Sukcesja w Disneyu. O losy spółki drżą setki tysięcy mieszkańców Florydy
Gigant z branży rozrywkowej na świecie znany jest z pięknych bajek i wciągających filmów, natomiast w „słonecznym stanie” postrzega się go jako źródło wszelkiego dobrobytu. Od kondycji finansowej spółki Walt Disney zależą stan lokalnej gospodarki i losy około pół miliona osób zamieszkujących Orlando i okolice.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jak duży jest Walt Disney World i ile znaczy dla Orlando i jego mieszkańców.
- Dlaczego eksperci obawiają się o to, jak poradzi sobie nowy prezes Disneya.
- Za co analitycy chwalą i krytykują Roberta Igera, wieloletniego lidera spółki.
Kiedy jego filmowe imperium rozkwitło, Walt Disney postanowił zrealizować swoje wieloletnie marzenie: stworzyć park rozrywki, w którym turyści będą mogli zapomnieć o codziennych troskach i zanurzyć się w świecie dziecięcej wyobraźni. Najpierw udało mu się wybudować Disneyland w Los Angeles, Kalifornii, do którego dość szybko zaczęli się zjeżdżać turyści z całego zachodniego wybrzeża USA. Niedługo później, zaraz po śmierci wizjonera, w Orlando na Florydzie powstał Walt Disney World (WDW), skierowany do bogatych mieszkańców wschodnich Stanów Zjednoczonych. W kolejnych latach otworzono jeszcze parki rozrywki w Paryżu i w Szanghaju.
Choć podawany oficjalnie cel utworzenia każdego ze wspomnianych obiektów jest szczytny i niezwykle romantyczny (motto Walta Disneya brzmiało: „Tu zostawisz codzienność i wejdziesz do świata jutra i fantazji”), to faktycznie chodzi oczywiście o pieniądze. To nie wesołe miasteczka, ale wesołe miasta, w których spółka Disney zarabia nie tylko na biletach, ale także na jedzeniu (ceny są kosmiczne nawet dla Amerykanów), hotelach (wiele z nich to kupione tuż przed budową WDW obiekty, aby duża część zysków z turystyki została w spółce) czy setkach mikropłatności za krótsze oczekiwanie w kolejce do: przejażdżki kolejką górską, zdjęcia z Myszką Miki czy wejścia do parku rozrywki.
Niezwykle szeroki zakres działalności spółki wymaga dobrej infrastruktury i gigantycznego zatrudnienia. Wpływ istnienia parku rozrywki na lokalną gospodarkę szczególnie widać w Orlando, bo w przeciwieństwie do Los Angeles, Paryża i Szanghaju, w przeszłości nie była to destynacja turystyczna, a jedynie mała mieścina pośrodku niczego – daleka od morza i bliska jezior przepełnionych głodnymi aligatorami i jadowitymi wężami.
Gdyby nie Disney, mało kto spoza Florydy postawiłby tam nogę. W 1950 r. mieszkało w Orlando 50 tys. osób, ale już w czasie budowy WDW liczba ta zwiększyła się o 100 proc. Dziś „magiczne” miasto zamieszkuje ponad 320 tys. mieszkańców, z czego 75 tys. pracuje bezpośrednio dla spółki Walt Disney, a wielu innych jest zatrudnionych przez firmy z nią współpracujące. Nie można też zapominać o licznych imigrantach z Ameryki Łacińskiej pracujących bez umowy w hotelach czy restauracjach znajdujących się niedaleko parku.
Ślad po Disneyu widać dosłownie w każdym biznesie centralnej Florydy: stacje benzynowe pośrodku niczego sprzedają zapalniczki z Kaczorem Donaldem, restauracje śniadaniowe smażą naleśniki w kształcie głowy Myszki Miki, a sklepy z marihuaną proponują towar, po którym człowiek śmieje się jak Goofy. Wszyscy mieszkańcy Florydy trzymają kciuki za spółkę Walt Disney, bo od powodzenia jej kluczowej dywizji o oczywistej nazwie „Parks” dosłownie zależą ich losy. Dlatego może ich martwić zachowanie Roberta Igera, prezesa, który wybiera się na emeryturę – drugi raz i tym razem (chyba) na dobre.
111 km kw. – tyle wynosi powierzchnia działki, na której pod Orlando znajduje się Walt Disney World. Równie duży jest Radom, plasujący się tuż za pierwszą dwudziestką w rankingu największych miast w Polsce. Porównanie do miasta nie jest przesadzone, bo WDW ma swoją niezależną infrastrukturę: nie tylko hotele, ale też sklepy, restauracje, komunikację miejską czy małą przychodnię lekarską.
Hollywoodzkie zakończenie
W ubiegłym miesiącu Walt Disney opublikował świetne wyniki, które pozytywnie zaskoczyły analityków i posłały kurs akcji w górę. Sprawiający zawód od lat biznes streamingowy (oparty na platformie VOD o nazwie Disney+) w trzecim kwartale 2024 r. przyniósł spółce ponad 300 mln dolarów przychodów, mimo że w analogicznym okresie rok wcześniej tyle samo stracił. Udało się to dzięki popularnym filmom „W głowie się nie mieści 2” oraz „Deadpool & Wolverine”.
Słabsze niż oczekiwano wyniki działalności telewizyjnej i dywizji „Parks” (popyt na kablówkę spada, a wysokie ceny w parkach odstraszają niektórych turystów) przyćmiły wielkie obietnice Roberta Igera, prezesa Disneya. Stwierdził, że wierzy w kontynuację odbudowy spółki i przedstawił bezprecedensową trzyletnią prognozę zysku na akcję (wskaźnik EPS), która zmiotła ekspertów z nóg. W przyszłym roku ma urosnąć o niecałe 10 proc., a w kolejnych dwóch latach zwiększać o kilkanaście procent rocznie.
Inwestorzy zareagowali euforią, a sam prezes pewnie pomyślał sobie, że całe szczęście, iż to nie on będzie musiał spełnić te obietnice. Choć ma kontrakt do końca 2026 r., to spółka zamierza przedstawić i zacząć wdrażać jego następcę już na przełomie lat 2025/2026, aby uniknąć błędów popełnionych podczas ostatniej próby przekazania rządów. Iger był prezesem Disneya od 2005 do 2020 r., kiedy przekazał stery Bobowi Chapekowi. Następca miał długą historię w spółce, a mimo to na fotelu prezesa wytrzymał tylko dwa lata, po czym ustąpił miejsca swojemu poprzednikowi.**
Już w pierwszych miesiącach rządów Chapeka stało się jasne, że nie będzie miał on łatwego zadania. W pierwszej kolejności dlatego, że wybuchła pandemia – parki rozrywki i kina zostały zamknięte, a biznesy musiały mierzyć się z niespotykanymi dotychczas warunkami i dużymi zmianami zachowań konsumentów. Z drugiej strony uwierały go wielkie obietnice Igera i ciągłe porównywanie do ostatnich lat rządów byłego prezesa, które były wyjątkowo udane. Dość szybko zarząd, rada nadzorcza oraz duzi inwestorzy zaczęli tracić cierpliwość i stało się jasne, że Chapek musi odejść.
Wrócił Iger, by ratować biznes, i ciężko stwierdzić, czy dzięki doświadczeniu, czy szczęściu, ale udało mu się przywrócić spółkę na właściwe tory. Wyniki podskoczyły, a większość kluczowych danych (m.in. oglądalność nowych filmów, liczba subskrybentów Disney+, przychody z reklam telewizyjnych, liczba turystów w parkach rozrywki) uległa poprawie, dzięki czemu kurs akcji jest dziś o 20 proc. wyżej niż w listopadzie 2022 r., gdy ogłoszono kolejną zmianę prezesa. Teraz szykuje się kolejna sukcesja, która – według zapowiedzi – ma być przeprowadzona w znacznie bardziej przemyślany sposób.
Nawet najzdolniejszy menedżer na świecie będzie jednak potrzebował, podobnie jak obecny prezes po powrocie do firmy, przynajmniej: dobrej koniunktury gospodarczej, ciekawych produktów firmy oraz stonowanych oczekiwań. Wszystko jednak wskazuje na to, że będzie mógł liczyć wyłącznie na ten pierwszy pozytywny czynnik, bo o brak kolejnych zadba… Robert Iger. Coraz głośniej analitycy mówią o tym, że 72-latek dba o własne CV i chce zapewnić sobie hollywoodzkie zakończenie kariery, a kolejnego prezesa, podobnie jak Boba Chapeka, zostawi w tarapatach.
Jakby nie było jutra
Jednym z najjaśniejszych punktów wyników finansowych Disneya za trzy kwartały 2024 r. są rezultaty dywizji filmowej. Wspomniane tytuły „W głowie się nie mieści 2” i „Deadpool & Wolverine” przyniosły kolosalne zyski mimo dużych wydatków na produkcję i marketing. Do tego w trwającym IV kwartale r. premierę w kinach i na platformach streamingowych będą miały filmy „Moana 2” i „Mufasa: Król Lew”, sequele znanych serii, które mogą przyciągnąć naprawdę spore zainteresowanie. Jeśli prognozy analityków się sprawdzą, w tym roku ukażą się cztery filmy Disneya, z których każdy przyniesie ponad 1 mld dolarów przychodów. W przeszłości udało się to spółce tylko dwa razy.
Wszystko więc wskazuje na to, że ostatni pełny rok rządów Roberta Igera, specjalisty od filmów, który w przeszłości był prezesem stacji ABC i pierwsze kroki stawiał w nowojorskich telewizjach, będzie rekordowy. Jednak nieprzypadkowo – nie dość, że pierwotnie nie planowano premiery czterech hitów w jednym roku, to rozważano ukazanie się jednego z trzech kosztownych i budzących kontrowersje projektów: „Elio”, „Królewna Śnieżka” i „Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat”. Koncepcję zmienił jednak obecny prezes, bez zbędnych tłumaczeń i – zdaniem wielu ekspertów – z myślą wyłącznie o swojej reputacji. Warto zaznaczyć, że każdy z trzech odłożonych na półkę filmów zaczął powstawać pod okiem Igera.
Warto wiedzieć
Jak to rozumieć
Tak jak w przypadku spółek, sukces filmów ocenia się, patrząc na wygenerowane przez nie przychody oraz wynik netto, stanowiący różnicę między wpływem ze sprzedaży biletów kinowych i subskrypcji internetowych a kosztem produkcji i marketingu. Dla inwestorów w przypadku Disneya kluczowy jest wynik netto całej dywizji filmowej, a ten zapowiada się bardzo wysoko – między innymi dzięki brakowi premiery „Elia” i „Królewny Śnieżki”, których produkcja była stosunkowo droga, a potencjał sprzedażowy, jak wskazują analitycy, niewielki.
Podobnie jak w przypadku wielu filmów Disneya, rozgrywający się na szczycie zarządu spółki scenariusz inwestorzy już gdzieś widzieli. Ostatnie lata obfitowały w burzliwe exodusy legendarnych prezesów. Howard Schultz, dzień przed ostatnim odejściem ze Starbucksa (pełnił rolę prezesa sieci trzykrotnie), ogłosił plan agresywnego wzrostu biznesu. Zmusił nowego prezesa, Laxmana Narisimhana, do kilkukrotnego obniżenia prognoz. To nie spodobało się inwestorom, którzy zaczęli nawoływać spółkę do kolejnego przemodelowania zarządu. Wizerunek firmy przyszedł ratować pochodzący ze spółki Chipotle Brian Niccol, który do dziś nie spełnił obietnic Schultza z 2023 r. Podobnie sytuacja wyglądała w Nike, gdzie John Donahoe zostawił Elliotta Hilla z wyraźnie pobudzonym apetytem inwestorów.
Szkopuł w tym, że w Starbucksie i Nike prezesi byli zwalniani, a w Disneyu przeprowadzone zostało, i ma nastąpić ponownie, pokojowe przekazanie władzy. Być może panika jest przesadzona i tym razem Robert Iger oraz reszta wysoko postawionych menedżerów lepiej przygotuje nowego prezesa do stanowiska i zapewni mu sprzyjające warunki pracy. Na to liczy cała centralna Floryda, która do dziś nie otrząsnęła się w pełni po bolesnych miesiącach pandemicznych, kiedy Walt Disney World był zamknięty.
Od powodzenia firmy zależy ich los, i ciężko nie mieć nadziei, że to na tym, a nie na dopieszczaniu własnej reputacji, skupi się obecny zarząd jednej z największych spółek na świecie. Jej kapitalizacja giełdowa to 208 mld dolarów. Dla porównania: wartość rynkowa Orlenu to około 14 mld dolarów.
Główne wnioski
- Każde potknięcie spółki Walt Disney, które odbije się na wynikach Walt Disney World, może znacząco utrudnić życie tysiącom mieszkańców centralnej Florydy.
- Robert Iger, obecny prezes Disneya, przez lata był chwalony za wiele decyzji, jednak ostatnio zarzuca mu się działanie na rzecz własnego wizerunku, kosztem długoterminowych perspektyw firmy.
- Nowy lider giganta z branży rozrywkowej, podobnie jak rządzący przez dwa lata Bob Chapek, może mieć problemy ze spełnieniem obietnic, które inwestorom złożył Robert Iger.