Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Polityka Społeczeństwo

Polska prezydencja – hit czy kit? "Prezydencja nie powinna służyć realizacji konkretnych potrzeb, ale kilka nowości będzie działać na korzyść polskich graczy" (WYWIAD)

O tym, co się udało zrealizować polskiej prezydencji i o reszcie spraw, które teraz w rękach Brukseli i Duńczyków, rozmawiamy z prof. Magdaleną Górą, europeistką z Uniwersytetu Jagiellońskiego. "To, że od razu po sześciu miesiącach nie widać bezpośredniego efektu polskiej prezydencji w postaci zmian legislacyjnych, jest naturalne. Nasi politycy próbowali być skutecznym facylitatorem procesu politycznego w UE. Pod tym względem prezydencję oceniam jako dosyć efektywną i skuteczną. Ziarnem, które zostało zasiane, jest dobry projekt wieloletnich ram finansowych Unii Europejskiej" – mówi prof. Góra.

Prof. Góra, UJ, ocena prezydencji Polski
Nie ma w Unii Europejskiej przestrzeni, gdzie wszyscy się ze sobą zgadzają, więc prezydencja przez sześć miesięcy musi po prostu ułatwiać proces polityczny. Siłą polskiej prezydencji – być może tego nie dostrzegamy, czekając na efekty tu i teraz – wydaje mi się być bliska współpraca z Komisją Europejską – mówi prof. Magdalena Góra, europeistka z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jakie projekty i zmiany prawne zostały wdrożone przy zaangażowaniu polskich polityków w czasie naszej prezydencji.
  2. Dlaczego poszczególne branże nie powinny liczyć na to, że prezydencja załatwi konkretne sprawy, które uważają za istotne.
  3. Jak na stabilność UE mogą wpłynąć działania podejmowane przez Donalda Trumpa – będą integrować czy burzyć jedność wspólnoty?

Katarzyna Mokrzycka, XYZ: Czy polska prezydencja okazała się efektywna? Tak czy nie?

Prof. Magdalena Maria Góra, UJ: Tak.

Dlaczego? Wielu ekspertów i przedsiębiorców uważa, że politycy nie spełnili oczekiwań.

A mi się wydaje, że jest odwrotnie. Polski rząd już na etapie przygotowań do prezydencji skoncentrował się na procesie politycznym w Unii Europejskiej, gdy pod koniec zeszłego roku, po wyborach, konstytuowały się na nowo wszystkie główne organy UE. Polska przygotowała się do tego, żeby od razu na starcie działania nowej Komisji i nowego Parlamentu Europejskiego zacząć promować swoje cele i projekty.

W porównaniu z naszą pierwszą prezydencją w 2011 roku mniej było działań promocyjnych czy towarzyszących prezydencji. Większy nacisk położono na aspekty tu i teraz istotne dla Unii Europejskiej, zwłaszcza kwestie dotyczące bezpieczeństwa i nowych ram finansowych UE.

To, że od razu po sześciu miesiącach nie widać bezpośredniego efektu polskiej prezydencji w postaci zmian legislacyjnych, jest naturalne. Te procesy w Unii Europejskiej średnio trwają dwa razy, jeśli nie trzy razy dłużej niż każda prezydencja. Rzeczy, którymi się chwali polski rząd po tych sześciu miesiącach, pokazują, że nasi politycy próbowali być skutecznym facylitatorem procesu politycznego w UE. Pod tym względem prezydencję oceniam jako dosyć efektywną i skuteczną.

A konkretnie, jakie ziarno zostało zasiane? Gdzie owoców tej skuteczności można się spodziewać bodaj i za jakiś czas?

Mam głęboką nadzieję, że takim ziarnem, które zostało zasiane, jest dobry projekt wieloletnich ram finansowych Unii Europejskiej. Zostanie on ogłoszony już za prezydencji duńskiej. To przecież jednak polska prezydencja, wraz z komisarzem do spraw budżetu również z naszego kraju, zaczęła przygotowania. Propozycja będzie także efektem sześciu miesięcy pracy polskiej prezydencji.

 Rzeczy, którymi się chwali polski rząd po tych sześciu miesiącach, pokazują, że nasi politycy próbowali być skutecznym facylitatorem procesu politycznego w UE. Pod tym względem prezydencję oceniam jako dosyć efektywną i skuteczną.

To jest bardzo wymierny efekt wczesnej fazy niezmiernie trudnych negocjacji. Trzeba będzie tę bardzo krótką kołdrę budżetową przyciąć w taki sposób, żeby satysfakcjonowała wszystkich, żeby się przyczyniała do wzrostu gospodarczego w Unii Europejskiej, żeby można było z niej sfinansować wszystkie palące potrzeby wewnętrzne, ale też zewnętrzne. I w końcu – żeby znaleźć pieniądze na wzmożone zbrojenia państw Unii Europejskiej.

Kilka dużych sektorów przemysłu z Polski skarży się, że nie otrzymały tego, na co liczyły w czasie polskiej prezydencji. Mimo rozpoczętych procesów deregulacji i wzmocnienia konkurencyjności unijnej gospodarki nadal ciąży na nich wiele przepisów. Czy pani zdaniem to były oczekiwania na wyrost? Firmy nie powinny liczyć na pomoc? Mówi się, że prezydencja nie jest koncertem życzeń dla firm z jednego kraju.

Współcześnie główną funkcją prezydencji jest próba ułatwiania procesu negocjacyjnego przede wszystkim w pionie, w którym zasiadają przedstawiciele państw członkowskich.

W moim przekonaniu prezydencja nie powinna służyć realizacji konkretnych potrzeb. Ona powinna służyć temu, żeby budować najlepszy i najskuteczniejszy konsensus, proponować reformy ważne dla całej wspólnoty albo ułatwiać ich wprowadzanie. I chociaż nie widać jeszcze może wielu udogodnień, to kilka nowości będzie działać na korzyść graczy z polskiej gospodarki.

W obszarze spraw istotnych dla gospodarki, a zatem i przedsiębiorstw, polska prezydencja przypisuje sobie na przykład co najmniej część sukcesu, jakim jest wprowadzenie pakietu deregulacyjnego. Jeśli wejdzie w życie, to będzie z niego korzystać każda gospodarka. Te zmiany to pokłosie takich analiz o stanie i rozwoju gospodarki UE, jak raport Draghiego, a wcześniej Letty. Zwracali uwagę na bariery i wskazywali możliwe ścieżki rozwoju.

Niektóre kraje krytykują jednak rozwiązania zapisane w pakiecie deregulacyjnym. Polska przyjęła pozytywnie pomysł ułatwień dotyczących raportowania wpływu środowiskowego przez małe i średnie przedsiębiorstwa. A przez niektórych aktorów politycznych jest to postrzegane mało pozytywnie, jako rozcieńczanie reform związanych z ochroną środowiska. Oponują przeciw takim zmianom.

I to jest zupełnie normalne. Nie ma w Unii Europejskiej przestrzeni, gdzie wszyscy się ze sobą zgadzają, więc prezydencja przez sześć miesięcy musi po prostu ułatwiać proces polityczny. Siłą polskiej prezydencji – być może tego nie dostrzegamy, czekając na efekty tu i teraz – wydaje mi się być bliska współpraca z Komisją Europejską. Myślę, że bliskość polityczna naszych polityków i Ursuli von der Leyen przyczyniła się do tego, że polska prezydencja była po prostu słuchana i zaangażowana w pakiet reformatorski Komisji Europejskiej. W niektórych kwestiach polski rząd z Komisją Europejską współpracował ściśle. Tarcza Wschód to przecież jest polska inicjatywa, którą Komisja Europejska przyjęła po to, by podnosić bezpieczeństwo wschodniej granicy Unii. Kolejna taka sprawa to oczywiście negocjacje dotyczące podwyższenia funduszy na europejską obronność.

Widać było w tych propozycjach dość dużą zbieżność potrzeb unijnych i naszych narodowych, co nie zawsze występuje. Bo każda prezydencja ogłasza swoje priorytety – nasze były dosyć oczywiste ze względu na położenie geopolityczne. Natomiast szansa na to, że polska prezydencja je w pełni zrealizuje jest mocno ograniczona. Prezydencja występuje nie jako przedstawiciel swojego kraju, lecz jako tzw. honest broker, czyli bardziej jako mąż zaufania w negocjacjach. Ma przewodzić po to, żeby osiągnąć sukces dla ogółu. Zwykle więc musi te swoje preferencje trochę trzymać na smyczy, co zawsze wywołuje jakieś napięcia. Patrząc z tej perspektywy, nam się naprawdę sporo udało.

Jest takie powiedzenie, że każda prezydencja dostaje to, czego najbardziej by nie chciała dostać. Zawsze pojawi się znienacka jakiś bardziej lub mniej niewygodny temat . Dla polskiej prezydencji to były nieprzewidywalne, zaskakujące decyzje prezydenta Trumpa w różnych obszarach. To start jego drugiej kadencji najmocniej wpłynął na dynamikę polskiej prezydencji. Nawet kwestie bezpieczeństwa, czyli priorytetowe dla Polski, też zostały zmodyfikowane przez podejście nowej administracji w Białym Domu.

Czy prezydencja wzmocniła rolę Polski w Unii Europejskiej? Gdybyśmy teraz, w burzliwych czasach, nie sprawowali tej funkcji, czy polski głos byłby mniej słyszany? Ryzyka zostałyby zignorowane? Zastanawiam się, czy znaczenie prezydencji nie było wtórne wobec położenia geograficznego Unii i jej sąsiedztwa?

Preferencje Polski są dosyć niezmienne w czasie i my je będziemy promować, czy mamy prezydencję, czy jej nie mamy. Prezydencja jest po prostu mechanizmem, który ułatwia promowanie niektórych rozwiązań. Ale ona również potrafi utrudnić osiąganie celów. Przyjmując rolę honest brokera, musimy troszeczkę te swoje preferencje wyhamować, jeśli odbiegają od centrum unijnego konsensusu.

Mamy dosyć dobrą pozycję w Unii Europejskiej, w tym nowym rozdaniu w Brukseli. Jesteśmy w grupie, która wyłoniła przewodniczącą, która wciąż ma najsilniejszą pozycję w Parlamencie Europejskim. Mamy także doskonały argument za tym, żeby inni nas słuchali – jest nim nasza gospodarka. Być może naszą największą siłą w Unii Europejskiej dzisiaj jest to, że jesteśmy jedną z najbardziej dynamicznie rozwijających się gospodarek. I to pomimo naszego położenia. Chociaż geopolitycznie jesteśmy ulokowani w miejscu podwyższonego ryzyka, to wciąż utrzymujemy bardzo dynamiczny wzrost gospodarczy i doganiamy różne kraje we wskaźnikach makroekonomicznych.

To nie jest konkurs piękności, ale rozwój szybszy niż innych krajów Unii daje nam większą asertywność na arenie w Brukseli. To się będzie faktycznie działo niezależnie od tego, czy mamy prezydencję, czy nie. Tych sześć miesięcy miało jednak pomóc skapitalizować nasz potencjał. Inni partnerzy mieli nas zacząć postrzegać jako dynamicznego, istotnego gracza w Europie, który potrafi od czasu do czasu dla dobra wspólnoty wyjść poza własne preferencje. I myślę, że to się udało.

Wyraźnie widać to w kilku symbolicznych momentach, jak rozmowa telefoniczna europejskich przywódców z Donaldem Trumpem, w której uczestniczył Donald Tusk, czy niedawna wizyta w Kijowie. To pokazuje, że Polska jest dzisiaj klasyfikowana jako jeden z europejskich liderów.

Mówiła pani o roli honest brokera. Pytanie brzmi, czy poszczególne prezydencje stosują się do tej zasady neutralności? Czy istnieją pola, gdzie Dania, która przejmuje od nas prezydencję, nie będzie chciała kontynuować jakichś działań rozpoczętych przez Polskę? Pierwszy z brzegu przykład to tzw. pakiet farmaceutyczny, w którym nasze interesy walczą z interesami duńskiej branży lekowej.

Mieliśmy takie prezydencje, nie przymierzając, węgierską, przed polską, w której dobro wspólne nie było za każdym razem najważniejsze dla prezydencji.

Nie bardzo się znam na sektorze farmaceutycznym. Wiem jednak, że duńska firma farmaceutyczna jest dzisiaj jedną z największych w tej branży w Unii Europejskiej. Duńczycy mają więc oczywiście o co walczyć. Jak się to potoczy – nie wiem.

Generalnie, jeśli chodzi o naszą współpracę z Duńczykami, to mamy dość zbieżne preferencje. Dlatego spodziewam się jednak, że w wielu przypadkach Duńczycy będą kontynuować pracę rozpoczętą przez Polaków.

 Dla mnie najważniejsze są losy negocjacji budżetowych nad wieloletnimi ramami finansowymi. To Duńczycy będą musieli je teraz przeprowadzić. Otwarcie tych negocjacji to jeden z najtrudniejszych momentów w dynamice integracji.

Jakie ryzyka tu pani widzi?

Jest ich wiele. Negocjacje w sprawie nowych wieloletnich ram finansowych ujawnią najgłębsze i najgłębiej skrywane podziały polityczne w Unii Europejskiej. To, że zaczynają być widoczne, osłabia wspólnotę europejską.

Podstawowy podział dotyczy oczywiście tego, czy wydawać. Duńczycy należą do grupy państw bardzo oszczędnych. W przeciwieństwie do nas – nasz rząd starał się utrzymać maksymalnie wysoki poziom wydatków w polityce spójności. Kontekst międzynarodowy jest zaś naprawdę trudny. Inaczej się podchodzi do kwestii finansowania i wydatków w spokojnych czasach, a zupełnie inaczej, gdy otoczenie jest mocno nieprzyjazne, a największy sojusznik i wciąż główny udziałowiec bezpieczeństwa europejskiego, Stany Zjednoczone, wchodzi w fazę mocno krytyczną w stosunku do Unii Europejskiej.

Spodziewam się, że tych 12 miesięcy negocjacji ram finansowych to będzie kluczowy moment w integracji europejskiej. Tu zobaczymy też, jaka jest dynamika dotycząca rozszerzenia UE. Z ram finansowych dowiemy się, ile naprawdę pieniędzy członkowie chcą wydać na inwestowanie w nowych członków.

A widzi pani w tej chwili coś więcej niż deklaracje pogłębionej integracji w Europie? Czy kraje wspólnoty bardziej się na siebie otwierają? Czy to tylko wyrażane głośno pobożne życzenia, wynikające głównie z manipulowania przez ekipę Trumpa? Unia się scala w kontrze do działań płynących ze Stanów Zjednoczonych, czy jednak trzeba się spodziewać wyłomów w murze?

Zawsze w relacjach transatlantyckich polityka USA była dwupoziomowa – z poszczególnymi stolicami i z Brukselą równolegle. Przez te stolice Biały Dom starał się wpływać na dynamikę relacji w Europie.

Donald Trump w pierwszej kadencji praktycznie wyłączył relacje z Brukselą czy instytucjami unijnymi. Według raportu ECFR z 2017 roku 11 państw w Unii Europejskiej (bez Wielkiej Brytanii) pretendowało wówczas do specjalnych relacji ze Stanami Zjednoczonymi. Myślę, że ta lista w drugiej kadencji stanie się jeszcze dłuższa. To oczywiście będzie kontynuacja polityki „dziel i rządź” ze strony Waszyngtonu. Ale pierwsza kadencja pokazała też, że Europejczycy, próbując utrzymywać dobre relacje z Waszyngtonem, jednak trzymali się razem. I ja znowu, być może trochę zbyt optymistycznie, spodziewam się, że i tym razem kraje Unii utrzymają wspólny front.

Mogę sobie oczywiście wyobrazić, że oferta Waszyngtonu dla niektórych państw członkowskich będzie tak atrakcyjna, że postawią na działania bardziej rozłamowe, ale liczę, że nie.

Oczywiście królową tych relacji jest Georgia Meloni. Dzisiaj na pewno blisko do Stanów Zjednoczonych jest Wiktorowi Orbanowi. Ma tam dosyć dobre układy polityczne w kręgach Partii Republikańskiej.

Czy ich zbliżanie się z Donaldem Trumpem może być groźne dla integracji Unii Europejskiej? Czy to jednak za mali gracze, żeby impakt był wystarczający?

Dzisiejszy klimat polityczny na świecie jest groźny dla Unii Europejskiej, bez względu na to, czy takich liderów jest dwoje, troje, czy będzie pięcioro. Czy przetrwamy kolejne cztery lata antyeuropejskiej narracji Trumpa? Na pewno będzie to trudniejsze, bo jego działania rozłamowe będą prowadzone na wielu poziomach.

Od brexitu Unia pokazuje natomiast, że w momentach zagrożenia raczej ma tendencję do jednoczenia się niż działania w rozproszeniu. Wówczas i rząd Orbana, i Beaty Szydło, a potem Mateusza Morawieckiego – rządy eurosceptyczne, które toczyły głębokie batalie z Komisją Europejską – nie wyłamywały się z jednego frontu. Taka jedność została potem powtórzona w odpowiedzi na rosyjską agresję na Ukrainę, znowu pomimo głębokich wewnętrznych podziałów politycznych. To trend oparty na czystej kalkulacji politycznej, że jednak lepiej się trzymać razem niż osobno.

Viktor Orban czy premier Słowacji Robert Fico prowadzą takie działania rozłamowe w różnych obszarach politycznych, w szczególności w polityce zagranicznej Unii Europejskiej. To widać chociażby w obszarze dotyczącym nakładania sankcji przeciwko Rosji. To zresztą także sukces polskiej prezydencji, że się udało przyjąć kolejne pakiety pomimo gróźb weta.

Natomiast Giorgia Meloni czaruje w Waszyngtonie. Chociaż pokazuje, że jest eurosceptyczna, to jednocześnie jest też bardzo proeuropejska w wielu obszarach politycznych, w tym tych kluczowych związanych z gospodarką. I myślę, że taki model będzie wybierany przez większość państw.

Jakbym miała obstawiać, postawiłabym na jedność. Ale prezydent Stanów Zjednoczonych ma w rękawie asy, które mogą doprowadzić do dezintegracji. Tego wykluczyć nie mogę.

Komisja ogłosiła w maju nową strategię jednolitego rynku. Formalnie Unia Europejska chce się bardziej zintegrować. Da się to pogodzić z radykalizowaniem się postaw politycznych w Europie?

To będzie bardzo trudne. Znowu perspektywa historyczna podpowiada nam, że im większe zagrożenia z zewnątrz, tym łatwiej państwom członkowskim jest podejmować decyzje również w zakresie wewnętrznego procesu integracji, np. o wspólnym rynku. Wydaje mi się, że ten kontekst międzynarodowy jest na tyle trudny, że poza kilkoma maruderami większość krajów Unii zgadza się, że pewne reformy, zwłaszcza ekonomiczne, trzeba przeprowadzić.

Mimo radykalizacji politycznej będzie wola polityczna, bo nawet partie eurosceptyczne muszą się liczyć z oceną jakości życia wystawianą przez wyborców. Kalkulacja polityczna idzie więc w stronę: jak nie Unia Europejska, to właściwie co?

W ocenie efektów polskiej prezydencji jest pani dość optymistyczna. Czy jednak czegoś w niej zabrakło? Jakich działań nie podjęto?

Na pewno w różnych obszarach sektorowych są takie elementy, ale ja się nimi nie zajmuję.

W pierwszych miesiącach prezydencji miałam wrażenie, że jest zbyt techniczna, to znaczy, że brakuje jej polityki informacyjnej skierowanej do wewnątrz kraju, promocji, która miałaby naszych obywateli przekonywać do wizji większej integracji europejskiej.

Ale ten obraz poprawiły wydarzenia kulturalne w drugiej części okresu prezydencji. Prezydencję przyćmiła też trochę kampania prezydencka.

Warto wiedzieć

Magdalena Góra

Magdalena Góra jest profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego w zakresie nauk o polityce w Instytucie Studiów Europejskich UJ. Autorka wielu publikacji. Jej zainteresowania badawcze koncentrują się na wyzwaniach demokracji w Unii Europejskiej po rozszerzeniu, kryzysie demokracji przedstawicielskiej, stosunkach zewnętrznych Unii Europejskiej. Pracowała i wykładała w wielu instytucjach akademickich na świecie. Prowadziła i uczestniczyła w licznych projektach badawczych finansowanych przez Narodowe Centrum Nauki, program COST, a także Horyzont Europa Komisji Europejskiej.

Główne wnioski

  1. Efektywność polskiej prezydencji: Prof. Magdalena Góra ocenia polską prezydencję w UE jako efektywną, mimo braku natychmiastowych efektów legislacyjnych. Rząd skupił się na procesie politycznym, promując cele Polski w kontekście bezpieczeństwa i nowych ram finansowych UE. Prezydencja była bardziej merytoryczna niż promocyjna.
  2. Kluczowe osiągnięcia i wyzwania: Polska zainicjowała negocjacje nad wieloletnimi ramami finansowymi UE, które mają szansę przynieść korzyści w przyszłości, szczególnie w kontekście wzrostu gospodarczego i obronności. Wprowadzono też pakiet deregulacyjny, choć w niektórych krajach budzi on kontrowersje w kwestii ochrony środowiska. Wyzwaniem były nieprzewidywalne decyzje prezydenta Trumpa, które wpłynęły na dynamikę prezydencji.
  3. Rola Polski w UE: Prezydencja wzmocniła pozycję Polski jako dynamicznego gracza w UE, dzięki silnej gospodarce i zbieżności priorytetów narodowych z unijnymi. Polska jest postrzegana jako lider, m.in. w negocjacjach z Trumpem czy wsparciu dla Ukrainy. Rola "honest brokera" wymagała równoważenia własnych interesów z konsensusem unijnym.