Wielka wojna handlowa Trumpa. Jakie będą skutki dla amerykańskiej, światowej i polskiej gospodarki?
Donald Trump ogłosił bardzo wysokie cła na import dóbr do USA. Analizujemy dokładne stawki taryf, a także gospodarcze skutki tych decyzji dla Polski, USA oraz reszty świata.

Dostawca: PAP/EPA.

Z tego artykułu dowiesz się…
- Jakie cła nałożył Donald Trump na poszczególne gospodarki i jak to uzasadnił.
- Jaki będzie wpływ ceł na gospodarkę amerykańską i światową.
- O ile może obniżyć się polskie PKB i które sektory ucierpią najbardziej.
Donald Trump ogłosił wczoraj wprowadzenie ceł na import towarów do USA. Minimalna stawka celna wyniesie 10 proc., ale większość kluczowych partnerów handlowych – określonych przez prezydenta jako „główni winowajcy” – zostanie objęta znacznie wyższymi taryfami.
W przypadku Unii Europejskiej będzie to 20 proc., natomiast dla Chin – dodatkowe 34 proc. do obowiązujących już ceł w wysokości 20 proc. (co łącznie daje aż 54 proc.). Japonia zostanie objęta stawką 20 proc., Korea Południowa 25 proc., a Wietnam – aż 46 proc. Trump zapowiedział jednak możliwość negocjacji tych stawek, co sugeruje, że istnieje furtka do ich ewentualnego obniżenia.
W grupie państw, dla których stawki celne zatrzymają się na poziomie 10 proc., znalazły się m.in. Wielka Brytania, Singapur, Brazylia, Australia i Argentyna.
Na liście „winowajców” nie znalazły się Kanada i Meksyk – choć wciąż obowiązują tam cła w wysokości 25 proc. z wyłączeniem niektórych towarów. Ogłoszona stawka bazowa taryf zacznie obowiązywać 5 kwietnia, natomiast cła wymierzone w poszczególne państwa – 9 kwietnia.
Jednocześnie stawka celna na import samochodów do USA wyniesie 25 proc. i zacznie obowiązywać już dziś – 3 kwietnia.
Dzień wyzwolenia… od współczesnej myśli ekonomicznej
Prezydent USA oświadczył, że wprowadzone cła mają charakter „wzajemny” i stanowią proporcjonalną odpowiedź na cła nakładane przez inne państwa na towary amerykańskie, a także na bariery pozataryfowe i manipulacje kursowe. Podczas prezentacji stawek celnych dla „głównych winowajców” obok nowej taryfy celnej znalazły się również szacowane bariery tych państw przeciwko importowi z USA. W przypadku UE miało to być 39 proc., Chin 67 proc., Japonii 46 proc., a Wietnamu aż 90 proc. Trump nie wyjaśnił jednak, w jaki sposób te wartości zostały wyliczone.
Zagadka okazała się jednak dość prosta do rozszyfrowania. Wkrótce ekonomiści zaczęli publikować w serwisie X wzór użyty przy tych wyliczeniach:
bariery innych państw wobec USA = deficyt handlowy USA z danym państwem / import USA z tego państwa
Dobrze widać to na przykładzie Wietnamu. W 2024 r. USA importowały stamtąd towary o wartości ok. 142 mld dolarów, a eksportowały za 13 mld dolarów. Oznacza to deficyt handlowy w wysokości ok. 129 mld dolarów. Jeśli podzielimy deficyt przez wartość importu, uzyskamy 90 proc. – dokładnie tyle, ile wyniosła rzekoma „bariera wobec USA”. Następnie ta wartość była dzielona przez 2, aby wyznaczyć poziom „ceł wzajemnych”.
Takie podejście do tematu ma niewiele wspólnego z rzeczywistym obrazem barier handlowych. Wietnam i USA to gospodarki na zupełnie innym poziomie rozwoju, produkujące towary o całkowicie odmiennej specyfice. Wietnam dysponuje rozbudowaną bazą przemysłową oraz bardzo niskimi kosztami pracy, co pozwala mu tanio wytwarzać towary wymagające dużego nakładu pracy ludzkiej. I właśnie takie produkty dominują w jego eksporcie do USA – głównie elektronika i tekstylia. Co istotne, są one często wytwarzane na zlecenie amerykańskich koncernów – np. w 2024 r. Nike wyprodukowało w Wietnamie 50 proc. swojego obuwia i 28 proc. odzieży.
Z kolei USA specjalizują się w produkcji zaawansowanych technologicznie dóbr, których ceny są znacznie wyższe. Jak więc słabiej rozwinięty i niezamożny Wietnam miałby osiągnąć równowagę w handlu z USA? I przede wszystkim – po co miałby to robić?
Ogłoszenie nowych ceł, które według Donalda Trumpa miało być „dniem wyzwolenia”, w praktyce oznacza raczej wyzwolenie od współczesnej myśli ekonomicznej i powrót do XIX-wiecznych teorii. Tymczasem handel międzynarodowy przynosi korzyści wszystkim zaangażowanym stronom – dzięki tzw. przewagom komparatywnym. To właśnie one sprawiają, że konsumenci w USA mogą kupować tańsze dobra, jak ubrania czy obuwie. Gdyby ich produkcja miała zostać przeniesiona do kraju, oznaczałoby to gwałtowny wzrost cen. Z kolei USA mogą skoncentrować się na produkcji dóbr o wysokiej wartości dodanej – skomplikowanych maszyn, półprzewodników, usług technologicznych.
W teorii cła mogą mieć swoje uzasadnienie – szczególnie wtedy, gdy chodzi o ochronę sektorów strategicznych. Dlatego np. cła na samochody można jeszcze zrozumieć, bo tam faktycznie wytwarzana jest znaczna wartość dodana. Jednak nakładanie ceł na cały import wydaje się absurdalne. Czy USA naprawdę chcą stać się tekstylną potęgą i konkurować z Laosem, Kambodżą, Bangladeszem czy wspomnianym Wietnamem? Czy chcą wytwarzać całą gamę tanich produktów przemysłowych – od zabawek i prostych mebli po podstawową elektronikę – na których marża zysku jest skrajnie niska? I nie chodzi tu o rozwój amerykańskich firm, lecz o fizyczną produkcję tych dóbr w kraju.
Wpływ na amerykańską gospodarkę: inflacja i wysokie prawdopodobieństwo recesji
Wprowadzone stawki celne są wyjątkowo wysokie i obejmują wszystkie towary, a nie jedynie wybrane grupy produktów. Realizuje się zatem scenariusz skrajnie pesymistyczny. Średnia stawka celna na import dóbr przemysłowych do USA wyniesie ponad 20 proc. W ubiegłym roku – według danych WTO – stawka ważona obrotami handlowymi wynosiła około 2 proc. Mówimy więc o ponad dziesięciokrotnej podwyżce ceł. Będzie to najwyższy poziom ceł w USA od co najmniej 100 lat – od czasów ustawy Smoota-Hawleya, która pogłębiła Wielki Kryzys. Nowe stawki będą również wielokrotnie wyższe niż średnie poziomy ceł w krajach rozwiniętych.
Ogłoszone taryfy uderzą przede wszystkim w amerykańską gospodarkę. Spowodują gwałtowny wzrost cen oraz spowolnienie gospodarcze, które może przerodzić się w recesję. Cła to w istocie podatek nałożony na import – sprawiający, że towary sprowadzane z zagranicy będą droższe. Jednocześnie krajowi producenci podobnych dóbr wykorzystają okazję do podniesienia cen.
Bank JP Morgan oszacował, że wprowadzenie ceł będzie kosztowało amerykańskich podatników 400 mld dolarów, co jest równe 1,3 proc. PKB. To największy wzrost obciążeń podatkowych w USA od 1968 r. Dla przeciętnego gospodarstwa domowego oznacza to koszt ponad 3 tys. dolarów rocznie.
Według tych samych szacunków przyczyni się to do wzrostu cen (mierzonego wskaźnikiem PCE) o 1-1,5 proc. Spowoduje to, że realny dochód konsumentów w drugim i trzecim kwartale spadnie, co prawdopodobnie przełoży się na spadek ich wydatków. To samo w sobie mocno zbliży gospodarkę do recesji. A w tych kalkulacjach nie są jeszcze uwzględnione cła odwetowe, które już zapowiedziało wiele gospodarek, w tym UE.
Niepewna pozostaje także kwestia wzrostu inwestycji – czego oczekuje administracja Trumpa. Główną barierą są bardzo wysokie płace w USA. Przeniesienie do kraju produkcji w branżach wymagających dużych nakładów pracy, jak np. przemysł odzieżowy, byłoby prawdopodobnie nieopłacalne – nawet pomimo ceł. Być może pewne inwestycje pojawią się w sektorze motoryzacyjnym, ale ich realizacja potrwa lata.
A czy dzięki cłom Stanom Zjednoczone zredukują swój deficyt handlowy? To też jest niepewne. W makroekonomicznym ujęciu odpowiada on bowiem różnicy pomiędzy oszczędnościami a inwestycjami. Żeby trwale zredukować deficyt, USA musiałyby zacząć więcej oszczędzać lub mniej inwestować. Cła mogą przybliżyć je do tego (mniejszy deficyt budżetowy), ale raczej nie będą wystarczające.
Wpływ na światową gospodarkę: dekoniunktura i… deflacja?
Dla reszty światowej gospodarki amerykańskie cła oznaczają przede wszystkim słabszy popyt na towary. Skala osłabienia będzie wynikała z elastyczności popytu na dane dobro na rynku w USA, a także od skłonności do obniżenia marży producenta. W dużym uproszczeniu można założyć, że w niektórych przypadkach będzie on słabszy o tyle, ile wynoszą cła. W niektórych znacznie mniejszy, jeśli np. amerykańscy producenci w ogóle nie produkują danych dóbr.
Biorąc pod uwagę najbardziej pesymistyczny scenariusz, trzeba liczyć się z ryzykiem obniżenia światowego eksportu do USA rzędu nawet 20 proc. A za jaką część światowej konsumpcji odpowiadają Amerykanie? Według danych Banku Światowego jest ok. 30 proc. A zatem ubyć może 1/5 z 30 proc. światowej konsumpcji, co daje niecałe 6 proc. Nawet zakładając tylko połowę tej wartości, to mówimy o globalnym spadku popytu na dobra przemysłowe o 3 proc., czyli ok. 2,4 bln dolarów (trzykrotna wartość PKB Polski).
Do tego trzeba jednak dodać potencjalne cła odwetowe na USA. Im będą mocniejsze, tym większy ostateczny spadek finalnego popytu.
Światowy przemysł zmierzy się zatem z sytuacją ogromnych niewykorzystanych mocy produkcyjnych. Towary, które dotychczas były eksportowane do USA, zaczną być sprzedawane na innych rynkach, a ich ceny spadną. W wielu przemysłach zaostrzy się rywalizacja. Producenci będą obniżali marże, aby utrzymać produkcję. To może doprowadzić do globalnej deflacji dóbr przemysłowych. Zwłaszcza, że już obecnie fabryki np. w Chinach mierzyły się z nadpodażą mocy.
Wpływ na polską gospodarkę: słabszy wzrost gospodarczy, uderzenie w motoryzację i transport
Polska, jako część Unii Europejskiej, zostanie objęta cłami w wysokości 20 proc., a także uniwersalną stawką celną na samochody w wysokości 25 proc. Bezpośredni eksport towarów z Polski do USA jest niewielki – według danych GUS jego udział w całości eksportu wyniósł w 2024 r. 3,3 proc. Znacznie większy wolumen trafia do USA pośrednio – głównie przez inne państwa UE. Jednocześnie USA odpowiadały za 7,1 proc. polskiego eksportu usług w 2023 r.
Polski Instytut Ekonomiczny (PIE) w analizie „Potencjalne konsekwencje zmian w polityce celnej administracji amerykańskiej dla polskiej gospodarki” wskazuje, że łączny popyt z USA odpowiada za 2,6 proc. PKB Polski. Jak może się to zmienić po wprowadzeniu nowych ceł? Badanie zostało przeprowadzone przed ogłoszeniem decyzji, a ostateczne stawki znalazły się w granicach najbardziej pesymistycznego scenariusza.
Wojna celna między UE a USA może kosztować Polskę utratę nawet ponad 0,3 proc. PKB. W najbardziej skrajnym wariancie – zakładającym wzajemne cła na wszystkie towary na poziomie 25 proc. – koszt dla polskiej gospodarki może sięgnąć nawet 0,43 proc. PKB, szacuje PIE. Przyjęto w nim założenie, że konflikt ograniczy się do osi USA–UE. Jednak rozszerzenie wojny handlowej przez administrację Trumpa na inne regiony świata mogłoby paradoksalnie złagodzić ten wpływ – ponieważ towary z UE nie byłyby objęte wyższymi stawkami niż produkty z innych dużych gospodarek.
W samym sektorze motoryzacyjnym wojna handlowa USA z resztą świata może kosztować Polskę utratę 0,15 proc. PKB. Tak będzie przy założeniu, że inne kraje wprowadzą 25-procentowe cła odwetowe na samochody z USA. Polski eksport do USA w tym sektorze zmniejszy się wówczas o 1,5 proc.
Wśród innych sektorów najbardziej narażonych na skutki wojny handlowej PIE wymienia: górnictwo i wydobycie, usługi transportowe, a także produkcję elektroniki, metali, maszyn oraz artykułów spożywczych. Według badań, 20 proc. polskich eksporterów przemysłowych dostarcza swoje towary na rynek amerykański.
Skala wpływu wojny celnej na polską gospodarkę byłaby zatem istotna, choć – według autorów raportu – nie powinna doprowadzić ani do recesji, ani do wyraźnego spadku zatrudnienia.
Warto wiedzieć
Absurdy w amerykańskich cłach
We wczorajszym ogłoszeniu można dopatrzyć się wielu dziwnych, a momentami wręcz absurdalnych decyzji. Poniżej przedstawiamy kilka z nich:
- Cła w wysokości 10 proc. na niezamieszkane przez ludzi wyspy Heard i McDonalda, położone na środku Oceanu Indyjskiego, około dwóch tygodni drogi statkiem od wybrzeży Australii.
- Cła w wysokości 10 proc. na Brytyjskie Terytorium Oceanu Indyjskiego – brytyjskie terytorium zależne, którego jedynymi mieszkańcami są amerykańscy i brytyjscy żołnierze stacjonujący w tamtejszej bazie wojskowej.
- Cła w wysokości 10 proc. na Martynikę i Gwadelupę, mimo że są to terytoria Francji i – jako część Unii Europejskiej – zostały już objęte wyższymi cłami w wysokości 20 proc.
- Brak dodatkowych ceł na Rosję – tłumaczony przez Biały Dom obowiązującymi sankcjami handlowymi. Jednak mimo tych sankcji amerykański import z Rosji w 2024 r. wyniósł 3 mld dolarów, podczas gdy eksport – jedynie 0,5 mld dolarów. Oznacza to deficyt handlowy na poziomie prawie 2,5 mld dolarów.

Główne wnioski
- Wpływ na gospodarkę USA. Nowe cła drastycznie podniosą koszty importu, co wywoła inflację i zwiększy ryzyko recesji. Szacuje się, że przeciętne gospodarstwo domowe zapłaci rocznie o 3 tys. dolarów więcej, a cała gospodarka USA poniesie koszty rzędu 400 mld dolarów.
- Skutki globalne. Światowy eksport do USA może spaść nawet o 20 proc., prowadząc do globalnej dekoniunktury i możliwej deflacji dóbr przemysłowych. Cła odwetowe oraz dalsza eskalacja wojny handlowej mogą dodatkowo pogorszyć sytuację, jednak wydają się niezbędne, żeby zachować równowagę we wzajemnych relacjach.
- Wpływ na Polskę. Polska gospodarka odczuje spowolnienie wzrostu (utrata do 0,43 proc. PKB według szacunków PIE), szczególnie w sektorze motoryzacyjnym, transporcie i górnictwie. Bezpośredni eksport do USA jest niewielki, ale ucierpi handel pośredni przez UE.