Polska Orka za miliardy z UE. Europejski wyścig o polskie okręty podwodne
Nawet 100 mld zł może napłynąć do Polski w ramach unijnych funduszy na zbrojenia. Szczególne nadzieje pokładają w tym marynarze, którzy wciąż czekają na nowe okręty podwodne. Kto i co może nam sprzedać? Przyjrzyjmy się jednostkom, które są brane pod uwagę w przetargu.


Z tego artykułu dowiesz się…
- Czy Marynarka Wojenna RP doczeka się nowych okrętów podwodnych (obecnie na wyposażeniu MW znajduje się tylko jedna jednostka tej klasy).
- Dlaczego program pozyskania nowych okrętów trwa od lat i wciąż się wydłuża.
- Które kraje biorą udział w przetargu i czym różnią się oferowane okręty podwodne.
Polskie wybrzeże Bałtyku liczy 510 km. Na straży tego wybrzeża stoją różne formacje: Straż Graniczna, Morska Jednostka Rakietowa oraz Marynarka Wojenna RP, która – oprócz kilkunastu okrętów nawodnych i oczekiwanych kolejnych – dysponuje obecnie zaledwie jednym okrętem podwodnym. To ORP Orzeł, jednostka licząca już niemal cztery dekady.
Od kilkunastu lat trwa program pod nazwą Orka, mający na celu pozyskanie nowych jednostek. Główną przeszkodą były finanse. W lipcu ubiegłego r. koszt zakupu przewidywanych trzech nowych jednostek oszacowano na około 10 mld zł. Dużą rolę mogą tu odegrać środki unijne, które na poprawę zdolności obronnych krajów Europy może przeznaczyć Unia Europejska. Według doniesień radia RMF FM mówimy o kwocie sięgającej nawet 150 mld euro.
Warto jednak zaznaczyć, że do tej pory nie istnieją niezbędne akty wykonawcze. Oświadczenie szefowej Komisji Europejskiej, Ursuli von der Leyen, to na razie jedynie zapowiedź. Niezbędne są konkretne akty wykonawcze oraz decyzje o mocy prawnej.
Z tym, że na okręty trzeba byłoby poczekać. Zbudowanie i wyposażenie nowoczesnego okrętu podwodnego to proces wieloletni. Wymaga nie tylko zaawansowanych technologii, ale i dostosowania konstrukcji do trudnych warunków podwodnych: samotnie, z dala od własnych baz, dużego ciśnienia oraz otoczenia wrogich jednostek.
Okręty podwodne. Ich budowa to wyzwanie
Jak mówi w rozmowie z XYZ.pl komandor Tomasz Witkiewicz, oficer związany od kilku dekad ze służbą na polskich okrętach podwodnych (był m.in. dowódcą ORP Sęp), budowa okrętu podwodnego to nie proces, w którym zwiększenie liczby pracowników z 100 do 300 skraca czas produkcji trzykrotnie.
– To tak nie działa. Należy pamiętać także o okresach zamówienia i dostaw komponentów do produkcji okrętów. Dużo czasu zajmuje zamówienie i wykonanie najbardziej bazowych podzespołów: blach kadłuba i wręg. Stworzenie baterii kwasowo-ołowiowej, próby u producenta oraz montaż trwają około dwóch lat. Z kolei od zamówienia do wyprodukowania silników mija około trzy lata. Dodatkowo dochodzą takie elementy jak przekładnia czy wyrzutnie torped – a na przykład Koreańczycy czy Szwedzi kupują je z Wielkiej Brytanii – wskazuje oficer Marynarki Wojennej.
Komandor Witkiewicz zauważa również, że istnieje znacząca rozbieżność między deklaracjami producentów, zapisami w umowach a rzeczywistymi zobowiązaniami partnerskimi. Inaczej wygląda proces budowy okrętów dla własnej marynarki, a inaczej na eksport. Zamawiający „z własnego podwórka” ma większe instrumenty nacisku na producenta, by przyspieszyć realizację zamówienia.
– To wielki system naczyń połączonych. Nie ma cudów: okres od sześciu do ośmiu lat to realny czas oczekiwania na nową jednostkę – wskazuje komandor Witkiewicz.
To wielki system naczyń połączonych. Nie ma cudów: okres od sześciu do ośmiu lat to realny czas oczekiwania na nową jednostkę.
Nawet jeśli jeszcze w tym roku uda się wybrać dostawcę, to nowe okręty nie wpłyną od razu do Gdyni. Zakładając nawet optymistyczny scenariusz, że uda się pozyskać finansowanie i podpisać stosowne umowy, na same okręty zapewne przyjdzie nam poczekać. Choć istnieją pewne możliwości ominięcia największych problemów.
Aby jednak wiedzieć „kiedy”, musimy najpierw ustalić „co”. Z oczywistych względów nie pozyskamy okrętów o napędzie atomowym, wyposażonych w pociski balistyczne, takich jak te, które posiadają Rosjanie, Amerykanie, Francuzi czy Brytyjczycy. Nie są to systemy potrzebne Polsce, ponieważ nie jesteśmy mocarstwem globalnym jak USA czy Rosja, ani nawet regionalnym jak Francja. Nie mamy elektrowni atomowych, zdolności do partycypacji w dostawach podzespołów ani odpowiednich środków finansowych.
Polsce potrzeba mniejszych okrętów o napędzie konwencjonalnym (elektryczno-spalinowym), które jednocześnie będą zdolne do dłuższych rejsów poza Bałtyk. Jakie mamy możliwości wyboru? Przyjrzyjmy się ofertom najważniejszych graczy.
Warto wiedzieć
Jakie okręty?
W ramach wstępnych konsultacji rynkowych (rozpoczętych w 2023 r.) swoje oferty zgłosiły następujące firmy:
- Francuski Naval Group (Scorpène),
- Hiszpańska Navantia (S-80),
- Koreańskie Hanwha Ocean (KSS-III Batch II),
- HD Hyundai Heavy Industries (KSS-III Batch-I lub HDS-2300),
- Niemiecki Thyssenkrupp Marine Systems (212CD),
- Szwedzki Saab (A26),
- Włoski Fincantieri (212NFS).
Jak informował dziennik „Rzeczpospolita” najwyżej oceniono oferty niemiecką, włoską i szwedzką. Co oferują te firmy?
Wurst, pizza i kimchi zagryzione bagietką
Przyjrzyjmy się najważniejszym graczom. Zaczynając od najbliższych nam geograficznie Niemców, którzy oferują sprzedaż okrętów typu 212CD. To konstrukcja dobrze znana i użytkowana (w różnych wersjach) przez Niemców, Włochów oraz Norwegów. Jest mało prawdopodobnym, że Niemcy mogliby zaoferować starszą wersję 212A oferując docelowo udział w norwesko-niemieckim programie 212CD.
Produkowany przez ThyssenKrupp Marine Systems U212CD, ma około 73 m długości. Jest wyposażony w napęd spalinowo-elektryczny oraz system AIP (Air-Independent Propulsion), który wydłuża czas przebywania pod wodą. Na pokładzie znajduje się sześć wyrzutni torpedowych. Niemcy pracują również nad możliwością odpalania z pokładu pocisków zdolnych do rażenia celów powietrznych, takich jak śmigłowce zwalczania okrętów podwodnych.
Podobnym do typu 212, lecz nieco mniejszym, jest włoski 212NFS. Okręt ten, również wyposażony w system AIP, jest kluczowy dla polskiej Marynarki Wojennej, a także ma być wyposażony w baterie litowo jonowe co może dodatkowo podnieść jego zdolności bojowe. Ma także zdolność przeprowadzania uderzeń lądowych z pomocą pocisków manewrujących, wystrzeliwanych z wyrzutni torped. To sprawdzone rozwiązanie, które może dodatkowo umożliwić zakup mikro-okrętów podwodnych klasy Midget – interesującego, choć wyłącznie uzupełniającego, wariantu.
Według Dawida Kamizeli z portalu strefaobrony.pl, włoski NFS to projekt ewolucyjny, bliski wersji 212A, ale oferujący większe możliwości i zaangażowanie włoskiego przemysłu. Różni się m.in. systemami walki, które w przyszłości mają obejmować wyrzutnie pocisków manewrujących (okręty te są wciąż w budowie), oraz systemem walki radioelektronicznej. Niemiecki wkład pozostaje znaczący w zakresie siłowni oraz elementów systemu AIP.
– Okręty 212CD to w istocie nowy projekt, choć bazujący na 212A. Większy, o większej wyporności i autonomiczności, przystosowany do działań na Morzu Północnym ze względu na norweskie zamówienie. Choć oficjalnych informacji jest niewiele, już teraz mówi się o nich raczej jako o „rewolucji” niż „ewolucji”, w przeciwieństwie do włoskich jednostek NFS. Niemcy mogą zaoferować Polsce udział w programie CD, być może nawet ze zwolnieniem jednego slotu produkcyjnego. Dodatkowo możliwe jest przedstawienie rozwiązania pomostowego w postaci okrętów 212A lub mikro-okrętów podwodnych, jak M-23 z Włoch – wskazuje ekspert.

O ofercie francuskiej pisaliśmy w XYZ.pl w ubiegłym tygodniu, przy okazji wizyt francuskich oficjeli w polskim MON, gdzie odbyły się rozmowy z ministrem Pawłem Bejdą. Francuskie okręty Scorpène nie są wyposażone w interesujący nas napęd AIP, jednak oferują szeroki dostęp do serwisu okrętów oraz bogaty pakiet wyposażenia, w tym pociski manewrujące. Jednostki te mogą wyróżniać się na tle konkurencji atrakcyjną ceną, choć można mieć wątpliwości, czy spełniają wszystkie wymagania.
Problem z ofertą szwedzką polega na tym, że okręty typu A26 – jak zauważa dziennikarz portalu strefaobrony.pl – mają jedną, ale zasadniczą wadę. Szwedzi budują swoje okręty A26 już od 10 lat i wciąż zmagają się z niekończącymi się problemami technicznymi. A te znacząco opóźniają realizację projektu i w zasadzie eliminują ich ofertę z programu.
– Szwedzkie media podają, że pierwotnie planowano zakończenie projektu w latach 2025-2030. Obecnie przewiduje się jego ukończenie dopiero w okresie 2031-2035, co dodatkowo podniesie koszty budowy. Jeśli chodzi o Hiszpanów i ich okręt S-80, oparty na zmodyfikowanej konstrukcji Scorpène, potrwa to zapewne dłużej – dodaje nasz rozmówca.
Jak zauważa Dawid Kamizela, Hiszpanie „chyba od początku nie byli do końca realnie zainteresowani udziałem w polskiej Orce”.
Koreański projekt wciąż w grze? „Musieliby nam nieco posłodzić”
Jak mówi inny były podwodniak, komandor porucznik rezerwy Wojciech Sobociński, biorąc pod uwagę pragmatykę i logikę postępowania, delegacje ministerialne odwiedzają te kraje, ministerstwa i stocznie, które najprawdopodobniej są rekomendowane w dokumentach wynikowych wstępnych konsultacji rynkowych programu OPNT (okręt podwodny nowego typu) Orka.
Wojciech Sobociński podkreśla, że przedstawiciele polskiego MON byli już w Korei, Szwecji, Niemczech i Włoszech. W Polsce gościła delegacja francuska, co sugeruje możliwość złożenia wizyty zwrotnej.
– Spośród znanych nam opcji, w mojej ocenie warto przyjrzeć się ofertom włoskim i niemieckim. Podczas wizyty we Włoszech minister Paweł Bejda odwiedził pierwszego dnia zakłady M-23, produkujące mini-okręty podwodne i stocznie należące do Fincantieri. Wizyta w M-23 była szczególnie interesująca. Okręt klasy MIDGET typu C doskonale uzupełnia zdolności Marynarki Wojennej RP do czasu dostarczenia pierwszej Orki. Co istotne, nie będzie to jedynie rozwiązanie pomostowe, lecz rozwojowe, zabezpieczające nasze interesy na Bałtyku i pozwalające przetrwać najtrudniejszy czas dla dywizjonu Okrętów Podwodnych, a już po wejściu Orki do służby będzie z nią współdziałał w całkowitej synergii — wyjaśnia komandor.
Spośród znanych nam opcji, w mojej ocenie warto przyjrzeć się ofertom włoskim i niemieckim. Podczas wizyty we Włoszech minister Paweł Bejda odwiedził pierwszego dnia zakłady M-23, produkujące mini-okręty podwodne i stocznie należące do Fincantieri.
Nieco w cieniu pozostają Koreańczycy ze swoim dużym, cięższym od U212 i Scorpène okrętem KSS-III. Jak zauważa Dawid Kamizela, od początku nie byli faworytem, ponieważ ich jednostka jest de facto nosicielem pocisków balistycznych.
– Musieliby nam nieco „posłodzić” – na przykład poprzez transfer technologii, być może rakietowej: czy to w zakresie pocisków samosterujących, czy balistycznych. Na dziś oceniam, że na stole mamy ofertę niemiecko-norweską, niemiecko-włoską, francuską i koreańską – podkreśla Dawid Kamizela.
Jednak w tej kwestii mogą pojawić się uwarunkowania geopolityczne. Jeśli pieniądze z Unii Europejskiej popłyną, KE nie będzie zadowolona z tego, że wydamy je na drugim końcu świata. Już przecież lokujemy w Korei Pd. miliardy złotych na czołgi K2, armatohaubice K9, wyrzutnie rakiet K239 Chunmoo i samoloty FA-50.
Być może więc, gdy pojawią się unijne przepisy, warto dokładnie przemyśleć, jakie okręty podwodne chcemy kupić za miliardy złotych.

Główne wnioski
- Wizyty polskich delegacji w Niemczech i Włoszech sugerują, że te dwa kraje są obecnie głównymi kandydatami na dostawców okrętów podwodnych dla Marynarki Wojennej RP. Szczególne zainteresowanie wzbudza włoski projekt mini-okrętów podwodnych klasy MIDGET typu C, który może uzupełnić zdolności operacyjne Marynarki Wojennej do czasu dostarczenia pierwszej jednostki Orka.
- Okręt KSS-III, mimo swojej nowoczesności i zaawansowania technologicznego, nie jest preferowanym wyborem ze względu na balistyczny charakter i brak transferu technologii. Dla zwiększenia szans Koreańczycy musieliby zaoferować Polsce dodatkowe korzyści, takie jak transfer technologii rakietowej lub istotne zaangażowanie w polski przemysł obronny.
- Ewentualne finansowanie ze środków Unii Europejskiej może wpłynąć na decyzję w sprawie wyboru dostawcy. Wydatkowanie unijnych funduszy na zakupy w Korei Południowej, gdzie Polska już intensywnie inwestuje w sprzęt wojskowy, może spotkać się z dezaprobatą Komisji Europejskiej. Warto więc starannie przeanalizować, jakie jednostki są potrzebne i jakie będą ich realne zastosowania w kontekście obrony państwa.