Prof. Góralczyk: Ameryka musi się liczyć z Chinami
Druga tura amerykańsko-chińskich rozmów przełamała impas. Umowa ramowa musi jednak jeszcze zostać zatwierdzona przez prezydentów obu państw. Obie strony mają czas do 10 sierpnia tego roku, by ostatecznie ogłosić, jakie taryfy celne i na jakie kategorie towarów będą obowiązywać.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Co uzgodniły USA i Chiny podczas pierwszego spotkania na temat ceł, a co podczas drugiego.
- Dlaczego doszło do rozmów.
- Jakie znaczenie dla świata mają chińsko-amerykańskie negocjacje.
9 czerwca w patynowym, liczącym ponad 200 lat Lancaster House położonym nieopodal pałacu królewskiego Buckingham w Londynie spotkały się delegacje wysokiego szczebla Chin i USA. To drugie już tego typu spotkanie po poprzednim sprzed miesiąca na terenie Szwajcarii. Wówczas uzgodniono, że wywindowane do niebotycznych rozmiarów taryfy celne zostaną obniżone ze 145 proc. po stronie amerykańskiej i 125 proc. po chińskiej do 30 i 10 procent. Przy czym obie strony oskarżały się później o łamanie przyjętych ustaleń, jak też zasady 90-dniowego moratorium na ich wprowadzanie.
Do drugiego spotkania negocjatorów doszło w efekcie pierwszej, odkąd Donald Trump ponownie zasiadł w Białym Domu, rozmowy telefonicznej prezydentów obu państw. Została przeprowadzona 5 czerwca na życzenie strony amerykańskiej, co mocno podkreśla się w Chinach.
„Bardzo dobra rozmowa”
Trump określił, swoim zwyczajem, w mediach społecznościowych tę półtoragodzinną wymianę poglądów mianem „bardzo dobrej rozmowy”. Zaznaczył jednak: „Dobrze nam idzie z Chinami, ale Chiny nie są łatwe”. Podkreślał przy tym, iż rozmowa dotyczyła przede wszystkim handlu, a także pierwiastków ziem rzadkich. Tymczasem Chińczycy o tych pierwiastkach w swoim komunikacie z rozmowy w ogóle nie wspomnieli. Podkreślili natomiast wagę „kwestii Tajwanu” i odnotowali ostrzeżenie ze strony Xi Jinpinga, by Amerykanie „traktowali tę sprawę ostrożnie”.
Rozmowa przebiegła dobrze, bowiem Trump swoimi słowami i zachowaniami stale dowodzi, iż ma pewną słabość do silnych liderów. Szczególnie do Władimira Putina, ale Xi Jinping też jest bardzo wysoko w tej stawce. Obaj prezydenci, którzy znają się przecież osobiście od dawna i wielokrotnie się spotykali, zaprosili się nawzajem do złożenia wizyt w ich państwach. Szybko też ponownie uruchomili negocjatorów.
Na czele delegacji stanęli, podobnie jak poprzednio w Genewie, amerykański sekretarz skarbu Scott Bessent oraz chiński wicepremier i członek 25-osobowego Biura Politycznego Komunistycznej Partii Chin He Lifeng, mający status stałego Głównego Negocjatora. Tym razem w skład delegacji weszli też szefowie resortów handlu. To Howard Lutnick oraz Wang Wentao. Rozmowy przedłużono na drugi dzień. To dowodzi, iż materia jest gęsta, a agenda stała się bogata.
Co jest w porozumieniu
Objęła tematy od fentanylu po dostawy najnowszych technologii. Po zakończeniu trwających do północy drugiego dnia rozmów obie strony ogłosiły wypracowanie ramowego porozumienia. Ma ono na celu zmniejszenie istniejących napięć w handlu. Zawarto nawet swego rodzaju „rozejm”, jak to nazwano, w trwającej wojnie handlowej i celnej.
Zbyt dużo szczegółów nie podano. Porozumienie „musi być zatwierdzone przez przywódców obu państw”, jak to otwarcie stwierdził sekretarz ds. handlu Howard Lutnick. Wiadomo, że porozumienie zawiera mechanizmy kontroli przepływów towarowych i technologicznych. Obejmuje też, jak podkreślono, szczególnie newralgiczną kwestię metali ziem rzadkich, a więc odejście od nałożonych chińskich restrykcji. W zamian za to Amerykanie wznowią dostawy półprzewodników. Ograniczono je po chińskiej decyzji blokującej dostęp do siedmiu wybranych metali ziem rzadkich. Z kuluarów rozmów wynika, że Amerykanie wynegocjowali jednak wyjątek dla jedynych w swej kategorii chipów firmy Nvidia. Są szczególnie ważne dla błyskawicznie się teraz zmieniającego sektora sztucznej inteligencji (AI).
Na chwilę obecną, przed zatwierdzeniem ramowej umowy przez prezydentów, wiemy tyle, że choć z trudem wypracowana, zwyciężyła wola przełamania impasu. Obie strony mają czas do 10 sierpnia tego roku (bo wtedy mija moratorium Trumpa), by ostatecznie ogłosić, jakie taryfy celne i na jakie kategorie towarów będą obowiązywać.
Różne kalkulacje
Nadal jednak, co oczywiste, kalkulacje po obu stronach są odmienne. Amerykanie chcą się bardziej uniezależnić od łańcuchów dostaw rozpoczynających się w Chinach i zmniejszyć ciągle wysokie, ujemne saldo w handlu dwustronnym. Utrzymuje się ono, choć import z Chin spadł w maju o prawie 35 proc., najbardziej od momentu wybuchu pandemii COVID-19 . Obok tego Amerykanom chodzi o zdjęcie narzuconego w początkach kwietnia embarga na siedem z 17 pierwiastków ziem rzadkich. Bez nich mogą mieć bowiem unieruchomiony cały sektor wysokich technologii od smartfonów i laptopów, poprzez samochody elektryczne, aż do samolotów i statków kosmicznych.
Do rozmów doszło, bowiem najwyraźniej zbuntowały się firmy big tech, giganty technologiczne. Nie tylko Tesla Elona Muska, z którym prezydent starł się w głośnej scysji, ale też Apple, Amazon i Microsoft oraz inni producenci zostali postawieni przez Chińczyków pod ścianą. Albowiem w dużym stopniu korzystają z chińskich podzespołów i rozwiązań, szczególnie w sferze szybko się teraz rozwijającej AI. To dlatego Elon Musk zwaśnił się z Trumpem i doszło między nimi do rozwodu. Musk nigdy nie wypowiadał się negatywnie o Chińczykach i współpracy z nimi. Wie bowiem doskonale, jak dużo mógłby na tym stracić.
Strukturalne zderzenie
Natomiast zależny jeszcze bardziej niż Musk od chińskiego rynku szef Apple'a Tim Cook wielokrotnie jeździł do Chin. Wychwalał tam rozmówców za to, że „zbudowali sięgający głęboko, najwyższej jakości ekosystem technologiczny, w tym w sektorach wymagających najwyższej precyzji”. Odrębnie wychwalał też chińską sztuczną inteligencję (LLM) Deep Seek. A to wszystko dlatego, że jest głęboko uzależniony od chińskich łańcuchów dostaw. Dowodzą tego liczne relacje prasowe oraz świeżo wydany tom Patricka McGee o znamiennym tytule „Apple In China: The Capture of the World Greatest Company” (Apple w Chinach: przechwycenie największej firmy na świecie). Apple najbardziej, ale też wielu innych amerykańskich producentów, co prawda w różnym stopniu, stało się po prostu chińskimi zakładnikami.
Chińczycy doskonale o tym wszystkim wiedzą. Dlatego w odpowiedzi na dodatkowe taryfy Trumpa dokładnie w to czułe miejsce, czyli w wysokie technologie oraz metale ziemi rzadkich, uderzyli. Jest bowiem wiadome, że w sferze minerałów ziem rzadkich są potentatami. Odpowiadają za 60 proc. światowego wydobycia oraz niemal 90 proc. eksportu. Nawet minerały wydobywane poza Chinami trafiają tam bowiem do obróbki ze względu na kosztowny i skomplikowany proces ich rafinacji. Teraz, po rozmowach w Genewie i Londynie, wszystko zdaje się wracać na właściwe tory, a dostawy chyba zostaną wznowione.
Jak uniknąć chaosu
Jednakże bez względu na wyniki tych rozmów widać jak na dłoni, iż administracja Trumpa wprowadziła chaos w sferze taryf i ceł. Na tę chwilę trudno jeszcze przewidzieć, jak będzie wyglądało wychodzenie na prostą. Warto jednak zważyć, że ceniony magazyn „Foreign Affairs” w swoim wydaniu wakacyjnym właśnie opublikował studium, gdzie wprost apeluje się o zmianę dotychczasowego światowego systemu handlowego.
Aby uniknąć trwałych wojen handlowych, potrzebne są nowe regulacje. Przede wszystkim w kluczowych relacjach USA–Chiny, ale też na scenie globalnej. Ze względu na szybko rozwój technologiczny oraz na podstawie amerykańskich doświadczeń w relacjach z Chinami chodzi przede wszystkim o to, by wspólnie, międzynarodowo koordynować i kontrolować eksport, inwestycje oraz przepływ danych cyfrowych. To postulat słuszny, ale czy do spełnienia w kontekście narastającej fali izolacjonizmu i protekcjonizmu, z Trumpem w roli głównej?
Nie tylko cła
Jedno jest pewne. Dowodzą tego amerykańsko-chińskie rozmowy w Genewie i teraz w Londynie. Dziś na agendzie są nie tylko cła. Cały dotychczasowy ład gospodarczy oparty na dolarze jako walucie rezerwowej oraz zdominowanym przez Amerykanów systemie Bretton Woods (Bank Światowy, MFW) staje pod znakiem zapytania. A pytania stawiają najczęściej kraje niezachodnie, znane jako wschodzące rynki lub światowe Południe, począwszy do Chin. Ten świat jest na zakręcie, a Ameryka już samotnie nie rządzi. „Jednobiegunowa chwila” po rozpadzie ZSRR dobiegła końca. Co dalej? Należy spodziewać się, że czeka nas jeszcze wiele takich rozmów jak ostatnie w Londynie. Ważne jednak, by były to rozmowy, a nie dalsza eskalacja konfliktu, bo na tym wszyscy stracimy.
Trzeba jednak mieć stale na uwadze, że na linii Pekin–Waszyngton mamy do czynienia ze zderzeniem strukturalnym, a więc długofalowym i wszechstronnym. W relacjach Chiny–USA, słusznie już nazywanych „najważniejszymi stosunkami bilateralnymi na globie”, chodzi nie tylko o handel czy cła. Chodzi też o wysokie technologie, a w istocie nowy światowy porządek. Jak w nim ułożą się dwie największe potęgi na globie, jak rozwiążą „kwestię Tajwanu”, no i jak dalej będzie przebiegał ich wyścig technologiczny, w tym w kosmosie – tego oczywiście nie wiemy. A to właśnie będzie definiowało w dużym stopniu naszą przyszłość, także u nas w kraju.
Główne wnioski
- Rozmowa Trumpa z Xi Jinpingiem i perspektywy ich wzajemnych wizyt są – wreszcie – dobrym prognostykiem, że do dalszej eskalacji w napiętych i nabrzmiałych relacjach amerykańsko-chińskich nie dojdzie. Przynajmniej w najbliższym czasie.
- Rozmowy w Londynie przyniosły „rozejm”, czyli szansę uporządkowania taryf i ceł oraz zagwarantowania dostaw, o ile ramowe porozumienie zatwierdzą prezydenci, co raczej należy zakładać z racji na wysokie pełnomocnictwa głównych negocjatorów i wysoki szczebel delegacji (choć z chimerycznym Trumpem nigdy do końca nie wiadomo).
- W relacjach Chiny–USA chodzi nie tylko o handel czy cła. Chodzi też o wysokie technologie, a w istocie nowy światowy porządek. Jak w nim ułożą się dwie największe potęgi na globie, jak rozwiążą „kwestię Tajwanu”, no i jak dalej będzie przebiegał ich wyścig technologiczny, w tym w kosmosie – tego nie wiemy.