Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Polityka Świat

Prof. Góralczyk: Nowy świat – nagiej siły i interesów

Przez ostatnie dekady żyliśmy pod dyktatem wartości. Jakich? Demokracja, praworządność, liberalizm, prawa mniejszości. Doskonale znamy tę mantrę. Ostatnie dni i tygodnie dowodzą jednak, że żyjemy już w innym świecie, w istocie rzeczy podyktowanym przez Donalda Trumpa. Wkroczyliśmy w wiek transakcji, interesów, przetargów i zderzenia sił, szczególnie między mocarstwami. To nie jest świat lepszy od poprzedniego, ale taki już niestety mamy.

Prezydent Francji Emmanuel Macron udał się z pierwszą po rosyjskiej agresji z 2022 r., a czwartą w ogóle, wizytą oficjalną do Chin. Został tam przyjęty z należytym ceremoniałem. Rozmawiał z przewodniczącym Xi Jinpingiem, zamiast planowanej, ceremonialnej pół godziny nawet dwukrotnie dłużej, w tym ponoć sporo o Ukrainie. Fot Adek Berry-Pool/Getty Images

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jak zmieniła się pozycja prezydenta Ukrainy.
  2. Co osiągnął w Pekinie Emmanuel Macron.
  3. Co pokazała wizyta Władimira Putina w Indiach.
Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Wszyscy widzieliśmy, jak przy stole na Kremlu zasiadło pięciu panów (plus dwójka tłumaczy) i rozmawiało o losach Ukrainy, a w gruncie rzeczy nowej architekturze bezpieczeństwa w Europie, a nawet na świecie. Było jak dawno temu, w czasach wydawałoby się słusznie minionych. Jak w Jałcie czy Poczdamie, gdy rozmawiano o nas bez nas. A ponad naszymi głowami rodzą się decyzje nas jak najbardziej dotyczące.

Ostatecznych ustaleń jeszcze nie mamy. Od momentu ujawnienia, rosyjskiego z pochodzenia, 28-punktowego „planu pokojowego” dla Ukrainy staje się jednak coraz bardziej widoczne, że Trump i jego najbliższe otoczenie, bo na pewno nie Marco Rubio i Departament Stanu, chcą iść z Rosjanami na ugodę. Losy Ukrainy mają dla nich małe znaczenie.

Tak twarda teza bierze się stąd, że zanim panowie Władmir Putin, Jurij Uszakow i Kiriłł Dmitrijew (ten, który zawiózł 28-punktowy plan na Florydę, a potem ujawnił go prasie) oraz osobiści wysłannicy Trumpa, Steven Witkoff oraz jego zięć Jareed Kushner zasiedli przy stole na Kremlu, to w Kijowie nadal leczono rany po wielkiej aferze korupcyjnej, która zmiotła ze sceny prawą rękę prezydenta Zełenskiego: Andrija Jermaka.

Osaczony Zełenski

Starannie przygotowane przez dwie agencje antykorupcyjne, NABU i SAP, przy współpracy z FBI, to uderzenie potężnie zatrzęsło centrum decyzyjnym w Kijowie i mocno osłabiło prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. A przecież w ślad za tym zaufany rosyjskiego prezydenta, zwany jego „trollem”, Dmitriew zawiózł projekt „planu pokojowego” i obgadał go z Kushnerem i Witkoffem w Miami. Ci zaś „zaklepali” zgodę nań ze strony patrzącego na Rosję jak na inwestycyjne Eldorado prezydenta Trumpa.

Wywołali potężny ferment. Nic nie wiedziały o tych ustaleniach ani władze w Kijowie, ani europejskie stolice, ani nawet sam Marco Rubio, doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego, nie tylko szef dyplomacji. Czego dowodem, że ten ostatni – co zdarzyło się po raz pierwszy od 1989 r. – nie przyjechał na szczyt ministerialny NATO. Świat zachodni popadł w konfuzję. Jednak nie wszyscy są w tym stanie.

W gruncie rzeczy naprawdę nie dziwi – i jakże wiele mówi! – że kiedy ci dwaj dżentelmeni z USA spotkali się (Witkoff po raz kolejny, Kushner po raz pierwszy) i prawie pięć godzin rozmawiali z Putinem, to w sąsiednich salach na Kremlu pojawił się nie kto inny, jak niezapowiedziany szef dyplomacji chińskiej Wang Yi. Rozmawiał, w tym samym czasie ze swym odpowiednikiem Siergiejem Ławrowem oraz sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej Siergiejem Szojgu. Jak widać, Chińczycy trzymają rękę na pulsie, a my w Europie? No cóż, nadal ustalamy stanowiska…

Macron w Pekinie

Chociaż nie tylko. Na horyzoncie wyłania się bowiem nowy trójkąt: Berlin, Paryż, Londyn, co powinno brzmieć jak ostrzegawczy dzwon w skłóconej Warszawie. Widać, że nie działa ani Weimar, ani powolna Unia Europejska. Jak najbardziej należy też odnotować, że w tych burzliwych chwilach Emmanuel Macron udał się z pierwszą po rosyjskiej agresji z 2022 r., a czwartą w ogóle, wizytą oficjalną do Chin. Został tam przyjęty z należytym ceremoniałem. Rozmawiał z przewodniczącym Xi Jinpingiem, zamiast planowanej, ceremonialnej pół godziny nawet dwukrotnie dłużej, w tym ponoć sporo o Ukrainie. A wcześniej przeprowadził rozmowy z odpowiedzialnym za chińską gospodarkę premierem Li Qiangiem.

Co prawda Chińczycy nie potwierdzili leżącego już na stole zamówienia na 500 sztuk nowych airbusów, bo są w negocjacjach z Boeingiem. Wraz Macronem udała się jednak do Chin niemal 80-osobowa delegacja francuskiego biznesu, w tym szefów wielkich spółek czy banków jak Alstom, Paribas, a także Airbus. Pozwoliło to podpisać aż 12 dwustronnych porozumień, przede wszystkim gospodarczych i technologicznych, z umową o współpracę w sferze nuklearnej włącznie.

Podobnie jak w przypadku całej UE, w tym Polski, również Francja ma z Chinami ból głowy, w postaci ujemnego bilansu handlowego. W 2024 roku wyniósł ok. 23 mld euro, cała UE za rok ubiegły miała ujemne saldo rzędu 305 mld euro. Dlatego też niejako lejtmotywem spotkań, także w stolicy Syczuanu, Chengdu (gdzie francuska para odwiedziła ośrodek pandy wielkiej, „dyplomacja pand” jest jak najbardziej w grze), lecz przede wszystkim w Pekinie było hasło „globalnej nierównowagi”. Począwszy od tej w handlu, poprzez zawirowania i turbulencje (cła) na rynkach, aż po ogniska zapalne jak Ukraina czy Gaza. Chiny właśnie wyasygnowały 100 mln dolarów na pomoc dla mieszkańców tej ostatniej.

Efekty wizyty?

Całość wizyty była jednak dość przejrzysta. Gospodarze zadbali o to, by Macron wypowiadał się tylko w  imieniu Francji, a nie całej UE, i rozmawiał przede wszystkim o interesach, wymianie handlowej i współpracy gospodarczej, a nie jakichkolwiek wartościach. Całość trzydniowej wizyty przebiegała w kordialnej atmosferze i pod jednym, wyrazistym komunikatem: „obie strony dobrze się rozumieją i wzajemnie wspierają”.

Jak będzie można czytać efekty tych słów, dopiero zobaczymy. Widać już jednak wyraźnie, że Chiny tradycyjnie grają z największymi europejskimi partnerami indywidualnie, a nie Europą (UE) jako całością. Natomiast czy Macronowi udało się przekonać swych chińskich interlokutorów do interwencji w sprawie Ukrainy, co niewątpliwie było jego celem, dopiero czas pokaże. Nagła i niespodziewana wizyta Wang Yi na Kremlu zadaje się wskazywać, że Chiny w swych kontaktach z Rosją nie potrzebują żadnych europejskich pośredników, równocześnie grając przecież o własne, a  nie nasze interesy.

A te dyktują im utrzymanie współpracy z Rosją jako intratnym partnerem, ale też swego rodzaju zapleczem w rozgrywce dla Pekinu najważniejszej, tej z Amerykanami – o Tajwan i najnowocześniejsze technologie, a gruncie rzeczy o światowy prymat lub przynajmniej podział świata na strefy interesów. Bo taki scenariusz niestety rysuje się nam na horyzoncie.

Putin w New Delhi

Chiny, odwrotnie niż większość Europy, grają więc na Rosję, ale nie są odosobnione. Albowiem w chwili, gdy państwo Macron kończyli swą wizytę w Chinach, 4 grudnia prezydent Władimir Putin lądował w New Delhi, z honorami i osobiście witany na lotnisku przez premiera Narendrę Modiego. Tu też na czoło wysunęła się gospodarka i technologia. Indusi mają bowiem zakupić kolejne partie najnowszych rosyjskich samolotów myśliwskich (SU 30 i SU57). W grze jest też pięć zestawów systemów antyrakietowych S-400. Natomiast dalsze zakupy rosyjskiej ropy, której import w latach 2021-2024 wzrósł o 2700 proc. (z 2 mld dolarów do 56 mld dolarów) też mają być zagwarantowane, a ich import jeszcze zwiększony.  

Fakt rosnącej współpracy najlepiej udowodnić liczbowo: dwustronna wymiana handlowa, mimo pandemii, a potem rosyjskiej agresji na Ukrainie, wzrosła z 8,1 mld dolarów w roku 2020 do 68,72 mld dolarów pod koniec roku ubiegłego. Teraz zapowiada się, że te obroty wzrosną jeszcze bardziej. A to przecież wzmacnia, a nie osłabia Putina.

Dwustronna współpraca gospodarcza i militarna zapowiada się więc znakomicie. Modi ją wyraźnie zacieśnia. Po części dlatego, że Indie zawsze dobrze układały sobie relacje z Rosją (wcześniej ZSRR). Po części w odpowiedzi na dodatkowe cła narzucone na Indie przez Trumpa. Jego złość na tę decyzję w początkach września br. zaprowadziła go nawet na szczyt Szanghajskiej Organizacji Współpracy w Tianjinie. Teraz zaś nakazuje zacieśnianie współpracy z Putinem i Rosjanami, bez względu na opinię Zachodu. W tym sensie słuszne są oceny, zgodnie z którymi „to Trump swoimi cłami popchnął Indie do współpracy z Rosją”. 

Czego chce Rosja

Ciepłe, wręcz kordialne przyjęcie Putina, z jego portretami rozwieszonymi po całej stolicy Indii, każe odłożyć do lamusa wszelkie spekulacje o jego rzekomej izolacji i „syndromie pariasa”.  Nic bardziej błędnego! Putin to doskonale wie. Czuje, że wygrywa na frontach (a przynajmniej notuje na nich drobne postępy). Widzi mocno osłabionego Zełenskiego. Czuje, że nie tylko Modi i Xi Jinping, ale nawet Trump są po jego stronie, a broniąca Ukrainy Europa znajduje się w rozsypce. Toteż przed odlotem do Delhi zdobył się raz jeszcze na kolejną wojowniczą wypowiedź.

– Jeśli ukraińskie wojska się nie wycofają, to wyzwolimy te terytoria (cały Donbas) siłą wojskową – stwierdził Władimir Putin.

 Czas pokaże, czy to tylko kolejne pogróżki i część strategii negocjacyjnej, czy strategiczny plan, który zresztą jest jasny już od dawna – i potwierdzony w wielu rosyjskich planach, z  tym ostatnim 28-punktowym włącznie. Rosja chce sobie Ukrainę podporządkować, a nie z nią negocjować jak z  równorzędnym partnerem.

Dlatego też ostatnie wypowiedzi Putina należy brać poważnie. Albowiem, co należy podkreślić, „cały Donbas" to budowane skrupulatnie od 2014 r. i bronione tak zacięcie od niemal czterech ostatnich lat bazy oporu jak Pokrowsk, Kupiańsk, Kramatorsk czy Hulajpole. Ich oddanie bez walki, przy stole negocjacyjnym, równałoby się militarnej klęsce i poddaniu się Ukrainy. Albowiem bez tych fortec, swoistej „ukraińskiej linii Maginota”, wojska rosyjskie mogłyby już później bez większego oporu iść na Kijów.

Chyba mało kto w ukraińskiej stolicy uwierzy w rzekome gwarancje bezpieczeństwa ze strony UE i jakże spolaryzowanego i podzielonego teraz Zachodu. Przecież już raz, w 1994 r. Ukraińcy takim gwarancjom uwierzyli i pozbyli się broni nuklearnej. Teraz więc będą raczej bronić się do upadłego, mimo że Donald Trump konsekwentnie staje po stronie Moskwy, a nie Kijowa. Co tylko podnosi dramatyzm obecnych chwil. 

Główne wnioski

  1. Najwyraźniej zmierzamy ku jakiemuś przesileniu. Widoki, jakie ostatnio napłynęły do nas z Kremla, gdzie pięć gadających głów debatuje o losach świata, zdają się wskazywać, iż stawiane coraz częściej tezy, zgodnie z którymi „grozi nam nowa Jałta”, wcale nie są stawiane na wyrost. A jeśli nawet to przesada, to warto wreszcie sobie uświadomić, iż przychodzi nam już żyć w zupełnie innych realiach, niż w poprzednich dekadach.
  2. Wizyty Macrona w Chinach i Putina w New Delhi jak na dłoni dowodzą, że weszliśmy w nową, erę – polityki siły i gry interesów. Tak do niedawna cenione i eksponowane wartości zostały odstawione do lamusa (przynajmniej na czas drugiej kadencji Trumpa?)
  3. Wbrew europejskim deklaracjom, ani Putin, ani Federacja Rosyjska nie są izolowani, a Trump i jego najbliższe otoczenie zdaje się teraz wprowadzać rosyjskiego dyktatora w strefę komfortu, nie tylko Indusi czy Chińczycy.