Ruszyła TGL. Sportowa rewolucja czy technologiczna ciekawostka?
Zamiast wielokilometrowych spacerów po polu golfowym – krótkie wypady w zadaszonej hali. Zamiast piłeczki pokonującej w powietrzu nawet kilkaset metrów – wielki ekran z symulacją jej lotu. W dodatku całość trwa nie – jak standardowo w tej dyscyplinie – kilka dni, lecz ledwie dwie godziny. Tak wygląda golf w nowej odsłonie. Zainwestowali w nią Tiger Woods, siostry Williams, Lewis Hamilton i Justin Timberlake. Ale czy Tomorrow’s Golf League faktycznie jest sportem przyszłości?
Z tego artykułu dowiesz się…
- Czym jest TGL i na czym polegają te rozgrywki.
- Czy gra na zaawansowanych technologicznie symulatorach może wyprzeć grę na polach golfowych.
- Jakie inne dyscypliny sportu eksperymentują z połączeniem świata realnego z wirtualnym.
Oglądając pierwszy mecz TGL, momentami można się pogubić, czy to transmisja sportowa, czy raczej relacja ze świata cyfrowego.
Nazwane szumnie i intrygująco „golfem jutra” rozgrywki wzbudzały ogrom emocji jeszcze przed startem. W końcu za ich powstaniem stoją dwie legendy tego sportu: Tiger Woods i Rory McIlroy. Jednak to nie nazwiska pomysłodawców, a sam koncept najbardziej rozpalił wyobraźnię kibiców. Golfiści rywalizowali bowiem nie na tradycyjnym polu golfowym, lecz na wyjątkowo rozbudowanym i ultrarealistycznym symulatorze. W naszpikowanym nowymi technologiami SoFi Center na Florydzie do nietypowej partii golfa przystąpiło ośmiu zawodników, grających na co dzień w PGA Tour – najstarszym i najbardziej prestiżowym cyklu golfowym na świecie.
„To nie jest do końca golf”
W TGL mierzą się dwa czteroosobowe zespoły, a mecz toczy się na piętnastu dołkach. Na pierwszych dziewięciu trzej golfiści z każdej drużyny uderzają naprzemiennie. Na sześciu ostatnich zawodnicy rywalizują w formule jeden na jednego. Największą innowacją nie jest jednak format, lecz sposób gry.
Golfiści widzą dołki na rozpostartym przed nimi ekranie o kinowych wymiarach (19,5 × 16 metrów). Uderzona przez nich piłeczka po krótkim locie trafia w ekran – reszta dzieje się w świecie wirtualnym.
– TGL wykorzystuje część rozwiązań znanych z symulatorów golfowych, które są używane przez golfistów na całym świecie i dostępne nawet w Warszawie. Najważniejszym elementem tych symulatorów jest radar, który mierzy kilkanaście parametrów, takich jak prędkość główki kija, kąt wznoszenia czy szybkość i oś wirowania piłki. TGL chwali się użyciem 18 urządzeń od firmy Full Swing, połączonych w jedną sieć. Dzięki temu lot piłki – choć wirtualny – ma być jak najbliższy jej naturalnemu ruchowi – wyjaśnia Sebastian Muraszewski, analityk danych, doktorant SGH, naukowo zajmujący się technologią w sporcie.
– Technologia jest już tak zaawansowana, że nawet na domowym symulatorze zachowanie piłki trudno odróżnić od realnego lotu. A w TGL zawodnicy stoją dalej od ekranu niż w domu, więc czujniki mają więcej czasu i punktów pomiarowych – dodaje Jacek Person, komentator golfa w Eurosporcie i Polsat Sport.
Gdyby cała rozgrywka wyglądała w ten sposób, TGL zapewne zaliczono by do esportu, co wywołałoby mniejsze emocje. Jednak gdy zawodnicy na ekranie zbliżają się dołka na mniej niż 50 jardów (ok. 46 metrów), przenoszą się na specjalnie skonstruowany green, gdzie finalizują grę, celując już do prawdziwego dołka.
– Dzięki 600 siłownikom green idealnie odwzorowuje kąt nachylenia wirtualnego pola. Wskaźniki pokazują, gdzie golfista ma położyć piłkę. Zadbano również o takie detale, jak piaskowe bunkry. To urozmaica zawody, efektownie łącząc różne aspekty dyscypliny i sprawiając, że rozgrywka w jak największym stopniu przypomina tę znaną z pól golfowych – mówi Sebastian Muraszewski.
W pierwszym meczu zmierzyli się reprezentujący Bay Golf Club Ludvig Åberg, Wyndham Clark, Min Woo Lee i Shane Lowry z drużyną New York Club w składzie Matt Fitzpatrick, Rickie Fowler, Xander Schauffele i Cameron Young. Górą byli ci pierwsi.
– To nie jest superpoważny golf dla superpoważnych pasjonatów golfa. Owszem, grają ci sami zawodnicy, ale na zupełnie innych zasadach. Powiedziałbym nawet, że to nie jest do końca golf. Golf to sport bardzo tradycyjny – największe turnieje trwają cztery dni, uczestniczy w nich 140-150 zawodników i obowiązują sztywne reguły. Tutaj mamy krótkie, rekreacyjne show – mówi Jacek Person.
Show okazał się telewizyjnym hitem. Według danych Nielsena mecz na ESPN oglądało około 900 tys. widzów. Dla porównania, ostatnie dołki otwierającego tegoroczny cykl PGA Tour turnieju na Hawajach śledziło na Golf Channel około 460 tys. widzów. Część tego wyniku to zapewne efekt ciekawości, ale warto zauważyć, że najbardziej medialny zawodnik TGL – Tiger Woods – w pierwszym meczu nie grał.
– Widzimy, że zmienia się sposób konsumpcji treści, również tych sportowych. Żeby śledzić turniej PGA Tour, muszę poświęcić kilka godzin dziennie przez cztery dni. W TGL mamy jeden wieczór – dwie godziny, które wiele osób i tak spędza przed telewizorem. Poza tym statystyki i urywki z gry szybko trafiają na social media. To szansa na pozyskanie nowych kibiców, którzy wcześniej golfem się nie interesowali – uważa Jacek Person.
Magnesem na nowych kibiców ma być również podpięcie zawodników do mikrofonów. Telewidzowie mogą nie tylko oglądać rywalizację, ale też na żywo słuchać rozmów między graczami. Taki rodzaj „podsłuchiwania” sportowców sprawdza się. W podcaście „Sport to pieniądz” Michał Kołodziejczyk, kierujący redakcją sportową Canal+, mówił, że zrealizowany przez jego stację serial „Piłkarze na podsłuchu” notował świetne wyniki oglądalności.
Rewolucja czy ciekawostka?
Wykorzystywana w TGL technologia sprawia, że w takich samych warunkach można rywalizować jednocześnie w kilku miejscach na świecie. Identyczna jest nie tylko wirtualna część rozgrywki, ale także ustawienia siłowników tworzących green. To otwiera nowe możliwości rywalizacji, eliminując konieczność spotykania się zawodników w jednym miejscu.
– Gdyby TGL osiągnęła sukces marketingowy na miarę pierwszego meczu, wydaje się to nieuniknione. Oczami wyobraźni widzę wirtualny Puchar Rydera, czyli zmagania Europy z USA, gdzie golfiści ze Starego Kontynentu graliby na Wembley, a ci z Ameryki na jednej z ogromnych aren znanych chociażby z futbolu amerykańskiego. Skoro 40 lat temu udało się zorganizować koncert Live Aid na dwóch kontynentach, to przy obecnym stanie technologii zawody golfowe nie byłyby żadnym problemem – przewiduje Sebastian Muraszewski.
Budowa SoFi Center, w której mecze TGL może oglądać 1,5 tys. kibiców, kosztowała 50 mln dolarów. System wyłapywania parametrów lotu piłeczki i przenoszenia ich do świata wirtualnego kosztuje 8 tys. dolarów.
– Chyba każdy, kto chociaż raz w życiu uderzył piłkę golfową, patrząc na ten ich „plac zabaw”, chciałby samemu spróbować swoich sił. I myślę, że to jest również celem tych rozgrywek – promocja samej technologii i budowa podobnych aren, większych i mniejszych, na całym świecie. Tiger Woods i inni inwestorzy mogą na tym świetnie zarobić – mówi Jacek Person.
Sebastian Muraszewski zauważa, że nowa formuła rozgrywki to dla Woodsa nie tylko okazja biznesowa, ale także szansa na przedłużenie kariery.
– Największa legenda tej dyscypliny skończy pod koniec roku 50 lat. Nie sposób zliczyć liczby kontuzji, z jakimi musiał się zmagać. Część z nich była wynikiem wypadków samochodowych, a ten z 2021 r. był naprawdę poważny – groziła mu amputacja prawej nogi. Ostatnio konieczna była operacja kręgosłupa. Gra w klimatyzowanej hali niewątpliwie jest dla Woodsa łatwiejsza niż poruszanie się po rozległym polu golfowym w różnych, czasami niekorzystnych warunkach – podkreśla Sebastian Muraszewski.
Uczestnicy pierwszego spotkania nie szczędzili pochwał dla nowej formuły. Shane Lowry porównał swoje entuzjastyczne odczucia do udziału w Pucharze Rydera, który golfiści darzą ogromnym prestiżem. Ludvig Åberg wyznał, że wreszcie mógł poczuć atmosferę rywalizacji znaną np. z koszykówki, gdzie mecze odbywają się w zamkniętych halach. Z kolei Matt Fitzpatrick docenił szybkie tempo gry.
Mecze TGL będą rozgrywane praktycznie co tydzień, niemal do końca marca. W sumie golfiści zarobią na grze 21 mln dolarów, z czego 9 mln trafi do zwycięskiej drużyny.
Skoro zgadzają się pieniądze i zainteresowanie kibiców, a zawodnicy i inwestorzy są zadowoleni, nasuwają się pytania, czy tradycyjny sport nie przegra ze swoją symulacją.
– Mimo wszystko nie widzę w TGL zagrożenia dla tradycyjnego golfa. To trochę tak, jakby powiedzieć, że koszykówka 3×3 wyprze NBA, bo gra się krócej, a zawodnicy biegają tylko po połowie boiska. Obie te wersje koszykówki funkcjonują obok siebie i sądzę, że podobnie może być w golfie. Na świecie są dziesiątki milionów golfistów. Więcej rund rozgrywają dziś na symulatorach niż na polach, ale to nie znaczy, że tradycyjny golf na tym cierpi. Przeciwnie – każdy, kto gra na symulatorze, ostatecznie chce spróbować swoich sił na prawdziwym polu. Symulator nie oferuje krajobrazów ani urozmaicenia gry. Cały czas uderza się z płaskiej powierzchni, z tego samego miejsca. Nawet zainscenizowany w TGL green to nie to samo, co prawdziwy green na polu golfowym – ocenia Jacek Person.
Zagrożenia najwyraźniej nie dostrzegają także golfowe władze. TGL nie powstało jako konkurencja dla cyklu PGA Tour, lecz we współpracy z nim. Terminy turniejów i meczów ligowych są tak zaplanowane, by się nie pokrywały.
Między sportem a esportem
TGL to nie pierwsza próba połączenia sportu z technologią. W ubiegłym roku Rosjanie zorganizowali w Kazaniu Igrzyska Przyszłości, podczas których rywalizowano w kilku dyscyplinach hybrydowych, łączących świat wirtualny z realnym.
Na przykład w phygital football (nazwa łączy angielskie „physical” i „digital”) zawodnicy najpierw rozgrywali mecz w komputerowej symulacji piłki nożnej, by dokończyć zmagania na prawdziwym boisku. Podobny format zastosowano w koszykówce, hokeju na lodzie, a nawet w MMA.
Poza Rosją, gdzie media próbowały nadać Igrzyskom Przyszłości większe znaczenie, zainteresowanie imprezą było niewielkie, zwłaszcza że kraj ten jest obłożony sportowymi sankcjami. Mimo to Igrzyska doczekają się drugiej edycji – w tym roku zostaną zorganizowane w Dubaju.
Ogromną popularnością cieszy się natomiast sim racing. Wirtualne wyścigi na symulatorach, które coraz bardziej przypominają prawdziwą jazdę, przyciągają zarówno amatorów, jak i profesjonalnych kierowców, w tym czterokrotnego mistrza świata Formuły 1 Maxa Verstappena.
Branża sim racingu rozwinęła się na tyle, że seriom wyścigowym patronuje nawet Międzynarodowa Federacja Samochodowa (FIA). W wirtualnej Formule 1, organizowanej pod jej szyldem, rywalizują te same zespoły, co w rzeczywistej F1 – Ferrari, Mercedes czy Red Bull. Zawodnicy są jednak zupełnie inni, ponieważ jazda na symulatorze to wciąż coś innego niż ściganie się po prawdziwych torach. Mimo to producenci filmu Gran Turismo, opowiadającego historię młodych sim racerów, którzy dostają szansę jazdy prawdziwymi samochodami wyścigowymi, próbują przekonać, że granica między światem wirtualnym a realnym może się zacierać.
Rosnąca liczba imprez esportowych i eksperymenty ze sportem hybrydowym są odpowiedzią na badania i sondaże, które pokazują, że młodsze generacje widzów wykazują coraz mniejsze zainteresowanie oglądaniem pełnych transmisji sportowych. Wolą śledzić sportowców w social mediach, oglądać skróty i najważniejsze momenty wydarzeń. Utrzymanie ich uwagi przez kilkadziesiąt minut czy kilka godzin staje się coraz trudniejsze.
Aby utrzymać swoją pozycję, sportowe organizacje muszą reagować na te zmiany. Stąd patronat FIA nad seriami wirtualnych wyścigów czy golfowy eksperyment TGL.
W tyle nie chce zostać także Międzynarodowy Komitet Olimpijski, który przez najbliższe dwanaście lat, we współpracy z Arabią Saudyjską, będzie organizował w tym kraju Esportowe Igrzyska Olimpijskie.
Główne wnioski
- Pierwszy mecz TGL pokazał, że golf w tej odsłonie ma szansę na marketingowy, wizerunkowy i komercyjny sukces.
- Rozgrywki z wykorzystaniem symulatora będą raczej uzupełnieniem tradycyjnej gry w golfa niż jej alternatywą.
- Próby łączenia świata wirtualnego z rzeczywistym podejmowano już w piłce nożnej, koszykówce, hokeju na lodzie czy MMA. Były to dotąd jedynie ciekawostki i nie przyciągnęły szczególnego zainteresowania kibiców czy mediów.