Sprawdź relację:
Dzieje się!
Polityka Świat

„Prezydentura Trumpa w USA pomoże polskiej prezydencji w Europie” (WYWIAD)

Jestem realistką i sceptycznie podchodzę do tego, że Ukraińcom uda się odzyskać zajęte przez Rosjan terytoria. To tylko i aż 19 proc. obszaru kraju. Uważam, że Ukraina powinna oddać te tereny, nie walczyć już o to, co jest zajęte, ale w zamian natychmiast powinna zostać przyjęta do NATO – mówi dr Beata Górka-Winter, ekspertka ds. obronności z Uniwersytetu Warszawskiego.

Premier Donald Tusk na spotkaniu z prezydentem Woołodymirem Zelenskim w Brukseli. (fot. Getty Images)

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. O trudnym i bolesnym, ale potencjalnie korzystnym dla Ukrainy i Zachodu scenariuszu zakończenia wojny – pytanie, czy Stany Zjednoczone go zaakceptują.
  2. Co zwiększa szanse na realizację polskich postulatów, które będziemy promować w czasie prezydencji w UE.
  3. Jak prezydentura Donalda Trumpa wpłynie na współpracę krajów w UE.

Katarzyna Mokrzycka, XYZ: Zapewnienie Europie bezpieczeństwa jest najważniejszym celem, jaki stawia przed sobą polska prezydencja, która zacznie się 1 stycznia. To zagadnienie jest traktowane bardzo szeroko – od bezpieczeństwa militarnego, poprzez informacyjne aż po ekonomiczne, energetyczne, zdrowotne. Czy pani zdaniem chociaż część tych elementów ma szansę być nie tylko rozpoczęta, ale i zrealizowana, wdrożona? A może to za szeroki front i należałoby się skupić tylko na wybranych?

Dr Beata Górka-Winter, UW: Wszystkie obszary bezpieczeństwa, nie tylko obszar tzw. hard security, są bardzo ważne. Te priorytety są naprawdę dobrze nakreślone. Obszar bezpieczeństwa definiujemy bardzo szeroko, nie tylko jako bezpieczeństwo stricte wojskowe, ale także wszelkiego rodzaju zagrożenia hybrydowe, które Europie Zachodniej grożą dziś znacznie bardziej niż ataki wojskowe. W najnowszym raporcie Międzynarodowy Instytut Badań Strategicznych (IISS), powołując się na amerykański wywiad, stwierdza, że nie ma dzisiaj bezpośredniego zagrożenia ze strony Rosji atakiem wojskowym na któreś z państw NATO. Szacunki różnych krajów różnią się, gdyż Amerykanie sądzą, że Rosja będzie odbudowywać się wolniej, a na przykład Estończycy widzą ryzyko takiej napaści zaledwie w przeciągu dwóch–trzech lat. Generalnie kraje wschodniej flanki są dużo bardziej zaniepokojone.

Natomiast jeśli chodzi o zagrożenia hybrydowe, to jest zgoda co do tego, że zagrażają już wszystkim i w dużej intensywności. Warto przeczytać najnowszy raport Instytutu Nowej Europy „Wszystko jest wojną. Rosyjskie działania hybrydowe wobec państw Trójmorza”. Niebezpieczne są kampanie dezinformacyjne, utrudnienia w komunikacji – widzimy akcje sabotażowe, takie jak przecinanie kabli światłowodowych czy podpalenia. Istnieje ryzyko niszczenia krytycznej infrastruktury. Nie wykluczam aktów terrorystycznych, mieszania się w wybory na terenie UE, a także manipulowania łańcuchami dostaw. Tu wspólne działania są możliwe, dzieją się i będą się działy, a nasza prezydencja może je wzmocnić, kładąc większy nacisk na uświadamianie tych zagrożeń i kooperację.

Jeżeli poważnie traktujemy ryzyko ataku Rosji, to wszystkie te kategorie, które zostały uwzględnione w harmonogramie polskiej prezydencji, będą ważne. Dlaczego zajmujemy się bezpieczeństwem zdrowotnym? Pandemia nauczyła nas, jak ważne jest zaplecze lekowe, sprzętowe (respiratory) i żywnościowe. Unia odczuła, że zbyt wiele dziedzin życia jej obywateli zależy od krajów z zewnątrz. To byłoby odczuwalne także na wojnie, na froncie, gdy będziemy potrzebowali różnego rodzaju sprzętu medycznego, leków, antybiotyków. Wiele substancji do produkcji ważnych leków sprowadzamy dziś z Chin. Jak zachowałyby się w kryzysie Chiny, które dzisiaj pomagają Rosji? Musimy brać pod uwagę niekorzystne dla nas scenariusze.

Nie ma żadnej tajemnicy w tym, że dla Polski najważniejsza jest ochrona wschodniej flanki. To wyzwanie realizujemy głównie poprzez współpracę w NATO, ale również przez Unię Europejską. Unia Europejska jest równie ważna – co pokazała wojna na Ukrainie – choćby przez to, że ma możliwość nakładania sankcji. Dlatego polska prezydencja jest unikalnym dla nas momentem i unikalną okazją do tego, żeby przeforsować różnego rodzaju swoje propozycje, zwłaszcza realizację założeń Narodowego Programu Odstraszania i Obrony Tarcza Wschód.

Wiadomo, że realizacja kwestii dotyczących bezpieczeństwa leży we wspólnym interesie całej Unii Europejskiej, a szczególnie obrona wschodniej granicy UE. Dlaczego zatem nasze postulaty są wciąż kontestowane?

Tym, co dzieli państwa Unii, jest dziś przeczucie, że Trump faktycznie doprowadzi do zakończenia wojny i że inicjatywy, które dzisiaj zostały podjęte i mają być współfinansowane z unijnych pieniędzy – jak np. Tarcza Wschód – za chwilę już nie będą potrzebne. Skoro wojna na Ukrainie skończy się dzięki działaniom amerykańskim, dajmy na to w ciągu pół roku, nie będzie już potrzeby wydawania pieniędzy na te wszystkie fortyfikacje czy zapory. Druga rzecz, która dzieli Europę, to klasyczny spór Północy z Południem. Kraje flanki wschodniej i północnej zagrożenie ze strony Rosji traktują jako zagrożenie stałe, które nie zniknie, nawet jeżeli skończy się wojna na Ukrainie. Natomiast państwa flanki południowej mają inne priorytety – np. wdrażanie nowego paktu migracyjnego i większą alokację środków na zarządzanie nielegalną migracją. To te państwa nie będą chętne do nadmiernego inwestowania na flance wschodniej.

Inaczej na bezpieczeństwo patrzy Francja, która nadal ma interesy globalne, a jako państwo postkolonialne ma również pewne zobowiązania globalne. Z kolei dla Niemiec najważniejszy jest rozwój gospodarczy i dobrobyt społeczny. Nie czują tak silnie, jak my, zagrożenia ze strony Rosji, natomiast bardzo zależy im na utrzymaniu dobrej kondycji gospodarczej i spokoju społecznego. Widzimy ich determinację np. w realizacji programu transformacji energetycznej.

Moment, w którym Europa obecnie się znajduje, jest szczególnie niebezpieczny. Największy szok związany z wojną na Ukrainie na Zachodzie już minął i łatwo zacząć bagatelizować zagrożenia ze strony Rosji. Pojawiają się już nawet nieśmiałe głosy wśród analityków i ekspertów z państw Europy Zachodniej, że Rosję trzeba ponownie wdrażać w europejski system, aby ochronić się przed jej dalszymi działaniami. Te głosy są jeszcze odosobnione i nie stanowią dominującego trendu, ale nie zdziwię się, jeżeli znajdą się w końcu eksperci nawołujący do kolejnego resetu z Rosją, jak to miało miejsce po wojnie gruzińskiej. Mogą argumentować, że Rosja słaba jest większym zagrożeniem dla Europy niż Rosja silna. Taka narracja wciąż jest zakorzeniona w wielu środowiskach.

Jak polityka Trumpa może wpłynąć na współpracę krajów Unii Europejskiej? Skonsoliduje czy podzieli Europę?

Moim zdaniem prezydencja Trumpa w USA może pomóc polskiej prezydencji w UE, ponieważ będzie dodatkowym impulsem do działań krajów Unii w szeroko rozumianym obszarze obronności, na czym zależy Polsce.

Wiele krajów Europy znajduje się dziś w stanie pewnego rozdwojenia. Z jednej strony Niemcy i Francja obawiają się, co stanie się po 20 stycznia, gdy Donald Trump ponownie obejmie urząd prezydenta USA. Można spodziewać się, że jedną z jego pierwszych inicjatyw będzie rozliczenie europejskich członków NATO z tego, jak w ostatnich latach dbali o własne bezpieczeństwo. Trump od dawna krytykuje Europę za zbyt małe inwestycje w obronność, podkreślając, że Ameryka nie chce dłużej sponsorować europejskiego bezpieczeństwa. Priorytetem USA pozostaje jednak kierunek chiński i region Pacyfiku, co – paradoksalnie – może jednoczyć kraje Europy. Już widać działania w tym kierunku. Komisja Europejska zaproponowała zwiększenie wydatków na obronność z 8 mld do 500 mld euro w ciągu dekady. Chociaż nie doprecyzowano jeszcze, skąd te środki mają pochodzić, żaden kraj członkowski nie zaprotestował przeciwko propozycji, co pokazuje wolę współpracy.

Dlatego, przynajmniej na poziomie deklaratywnym, Europa wobec Trumpa chce pozostać zjednoczona i udowodnić, że jest w zupełnie innym miejscu, jeśli chodzi o inwestycje w obronność, niż podczas jego poprzedniej kadencji. To może integrować UE i wzmacniać rolę polskiej prezydencji oraz proponowanych przez Polskę rozwiązań.

Złe relacje Zachodu Europy z nową administracją w USA, będące konsekwencją wieloletniego krytykowania Trumpa przez liderów politycznych krajów UE, obrastają w legendy. Rzeczywiście będzie aż tak trudno? Czy USA mogą się odwrócić od Europy?

Prezydentura Trumpa nie powinna znacząco zaszkodzić relacjom między USA a Europą ani doprowadzić do podziału wewnątrz Unii. Nawet prezydentura G.W. Busha juniora, która była bardziej kontrowersyjna, nie zniszczyła transatlantyckich więzi. Konflikt związany z jednostronną decyzją o interwencji w Iraku, której sprzeciwiały się Niemcy i Francja, był znacznie poważniejszy niż obecna sytuacja. Mam nadzieję, że ponownie nie znajdziemy się w takim miejscu. Blisko trzymają nas NATO, wspólne inwestycje, ćwiczenia oraz zakupy broni – obustronne, ponieważ Amerykanie coraz częściej zamawiają sprzęt z Europy, w tym także z Polski.

Wydaje się jednak, że Trump i tak pozostanie średnio zadowolony z Europy, ponieważ wojna na Ukrainie w pewnym sensie jest również jej porażką – faktem jest, że doszło do konfliktu, a Zachód nie zdołał odstraszyć Rosji przed podjęciem wojskowego ataku tuż przy granicy Unii Europejskiej i NATO.

Dlatego Trump chce skończyć wojnę po swojemu? Przynajmniej na pierwszy rzut oka bez konsultowania tego z UE?

Kością niezgody może okazać się sposób, w jaki USA zakończą wojnę na Ukrainie. W Europie obawiamy się, że Trump mógłby zrealizować najgorszy scenariusz dla flanki wschodniej – pozwolić Rosji utrzymać zajęte terytoria w Donbasie (o odzyskaniu Krymu nikt nawet nie wspomina), nie oferując Ukrainie zabezpieczenia w postaci przyjęcia do NATO. Taki rozwój sytuacji byłby bardzo niebezpieczny zarówno dla Ukrainy, jak i dla krajów flanki wschodniej UE.

Czy wszystkie państwa Unii zgadzają się, że działania Trumpa zmierzające do zakończenia wojny w sposób niekorzystny dla Ukrainy są również niekorzystne dla UE? Czy istnieje ryzyko, że Niemcy się wyłamią i wrócą do współpracy z Rosją?

Nie, tego się nie obawiam. Nie widzę aż takiego zagrożenia po stronie niemieckiej. To właśnie Niemcy mają być jednym z największych partnerów w odbudowie Ukrainy po wojnie. Niemcy mogą się pokusić, żeby rozmawiać z Rosją o odstąpieniu od dalszych ataków, ale od Ukrainy się nie odwrócą.

Niemcy mogą się pokusić, żeby rozmawiać z Rosją o odstąpieniu od dalszych ataków, ale od Ukrainy się nie odwrócą.

Przypomnę coś, co często umyka w rozmowach o lojalności Europy i sojuszników z Zachodu. Ukraina, choć nie otrzymała obietnicy szybkiego wejścia do NATO, podpisała wiele porozumień dwustronnych z państwami NATO i Unii Europejskiej. Każda z tych umów opiera się na dwóch lub trzech głównych filarach: dostawach uzbrojenia, odbudowie gospodarczej oraz pomocy humanitarnej. Dlatego nie obawiałabym się o jedność Europy w kwestii przyszłości Ukrainy. To państwo ma funkcjonować i przetrwać – co do tego nie ma żadnych wątpliwości.

Czy Polska powinna wykorzystać czas swojej prezydencji do lobbowania za jak najszybszym przyjęciem Ukrainy do UE i NATO, czy lepiej skupić się na realnych działaniach w obliczu obecnych umów bilateralnych?

Uważam, że priorytetem powinno być zakończenie wojny, ale według scenariusza, który długofalowo wzmocni Ukrainę i zwiększy bezpieczeństwo wschodniej flanki NATO. Jeżeli Rosja ma zatrzymać część zajętego Donbasu, to Ukraina musi otrzymać członkostwo w NATO.

Jestem realistką i sceptycznie podchodzę do szans Ukrainy na odzyskanie wszystkich zajętych przez Rosję terytoriów. Nie wierzę, że Rosjanie dobrowolnie wycofają się z całości tego, co zajęli. Nawet Ameryka nie będzie w stanie wymusić na Putinie takiego kroku. Rosja dotychczas zajęła około 19 proc. terytorium Ukrainy – tylko i aż 19 proc. Uważam, że Ukraina powinna rozważyć zgodę na pewne cesje terytorialne, ale w zamian za to musi zostać natychmiast przyjęta do NATO. Natychmiast, czyli od razu – nie za 5 czy 10 lat.

Uważam, że Ukraina powinna rozważyć zgodę na pewne cesje terytorialne, ale w zamian za to musi zostać natychmiast przyjęta do NATO. Natychmiast, czyli od razu – nie za 5 czy 10 lat.

Dla Ukrainy oznaczałoby to przygotowanie planów obronnych, realne wsparcie instytucjonalne NATO oraz gwarancję ochrony wynikającą z artykułu 5 – każde kolejne wrogie działanie Rosji uruchomiłoby reakcję Sojuszu, tak jak wobec pełnoprawnego członka.

Gdy pisałam o tym dwa lata temu, na początku wojny, gdy straty Ukrainy były znacznie mniejsze, moja propozycja była odbierana jako rażąco niesprawiedliwa. To dramatyczna decyzja, ale, co warto przypomnieć, nie pierwsza taka na obszarze postsowieckim. Estonia oddała ok. 5 proc. swojego terytorium Rosji, podobnie Łotwa (region Abrene). Dzięki temu brak większych sporów granicznych umożliwił im wejście do NATO i objęcie parasolem ochronnym Sojuszu. Dziś, po niemal trzech latach wojny, gdy szala zwycięstwa wciąż się nie przechyliła na żadną ze stron, takie propozycje zaczynają trafiać do głównej dyskusji w Europie i przestały być tak szokujące.

Na miejscu polskiego ministra spraw zagranicznych opowiedziałabym się za takim rozwiązaniem. NATO, przyjmując Ukrainę, również odniesie konkretne korzyści. Ukraina, najbardziej doświadczony kraj w walce z Rosją, wnosi cenne doświadczenia i propozycje reform w NATO, dotyczące skuteczniejszego przygotowania armii na wypadek konfrontacji z Rosją.

Ale czy Polska powinna powiedzieć Ukraińcom wprost: „Oddajcie część swojej ziemi, a my będziemy naciskać na NATO, aby was przyjęło”?

To polityka, nie wszystko można mówić publicznie. Takie propozycje powinny być konsultowane z Ukrainą. Sytuacja w tym kraju jest niezwykle trudna – zarówno gospodarczo, jak i demograficznie. Jednak nie możemy niczego narzucać – to Ukraińcy muszą zdecydować o swoim losie. To jest ich państwo. To oni muszą się zgodzić (lub nie) na ustępstwa.

Dlaczego pod takim warunkiem? Dlaczego pod warunkiem oddania części terytorium?

Dlatego, że nikt z NATO nie pójdzie walczyć o zajęte przez Rosję terytoria.

Sojusz Północnoatlantycki ma zasadę, że aby przyjąć nowego członka, kwestia granic musi być uregulowana. To bardzo sztywna i twarda zasada. Rosja przez wiele lat może prowadzić działania wojskowe i hybrydowe, które będą podważać granice Ukrainy, co w praktyce może uniemożliwić jej członkostwo w NATO. Jednak jeśli uda się osiągnąć porozumienie w sprawie granic – nawet tak dramatyczne, że wymusi oddanie części terytorium – Ukraina zachowa ponad 80 proc. swojego obszaru i otworzy sobie drogę do członkostwa w Sojuszu. To nie jest najgorszy scenariusz.

Oczywiście mówi się o stratach gospodarczych, bo Donbas to zagłębie przemysłowe. Jednak dokładniejsza analiza pokazuje, że utrata tego regionu nie będzie dla Ukrainy tak dotkliwa, aby nie mogła zrekompensować tego na innych polach. Przy odpowiednich inwestycjach w inne regiony oraz ogromnym wsparciu Zachodu Ukraina może odbudować swój potencjał gospodarczy.

Zdaję sobie sprawę, że to bardzo bolesna propozycja: oddanie kawałka ojczyzny w zamian za członkostwo w NATO. Ale jeśli Ukraina nadal będzie się wykrwawiać, nie przetrwa w sensie demograficznym. Sytuacja na froncie jest naprawdę trudna. Część Ukraińców, którzy na początku wierzyli w zwycięstwo, dzisiaj już nie chce walczyć. Trwa ponad 100 tys. postępowań o dezercję, co świadczy o ogromnym zmęczeniu społeczeństwa. Żołnierze na froncie nie są rotowani – walczą ci sami ludzie, podczas gdy zasób rekrutów jest ograniczony, a wielu odmawia służby. Sprzęt dostarczany przez Zachód nie rekompensuje braków w sile żywej, co prowadzi do patowej sytuacji na froncie. Mimo chwilowych zwycięstw i spektakularnych akcji sabotażowych, takich jak ataki dronów w Moskwie czy wysadzenie infrastruktury krytycznej, szala zwycięstwa nie przechyliła się na stronę Ukrainy.

Nie mam powodu wątpić, że państwa Zachodu będą wywiązywać się z umów i pomagać Ukrainie. Ale na ile Ukraińcy mają jeszcze siłę, żeby prowadzić wojnę okopową? Wydaje się, że już nie mają.

Nie należy folgować Rosji pod żadnym pozorem. Ani teraz, ani po zakończeniu wojny. Obecna sytuacja jest dla Rosji bardzo trudna i należy ją bezwzględnie podtrzymywać.

Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego ostrzega przed realnym zagrożeniem wybuchu wojny, a minister obrony narodowej przyznaje, że ma w domu przygotowany plecak ewakuacyjny. Niektórzy eksperci twierdzą, że mamy sześć miesięcy na przygotowanie się, zanim Rosja nie przegrupuje się i nie odbuduje swojego potencjału. Tymczasem z Unii Europejskiej zaczynają dochodzić ciche głosy nawołujące do negocjacji z Rosją. Jaką strategię powinna przyjąć polska prezydencja?

Nie należy folgować Rosji pod żadnym pozorem. Ani teraz, ani po zakończeniu wojny. Obecna sytuacja jest dla Rosji bardzo trudna i należy ją bezwzględnie podtrzymywać.

To, czego obawiam się najbardziej, to proces, który można określić jako „humanitaryzacja Rosji” – dopuszczenie na Zachodzie głosów, które sugerują, że przeciętny Rosjanin nie powinien cierpieć z powodu polityki Putina. Wkrótce możemy usłyszeć o ubóstwie rosyjskich seniorów, którzy muszą żyć na kartkach żywnościowych, o wdowach i sierotach po żołnierzach poległych na froncie, o tym, jak wojna rzekomo obciąża społeczeństwo rosyjskie. Jeżeli takie narracje zyskają na popularności, mogą pojawić się postulaty zdejmowania sankcji, by Rosja mogła odbudować swoją gospodarkę. A to oznaczałoby, że Zachód sam dostarczyłby Rosji narzędzi, które w przyszłości – może za 10 lat, a może już za trzy – mogłyby zostać wykorzystane przeciwko Europie. W ten sposób sami dostarczymy im „sznura”, na którym później możemy zostać powieszeni.

To, czego obawiam się najbardziej, to proces, który można określić jako „humanitaryzacja Rosji” – dopuszczenie na Zachodzie głosów, które sugerują, że przeciętny Rosjanin nie powinien cierpieć z powodu polityki Putina.

Nawet jeśli wojna na Ukrainie się zakończy, wszystkie sankcje wobec Rosji powinny zostać utrzymane. Nie mam żadnych wątpliwości, że nie wolno nam ulec pokusie, jak to niestety bywało w przeszłości, aby odpuścić Rosji w zamian za zgodę na pewne ustalenia czy podpisanie porozumienia pokojowego. Rosję osłabiają głównie dwie rzeczy: sama wojna i sankcje.

Produkcja militarna – czołgów, amunicji – sztucznie zawyża wskaźniki gospodarcze, ale nie odzwierciedla realnej kondycji kraju. Sankcje osłabiają Putina nie tylko na krótką metę, ale i długoterminowo. Zamrożenie rosyjskich aktywów o wartości 300 mld euro, odpływ zagranicznych inwestycji, technologii, firm i specjalistów – te wszystkie zerwane połączenia stanowią realny koszt dla Rosji. Owszem, Rosja nadal sprzedaje surowce, ale robi to po tak niskich cenach, że szkodzi to jej własnemu budżetowi. Brakuje ludzi do pracy – ci, którzy są zdolni do walki, trafiają na front, a w fabrykach rekrutuje się już nawet 16-letnie dzieci. Ten stan należy podtrzymywać jak najdłużej, aby Rosji zajęło maksymalnie dużo czasu przeorientowanie się i odbudowa wewnętrzna.

Nawet jeśli wojna na Ukrainie się zakończy, wszystkie sankcje wobec Rosji powinny zostać utrzymane.

Centrum Stosunków Międzynarodowych przygotowało raport „Lepsza Europa. Reforma Unii Europejskiej. Jak nadać projektowi europejskiemu nową dynamikę?”, który w styczniu zostanie przedstawiony na forum w Brukseli. Autorzy stawiają tezę, że Unii brakuje silnego lidera zmian. Czy Polska może stać się takim liderem?

Może! Jak najbardziej. Chociaż oczywiście zaraz pojawią się głosy sceptyków.

Francuzi i Niemcy by na to pozwolili?

Francuzi i Niemcy znajdują się obecnie w poważnym kryzysie wewnętrznym, co może sprawić, że ich siła oddziaływania międzynarodowego w Unii nie będzie w najbliższym czasie na tyle istotna, by skutecznie kontrować polskie propozycje. Polska, mimo swoich wewnętrznych problemów – bo każdy kraj jakieś ma – na tle największych państw UE jawi się jako kraj stabilny politycznie, a przede wszystkim jako najsilniejszy kraj flankowy. Polska ma prawo wyznaczać trendy w myśleniu o przyszłości całej wspólnoty.

Państwa europejskie musiały już – z dużym bólem – przyznać, że to Polska miała rację w ocenie rosyjskich zamiarów, podczas gdy reszta tkwiła w iluzjach. Francja i Niemcy proponowały nierealistyczne programy, takie jak demokratyzacja Rosji czy skłonienie jej do przyjęcia ścieżki pokojowej w Europie.

Mamy niekwestionowaną pozycję państwa, które nie pomyliło się co do Rosji, a to jest nasza silna karta. Polska wydaje znaczące środki na obronność, co dodatkowo plasuje nas w gronie poważnych graczy. „Tarcza Wschód” to nie tylko zapory, zasieki, fortyfikacje przeciwczołgowe i bunkry, ale również zaawansowane technologie, takie jak komponent radiolokacyjny, warstwa obrony powietrznej i przeciwrakietowej. To Polska będzie monitorować w czasie rzeczywistym sytuację na terytorium Rosji i Białorusi oraz dostarczać kluczowe dane. Jesteśmy krajem, który nie tylko w ramach NATO, ale także w Unii Europejskiej, tworzy poważną i realną zaporę przeciwko ewentualnej inwazji.

Czy Niemcy traktują nas poważnie, jak równoprawnego partnera, bo mimo wszystkich tych osiągnięć, czasem jednak nie zapraszają nas do stołu?

To prawda, ale taka polityka może wkrótce obrócić się przeciwko nim. Jednym z bardzo silnych atutów Polski są nasze bardzo dobre relacje ze Stanami Zjednoczonymi. Dotyczy to nie tylko nadchodzącej administracji Donalda Trumpa, ale również jego poprzedników. Z Trumpem już wcześniej udało się zbudować w miarę dobrą relację – na tyle, na ile to możliwe, biorąc pod uwagę specyfikę jego charakteru.

Obecnie nic nie wskazuje na to, aby Trump miał być nastawiony wobec Polski negatywnie. W sytuacji, gdy Francja i Niemcy będą dla niego trudnymi partnerami, zwłaszcza ze względu na swoje wewnętrzne kryzysy polityczne, rola Polski w rozmowach strategicznych z USA może jeszcze bardziej wzrosnąć.

Wydaje się jednak, że w Niemczech wciąż istnieje tendencja, by traktować nas trochę jak młodszego brata – państwo, które w ich opinii jeszcze nie osiągnęło poziomu rozwoju gospodarczego czy cywilizacyjnego Niemiec. Liczyliśmy, że premier Tusk będzie miał mocniejszą pozycję w relacjach z Niemcami, ale rzeczywistość okazała się mniej optymistyczna. Niemcy walczą obecnie o utrzymanie swojej gospodarki w dobrej kondycji i twardo bronią swoich interesów w Brukseli. Chociaż nasze gospodarki są silnie powiązane, im bardziej Niemcy walczą o swoje projekty, tym większą blokadę widzimy na nasze inicjatywy. Jest to szczególnie widoczne w sektorze zbrojeniowym, gdzie niemieckie przedsiębiorstwa aktywnie działają na poziomie Komisji Europejskiej, skutecznie pozyskując finansowanie na produkcję amunicji czy międzynarodowe projekty w ramach joint venture.

Mimo wspólnego rynku, dotąd każdy kraj dbał przede wszystkim o interesy własnej gospodarki – często różne, a nawet sprzeczne wobec siebie. Czy zwiększa się szansa na wspólne działania w kluczowych obszarach, takich jak bezpieczeństwo i przemysł zbrojeniowy?

Tak, choćby dlatego, że wymusza to Komisja Europejska. Dziś państwo, które chce działać w pojedynkę w sektorze zbrojeniowym, raczej nie może liczyć na unijne finansowanie. Nowa strategia przemysłowa zakłada również, że co najmniej 50 proc. zakupów obronnych musi pochodzić od dostawców europejskich, co motywuje do zwiększania produkcji w obrębie Unii.Ze względu na niższe koszty pracy, Niemcom bardziej opłaca się budować nowe fabryki amunicji w krajach, gdzie koszt pracownika jest znacznie niższy niż w RFN. Przykładem jest niemiecki koncern zbrojeniowy Rheinmetall, który stworzył szereg spółek joint-ventures, w tym m.in. na Węgrzech – mimo że Węgry kontestują unijną politykę wobec Rosji i nie wspierają Ukrainy. Jak widać, biznesowi to nie przeszkadza.

Minister Radosław Sikorski wielokrotnie deklarował, że będzie promował polski przemysł obronny w Europie i poza jej granicami. Polski sektor zbrojeniowy ma dziś naprawdę wiele do zaoferowania, w tym sprzęt, który został przetestowany i sprawdził się na realnej wojnie. Byłoby ogromnym zaniedbaniem, gdyby polska prezydencja nie została wykorzystana do promocji tych rozwiązań. Polska ma znaczący wkład, który mogłaby wnieść do europejskiej bazy przemysłowej, a ta jest nam bardzo potrzebna, zwłaszcza w obliczu obecnych wyzwań. Rosja jest w stanie wyprodukować 10 razy więcej amunicji niż cała Europa.

Rozmawiała Katarzyna Mokrzycka

Główne wnioski

  1. Wojnę w Ukrainie można zakończyć tylko na warunkach, które pomogą zarówno Ukrainie, jak i wschodnim krajom NATO – mówi dr Górka-Winter. „Jeśli Rosja ma zatrzymać Donbas, to Ukraina musi otrzymać członkostwo w NATO”. Taki pomysł prawdopodobnie będzie jednym z pierwszych, które trafią na agendę w Brukseli i Waszyngtonie zaraz po objęciu prezydentury USA przez Donalda Trumpa.
  2. Polska jest jedną z nielicznych dużych gospodarek UE, które zbudowały dobre relacje z administracją prezydenta elekta Trumpa. To wzmacnia naszą pozycję na arenie unijnej. Od Polski zależy, jak i w których obszarach uda się z tego skorzystać.
  3. Jeśli Polska skutecznie wykorzysta swoją prezydencję w Radzie UE, może stać się prawdziwym liderem Wspólnoty. Wobec Niemiec i Francji, zmagających się z wewnętrznymi kryzysami, kluczowe będzie umiejętne balansowanie między współpracą a naciskiem na realizację agendy przygotowanej na czas polskiej prezydencji.