Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Polityka Społeczeństwo Świat

Od Interkosmosu do misji Axiom. Kim byli poprzednicy Uznańskiego-Wiśniewskiego

Wkrótce w kosmos poleci pierwszy polski astronauta. Jego misja to ciąg dalszy historii, którą kilka dekad temu zaczęli pisać kosmonauci z naszej części Europy. Działo się to jednak w zupełnie innych realiach. Wystarczy wspomnieć, że Mirosław Hermaszewski zabrał na pokład statku portret Edwarda Gierka. Bułgar musiał zmienić nazwisko, węgierski kosmonauta, jako pierwszy w dziejach czytał z orbity dzieciom bajki na dobranoc. A pierwszy kosmonauta z NRD w czasie lotu został dziadkiem, ale ten fakt stał się tajemnicą państwową.

Pierwszy polski astronauta Sławosz Uznański-Wisniewski (z prawej) i szef Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy Jerzy Owsiak (fot. Tomasz Gzel).
Pierwszy polski astronauta Sławosz Uznański-Wisniewski (z prawej) i szef Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy Jerzy Owsiak. Fot. Tomasz Gzel.

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. W jakim stopniu loty kosmiczne w czasach PRL-u były podporządkowane propagandzie i ideologii.
  2. Jak wyglądała rywalizacja krajów bloku wschodniego o kolejność lotu w kosmos u boku radzieckich towarzyszy.
  3. Kim byli pierwsi kosmonauci z państw Europy Środkowej i jakie wydarzenia towarzyszyły ich misjom oraz jak po latach potoczyły się ich losy.

Naszą kosmiczną wycieczkę zaczniemy w Głogowie na Dolnym Śląsku. Miasto słynie z oblężenia w 1109 r., podczas którego – jak relacjonował Gall Anonim – wojska niemieckie przywiązały dzieci mieszczan do machin oblężniczych, największego ronda w Polsce oraz różowego mostu na Odrze. W Głogowie znajduje się również jedyna w kraju ulica Kosmonautów Polskich.

Dziś już trudno jednoznacznie stwierdzić, czy twórcy tej nazwy do grona polskich kosmonautów zaliczyli – oprócz Mirosława Hermaszewskiego – również jego dublera, Zenona Jankowskiego, który w kosmosie nigdy nie był, czy może liczyli, że w ślad za pionierem wkrótce polecą kolejni nasi rodacy – i że oni również automatycznie zostaną współpatronami tej głogowskiej ulicy.

Kosmonauci kontra astronauci

Jak wiadomo, ta nadzieja okazała się płonna. I prawdopodobnie szybko się nie ziści, bo kosmonauta to termin zarezerwowany dla uczestników najpierw radzieckich, a później rosyjskich misji kosmicznych. A z Rosją – przynajmniej tą rządzoną przez Władimira Putina – chcemy mieć jak najmniej wspólnego.

Wkrótce jednak będziemy mieli pierwszego polskiego astronautę, czyli uczestnika amerykańskiej wyprawy w kosmos. Prawdopodobnie już w połowie czerwca na pokładzie statku Crew Dragon w przestrzeń kosmiczną poleci Sławosz Uznański-Wiśniewski. Będzie jednym z czworga uczestników misji Axiom 4 (Ax-4). Pozostali to bardzo doświadczona amerykańska astronautka Peggy Whitson, która stanie na czele wyprawy, Shubhanshu Shukla z Indii oraz Tibor Kapu z Węgier.

Dla każdego z debiutujących astronautów będzie to z pewnością spełnienie życiowego marzenia. Nie inaczej było w przypadku ich poprzedników, czyli właśnie kosmonautów w latach 70. i 80. XX w. Dla Polaków, Węgrów, Bułgarów czy innych obywateli ówczesnych państw socjalistycznych jedyną szansą na lot ku gwiazdom był udział w radzieckim programie lotów załogowych Interkosmos. To dzięki niemu na orbicie znalazł się Mirosław Hermaszewski oraz jego koledzy z Czechosłowacji, NRD i innych krajów ówczesnego bloku sowieckiego.

Kilkanaście lat po Gagarinie

Pamiętajmy, że był to wciąż pionierski etap podboju kosmosu – od pierwszego lotu Jurija Gagarina wokół Ziemi minęło raptem kilkanaście lat – a jednocześnie tkwiliśmy w tzw. realnym socjalizmie. Z perspektywy kilku dekad widać doskonale, w jak innym świecie dziś żyjemy.

Mirosław Hermaszewski (z lewej) i Piotr Klimuk (z prawej) wręczają I sekretarzowi PZPR Edwardowi Gierkowi egzemplarz Manifestu Lipcowego, który mieli ze sobą na statku Sojuz 30. (fot. Leszek Łożyński)
Mirosław Hermaszewski (z lewej) i Piotr Klimuk (z prawej) wręczają I sekretarzowi PZPR Edwardowi Gierkowi egzemplarz Manifestu Lipcowego, który mieli ze sobą na statku Sojuz 30. Fot. Leszek Łożyński

Misja Ax-4 rozpocznie się 47 lat – niemal co do dnia – po starcie statku Sojuz 30, na którego pokładzie w kosmos polecieli 33-letni wówczas Mirosław Hermaszewski i o rok młodszy Piotr Klimuk. Choć było to wydarzenie o ogromnym znaczeniu politycznym i propagandowym, polskie społeczeństwo szczegółów lotu nie znało aż do ostatniej chwili. Ówczesne gazety informowały w zasadzie tylko o tym, że Polska uczestniczy w programie Interkosmos i że nasi piloci wojskowi szkolą się, by wziąć udział w misji. Jednak ani godzina, ani nawet dokładna data startu – zgodnie z sowiecką praktyką – nie były ogłaszane z wyprzedzeniem. Dopiero 27 czerwca 1978 r., późnym popołudniem, gdy Sojuz 30 wznosił się już w niebo, polska telewizja przerwała nagle program i podała komunikat o pierwszym Polaku w kosmosie. Informacja dotarła też do osób, które były wtedy w teatrach i kinach, ponieważ – aby przekazać najnowsze wieści – przerwano spektakle i seanse.

Portret Gierka i Manifest PKWN

W kolejnych dniach wiadomości o kosmicznej misji Mirosława Hermaszewskiego były już przekazywane na bieżąco i stały się najważniejszym tematem ogólnokrajowych mediów. W radiu i telewizji funkcjonowało nawet specjalne Studio Kosmos.

Polacy dowiedzieli się wtedy na przykład, co polski kosmonauta zabrał na pokład statku. Jak podaje Paweł Szulc na stronie dzieje.pl, były to m.in.: biało-czerwona flaga, portret I sekretarza PZPR Edwarda Gierka, znaczki VI i VII zjazdu partii, miniatura Manifestu PKWN i Konstytucji PRL, proporce wojska polskiego, kombatanckiej organizacji Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej oraz uruchomionej kilka lat wcześniej Huty Katowice. Dziś te symbole epoki pokazują, jak bardzo wszystko, łącznie z kosmosem, było podporządkowane ideologii i polityce. Zresztą ta ostatnia zdecydowała również o tym, w jakiej kolejności przedstawiciele środkowoeuropejskich krajów polecą na orbitę. A wiadomo, że dla wszystkich była to sprawa niezwykle prestiżowa.

Polityka ponad wszystko

Radzieccy towarzysze chcieli, aby kryterium była skala wkładu poszczególnych państw w prace programu Interkosmos. To dawało pierwszeństwo Czechosłowacji i NRD, jednak Polska nie odpuszczała. Padały argumenty ekonomiczne (PRL był ważnym partnerem handlowym ZSRR) i historyczne (polskie wojsko maszerowało u boku Armii Czerwonej aż do Berlina). Ostatecznie zaważyło coś zupełnie innego: polityka.

Drugiego marca 1978 r. na pokładzie statku Sojuz 28 w kosmos poleciał czechosłowacki kosmonauta Vladimír Remek. Termin nie był oczywiście przypadkowy – chodziło o to, aby propagandowo uczcić 30-lecie komunistycznego przewrotu w Czechosłowacji. Pierwotnie start planowano nawet na 25 lutego, czyli dokładnie w rocznicę lutej rewolucji. Z drugiej strony miała to być swoista rekompensata za krwawe stłumienie przez Sowietów Praskiej Wiosny w 1968 r.

Czynniki polityczne zaważyły też na tym, że to Polak, a nie Niemiec, został drugim kosmonautą. W tym czasie wyraźnie widoczny był już w Polsce kryzys ekonomiczny. Ceny artykułów spożywczych rosły, a od prawie dwóch lat cukier był sprzedawany na kartki. Wszystko to wywoływało protesty społeczne, które były krwawo tłumione przez milicję. Lot w kosmos miał być propagandowym sukcesem, dzięki któremu władze PRL chciały ustabilizować napiętą sytuację polityczną.

Czechosłowak prawie idealny

Wróćmy jednak do pierwszego środkowoeuropejskiego kosmonauty. Oczywiście w tym, że został nim właśnie Vladimír Remek, nie mogło być przypadku. 30-letni wówczas lotnik wojskowy z punktu widzenia ówczesnych władz był kandydatem wprost idealnym. Ukończył radziecką akademię lotniczą, miał doświadczenie w pilotowaniu myśliwców, był członkiem Komunistycznej Partii Czechosłowacji (KSČ) i zdyscyplinowanym oficerem tamtejszego Ludowego Wojska. Jego ojciec również był wysokim oficerem (dosłużył się stopnia generała), działaczem komunistycznym i parlamentarzystą. W dodatku Vladimír Remek pochodził z mieszanej, słowacko-czeskiej rodziny, przez co był symbolem zjednoczonego narodu czechosłowackiego. I to właśnie ten symboliczny wymiar, obok kwalifikacji i lojalności, przesądził o tym, że w kosmos poleciał on, a nie Czech Oldřich Pelčák.

76-letni dziś Vladimír Remek pozostał wierny swoim ideologicznym wyborom. Aż do 1990 r. należał do KSČ, a potem do jej kontynuatorki – Komunistycznej Partii Czech i Moraw. Z jej ramienia w latach 2004-2013 był europosłem, a potem, w minionej dekadzie, pełnił funkcję ambasadora Czech w Rosji.

Piaskowy Dziadek i wnuk

Pod koniec sierpnia 1978 r., jako trzeci przedstawiciel bloku wschodniego, w kosmos poleciał Sigmund Jähn z NRD. Z jego podróżą wiążą się dwie ciekawostki.

Sigmund Jähn, pierwszy i jedyny kosmonauta z NRD w 50. rocznicę lotu na orbitę (fot. SEBASTIAN WILLNOW)
Sigmund Jähn, pierwszy i jedyny kosmonauta z NRD w 50. rocznicę lotu na orbitę. Fot. Sebastian Willnow

Na pokład statku Sojuz 31 wziął ze sobą m.in. figurkę Piaskowego Dziadka (w oryginale Das Sandmännchen), czyli postać z kultowej animowanej wschodnio-niemieckiej dobranocki. Z kolei jego towarzysz, Walerij Bykowski, miał ze sobą kukiełkę Maszy – bohaterki popularnej radzieckiej wieczorynki. Podczas transmisji z pokładu Sojuza 31 kosmonauci pokazali obie laleczki. Dowódca statku spontanicznie zaproponował, aby przeprowadzić ceremonię zaślubin Piaskowego Dziadka z Maszą. Tej sceny telewidzowie w NRD jednak nie zobaczyli – tamtejsze władze uznały, że rola małżonka stanowczo nie pasuje do oficjalnego, znanego dzieciom wizerunku Das Sandmännchen.

Sigmund Jähn, lecąc w kosmos, miał już ponad 41 lat, był więc jednym z najstarszych kosmonautów. Co więcej, przebywając na orbicie, został... dziadkiem. Nic więc dziwnego, że na pierwsze spotkanie po wylądowaniu krewni wschodnio-niemieckiego kosmonauty przynieśli fotografię jego wnuka. Tego jednak obywatele NRD z mediów się nie dowiedzieli. Władze partyjno-państwowe celowo pominęły ten fakt w oficjalnej narracji. W oficjalnym przekazie Sigmund Jähn miał być nie tylko bohaterem narodowym, ale też uosobieniem młodości, sprawności i witalności socjalistycznego społeczeństwa. To, że został dziadkiem, mogło kompletnie zburzyć ten propagandowy przekaz.

Przeciążenia i niedociążenia

W maju 1979 r. w ramach misji statku Sojuz 33 w kosmos poleciał pierwszy Bułgar – Georgi Iwanow. Co ciekawe, nie było to jego prawdziwe nazwisko. Urodził się bowiem jako Georgi Kakałow. Tuż przed przystąpieniem do programu Interkosmos nazwisko zmienił, ponieważ jego rodowe w języku rosyjskim budziło niepożądane, fizjologiczne skojarzenia.
Sojuz 33 miał dotrzeć i przybić do stacji kosmicznej Salut-6, jednak tuż po starcie doszło do awarii głównego silnika. Misję trzeba było przerwać i awaryjnie lądować w tzw. trybie balistycznym. Załoga była wtedy narażona na przeciążenia sięgające 9-10 G (dziesięciokrotność ziemskiej siły ciążenia).
Pod koniec lat 80. Georgi Iwanow chciał wziąć udział w drugim radziecko-bułgarskim locie kosmicznym w ramach programu Interkosmos. Odpadł jednak już w przedbiegach. Zwycięzcą kwalifikacji okazał się natomiast Aleksandyr Aleksandrow, który dekadę wcześniej był dublerem Georgi Iwanowa. W 1988 r. drugi bułgarski kosmonauta odbył prawie 10-dniowy lot na pokładzie statku Sojuz TM-5.

W maju 1980 r. w statku Sojuz 36 w przestrzeń kosmiczną poleciał pierwszy węgierski kosmonauta – Bertalan Farkas. Na orbicie spędził blisko osiem dni. I również w jego misji – podobnie jak to było w przypadku Sigmunda Jähna – związany jest motyw dziecięcej dobranocki. Kosmonauta z Węgier zabrał ze sobą na pokład statku kosmicznego maskotkę – pluszowego króliczka swojej córki. Tę zabawkę, będącą wyrazem miłości i tęsknoty za rodziną, pokazał podczas transmisji z orbity. W ramach emitowanej przez węgierską TV wieczorynki Esti mese przeczytał wtedy dzieciom baśń. Był to pierwszy tego typu przypadek w historii światowej telewizji.
Z kosmiczną podróżą Bertalana Farkasa wiąże się jeszcze jedna anegdota. Węgierski załogant statku Sojuz 36 był bardzo szczupłym mężczyzną i ważył zaledwie 68 kg. To mniej niż wynosiło ustalone wtedy dla kosmonautów minimum. Aby zrównoważyć różnice i zapewnić odpowiednią stabilność w czasie startu oraz lądowania, w jego skafandrze umieszczono specjalne ołowiane wkładki.

Kosmonauta w słowackiej rodzinie

Rok po węgierskim kosmonaucie na orbicie znalazł się pierwszy kosmonauta z Rumunii. Dumitru Prunariu spędził na orbicie – w statku Sojuz 40 i stacji Salut 6 – prawie osiem dni. Po zakończeniu kariery kosmonauta zajął się działalnością naukową i dyplomatyczną (był m.in. ambasadorem w Rosji). Dziewięć lat temu zaproponował ustanowienie Międzynarodowego Dnia Asteroidy, który został przyjęty przez Zgromadzenie Ogólne ONZ. Chodziło o to, aby zwiększyć świadomość zagrożeń związanych z uderzeniami asteroid. Obchodzimy go co roku 30 czerwca w rocznicę katastrofy tunguskiej z 1908 r.
Dumitru Prunariu ma też swoje zasługi dla kinematografii. To właśnie on w rumuńskiej wersji językowej filmu animowanego WALL·E z 2008 r. użyczył głosu postaci BURN-E, małego robota spawalniczego pracującego na zewnątrz statku Axiom.

Ponad ćwierć wieku temu swojego kosmonauty doczekała się Słowacja. W dniach 20-29 stycznia 1999 r. pułkownik Ivan Bella poleciał statkiem Sojuz TM-29 na stację kosmiczną Mir. Stamtąd wrócił na ziemię na pokładzie Sojuza TM-28. Później kontynuował karierę wojskową, a następnie pełnił funkcje dyplomatyczne (był m.in. attaché obrony w Moskwie, a potem w Kijowie).
W 2019 r. ubiegał się o mandat europosła. Bezskutecznie. Warto jednak wspomnieć o tym epizodzie w życiorysie Ivana Belli ze względu na ugrupowanie, którego był wtedy reprezentantem. To populistyczno-konserwatywna partia Sme rodina (Jesteśmy rodziną) założona w 2011 r. przez przedsiębiorcę Borisa Kollára. Lider ugrupowania znany jest z kolei z tego, że będąc kawalerem, ma 17 dzieci z 14 partnerkami.

Różnice i podobieństwa

Historia tamtych lotów kosmicznych z czasów radzieckiego programu Interkosmos wydaje się dziś równie odległa jak same gwiazdy. W naszej części Europy nie ma już żelaznej kurtyny ani ideologii i polityki podporządkowujących sobie każdą sferę życia. Nie ma partyjno-państwowych władz, które decydowały, co obywatele mogą oglądać w telewizji. I nie ma już groteskowych symboli propagandy, które obowiązkowo musiały polecieć w kosmos.

W ostatnim półwieczu zmieniło się niemal wszystko. Inna jest geopolityka, technologia, a nawet język, którym opisujemy podróże w kosmos i ludzi, którzy w nich uczestniczą. A jednak misja astronauty Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego, do której odliczamy już dni, budzi poruszenie i zainteresowanie podobne do tego, które towarzyszyło lotowi Mirosława Hermaszewskiego w czerwcu 1978 r. I dziś również będziemy dumni z Polaka w kosmosie – tak jak kiedyś byli nasi rodzice i dziadkowie.

Główne wnioski

  1. Loty kosmiczne w czasach socjalizmu były uwarunkowane ideologicznie. Pół wieku temu kosmiczne misje stanowiły element propagandy oraz narzędzie legitymizacji władzy komunistycznej w krajach bloku wschodniego. Kryteria wyboru uczestników misji często opierały się bardziej na interesach politycznych niż naukowych czy technicznych.
  2. Realia ówczesnych wypraw na orbitę dzisiaj mogą dziwić. Władze do ostatnich chwili trzymały w tajemnicy termin lotu pierwszych kosmonautów z Czechosłowacji, Polski czy NRD. Społeczeństwo dowiadywało się, jakie propagandowe gadżety poleciały w kosmos. Zatajano prawdę o kosmonautach, jeśli nie pasowała ona do propagandowego przekazu.
  3. Selekcja kandydatów na kosmonautów była podporządkowana polityce. Aby wziąć udział w kosmicznej misji, trzeba było się wykazać m.in. odpowiednim życiorysem, przynależnością partyjną, pochodzeniem społecznym, w tym także tzw. właściwą narodowością rodziców.