słabi. Zaś jeśli chodzi o konflikt w Ukrainie, to Polska gra powyżej swoich możliwości. Graniczenie z Ukrainą było tylko benefitem. A my powinniśmy po pierwsze inwestować w przemysł obronny, szczególnie lotniczy. To powinno być dzisiaj nasze koło zamachowe i nie wiem, dlaczego tego nie rozwijamy – podsumowuje były oficer i dyplomata.

Spór kompetencyjny rozgrzał sieć

Spór o udział Polski w rozmowach w Białym Domu rozgrzał polskie media społecznościowe. Z danych Kolektywu Analitycznego Res Futura wynika, że do godz. 16 w poniedziałek różne wzmianki na ten temat zebrały łącznie ponad 35 mln wyświetleń. Badacze wyróżnili trzy wiodące narracje.

  • 48 proc. komentarzy internautów wskazuje na winę prezydenta Karola Nawrockiego. Użytkownicy sieci uważają, że to on przejął relacje ze Stanami Zjednoczonymi, marginalizując rolę rządu w tym obszarze polityki zagranicznej.
  • 31 proc. komentarzy wskazuje na winę premiera Donalda Tuska. Argumenty opierają się m.in. na twierdzeniu, że szef rządu wykluczył sam siebie swoimi wypowiedziami o Donaldzie Trumpie oraz na niezgłoszeniu przez rząd gotowości do udziału w delegacji.
  • 13 proc. komentujących uznaje, że wina leży po obu stronach, a obecna sytuacja świadczy o konflikcie kompetencyjnym. Wśród tych głosów pojawiają się twierdzenia o ośmieszaniu państwa na własne życzenie oraz na postawieniu interesów partyjnych nad państwowymi przez obie strony.

Główne wnioski

  1. Na poniedziałkowe rozmowy do Białego Domu – poza prezydentem Ukrainy – zaproszono także prezydentów Francji i Finlandii, premierów Włoch i Wielkiej Brytanii, kanclerza Niemiec oraz szefów Komisji Europejskiej i NATO. Zabrakło przedstawicieli Polski, choć prezydent Nawrocki oraz członkowie rządu brali udział w niedawnych wideokonferencjach przy okazji szczytu USA-Rosja na Alasce.
  2. Strona prezydencka zwraca uwagę, że podczas weekendowej wideokonferencji wicepremier Sikorski nie zgłosił chęci uczestnictwa Polski w poniedziałkowym wydarzeniu. Z kolei przedstawiciele rządu przyznają, że po środowej telekonferencji uznano pierwszeństwo prezydenta w relacjach z USA. Przedstawiciel rządu nieoficjalnie sugeruje, że była różnica w oczekiwaniach wobec Polski ze strony Europy i USA.
  3. Eksperci przyznają, że brak Polski podczas poniedziałkowych rozmów w Białym Domu to błąd. Wskazują m.in., że to prezydent Nawrocki jest oczywistym uczestnikiem takiego spotkania z ramienia Polski. Obecna sytuacja pokazuje również, że ranga Polski na świecie jest mniejsza, niż sugerują to często politycy.