Po co Muskowi Twitter, czyli kulisy kaprysu za 44 miliardy dolarów
Przepłacił. Za tyle mógł kupić firmę legendę – Ferrari lub Hondę. Z korzyścią dla Tesli i własnego wizerunku. Zamiast tego przejął Twittera i rozpętał chaos. Powodów jest kilka, z czego pierwszy umknął wszystkim.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jak doszło do tego, że Elon Musk kupił Twittera i ile za niego przepłacił
- Co się zmieniło w firmie po przejęciu jej przez miliardera
- W jakiej kondycji jest firma dwa lata po przejęciu jej przez twórcę Tesli
Pilot mógł być z siebie dumny. Gładko pokonał turbulencje i burzę śnieżną nad górami. Przed oczami miał błękitne niebo, a za plecami zadowolonych pasażerów, którzy znad kieliszków szampana podziwiali widoki za oknem.
Lecz nagle pilot szarpnął za stery. Skierował dziób w stronę spowitej pyłem, wulkanicznej wyspy, na której nie było lotniska. Po czym wyszedł z kokpitu i zatrzasnął się w toalecie. Tam wyciągnął smartfona, by grać i tweetować. Nie bacząc na krzyki pasażerów i łomotanie załogi do drzwi.
„Chyba go pop…iło”
Zgadłeś, samolot to Tesla, a pilot to Elon Musk. Gdy 14 kwietnia 2022 r. obrał kurs na Twittera, publicznie deklarując jego zakup, wszystko zmieniło się na gorsze. A najbardziej wizerunek pilota.
Wcześniej był raczej apolitycznym geekiem, skupionym na technikaliach i realizacji swych wzniosłych misji. Prometeuszem XXI-wieku zatroskanym o stan planety i losy ludzkości. Najbardziej podziwianą osobą na Ziemi i najbardziej dla niej zasłużoną. Geniuszem przesuwającą granice niemożliwego i to w kilku branżach. Kimś, kto zmienia nasze życie na lepsze.
Teraz jest także wyznawcą Trumpa i teorii spiskowych, samozwańczym „absolutystą wolności słowa”, niecierpiącym krytyki, kompromitującym się na Twitterze przemianowanym na „𝕏” i kierującym go w stronę skrajnej prawicy, dezinformacji i anarchii.
Bawiąc się w Pana Boga, Musk zaczął atakować autorytety i nagłaśniać awanturników. Ponad 80-letniego Anthony’ego Fauciego, eksperta od spraw zdrowia publicznego, chętnie posłałby za kratki („Prosecute/Fauci”, „oskarżyć Fauciego”) za działania antycovidowe.
Równie sędziwego męża Nancy Pelosi, pobitego przez włamywacza we własnym domu, oskarżył o kontakty z męską prostytutką, poznaną w barze dla gejów (jakoby to ona miała dopuścić się pobicia).
Odblokował wiele kont zamkniętych za szerzenie dezinformacji i nienawiści, np. skrajnie prawicowej kongresmenki Marjorie Taylor Greene, która nakaz noszenia maseczek w Izbie Reprezentantów przyrównała do Holokaustu, a agentów strzegących budynku Kapitolu wyzwała od „gazpacho”, myląc tajną policję hitlerowską z hiszpańską zupą podawaną na zimno.
W grudniu 2023 r. Musk posunął się dalej: pod pretekstem „wolności słowa” przywrócił konto Alexa Jonesa (głośnego siewcy teorii spiskowych), zawieszone pięć lat wcześniej za rozgłaszanie, jakoby krwawa strzelanina w szkole w Sandy Hook (grudzień 2012 r., zginęło 26 osób, w tym 20 sześcioletnich dzieci), była „gigantycznym oszustwem przeciwników Drugiej Poprawki” (dającej prawo do posiadania i noszenia broni).
Wtedy też Musk pięcioma wpisami próbował uwiarygodnić pizzagate – teorię spiskową z 2016 r., jakoby szef kampanii Hillary Clinton, John Podesta, i inni prominentni waszyngtońscy politycy więzili w pizzerii Comet Ping Pong nieletnie niewolnice seksualne, które sami wykorzystywali, stręczyli i nagrywali.
„Zachowuje się, jakby go pop…iło!” – skomentował wyczyny swego brata Kimbal Musk. Choć wcześniej zachęcał Elona do przejęcia Twittera, z czasem przestał śledzić jego konto „by oszczędzić sobie nerwów”.
Dwa i pół roku po szarpnięciu sterami, czyli zakupie Twittera, wciąż pozostaje otwarte pytanie: po co Musk to zrobił?
Cała operacja już przeszła do historii jako jedna z najbardziej przepłaconych, chaotycznych i nieprzemyślanych transakcji typu M&A (fuzje i przejęcia). A Musk, jako szef Twittera, którego przemianował na 𝕏, mógłby konkurować z Edwardem Lampertem o miano najgorszego amerykańskiego CEO (Lampert w pięć lat unicestwił Sears Holding).
Ale cofnijmy się do wiosny 2022 r. i zajrzyjmy za kulisy.
Jak kura z odciętą głową
Musk już wie, że chce Twittera, z przyczyn, o których później. Podekscytowany, wymienia setki maili, tweetów i SMS-ów z plejadą potencjalnych inwestorów.
Charlie Warzel, dziennikarz „The Atlantic”, prześwietlił ową „burzę mózgów”. Był zszokowany: „Te teksty obalają mit geniusza technologii. Brak w nich faktów, prób analizy, czy choćby jednej głębszej refleksji. Są tylko emocje, frazesy, żarty”.
14 kwietnia 2022 r. o 5:30 rano, po całej nocy spędzonej na grze Elden Ring, Musk wysyła brzemiennego w skutki tweeta: „Złożyłem ofertę”.
Przyznał potem Times’owi, że nie wiedział, jak zarządzać Twitterem. Przez parę tygodni miotał się niczym kura z odciętą głową. Rozważał stworzenie konkurencyjnej platformy. Rozpętał chaos, gdy w jednym tygodniu przyjął i odrzucił propozycję wstąpienia do zarządu firmy, a potem ostro krytykował Twittera w kolejnych tweetach, poczynając od tego, w którym retorycznie pyta ponad 100 milionów swych obserwatorów: „Czy ta platforma umiera?” i proponując, by „siedzibę spółki zamienić w schronisko dla bezdomnych”.
Cztery razy ogłaszał i trzy razy odwoływał zakup Twittera. A, po uzgodnieniu ceny, chciał ściąć ją o połowę. Słowem – improwizował w rytm swych rozchwianych emocji.
Aby uniemożliwić mu zniszczenie spółki z zemsty, jej zarząd zatwierdził trującą pigułkę. To obrona przed wrogim przejęciem – umożliwia akcjonariuszom zakup dodatkowych pakietów po obniżonej cenie, by rozwodnić akcje agresora.
Tymczasem „agresor” – mimo wcześniejszych zapewnień, że tego nie zrobi – masowo wyprzedaje akcje Tesli, o łącznej wartości 32 miliardów dolarów, co powoduje spadek jej notowań i wywołuje niezadowolenie wśród akcjonariuszy. Ci również zaczynają sprzedawać swoje udziały, obawiając się, że miliarder, zafascynowany nową „zabawką”, zaniedba pozostałe swoje firmy. Jedynym „osiągnięciem” Muska w tej sytuacji był wpis do Księgi Rekordów Guinnessa za największą w historii stratę majątku osobistego – z 320 miliardów dolarów w styczniu 2021 roku do 138 miliardów dolarów w styczniu 2023 roku.
Ostatecznie, 27 października 2022 roku, Musk finalizuje zakup platformy za 44 miliardy dolarów, z czego 24 miliardy pokrywa z własnych środków, 13 miliardów pożycza od siedmiu banków, a 7 miliardów dokładają zaprzyjaźnieni inwestorzy, w tym Larry Ellison, Ron Baron i książę Al-Waleed z Arabii Saudyjskiej.
Analityk Wedbush Securities, Dan Ives, w rozmowie z CBS MoneyWatch ocenił: „Elon Musk przepłacił za Twittera co najmniej 20 miliardów dolarów. Aby zebrać potrzebną kwotę, musiał sprzedać miliony akcji Tesli, co spowodowało spadek ich wartości. Niepokojące jest to, że traktuje swoją jedyną notowaną na giełdzie firmę jak bankomat”.
Nie kliknąłeś? Wylatujesz!
Analizując post mortem najgorsze fuzje i przejęcia, łatwo zauważyć, że Musk popełnił wszystkie błędy, które przyczyniły się do porażek takich transakcji jak mariaż AOL i Time Warnera, Alcatela i Lucenta, Daimlera i Chryslera, eBay’a i Skype’a, Microsoftu i Nokii, czy Google’a i Motoroli.
Po pierwsze – różnice kulturowe. Kiedy Musk przybył do siedziby Twittera, oniemiał z przerażenia – 10-piętrowy budynek w stylu art déco mieścił siłownię, studio jogi, liczne kafejki, bistro serwujące wyszukane, choć darmowe, dania oraz pokoiki do cichej pracy. Puste, ponieważ Twitter zachęcał pracowników do pracy zdalnej.
Było to skrajnie inne niż w Tesli, gdzie ludzie mieli nie bywać, lecz ciężko pracować. Musk szybko i z premedytacją zniszczył budowaną przez lata atmosferę przyjaznego miejsca pracy, którą Twitter się szczycił. Zrobił to m.in. poprzez masowe zwolnienia, obejmujące aż 75 proc. zatrudnionych. Aby stracić pracę, wystarczyło nie kliknąć „tak” w jednym z maili wysyłanych przez Muska w środku nocy.
Do czystek dołożył cięcia budżetowe. Gdy w jednej z sal konferencyjnych odkrył pięć różnych rodzajów wody mineralnej, natychmiast nakazał radykalnie okroić budżet socjalny. W rezultacie pracownicy nowojorskiego biura musieli przynosić własny papier toaletowy.
„Przykro patrzeć, jak w imię ratowania Twittera Elon Musk żywcem obdziera go ze skóry” – skomentowała to Vicky Bryant, publicystka i surowa recenzentka szefa Tesli.
Po drugie – niezdolność do realizacji planów. W zamyśle Twitter/𝕏 miał zarabiać na płatnych subskrypcjach i licencjonowaniu danych. Jednak do tej pory 90 proc. przychodów pochodziło od reklamodawców. Mimo że Musk obiecał, iż uczyni z Twittera miejsce wolne od nienawiści i dezinformacji, stało się zupełnie odwrotnie. Nieudana próba wdrożenia subskrypcji (o której więcej poniżej) i kontrowersyjne tweety Muska, jak ten oczerniający Paula Pelosiego (insynuujący, że korzystał z usług męskiej prostytutki), zniechęciły reklamodawców. IBM, Apple, Walmart, Disney i inni nie chcieli być kojarzeni z platformą, na której szerzą się bzdury i oszczerstwa. Musk pożegnał ich słynnym tweetem: „go fuck yourself” („pieprzcie się”), co pogrążyłoby każdego innego CEO.
Nic dziwnego, że wpływy z reklam spadły o 65 proc. w ciągu roku – w firmie, która już wcześniej borykała się z problemami.
Po trzecie – problemy finansowe i brak rzetelnych danych. Od momentu wejścia na giełdę 11 lat temu, Twitter tylko dwa razy osiągnął zysk – w 2018 i 2019 roku. Szarpiąc za stery, Musk zgodził się zapłacić za niego 44 miliardy dolarów, ustalając cenę na szczycie notowań akcji Twittera, mnożąc ich liczbę przez 54,20 dolara za sztukę.
Co można było kupić za 44 miliardy dolarów? Na przykład Ferrari lub Hondę – legendy motoryzacji, co przyniosłoby korzyść również Tesli. Przejmując Ferrari, Musk miałby dwie czołowe firmy z obu światów – elektrycznego i spalinowego. Dzięki synergii, ferrari spalałyby mniej, a tesle lepiej się prowadziły.
Już latem 2022 r. Musk wiedział, że przepłacił. Okazało się, że kupiony w worku kot nie jest wart swojej ceny.
Po pierwsze, akcje wszystkich firm społecznościowych znacząco spadły (Twittera o 30 proc.).
Po drugie, Musk zrozumiał, że Twitter to nie firma technologiczna, lecz medium reklamowe oparte na relacjach międzyludzkich, wymagające zupełnie innego podejścia niż Tesla czy SpaceX.
Po trzecie, nie prześwietlił firmy przed zakupem. Due diligence to podstawowa staranność, której Musk nie dopełnił, ponieważ – jak sam przyznał zdumionym uczestnikom wydarzenia TED – „nie obchodzi mnie ekonomia takich transakcji”.
Pożałował tego, gdy odkrył, że Twitter przepala 4 miliony dolarów dziennie.
Niebieski ptaszek czerwony ze wstydu
Zaraz po przejęciu platformy, nowy szef – najpewniej uskrzydlony tytułem Biznesmana Roku magazynu Fortune – zwolnił zespoły ds. bezpieczeństwa, reklamy i moderacji treści. Następnie spektakularnie zepsuł wdrożenie płatnego systemu weryfikacji Twitter Blue, który miał postawić platformę na nogi i stać się wielkim sukcesem. Jednak 9 listopada 2022 r. okazał się dniem porażki – i nauczką, że masowe zwolnienia nie są dobrym wstępem do trudnych operacji.
Cel był jasny i ambitny: uruchomienie subskrypcji. W zamian za 8 dolarów miesięcznie użytkownik miał otrzymać znaczek Twitter Blue, symbolizujący uprzywilejowane, zweryfikowane konto. Musk liczył, że osiągnie trzy cele naraz: dowartościuje użytkownika, zarobi na nim i poprawi jakość treści.
Jednak przetrzebiony zespół nie dopilnował procesu weryfikacji. Platformę zalała fala fałszywych kont z niebieskim ptaszkiem, z których publikowano takie komunikaty jak:
- „Z radością informujemy, że od dziś rozdajemy insulinę za darmo” (rzekomo od Eli Lilly),
- „Jeśli ten wpis zostanie udostępniony 1000 razy, zaczniemy znów dodawać kokainę do coli” (Coca-Cola),
- „Nasze auta nie będą zwalniać koło szkół. Ch…j z dziećmi” (Tesla),
- „Z ostatniej chwili: druga tesla uderzyła w WTC” (Tesla).
Pół roku później Musk unicestwił jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek na świecie, wartą od 5 do 10 miliardów dolarów, przemianowując Twittera na swoją ulubioną literę, co branża reklamowa jednogłośnie uznała za głupotę.
Wall Street obserwuje te działania z rosnącym zdumieniem. Kaprys Muska okazał się najgorszą transakcją wykupu od czasu kryzysu finansowego w 2009 roku, pozostawiając Morgan Stanley i sześciu innych gigantów bankowości z 13 miliardami dolarów trudnych do odzyskania długów. Gdyby teraz próbowali je sprzedać, straciliby prawie 3 miliardy dolarów.
Dlaczego banki były tak nieostrożne?
„Hej, to przecież Elon Musk – król Midas ery nowych technologii, który wszystko zamienia w złoto!” Takie myślenie zwyciężyło. JP Morgan i Goldman Sachs nie dały się jednak zwieść i wycofały z transakcji.
Jedynym inwestorem, który nie żałuje udziału w przejęciu, jest saudyjski książę Al-Waleed, znany z szerokiego gestu. Dwa lata temu zainwestował 1,9 miliarda dolarów w Twittera (najwięcej po Musku, do którego ma słabość). Wcześniej obdarował Bentleyami setkę pilotów myśliwców bombardujących Jemen w ramach operacji Decisive Storm w 2015 r.
Książę wierzy, że nowy szef uczyni z 𝕏 „aplikację do wszystkiego”. W tym także do „natychmiastowych płatności na dowolne konto i w dowolnym miejscu”, co byłoby rewolucją. Wierzy też, że po zastrzyku sztucznej inteligencji, rozwijanej przez startup Muska xAI, wartość 𝕏 wystrzeli w kosmos.
Na razie jednak „𝕏” dołuje. Według wycieku notatki z końca 2023 roku, platforma była wówczas warta zaledwie 19 miliardów dolarów. Fidelity, fundusz inwestycyjny współfinansujący przejęcie, wycenił ją jeszcze niżej – na 15 miliardów. Tak dramatyczny spadek wartości najlepiej opisuje słowo „katastrofa”.
Podsumowanie: 44 miliardy dolarów, 13 miliardów dolarów długu, 1,29 miliarda dolarów rocznych odsetek. To tylko bezpośrednie koszty operacji, która rykoszetem uderzyła w Teslę. Zdaniem wielu analityków, przejęcie Twittera to najdroższy zakup w historii dokonany pod wpływem impulsu.
Ale dlaczego Musk to zrobił?
To kluczowe pytanie. Spośród tysięcy dziennikarzy i analityków, którzy próbowali na nie odpowiedzieć, jeden miał szczególny dostęp – Walter Isaacson. Przez dwa lata towarzyszył Muskowi, miał dostęp do jego korespondencji, rodziny, znajomych i współpracowników. Efektem jest 900-stronicowa biografia zatytułowana po prostu „Elon Musk”. Jest to bezlitosna, momentami, analiza życia miliardera, jednak nawet w niej brakuje przekonującej odpowiedzi na pytanie „po co?”. Choć jest krótki podrozdział: „Tak, ale po co?”.
Zdaniem Isaacsona, Twitter to dla Muska wymarzony plac zabaw, którego brakowało mu w dzieciństwie, gdy był poniżany przez ojca i prześladowany przez rówieśników. Teraz ma swoje medialne królestwo, w którym decyduje o wszystkim. Ot i cała tajemnica.
Kompensacja traumy z dzieciństwa? Pewnie tak, ale nie tłumaczy to politycznego zwrotu Muska, który nastąpił tuż przed przejęciem Twittera. A ponieważ w USA polityka i pieniądze idą w parze, może – podobnie jak Woodward i Bernstein w czasach Watergate – warto podążyć za pieniędzmi?
Nikt tego nie zrobił z dwóch powodów:
- Musk jest najbogatszym człowiekiem świata,
- stracił na Twitterze.
Podejście „follow the money” wydaje się chybione w przypadku kogoś, kto lekką ręką przepłaca za medialny kaprys. Isaacson nie poszedł tym tropem, bo na początku 2022 r. Musk był u szczytu finansowej potęgi: miał 10 miliardów dolarów „w kieszeni”, tytuł najbogatszego człowieka świata i Teslę, której wycena przekroczyła bilion dolarów.
Ale cofnijmy się jeszcze o rok. To właśnie wtedy Musk zrozumiał, że potrzebuje Twittera. Dlaczego?
Gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o…
Podatki. Dziesiątki miliardów dolarów, które – o zgrozo! – Musk musiałby oddać państwu. Choć wcześniej nie musiał.
Jak to: „nie musiał”?
Z pozoru Stany Zjednoczone są w tej kwestii bezwzględne. W przeciwieństwie do wielu innych krajów, opodatkowują zagraniczne zyski swoich obywateli, nawet tych mieszkających poza granicami USA.
Raje podatkowe? OK, ale nie wtedy, gdy masz amerykański paszport. Prawo wymaga zgłaszania dochodów z kont w bankach offshore, a ich ukrywanie traktowane jest jako przestępstwo podatkowe.
Stawki podatkowe są progresywne, więc im więcej zarabiasz, tym większą część zabiera ci IRS, czyli amerykański urząd skarbowy.
Krótko mówiąc, „nie ma zmiłuj”.
Chyba że jesteś bardzo bogaty. Na przykład kwalifikujesz się do grupy UHNWI (Ultra-High Net Worth Individuals), czyli posiadasz ponad 30 milionów dolarów w gotówce lub łatwo zbywalnych aktywach. Wtedy IRS praktycznie nie może cię dosięgnąć. Jak to możliwe?
Sztuka unikania podatków w trzech krokach
„Kup-pożycz-umrzyj” – to strategia, która podważa powszechny dogmat, że „pewne są tylko śmierć i podatki”. Majętne rody nauczyły się wykorzystywać śmierć, aby unikać podatków. Wystarczy:
- kupować aktywa (akcje, obligacje, nieruchomości, dzieła sztuki, zabytkowe samochody) i pozwalać im zyskiwać na wartości,
- brać pożyczki pod ich zastaw na bieżące wydatki i inwestycje. Nadwyżki gotówki inwestować w kolejne aktywa. Co ciekawe, pożyczki oparte na aktywach nie podlegają opodatkowaniu, ponieważ rząd nie opodatkowuje pożyczonych pieniędzy,
- umrzeć i przekazać aktywa spadkobiercom. Ci nie muszą płacić podatków od wzrostu wartości odziedziczonych dóbr, ponieważ następuje „podwyższenie wartości bazowej”, co eliminuje zobowiązania podatkowe.
Ta strategia została umocniona przez Republikanów w Senacie, którzy dwa razy za kadencji Busha (2001, 2003) i raz za Trumpa (2017) przeforsowali obniżki podatków dla najbogatszych. Efektem jest to, że około 400 najbogatszych rodzin w Ameryce płaci jedynie 8,2 proc. rocznego podatku dochodowego – co jest o 2 proc. poniżej najniższego progu podatkowego i prawie trzykrotnie mniej niż stawka 22 proc., obowiązująca dla obywateli zarabiających 50 tysięcy dolarów rocznie.
Tweetowanie jak oddychanie
Administracja Bidena i Demokraci z Senatu próbowali to zmienić. Aby sfinansować ambitne programy socjalne i klimatyczne, w 2021 r. przedłożyli projekt opodatkowania najbogatszych, a dokładniej ich zbywalnych aktywów, takich jak akcje. To miała być rewolucja i koniec strategii „kup-pożycz-umrzyj”. Nawet bez sprzedaży swoich akcji, miliarderzy musieliby płacić podatek od potencjalnych zysków z ich posiadania.
Musk się zagotował, bo straciłby na tym najwięcej. Prawie cały jego majątek – ćwierć miliarda dolarów – to akcje Tesli, SpaceX i kilku innych firm. Dotąd, póki nie sprzedawał akcji, nie miał prawie żadnych zobowiązań wobec państwa. Rewolucja podatkowa Demokratów mogłaby kosztować go 30 miliardów dolarów.
„W końcu, gdy już wydadzą prawie wszystkie cudze pieniądze, przychodzą po twoje” – grzmiał na Twitterze.
Inny poszkodowany, Donald Trump z majątkiem wartym 3,9 miliarda dolarów, również się oburzył, grożąc opuszczeniem USA. To zbliżyło ich do siebie.
Podobnie jak kwestia „wolności słowa”. Musk, obsesyjnie skoncentrowany na niej (choć nie w przypadku Chin, które już w 2009 r. zablokowały Twittera), był przerażony tym, co spotkało Trumpa: zawieszenie konta @realDonaldTrump na Twitterze za „podżeganie do przemocy”, związane ze szturmem na Kapitol w styczniu 2021 r. Wkrótce Trump został zbanowany również na Facebooku, Snapchacie i Twitchu.
Jeśli Twitter mógł uciszyć prezydenta USA, mógł również uciszyć Muska. A dla niego Twitter to drugie gardło – tweetowanie to nałóg, któremu uległ prawie 20 tys. razy w poprzedniej dekadzie. Po przejęciu platformy jego aktywność wzrosła o 84 proc. 22 listopada 2023 r. pobił rekord, wysyłając 75 tweetów jednego dnia. Od września 2024 r. zamieszcza średnio 84 wpisy, odpowiedzi i retweety dziennie.
„Żadna osoba nie ma tylu ciekawych rzeczy do powiedzenia, aby tweetować więcej niż pięć razy dziennie. Pan Musk, gdy nie śpi, robi to co 15-20 minut. Tak postępują osoby uzależnione i narcystyczne” – zdradza były starszy menedżer ds. produktów w Twitterze w rozmowie z BBC.
Co ciekawe, Musk – jego zdaniem – nie ma pojęcia, jak wygląda doświadczenie przeciętnego użytkownika: „Na przykład nigdy nie widzi reklam, a ilekroć włącza aplikację, wita go mnóstwo pompujących ego komunikatów o milionach polubień jego postów” – dodaje menedżer, który został zwolniony przez Muska.
Musk – inaczej niż np. szef Meta Platforms, Mark Zuckerberg, który na Facebooku ogranicza się do rzadkich korporacyjnych postów – jest głównym użytkownikiem swojej platformy. Dzięki Twitterowi (a teraz 𝕏), skasował dział PR Tesli i zgromadził miliony obserwatorów. To jego główny kanał komunikacji ze światem i ulubiona rozrywka. Zaraz po Polytopii (grze strategicznej), jest to druga najczęstsza przyczyna zarwanych nocy.
Półtora roku po przejęciu platformy Musk zaczął myśleć o tym, by uczynić z niej trampolinę do realnej władzy politycznej.
Główne wnioski
- Przejęcie Twittera przez Muska, bez odpowiedniego przygotowania i analizy, zakończyło się chaosem, spadkiem wartości platformy oraz problemami finansowymi, zarówno dla Twittera, jak i Tesli.
- Musk, przejmując Twittera, zignorował różnice kulturowe między swoimi firmami i wprowadził twarde warunki pracy znane z Tesli. Zmiany te zaszkodziły atmosferze pracy i doprowadziły do odejścia kluczowych pracowników, co dodatkowo osłabiło firmę.
- Obsesyjna aktywność Muska na Twitterze oraz promowanie kontrowersyjnych treści, zamiast budować jego wizerunek, zniszczyła reputację platformy, odstraszyła reklamodawców i wpłynęła negatywnie na jego postrzeganie jako lidera.