Smaki dawnej Warszawy. Zobacz, gdzie warto było bywać, co jadano i pito
Zupa rakowa, flaczki po warszawsku, pyzy, a na deser melba – przedstawiamy menu i kulinarną mapę przedwojennej Warszawy – od luksusowych restauracji po szemrane knajpy.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jakie dania i napoje były popularne w przedwojennej Warszawie.
- Gdzie stołowali się warszawiacy i gdzie wypadało bywać.
- Jakie ciemne strony skrywała gastronomia w dawnej Warszawie.
W minionym tygodniu razem z Łukaszem Ostoją-Kasprzyckim, varsavianistą, który prowadzi w mediach społecznościowych profile PoWarszawsku oraz siecią Max Premium Burgers, wybrałem się na spacer śladami dawnych smaków Warszawy i kultowych lokali, z których część już nie istnieje, a w przeszłości stanowiły centrum spotkań. Od opowieści o legendarnych bazarach, dancingach w Adrii, przeszliśmy przez restaurację artystów Pod Pikadorem, cukiernię Wedel, hotel Victorię po współczesne smaki jak pierwszy McDonald’s czy kultowe zapiekanki u Lussi przed Pałacem Kultury. Był to niesamowity miks, który pokazał, jak przez prawie sto lat zmieniała się stolica Polski pod kątem towarzyskim i gastronomicznym. Dzisiaj zabieram Was w podróż do dwudziestolecia międzywojennego. Co wtedy jadano i pito?
Dancingi w Adrii i Oazie
Dawna Warszawa była pełna lokali z usługami gastronomicznymi.
– W okresie międzywojennym w Warszawie było około 800-900 lokali gastronomicznych. To są dane, które jesteśmy w stanie wyciągnąć przede wszystkim z książek adresowych i teleadresowych. W czasach kryzysu gospodarczego ta liczba zmniejszyła się do 600-700. Były lokale, które miały filie jak słynna Cukiernia Ziemiańska czy sieć restauracji Pod Bukietem. Jedna firma potrafiła mieć pięć, sześć, a niekiedy i dziewięć własnych lokali. A te były różne, od restauracji dla elit, po bary, kawiarnie, jadłodajnie, paszteciarnie, mordownie i stołówki dla ubogich – wylicza Bartosz Paluszkiewicz, autor książek „Warszawskie przedwojenne bary i kawiarnie” i „Menu zbrodni” oraz twórca profilu Przedwojenne Restauracje, Bary i Kawiarnie na Facebook'u oraz przedwojenna_gastronomia na Instagramie.
Wspomniana Adria czy Oaza to były jedne z najpopularniejszych lokali, w których spotykali się warszawiacy oraz goście odwiedzający stolicę w okresie międzywojennym.
– Cafe Adria przy ulicy Moniuszki swoje drzwi dla gości otworzyła w lutym 1931 roku. Był to bardzo nowoczesny lokal pachnący zachodem, piękny, modernistyczny, z dużą ilością szkła, chromu, kilkudziesięciu tysiącami żarówek. W 1935 roku uruchomiono tam legendarny obrotowy parkiet dla gości. Adria była lokalem, do którego przychodziło się na dancingi, ale także kawiarnią, cukiernią i koktajlbarem. Często też nazywano ją restauracją, chociaż nie była lokalem gastronomicznym tego typu. Był to koncept przeznaczony do zabawy, spędzania miło czasu. Oczywiście pojawiały się tam zimne i ciepłe bufety na imprezach jak bale czy rauty, ale nie było nigdy dań typowo restauracyjnych. Co ciekawe, Adria mogła podczas imprezy pomieścić nawet 1500 gości na dwóch kondygnacjach – tłumaczy Bartosz Paluszkiewicz.
W przeciwieństwie do Adrii Oaza była miejscem, które łączyło w sobie elementy restauracji z dancingiem. Lokal znajdował się na legendarnej ulicy Wierzbowej numer 9.
– Dancing w Oazie znajdował się na pierwszym piętrze, a restauracja na parterze. Była tam wielka sala i kilka małych. Co ciekawe, w tego typu prestiżowych lokalach – bo tak możemy nazwać Oazę i Adrię – znajdowały się na gabinety, które dzisiaj określilibyśmy jako vip roomy. Gabinety były to specjalne, zamykane pokoje, w których znajdowały się kanapy, stoły i krzesła oraz fortepiany czy pianina. Kelnera w takich gabinetach wzywano specjalnym dzwonkiem, zamontowanym w ścianie – dodaje ekspert.
Przyjęcia w Bristolu i Europejskim, pączki od Bliklego i mordobicie u Grubego Joska
Do restauracji na obiad czy kolację wybierano się także do dwóch najsłynniejszych warszawskich hoteli: Europejskiego i Bristolu, w których goście z racji bliskiej odległości obu obiektów, przemieszczali się podczas przyjęć.
– W obu hotelach w tamtych czasach działały prestiżowe restauracje, w jednym i w drugim odbywały się dancingi, gdzie wymieniała się klientela. I działała zdrowa konkurencja między hotelami, co wpływało pozytywnie na gości – mówi Bartosz Paluszkiewicz.
Innymi cenionymi w latach 30. XX w. lokalami były cukiernie m.in. Ziemiańska oraz Blikle, gdzie chodziło się na słynne pączki i kawę.
– Warto zwrócić uwagę, że już wtedy można było zamówić sobie słodkości jak np. ciastka, ciasta, torty z cukierni, które dostarczano do domu np. w dniu urodzin czy imienin. Warto też zaznaczyć, że wiele restauracji, nie tylko w Warszawie, ale całej Polsce w tamtych czasach prowadziło tak zwany catering, czyli można było zamówić na uroczystość rodzinną do domu wybrane dania na ciepło lub zimno, a do tego m.in. zastawę stołową, obrusy, stoły i oczywiście wykwalifikowany personel – zaznacza ekspert.
Interesującym miejscem w starej Warszawie była także słynna knajpa u Grubego Joska na Gnojnej, gdzie zbierało się mocno szemrane towarzystwo.
– Przychodziła tam cała śmietanka dawnej ul. Gnojnej, czyli złodzieje, doliniarze i prostytutki. Według opisów w nocy przyjeżdżali tutaj ludzie z miasta, którzy np. po raucie w Oazie chcieli zobaczyć, jak bawi się folklor warszawski, czyli prawdziwi warszawiacy. Ustawiano bijatyki, oczywiście później za to płacono w ramach odszkodowania, bo niejeden stół się łamał, niejeden kufel zbił – dodaje Bartosz Paluszkiewicz.

Warto wiedzieć
Chustkowe i wilczyce, czyli ciemne strony dawnej Warszawy
Aby trochę odczarowywać Warszawę jako Paryż Północy, warto powiedzieć o jej ciemniejszych stronach, o których się raczej nie mówi. Adria w Warszawie to było główne miejsce, w którym spotykały się panie tak zwane „chustkowe”, czyli panie, które wykonywały tak zwany najstarszy zawód świata. Najwyżej w hierarchii zawodu były „chustkowe”, a najniżej były „wilczyce”. Wilczyce były niechciane, często chore i wypędzane z Warszawy. A „chustkowe” to były panie, które brały najwyższe stawki. Często przebywały w takich lokalach jak Adria, siadały przy stoliku pięknie ubrane i często miały tylko kilku partnerów, którzy opłacali panie na tzw. wyłączność.
Ponadto, w takich lokalach handlowano narkotykami. Jest wiele artykułów z prasy, które opisywały interwencje policji w takich miejscach jak Adria, Italia czy Oaza. Najczęstszymi obecnymi narkotykami były wtedy kokaina i opium. Wdychano też eter.
Smaki dawnej Warszawy: flaczki po warszawsku, śledź i … marynowane jajka
Flaczki po warszawsku, pyzy, zupy: rakowa, rosół, pomidorowa z ryżem, befsztyk po tatarsku to dania, które były popularne w przedwojennych warszawskich restauracjach.
– Trudno jednak powiedzieć, jaki był dokładnie smak Warszawy, patrząc na moją pracę badawczą, na karty menu z tamtych czasów, które są najlepszym źródłem, ponieważ te same dania pojawiały się w Warszawie i Lwowie. Biorąc kartę menu np. z restauracji hotelu Europejskiego, znajdziemy podobne dania w Poznaniu czy Krakowie – zwraca uwagę ekspert.
Co ciekawe, flaczki w tamtych czasach różniły się od tych serwowanych dziś. Flaczki po warszawsku były bardzo gęste, z pulpetami i posypane parmezanem. Dla tych, którzy z różnych względów nie jedli mięsa, restauracje proponowały ryby lub danie roślinne.
– W restauracjach pierwszorzędnych w menu był m.in. kawior, jesiotr, dziczyzna i oczywiście warzywa, bo było rozróżnienie w menu na dania mięsne i dla jaroszy. Z kolei w lokalach drugorzędnych serwowano zupę pomidorową, rosół lub kotlety mielone. A w lokalach trzeciorzędnych mieliśmy wyłącznie zimne przekąski, ponieważ Komisje Sanitarne zabraniały tam serwowania dań na ciepło, a często takimi knajpkami były przerobione mieszkania. Wśród przystawek pojawiały się tam marynowane jaja i śledzie, podawane ze stopką, czyli kieliszkiem wódki – wylicza Bartosz Paluszkiewicz.
Dawna Warszawa lubowała się w koktajlach
Nie tylko tzw. stopka była popularna w przedwojennej gastronomii warszawskiej. Goście restauracyjni bardzo chętnie w tamtych czasach sięgali po koktajle przygotowane na bazie dobrych alkoholi.
– Koktajle w warszawskich restauracjach z wypisanymi nazwami w karcie menu pojawiły się na początku XX w. i szybko zyskały popularność, czego potwierdzeniem jest m.in. fakt, że pięć firm w Warszawie produkowało w latach 30. shakery barmańskie. W 1930 roku pojawił się pierwszy polski poradnik barmański. Większość koktajli bazowała na rumach, ginach, wermutach i winach. Jak wiadomo, Polska słynie z wódki, jednak wtedy koktajli na wódce było bardzo mało. Bazowano na mocniejszych i wytrawniejszych alkoholach zarówno polskich jak i zagranicznych. Nie unikano oczywiście picia dobrych alkoholi saute – wylicza ekspert.
Dużą popularnością w dawnej Warszawie cieszyły się także piwa i wina.
– Różnorodność piw w gastronomii była gigantyczna. W lokalach można było znaleźć oprócz piw regionalnych z Warszawy, Poznania, Lwowa, Bydgoszczy czy Pomorza również piwa zagraniczne, m.in. ciemne piwo z Anglii czy piwa z Łotwy. Aczkolwiek piwem najbardziej delektowano się w barach drugiego rzędu. Elita piła jednak koktajle, wino, szampany, koniaki i whisky – ocenia Bartosz Paluszkiewicz.
Renomą wśród restauracyjnych gości cieszyły się głównie wina węgierskie, ale także inne alkohole spoza granicy.
– Przede wszystkim wino tokajskie, ale też mieliśmy wina hiszpańskie, francuskie i polskie miody pitne. Co ciekawe, w niektórych lokalach już wtedy cenione były m.in. szkockie whisky, holenderskie giny czy też prestiżowe francuskie koniaki – dodaje ekspert.
Oczywiście poza alkoholami serwowano także kawę, herbatę i szeroki wybór lemoniad.
– W dobrych lokalach można było otrzymać oryginalną chińską herbatę, chociaż gdzieniegdzie zdarzały się też fałszowane. Mieliśmy również swoją warszawską kawę, czyli słynną kawę Pluton. W renomowanych kawiarniach można było zamówić kawę bezkofeinową, na zimno, czyli mrożoną, cappuccino, espresso, z bitą śmietaną. Już wtedy były w lokalach gigantyczne ekspresy ciśnieniowe, które m.in. również robiono w Poznaniu (firma Kubś i Gogołkiewicz). W menu pojawiały się lemoniady o różnych smakach: cytrynowa, truskawkowa, pomarańczowa. Do tego oranżada, czyli napój gazowany na bazie soku z pomarańczy oraz kilkanaście typów wód gazowanych oraz orszady – wylicza Bartosz Paluszkiewicz.

Do restauracji nie tylko od święta
Wyjście do restauracji w czasach przedwojennej Warszawy nie było traktowane jako wyjątkowe wydarzenie, a popularnym sposobem na spędzanie czasu.
– Szło się na spacer do cukierni, a wieczorem do restauracji na kolację. Lokale tętniły życiem – były w nich kabarety, muzyka na żywo. Wizyta w restauracji potrafiła trwać kilka godzin – mówi ekspert.
Dodajmy, że wyjście do restauracji obligowało do założenia odpowiedniego stroju.
– W lokalu trzeba było wyglądać. Marynarka, koszula, porządne buty u panów. Panie w sukniach. A jak mieliśmy bale, czy rauty, to obowiązkowo panowie zakładali smoking lub frak, a panie eleganckie, długie suknie. W prasie już wtedy pisano, jak się ubrać. W Polsce były też dostępne katalogi mody francuskiej, wiedeńskiej, berlińskiej czy angielskiej – dodaje Bartosz Paluszkiewicz.
Skutki wojny
Warszawa w czasie II wojny została w dużej mierze zniszczona. Jeszcze przed bombardowaniem Niemcy przejęli warszawskie lokale gastronomiczne.
– Podczas okupacji niemieckiej aż do powstania warszawskiego, stołeczna gastronomia funkcjonowała, lecz już nie z takim rozmachem jak przed wybuchem wojny. W Warszawie działało około 350-400 lokali. Istniał wówczas podział na lokale dla Polaków Nur für Polen oraz dla Niemców Nur für Deutsche. Kres klasycznej gastronomii ze sznytem przedwojennym nastał po wybuchu Powstania Warszawskiego – podsumowuje Bartosz Paluszkiewicz.
Warto wiedzieć
Ulubione lokale Skamandrytów i opłaty za spotkania z artystami
W Warszawie w dwudziestoleciu międzywojennym było wiele lokali, w których warto było bywać jak kawiarnia Ziemiańska czy restauracja U Wróbla. W Ziemiańskiej spotykali się przede wszystkim poeci z grupy Skamander jak Antoni Słonimski, Jan Lechoń, Julian Tuwim czy Kazimierz Wierzyński, którzy mieli na półpiętrze swój stolik nazywany „górką”. Skamandryci mieli także swój drugi lokal Pod Pikadorem. Obowiązywał tam pewien regulamin spotkań z artystami, który wisiał w widocznym miejscu. Jednymi z ciekawszych punktów w regulaminie były opłaty za wejście do lokalu oraz za rozmowy z artystami. Oto kilka z nich:
- Wejście do lokalu dla dorosłych: 5 marek. Młodzież szkolna w wieku 16-20 lat: 10 marek. Dzieci od lat 8 do 16: 15 marek. Dzieci do lat 4: 35 marek. Każda dorosła osoba ma prawo wprowadzić dowolną liczbę dzieci przy piersi za dopłatą 50 marek od sztuki bez różnicy płci, wyznania, narodowości. Wszelkie targi z kasjerką o ceny biletu są bezskuteczne.
- Pożądane są wysokie naddatki. Za jakieś tam głupie 10 lub 15 marek naddatku dziękujemy. Obejdzie się.
- Poeci z Pikadora udzielają w przerwach pomiędzy poszczególnymi występami audiencji. Podanie należy składać dzień wcześniej w kancelarii kawiarni. Opłata za zwyczajną rozmową z prawem podania ręki: 50 marek, objaśnienie przeczytanego utworu: 75 marek, ofiarowanie rękopisów bez dedykacji: 150 marek, z dedykacją 500 marek.
- Każdy z gości zobowiązany jest spoglądać na poetów z odpowiednim szacunkiem. Obelżywe okrzyki i bicie poetów krzesłami i laskami lub tak zwanymi rękoma uważamy za niedopuszczalne ze względu na ekonomię czasu w programie.
Główne wnioski
- Przedwojenna gastronomia w Warszawie była bardzo zróżnicowana, od luksusowych restauracji po szemrane knajpy. Wyjście do lokalu, zwłaszcza dla elit było częścią życia towarzyskiego, rozrywką i formą spędzania czasu wolnego.
- Menu w restauracjach w dawnej Warszawie było bardzo bogate. Dotyczy to zarówno jedzenia jak i napojów. Już wtedy na stołach pojawiały się kawy na zimno, espresso czy cappuccino oraz liczne alkohole z zagranicy: wina, giny i whisky.
- Warszawska gastronomia miała także ciemniejsze strony. Popularne lokale, które gościły rodowitych warszawiaków i przyjezdnych, były też miejscami handlu narkotykami i prostytucji.


