Sprawdź relację:
Dzieje się!
Sport

Sędziował koszykarski finał igrzysk w Paryżu, w biznesie działa równie efektownie. Poznajmy Wojciecha Liszkę

Rozmawiamy m.in. o tym, czy LeBron James uprzykrzał mu pracę w Paryżu, porównujemy też koszykówkę europejską i amerykańską. Przy okazji Wojciech Liszka – 44-letni właściciel jednej firmy, współzałożyciel drugiej i współszef trzeciej (z branży healthtech) – wyjaśnia, dlaczego woli oglądać tę europejską.

Na zdjęciu Wojciech Liszka (z lewej) podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu
Wojciech Liszka (z lewej) podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu. Z piłką Stephen Curry, megagwiazda NBA. Na drugim planie LeBron James. Amerykanie zdobyli złoto, w finale pokonali Francuzów.
Źródło: FIBA/Wojciech Liszka

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Czym dokładnie zajmują się firmy Wojciecha Liszki.
  2. Dlaczego często niesłusznie oskarżamy sędziów NBA, że nie odgwizdują koszykarzom błędu kroków.
  3. Dlaczego według Wojciecha Liszki praca sędziego pomogła mu w karierze biznesowej.

XYZ: USA kontra Francja, mecz o złoto. LeBron James, Kevin Durant, Stephen Curry… Czy było tak jak w znanym powiedzeniu: „Straciłem przytomność, ale nie dałem tego po sobie poznać”?

Wojciech Liszka: No właśnie to jest ciekawe, że ja jestem, można powiedzieć, zawodnikiem turniejowym. Rozkręcam się. Bardziej stresowałem się przed pierwszym meczem igrzysk, a do finału podszedłem z dużym spokojem. Natomiast po kilku tygodniach czy miesiącach zaczęło do mnie docierać to, jaki mecz poprowadziłem (razem z dwoma innymi sędziami). Gdy zaczynałem w ogóle sędziować, na Wiesława Zycha patrzyłem prawie jak na Boga, ponieważ on sędziował finał olimpijski w 1992 r., ten z Michaelem Jordanem. Nigdy bym nie pomyślał, że ja… Ale w dniu finału mój mózg funkcjonował ściśle zadaniowo – jeśli ktoś kogoś uderzy w rękę, gwiżdżę; ktoś popełni błąd kroków, gwiżdżę.

A po tych gwizdkach? Jakie były reakcje amerykańskich gwiazd?

Z LeBronem Jamesem dyskusji miałem mało i nie były w żadnym razie wybuchowe. On po prostu był tak bardzo skoncentrowany na grze, na walce o złoto, że na sędziów już miał mało czasu. Inni Amerykanie podobnie. Z najmocniejszymi europejskimi drużynami wcale nie gra się Amerykanom łatwo.

Do tego przejdziemy, ale jeszcze chcę zapytać, czy LeBron James nie popełniał co chwilę błędu kroków? Oczywiście przesadzam, ale on ma już przyprawioną „gębę” – tego, który lubi sobie dodać dodatkowy krok to tu, to tam…

Albo jest koszykarzem tak cwanym, że doskonale wykorzystuje to, co jest w przepisach. A przepisy mówią, że sędzia może zacząć liczyć kroki kozłującemu koszykarzowi dopiero wtedy, gdy zawodnik złapie piłkę. Gdy ją złapie, następuje krok zero i wtedy zaczynamy liczyć. Najlepsi obecnie koszykarze starają się podczas kozłowania i ataku łapać piłkę jak najpóźniej, doszli w tym do niezłego mistrzostwa. Kozłując, wypuszczają piłkę i często robią wtedy krok albo dwa, a następnie łapią piłkę, robiąc krok zero, po czym zaczynają dwutakt. Ten ostatni etap jest już na ogół bezbłędny – to podstawa koszykówki. Na igrzyskach nie widziałem zbyt wielu błędów kroków u Amerykanów. W przypadku innych drużyn było tak samo.

Ale sytuacji niepewnych w koszykówce jest mnóstwo, a decyzje trzeba podejmować szybko. Dobra szkoła, zapytajmy więc: o ile zwiększyłoby się nasze PKB, gdyby nasi przedsiębiorcy byli jednocześnie sędziami koszykarskimi?

Nie wiem, o ile (śmiech). Mnie moja praca sędziowska pomogła niesamowicie. Pierwsza zasada sędziowania jest taka, że nie można się bać. Jeśli ktoś się waha, brakuje mu pewności siebie i zdecydowania, to nie będzie dobrym sędzią. W biznesie pewność siebie i decyzyjność są również bardzo ważne, zwłaszcza decyzyjność. Ale także umiejętność przyjmowania feedbacku i wyciągania wniosków z popełnionych błędów. Sędziowanie bardzo mocno poprawia te umiejętności. Po każdym meczu analizuję wyłącznie swoje błędy lub sytuacje, w których mogłem zachować się lepiej.

Sędziowanie uczy również pracy w zespole – na parkiecie jest przecież trzech sędziów. Zauważałem, będąc jeszcze pracownikiem etatowym, że praca ze mną jest dość przyjemna. Jestem stosunkowo łatwy w obsłudze, jasno komunikuję oczekiwania i rozumiem, że błędy są elementem gry. Ważne jest to, jakie wnioski z nich wyciągamy.

Mnie moja praca sędziowska pomogła w biznesie niesamowicie. Pierwsza zasada sędziowania jest taka, że nie można się bać.

Na zdjęciu Wojciech Liszka podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu.
Sędziowanie daje Wojciechowi Liszce mniej niż 10 proc. jego dochodów, ale to pasja, która jest na pierwszym miejscu, przed pracą. Źródło: FIBA/Wojciech Liszka

Zaczynając karierę biznesową, był pan już sędzią, prawda?

Tak, oczywiście. Koszykówka od dziecka była moją wielką pasją, a sędzią zostałem w wieku 16 lat, choć tamten kurs był najbardziej podstawowy. Problemy z kręgosłupem zmusiły mnie do porzucenia marzeń o karierze koszykarskiej, a chyba też brakowało mi talentu. Natomiast smykałka do sędziowania już była. Dorabiałem jako sędzia w czasie studiów ekonomicznych w Szczecinie. Później była praca w kasynie w USA (tym największym na świecie, w Connecticut), a potem znalazłem się w branży hotelarskiej. Ale w żadnym razie nie zapominałem o sędziowaniu. Przez wiele lat pracowałem w sieci Radisson Hotel Group, gdzie odpowiadałem m.in. za sprzedaż. W pewnym momencie zdecydowałem, że nie jestem w stanie tego dalej łączyć z koszykówką. Bo i tu, i tam szedłem w górę. Postanowiłem założyć własną działalność gospodarczą, żeby móc łączyć pracę z coraz większą liczbą sędziowskich podróży międzynarodowych. Jako coraz poważniejszy arbiter nie zawsze mogłem już pracować „na etacie”, czyli od godziny 9 do 17 itp.

Sędziowanie na pierwszym miejscu?

Zawsze tak było. Gdyby spojrzeć na to czysto ekonomicznie, moje zarobki sędziowskie stanowią mniej niż 10 proc. wszystkich dochodów. I to też jest bardzo dobre, bo nigdy nie chciałem, żeby moja pasja stała się moją pracą – taką, od której zależy utrzymanie rodziny.

A z samego sędziowania dałby pan radę utrzymać rodzinę?

Myślę, że tak. Ale czy zabezpieczyłbym ją na przyszłość, na lata po karierze sędziowskiej? Wątpię.

Więc założył pan firmę, by kariera sędziowska mogła się rozpędzać.

Można tak powiedzieć, paradoksalnie. Miałem świetne kontakty z różnymi grupami z pracy w branży hotelarskiej, więc założyłem firmę Z–Factor w 2015 r. Dostarczała trzy produkty: pierwszy związany z badaniem jakości, drugi z analityką cenową, a trzeci z benchmarkiem – biznesową analizą potencjału klientów z wykorzystaniem metod technologicznych. Ten trzeci produkt okazał się dobrze dopasowany do potrzeb rynku i bardzo szybko rozwinął się na skalę międzynarodową. Dostarczaliśmy go do 26 krajów.

Ale przyszła pandemia i hotelarstwo stanęło. Po covidzie wróciliśmy do 14 krajów, a teraz połączyliśmy się z naszą niemiecką konkurencją, tworząc firmę Seerio. W Z–Factor pozostały dwa produkty, a trzeci został wydzielony i realizujemy go wspólnie z niemieckimi partnerami. Chcemy poważnie rozwinąć ten projekt na całą Europę. W skrócie, chodzi o włączanie się do systemów hoteli, pobieranie danych i pomaganie w zrozumieniu, w jakim są miejscu, czy ich działy komercyjne działają skutecznie oraz gdzie znajdują się szanse rynkowe. Innymi słowy: doradzamy, do jakich klientów się kierować, by efektywniej wypełniać hotel. Agregujemy dane dotyczące jednego wybranego segmentu – spotkań i konferencji.

Opowiem na uproszczonym przykładzie. Weźmy rynek warszawski i 40 największych hoteli. Załóżmy, że współpracują z nami. Wpuszczają dane do naszego systemu, my te dane odpowiednio przetwarzamy i każdy z hoteli jest w stanie zrozumieć, ile biznesu konferencyjnego jest na rynku, jaka jest specyfika tego biznesu, jakie firmy organizują najwięcej konferencji oraz jaki udział tego biznesu dany hotel udaje się zdobyć. W oparciu o te dane hotele mogą decydować, z którymi firmami powinni rozmawiać, aby pozyskać taki biznes, jakiego potrzebują.

Ale jest też trzecia firma: „Alloweat”. Pomagacie dietetykom i ich klientom?

To biznes, który prowadzę razem ze swoją partnerką. Zaczęło się, gdy nastała pandemia i hotelarstwo stanęło. Udało nam się otrzymać dofinansowanie, stworzyliśmy odpowiedni system i zaczęliśmy rozwijać działalność. Myślę, że to ma duży potencjał, jak cała branża healthtech. Oferujemy zestaw narzędzi technologicznych, dzięki którym dietetycy mogą bardziej efektywnie prowadzić swoje praktyki: umawiać spotkania, tworzyć plany dietetyczne, monitorować postępy swoich podopiecznych itd. Klienci natomiast otrzymują aplikację mobilną, gdzie znajdują owe rozwiązania, mogą oceniać postępy i mieć łatwy dostęp do zaleceń.

Czy pan w ogóle czasami śpi?

Śpię, ale bliscy i znajomi wiedzą, że pracuję siedem dni w tygodniu. Gdy jadę na mecz, zawsze mam ze sobą komputer. Pracuję zdalnie i z różnych miejsc. W styczniu byłem już w Egipcie, Stambule, Londynie, Atenach, Paryżu, Lublinie i Warszawie. Przede mną ponownie Ateny, Tbilisi i znów Warszawa. To wszystko w ciągu jednego miesiąca.

Kiedy wszedł pan na taki poziom sędziowania, by latać z wielkiego miasta do wielkiego miasta i dostać finał olimpijski do poprowadzenia?

To była bardzo trudna droga. Przełomowym rokiem był 2016. Poprosiłem o zgodę na wyjazd na obóz do Czarnogóry, ponieważ wiedziałem, że przyjeżdżają tam ci, którzy dopiero zakończyli igrzyska w Rio de Janeiro i będą szkolić bałkańskich sędziów. Pojechałem tam, by się uczyć i dać się zauważyć. Wyjeżdżałem bez pewności, że ktokolwiek ważny zwrócił na mnie uwagę, ale 10 miesięcy później zadzwonił szef sędziów FIBA, Międzynarodowej Federacji Koszykówki. Nominował mnie na mistrzostwa świata do lat 19 w Kairze. Chciał ocenić, jakie postępy zrobiłem. Później wszystko przyspieszyło.

Przyspieszyło w sporcie i w biznesie. Jak więc pan może jeszcze oglądać mecze NBA?

Po meczu zawsze staram się wsiąść w pierwszy dostępny samolot. Bardzo często bywa tak, że w drodze na lotnisko mam godzinę czwartą lub piątą nad ranem – w Europie nie ma aż tak wielu stref czasowych. Akurat o takich godzinach odbywają się mecze NBA, szczególnie te z zachodniego wybrzeża, więc oglądam je na laptopie lub tablecie. Poza tym moja partnerka, była zawodowa koszykarka, po prostu wstaje na mecze NBA – to u nas tradycja.

To dwie różne koszykówki, europejska i amerykańska? Mówi się, że ta druga staje się coraz nudniejsza ze względu na coraz większą liczbę rzutów za trzy punkty…

Główna różnica polega na przepisie dotyczącym pola trzech sekund, czyli strefy pod koszem. W Europie zawodnik drużyny atakującej nie może przebywać w polu trzech sekund dłużej niż trzy sekundy. W NBA zawodnik obrony nie może tam przebywać dłużej niż trzy sekundy, o ile nie podąża aktywnie za zawodnikiem atakującym. Jeśli drużyna atakująca ustawi się szeroko, wyjdzie na zewnątrz, to żaden obrońca nie może „zaparkować” pod koszem – musi wyjść na zewnątrz. Dzięki temu w NBA jest dużo więcej przestrzeni pod koszem, co sprzyja grze opartej na rzutach za trzy punkty albo wejściach pod kosz. Europejska koszykówka jest dużo bardziej taktyczna, oparta na myśli zespołowej i trenerskiej. Jest też dużo mniej miejsca pod koszem, co wymusza inne podejście do gry.

I dlatego Amerykanom zdarzają się tak trudne mecze z najlepszymi reprezentacjami z Europy?

Tak. Przyznaję, że wolę oglądać koszykówkę europejską. Mając jednak świadomość, że moje słowa, iż jest ona ciekawsza, wynikają również z tego, że w Europie nie występują tak wybitni koszykarze jak w NBA. Dlatego większe znaczenie mają zespołowość, taktyka i myśl trenerska.

Główne wnioski

  1. Wojciech Liszka prowadzi trzy różne firmy: Z–Factor (zajmującą się analizą rynku hotelarskiego), Alloweat (wspierającą dietetyków dzięki technologii) oraz Seerio (skupioną na międzynarodowym doradztwie dla hoteli). W biznesie wykorzystuje umiejętności analityczne i organizacyjne.
  2. Praca sędziego nauczyła Wojciecha Liszki pewności siebie, szybkiego podejmowania decyzji oraz pracy w zespole, co znacząco przyczyniło się do jego sukcesów zawodowych.
  3. Koszykówka europejska i amerykańska różnią się znacząco stylem gry i zasadami, co przekłada się na taktykę i dynamikę meczów. Według Liszki, europejska koszykówka jest bardziej zespołowa i taktyczna, podczas gdy amerykańska opiera się na indywidualnych umiejętnościach i większej przestrzeni gry.