Kategorie artykułu: Polityka Świat

Prof. Góralczyk: Koniec Pax Americana. Co to oznacza dla świata i czy Polska ma się czym martwić

Amerykanie weszli na ścieżkę izolacjonizmu. Obecna strategia, radykalnie zmieniająca priorytety na politykę siłową to sygnał alarmowy, szczególnie dla świata zachodniego, w tym najbardziej Europy. Prezydent Donald Trump przekroczył Rubikon.

Na zdjęciu: Prezydent USA Donald Trump
Donald Trump, swoim zdecydowanym zerwaniem z dotychczasowym porządkiem przywrócił czasy, gdy o pozycji danego państwa na arenie międzynarodowej decyduje przymus i siła. Fot. Alex Wong/Getty Images

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Dlaczego kończy się Pax Americana i co to oznacza dla świata.
  2. Jaką rolę Stany Zjednoczone wyznaczają dziś Europie i jaką same chcą przyjąć.
  3. Dlaczego nowy układ sił może być szczególnie groźny dla UE i Polski.
Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Po II wojnie światowej, od czasów administracji Harry’ego Trumana przez dziesięciolecia paradygmat amerykański brzmiał: trzymać Europę blisko siebie i dbać o spoistość sojuszu NATO, na zasadach partnerskich, choć pod własną kuratelą. Korzyści były obopólne, bowiem  przez ponad 70 lat Europa czuła się bezpieczna pod parasolem Amerykanów. USA zapewniały jej dobrobyt i spokój, ale same też czerpały z tego korzyści, choćby ze współpracy handlowej ze Starym Kontynentem.

Tyle znaczysz, ile zapłacisz

Ten układ właśnie się rozsypuje. Donald Trump, swoim zdecydowanym zerwaniem z dotychczasowym porządkiem przywrócił czasy, gdy o pozycji danego państwa na arenie międzynarodowej decyduje przymus i siła. Wróciła na porządek dnia dawno już zapomniana wielkomocarstwowa gra. Teraz Europa ma być nie tyle partnerem, co przestrzenią wpływu i źródłem dostaw wspierających borykającą się z wielkimi problemami i wyzwaniami Amerykę. Takie będzie nasze znaczenie, ile za nie zapłacimy. Z partnerów zamienimy się w petentów.

Jak widzimy, negocjacje – z Rosją, Ukrainą i Europą – prowadzą nie zawodowi dyplomaci lecz deweloperzy i osobiści wysłannicy Trumpa. Tym samym to nie są klasyczne negocjacje, ile raczej przetargi i transakcje. A te ostatnie nie są żadną strategią, lecz najczęściej doraźnym sięgnięciem po zysk czy finansową przewagę. Salony zamieniły się w bazar lub kantor.

Stany Zjednoczone zachowują się tak, bowiem dziś są w kompletnym rozkładzie i pilnie potrzebują gruntownych porządków we własnym domu. Skumulowany dług sięga 38 bln dolarów i wyczulonemu na rachunki prezydentowi Trumpowi, z powołania i rodowodu biznesmenowi, nie daje spać po nocach. To dlatego wszystkim tym, z którymi USA mają ujemne saldo handlowe podyktował dodatkowe cła i taryfy, nie bacząc, czy to przyjaciele, czy wrogowie. Liczy się arytmetyka i bilans handlowy, a  polityka, strategia, czy nawet sojusze odeszły na drugi plan.

Nowy ład światowy

Co nie znaczy, że Donald Trump i jego administracja nie zmienia też świata, obok samej Ameryki. Jest wprost przeciwnie, czego dowodem – słusznie mocno nagłośniona i dyskutowana w światowych mediach – jego nowa Narodowa Strategia Bezpieczeństwa z 5 grudnia i idący w ślad za nią pomysł utworzenia nowego „rdzenia” na scenie globalnej, tzw. Core-5 złożonego z USA, Chin, Rosji, Indii i Japonii. Nie wiadomo, czy ten pomysł zostanie przekuty w realia, ale już samo jego pojawienie się daje wiele do myślenia. Podobnie jak inny świeży amerykański pomysł, by wspólnie z Izraelem, Japonią, Koreą Płd, Australią, Holandią, czyli państwami znaczącymi w dziedzinie półprzewodników, przeciwstawić się wspólnie chińskiej dominacji w dziedzinie ziem rzadkich, w ramach sojuszu Pax Silica.

Pod wieloma względami prezydent Trump przekroczył Rubikon. Amerykanie weszli na ścieżkę izolacjonizmu. Obecna strategia, radykalnie zmieniająca priorytety na politykę siłową to sygnał alarmowy, szczególnie dla świata zachodniego, w tym najbardziej Europy (której w tym „rdzeniu” nie ma!), w tym nas tu w regionie i w Polsce. Albowiem nie tylko wokół Ukrainy USA rozpoczynają erę, w której dotychczasowy, oparty na wartościach globalny ład (value-based order) może runąć jak domek z kart. Świat zachodnich demokracji musi teraz szybko nauczyć się jednego — Ameryka nie zawsze będzie w stanie go uratować.

Obecne amerykańskie pomysły mogą gruntownie zmienić świat i  globalny układ sił. A to dlatego, że USA odchodzą od dotychczasowej globalnej dominacji. Nie chcą być już same światowym szeryfem czy policjantem, a wielu analityków słusznie wskazuje, że nie są już w stanie pełnić tych ról. W zamian za to sugerują nowy porządek, polegający na wspólnym zarządzaniu blokami państw, z Rosją i Chinami, a w mniejszym stopniu też Indiami i Japonią jako ośrodkami wpływu i stabilizatorami nowego systemu, obok USA.

Co powinno nas niepokoić

W takim planie nie tylko Ukraina, lecz wręcz cała Europa (UE) zostanie potraktowana jako rynek zależny, ale też też strefa amerykańskiego oddziaływania. Jeśli się tym pomysłom ostro nie przeciwstawimy, nie będziemy samodzielnym podmiotem. Już najbliższy czas pokaże, czy oddamy strategiczną przestrzeń naszym dotychczasowym sojusznikom właśnie przepoczwarzającym się w wymagających rywali i konkurentów, co Donald Trump pokazał w lecie mijającego roku, narzucając swoje twarde warunki handlowe i biznesowe UE.

A równocześnie musi nas niepokoić możliwe wycofanie amerykańskich żołnierzy, w tym plan ewentualnego przekazania Europejczykom przywództwa w NATO w 2027 r., jak też starannie liczone w USA spore zarobki na kontraktach zbrojeniowych. To są zupełnie inne formuły sojuszniczego funkcjonowania. Amerykanie już nam nie tyle pomagają, co traktują nas jako źródło zysku, na dodatek pozostawione samemu sobie.  

Trump nie negocjuje, Trump dyktuje

Krótkowzroczność, pazerność i ślepa wiara we własną moc i hegemonię, co Donald Trump dość słusznie zarzuca swoim poprzednikom, najpierw doprowadziły USA do „imperialnego przesytu”, jak tego dowiódł Paul Kennedy w wydanym i u nas dziele „Wzrost i upadek wielkich mocarstw”, a następnie do forsowanej przez obecną administrację izolacji i zauważalnej utraty pozycji. Ameryka wyraźnie zwija swoje globalne żagle i skupia się na własnym podwórku. Nie oddaje jednak swych pozycji za darmo. Trump twardo licytuje i dyktuje. W efekcie Europa, Azja i Bliski Wschód mogą liczyć już tylko na siebie.

Z naszego punktu widzenia najbardziej niepokojące jest to, że w ani jednym fragmencie Narodowej Strategii Bezpieczeństwa USA nie ma mowy o możliwym zaangażowaniu amerykańskich wojsk po stronie sojuszników z NATO w jakimkolwiek ewentualnym konflikcie. Liczą się tylko korzyści i zysk – oto nowa formuła relacji transatlantyckich. Na coś takiego nie byliśmy w Europie – mentalnie, politycznie i instytucjonalnie – przygotowani. Tym większy szok, gdy patrzymy na to, co się dzieje.

Rosja partnerska

Musimy jednak mieć świadomość, że to, czego właśnie doświadczamy, to nie tylko rezultaty osłabienia pozycji USA, ale proces, w którym uruchomione zostały inne ośrodki siły, w tym najludniejsze państwa świata, Chiny i Indie, w istocie rzeczy „cywilizacje ubrane w szaty państwa”, znajdujące się teraz w fazie odrodzenia. Toteż konsekwencje obecnych zmian mogą wybrzmiewać przez dekady i być naprawdę dalekosiężne.

Co istotne z naszego, polskiego punktu widzenia, to traktowanie przez Amerykanów, a raczej Trumpa i jego najbliższe otoczenie (bo sondaże opinii publicznej w USA mówią coś innego) Rosji i Rosjan jako partnerów do zawierania z nim ważnych transakcji i biznesów. Stąd takie a nie inne, wręcz spolegliwe  podejście Trumpa do Putina.

Tymczasem rosyjski przywódca wielokrotnie sygnalizował, że sytuacją, do której dąży, jest nie tylko całkowite opanowanie Ukrainy, ale też zepchnięcie krajów Europy Środkowej, w tym Polski, do czegoś w rodzaju szarej strefy. W żadnym momencie trwającej wojny nie wycofał się z tej deklaracji. W gruncie rzeczy nic się nie zmieniło po niedawnych (15.12.) ustaleniach polityków europejskich z prezydentem Zełenskim w Berlinie. Owszem, wszyscy odnotowali postęp, ale Rosjanie nadal domagają się całego Donbasu.

Odwrócenie ról

Trump natomiast najwyraźniej się waha, bowiem równocześnie USA – jak zapisały w Strategii z 5 grudnia – chcą inwestować w rosyjskie sektory strategiczne. A to oznacza nic innego, jak odwrócenie ról (niektórzy mówią o „zdradzie”). To musi niepokoić, podobnie jak brak w tym dokumencie jakiegokolwiek zapisu, definiującego Chiny jako przeciwnika czy zagrożenie, chociaż wytypowanego na kandydata do bezlitosnej konkurencji gospodarczej i technologicznej. Co jednak znamienne, zamiast atakować Xi lub Putina, największa krytyka zawarta w tym dokumencie wymierzona jest w globalistyczne, liberalne elity w Stanach Zjednoczonych, a zwłaszcza w Europie.

Owszem, zamrożono rosyjskie aktywa (210 mld euro), ale w kwestii, co z nimi dalej zrobić, daleko do porozumienia. Nadal barierą jest brak jedności europejskiej. Do wahającej się Belgii doszły rządy Węgier i Słowacji, które głosowały nawet przeciwko zamrożeniu tej sumy, a wsparły je jeszcze Włochy, Malta i Bułgaria. Ostatecznie na szczycie UE 19 grudnia ich nie ruszono, stawiając za to na wspólny dług na rzecz Ukrainy w wysokości 90 mld euro, ale bez Czech, Słowacji i Węgier. Jedności jak nie było, tak nie ma.  

Wroga Europa?

Były szef unijnej dyplomacji Josep Borrell powiada, że Donald Trump ideologicznie postrzega unijne elity i rozwiązania jako wroga. Coś jest na rzeczy, bowiem już  od 14 lutego mijającego roku głośnego przemówienia wiceprezydenta J.D. Vance'a na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, które dyskredytowało unijne instytucje i rozwiązania, po nową strategię bezpieczeństwa z 5 grudnia, administracja Trumpa prezentuje jasną i spójną wizję Europy.

Biały Dom priorytetowo traktuje nie ją, lecz stosunki amerykańsko-rosyjskie. Natomiast z Chinami najwyraźniej chce się jeszcze układać, ale czy to jest możliwe i czy do tego dojdzie, zadecydują dopiero zapowiedziane wizyty oficjalne przywódców w 2026 roku. Zaskakujące i nowe jest to, że w stosunku do Europy zaczyna realizować strategię »dziel i rządź«, ze wskazaniem kandydatów do wykonywania brudnej roboty (Austria, Węgry, także Polska). Takie forsowanie nacjonalistów („sił patriotycznych”) i ugrupowań skrajnie prawicowych w Europie musi niepokoić i zmusza obecne europejskie stolice i rządy do działania.  Nie wolno im dać sobie narzucić nacjonalistyczno-populistycznej ideologii Trumpa. Muszą jednak brać pod uwagę fakt, że tak działając zostaną uznane za niegodnych amerykańskich gwarancji obronnych i przyjaźni. Tym samym, zamiast poprzednich silnych transatlantykich więzi mamy więc widmo dalszej polaryzacji na agendzie.

Nie będzie łatwo

Jeśli Europa chce przetrwać w tym nowym świecie, musi zrobić jedno: gruntownie zmienić obecną trajektorię i jak najszybciej zamienić się w potęgę militarną, a więc mieć znamiona hard power, do czego zmusza nowa logika wielkomocarstwowej gry. Czy stosunki transatlantyckie, dotychczasowa ostoja naszego bezpieczeństwa, są już martwe? Na szczęście jeszcze do końca nie, ale trzeba teraz o ich spójność walczyć jak nigdy przedtem. 

Wiemy, że nie będzie łatwo, gdyż w przyjętej amerykańskiej strategii nie ma żadnej wzmianki o konieczności przywrócenia integralności terytorialnej Ukrainy lub powstrzymania rosyjskiej agresji. Obecny prezydent USA niemal dosłownie powtarza natomiast słowa krytyki wobec europejskich i unijnych realiów, zawarte w głośnym kiedyś Raporcie Mario Draghiego, byłego prezesa Europejskiego Banku Centralnego i premiera Włoch, który ostrzegał, że bez radykalnych reform UE stanie się nieistotna i upadnie, jeśli nie weźmie się w garść. A tymczasem postulatów tamtego Raportu nadal się nie implementuje. To nie wróży dobrze. A Amerykanie tymczasem właśnie zdejmują sprawowana nada nami kuratelę, w ramach – rzekomo uniwersalnego – Pax Americana. W nowym roku czeka nas ostra jazda.

Główne wnioski

  1. Rosja, nasz sąsiad, chce być stałym elementem architektury bezpieczeństwa w Europie, z prawem weta włącznie. Ameryka się z tym, niestety, godzi.
  2. We wszystkich ośrodkach władzy, które mają teraz decydować na świecie z USA na czele stoją charyzmatyczne, wyraziste osobowości: w Ameryce — chimeryczny narcyz, w Chinach wyniosły cesarz, w Indiach silny hinduista i nacjonalista, w Rosji bezwzględny i okrutny car, dla którego życie ludzkie nie ma znaczenia. To nie jest czas demokracji, do której przywykliśmy, to widmo potężnych, układających się między sobą autokracji u władzy.
  3.  Ten nowy ład, oparty na twardej sile (hard power) to egzystencjalne wprost zagrożenie dla UE będącej dotąd siłą normatywną i jedynie ośrodkiem miękkiego oddziaływania. W takich czasach, jakie właśnie nastały, gdy zniknął zawieszony nad nami amerykański parasol, a Pax Americana jest w odwrocie, nie ma dla nas na kontynencie innej opcji, jak samemu nabierać siły, a dopiero potem ewentualnie znaczenia, które właśnie tracimy.