Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Kultura Społeczeństwo

To się nie godzi? Współczesność w królewskich komnatach

Na Wawelu można dziś nie tylko kontemplować arrasy, ale i posłuchać… DJ-a. To nie żart. Tak właśnie wygląda nowy rozdział w historii Zamku Królewskiego na Wawelu, pisany przez dr. hab. Andrzeja Betleja. Kiedy obejmował funkcję dyrektora rezydencjonalnego muzeum na pierwszą kadencję w 2020 roku, niewielu przypuszczało, że pod jego rządami Wawel stanie się miejscem pulsującym współczesnością, jak i wciąż osadzonym w wielowiekowej tradycji. A jednak – udało się. I to jak!

Festiwal otwarcia. Fot. Zamek Królewski na Wawelu

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Komu przeszkadzały leżaki na Wawelu.
  2. Do jakich muzeów można dziś pójść na imprezę z muzyką elektroniczną.
  3. Co łączy Wawel z madryckim Palacio de Liria.

W jednym z wywiadów dr hab. Andrzej Betlej, dyrektor Zamku Królewskiego na Wawelu, wspominał, że osoba pracująca w tym miejscu – widząc zachodzące zmiany – zapowiedziała, że jeśli na Wawelu pojawią się leżaki, to idzie na emeryturę. Dla niektórych stworzenie takiej letniej strefy relaksu to zerwanie z konwencją muzeum rezydencjonalnego. Mimo to leżaki na wawelskim wzgórzu to dziś jeden ze znaków rozpoznawczych lata w Krakowie. I tak – ta osoba dotrzymała słowa i przeszła na emeryturę.

Festiwal „Wawel jest Wasz”. Fot. Zamek Królewski na Wawelu

Ale to nie tylko kwestia leżaków, które rozstawione latem na wawelskim dziedzińcu wzbudziły popłoch wśród muzealnych konserwatystów. To coś znacznie głębszego – nowa tożsamość miejsca, w którym przeszłość spotyka się z teraźniejszością, a historia z popkulturą. Muzeum, które kiedyś wzbudzało nabożny szacunek, dziś inspiruje, prowokuje i żyje pełnią kulturalnego życia.

To objaw szerszego zjawiska. Dziś stateczne muzea łapią drugie życie dzięki sztuce współczesnej albo występom DJ-ów. W Polsce w tym światowym trendzie zdecydowanie mieści się właśnie Zamek Królewski na Wawelu. Choć nie każdemu się to podoba. Na Wawelu dzieje się to, co w Kunsthistorisches Museum w Wiedniu, Landesmuseum w Zurychu czy madryckim Prado, gdzie raz w miesiącu można przyjść nie tylko na wystawę, ale i na imprezę z muzyką elektroniczną. Muzea już dawno przestały być skansenem. W krakowskiej rezydencji królewskiej DJ-e pojawiają się zdecydowanie rzadziej niż w wymienionych powyżej (także w formule silent disco – czyli imprezy, na której każdy słucha do tańca… swojej muzyki – dzięki rozdawanym przez organizatorów słuchawkom). To, co jeszcze dekadę temu wydawało się herezją, dziś wpisuje się w światowy trend redefinicji instytucji muzealnej.

Wawel z DJ-ami

Festiwal "Wawel jest Wasz". Fot. Zamek Królewski na Wawelu

Nawet w Polsce to już – nieśmiało, ale jednak – widoczny trend. Wystarczy wspomnieć „Brzask” w warszawskiej Królikarni, czyli imprezę, która w letnie poranki gromadzi wszystkich w znanym parku otaczającym warszawski pałac.

Nie chodzi tylko o ładne, współczesne opakowanie ani chwyt marketingowy. Obok nowoczesnych formatów, takich jak wystawy czasowe z udziałem artystów współczesnych, powstają nowe, pogłębione i atrakcyjne ekspozycje stałe, jak wawelskie lapidarium – historia rekonstrukcji i konserwacji przedstawiona nie tylko jako proces, ale rodzaj muzealnej narracji o przemijaniu, pamięci i twórczym powrocie do przeszłości. Ale także o sporach wśród konserwatorów, dotyczących odbudowy i rekonstrukcji Wawelu z początku XX w. Teraz otwiera się „Wawel podziemny. Międzymurze”. To zwieńczenie wieloletniego projektu konserwatorskiego, umożliwiającego otwarcie nowej trasy turystycznej.

Niedawno z kolei otwarto wystawę „Miasteczko wawelskie” w Małej Baszcie. To wyjątkowa podróż w przeszłość, przypominająca czasy, gdy wzgórze pełne było mieszkańców. Ekspozycja przywraca pamięć o nieistniejącym już osiedlu, które przez wieki było paralelą do życia królów i ich dworu. W średniowieczu dziedziniec zewnętrzny zamku był pełen domów, kościołów, a nawet szkół. Spacerując po kolejnych piętrach wystawy, wspinamy się, by – z tarasu widokowego – spojrzeć na dzisiejszy Wawel i Kraków.

Tradycja i nowoczesność

Wawel wraz z początkiem kadencji obecnego dyrektora, dr. hab. Andrzeja Betleja, zyskał jednak zupełnie nowe oblicze. Nie rezygnując z wystaw sztuki dawnej – czasem wręcz olśniewającej, jak ta opowiadająca o dworze Jagiellonów „Obraz Złotego Wieku” – potrafi komunikować się ze współczesnym odbiorcą jego językiem. Zamek zaprasza dziś także artystów spod znaku "dziś".

Marcin Maciejowski w swojej książce „Rysunki Wawelskie” mówi o królewskim wzgórzu jak o źródle codziennej inspiracji. To książka-komiks, a raczej powieść graficzna lub po prostu gra w skojarzenia między przeszłością a teraźniejszością. Rysuje Pendereckich w królewskich komnatach, porównuje fotel Stanisława Augusta do kwadratu Malewicza, a wawelskie głowy zestawia z Taco Hemingwayem i zespołem Kaliber 44. To więcej niż zabieg popkulturowy – to gest pokazujący, że Wawel to nie tylko muzeum przeszłości, ale aktywny tekst kultury, który daje się czytać na nowo.

Przez wieki Wawel był miejscem życia, decyzji, pasji i dramatów. Tę energię udało się odzyskać dzięki wyczuciu nowego dyrektora, który jak dobry producent muzyczny nie zmienia nut, ale potrafi wydobyć z nich nową jakość. Tak, Andrzej Betlej zremiksował Wawel – i to z sukcesem.

Współczesne malarstwo z okruchami monarchii

Wystawa Łukasz Stokłosy na Wawelu Fot. Łukasz Gazur

Na Wawelu trwa jeszcze wystawa „Elegie” modnego dziś artysty współczesnego Łukasza Stokłosy. Jego obrazy to okruchy monarchistycznej przeszłości i królewskich rytuałów. Z rozmaitych podróży przywozi widoki siedzib władców i arystokratów, które wyglądają w zupełnie niedzisiejszy sposób. Mają w sobie jakiś dyskretny urok przeszłości, nutę melancholii, ale podszyte są jakimś niepokojem. A w to wszystko wprzęgnięte jest temat tego, jak królewskie gesty i płaszcze stały się synonimem kultury queer-owej.

Łukasz Stokłosa maluje historię — lecz nie w sposób, do jakiego przyzwyczaiła nas ikonografia królewskiego dworu. Nie szuka pompatycznych gestów, nie rekonstruuje bitew ani nie przywołuje portretów pełnych triumfu. Jego obrazy opowiadają o monarchii w tonie elegii, a ich językiem jest światło – miękkie, rozproszone, jakby niosło się przez dym świec i kurtynę czasu.

Stokłosa konstruuje własne archiwum władzy — nie poprzez postaci, lecz przez ich nieobecność. Są tu płaszcze koronacyjne, zbroje, karety i wnętrza, które pamiętają kroki dawnych monarchów. Przedmioty stają się nośnikami pamięci. To one mówią o potędze i przemijaniu, są śladami, których nikt już nie dotyka. A mimo to trwają — niczym duchy zaklęte na płótnie.

To malarstwo, które działa na pograniczu jawy i snu. Stokłosa świadomie sięga po technikę sfumato, pozwalając, by kontury rozpływały się w miękkich przejściach światłocieni. Nie wszystko widać od razu. Trzeba się zatrzymać. Dobrze się przyjrzeć. Zatracić w tym świetle, które nie prowadzi do iluminacji, lecz raczej do kontemplacji.

Miniinstalacja o Wawelu

Wystawa „Wawel. Inny wymiar” Agaty Kus. Fot. Zamek Królewski na Wawelu

Z kolei Agata Kus przy okazji „Miasteczka Wawelskiego” prezentuje swoją miniinstalację „Wawel. Inny wymiar". Przeprowadza śmiałą interwencję w przestrzeni zamkowej, z czułością i ironią wprowadzając widza za kulisy muzealnej codzienności. To opowieść o Wawelu, który nie jest jedynie pomnikiem historii, lecz żywym organizmem, w którym sztuka nowoczesna rozmawia z tą dawną, nie siląc się na udawaną neutralność.

Powstała we współpracy z Galerią Mikrob instalacja staje się makietą świata — dosłownie i w przenośni. W skali 1:12 pokazuje nie tylko miniaturowe dzieła sztuki, które rzeczywiście znajdują się w wawelskich zbiorach, ale przede wszystkim ukazuje ten niewidzialny wymiar muzeum: codzienną logistykę, techniczne kulisy, rytuały pracy muzealników.

To nie jest wystawa o eksponatach. To wystawa o ich zapleczu. Widz staje się nie tyle odbiorcą, ile podglądaczem procesu twórczego, uczestnikiem czegoś, co zwykle pozostaje ukryte. To również zaproszenie do skupienia: przyjrzenia się detalom, które budują muzealną narrację, a które zazwyczaj umykają podczas zwiedzania.

„Inny wymiar” idealnie wpisuje się w szerszy projekt „Wawelskiego miasteczka”, który próbuje oddać głos nie bohaterom wielkiej historii, lecz jej cichym uczestnikom. W tym przypadku są to muzealnicy – niewidoczni, a jednak niezbędni, by to, co przeszłe, mogło przemawiać do współczesności. Kus proponuje zatem nie tylko nowy sposób patrzenia na muzeum, ale też na samą sztukę – jako proces, nie obiekt – jako narrację, nie pokaz artefaktów.

Dzieło Agaty Kus. Fot. Zamek Królewski na Wawelu

Minifestiwal z tatuażami

Festiwal "Wawel jest Wasz". Fot. Jeremi Dobrzański

A gdyby tego było mało – w ogrodach wawelskich na widzów czekają prace Magdaleny Abakanowicz, której chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. To jedna z najważniejszych – nie tylko polskich artystek z kanonu XX w.

Co więcej, Wawel stworzył swój własny wrześniowy minifestiwal „Wawel jest Wasz”, by podkreślić, jak istotne jest wspólne podejście do miejsca i jego charakteru. To właśnie dzięki niemu pojawili się na wzgórzu górującym nad Krakowem DJ-e i producenci muzyczni. Ale to nie wszystko. Tatuaż z elementem dzieła z kolekcji? Czemu nie? W programie były już m.in. warsztaty z tworzenia perfum, wykłady o AI, jako pomocy w naukach historycznych oraz kosmosie w kontekście odkryć Mikołaja Kopernika. Wszystko osadzone tak w historii, jak i współczesności. Trwają przygotowania do kolejnej odsłony festiwalu.

Warto zaznaczyć, że Zamek Królewski na Wawelu – choć to może nieoczywiste skojarzenie – ze sztuką współczesną ma wiele wspólnego. W kolekcji ma dzieła takich artystów XX w. jak Jerzy Nowosielski, Witkacy, Tadeusz Brzozowski, Alfred Lenica, Henryk Stażewski. Są tu nawet meble biurowe i biblioteczne projektowane specjalnie dla Wawelu przez Mariana Sigmunda, uchodzącego dziś za jednego z gigantów designu PRL-u.

Kraków jak Paryż, Londyn, Nowy Jork, Madryt i Kioto

Bo zrozumieć, że Wawel bardzo umiejętnie w tym względzie podążą za trendami, warto zaznaczyć, że projekty związane ze sztuką współczesną dziś pojawiają się w Luwrze, British Museum, The National Gallery w Nowym Jorku. Ba, w zamku Nijo w Kioto – obok niezwykłych wnętrz z czasów szogunów rodu Tokugawa, prezentuje prace… Anselma Kiefera, jednego z najbardziej znanych współczesnych artystów niemieckich.

Ale jednym z najgłośniejszych przykładów takich flirtów historii i sztuki aktualnej jest – trwająca do końca lipca – wystawa w madryckim Palacio de Liria. W samym sercu Madrytu, gdzie historia przechadza się w aksamitnych pantoflach po marmurowych korytarzach, arystokratyczna siedziba rodu de Alba otwiera drzwi na oścież dla współczesnej artystki. Wystawa „Flamboyant” autorstwa Joany Vasconcelos to nie tylko ekspozycja, to artystyczna inwazja, która z wdziękiem i humorem wkracza dużo dalej niż wszystkie dotychczasowe interwencje twórcze w przestrzeniach tego pałacu, tworząc dialog między przeszłością a teraźniejszością.

Dzieło z garnków i pokrywek. Fot. Łukasz Gazur

Szydełko w aksamicie

Vasconcelos, znana z monumentalnych instalacji i przekształcania codziennych przedmiotów w dzieła sztuki, bywalczyni najsłynniejszej imprezy sztuki współczesnej – czyli weneckiego biennale – zapełnia komnaty swoimi kolorowymi, często prowokacyjnymi pracami. Od gigantycznych butów na obcasie wykonanych z… garnków po rzeźby pokryte szydełkowymi wzorami. Artystka wprowadza elementy popkultury i rzemiosła do przestrzeni wypełnionych dziełami Velázqueza czy Goyi, do których często artystka się w tych pracach odwołuje. Cytatami z ich twórczości są choćby rzeźby zwierząt.

Szczególnie uderzające są prace takie jak "Coração Independente Preto", czarne serce zawieszone w Salonie Hiszpańskim, wykonane ze sztućców, czy "J’Adore Miss Dior", ogromna kokarda stworzona z flakonów perfum słynnej marki modowej, która zdobi Salę Zuloaga.

Lew w koronce. Fot. Łukasz Gazur

Wystawa "Flamboyant" to odważny krok ze strony Fundacji Casa de Alba, która postanowiła zestawić bogatą historię pałacu z nowoczesnymi formami wyrazu artystycznego. To dowód na to, że nawet najbardziej tradycyjne instytucje mogą otworzyć się na nowe interpretacje i dialogi, nie tracąc przy tym swojej tożsamości.

Serce w pałacowej kaplicy. Fot. Łukasz Gazur

A co z bratnią rezydencją?

Na tym tle ciekawie zapowiada się przyszłość Zamku Królewskiego w Warszawie. Warto zauważyć, że tu od 2022 roku realizowany jest projekt „Klucz do Zamku”, w którym współcześni artyści wchodzą w dialog z historią rezydencji królewskiej lub dziełami z jej kolekcji. W najnowszej odsłonie pojawi się Anna Baumgart. Wcześniej w tym przedsięwzięciu brali udział wspomniany Łukasz Stokłosa, Marta Nadolle, Wojciech Pietrasz czy Justyna Smoleń.

Na razie oba muzea rezydencjonalne zacieśniają współpracę. W ramach Nocy Muzeów Zamek Królewski na Wawelu i Zamek Królewski w Warszawie wymieniły się eksponatami. Z Warszawy do Krakowa przyjechał arras „Upadek ludzi przed potopem”. Z Krakowa do stolicy również trafił cenny arras i sześć popiersi.

Na marginesie warto dodać, że historia „Upadku…” jest niezwykle ciekawa. Arras pochodzi ze zbiorów wawelskich, które zostały przez zaborcę rosyjskiego wywiezione z Krakowa. Niestety, po odzyskaniu niepodległości i pokoju ryskim nie został zwrócony. Zidentyfikowany przez ks. Bolesława Przybyszewskiego i Józefa Lepiarczyka wrócił do kraju dopiero w 1977 roku jako dar Leonida Breżniewa dla... odbudowanego Zamku Królewskiego w Warszawie. Chodziło o to, by podkreślić, że to nie zwrot zagrabionego mienia, a właśnie prezent „bratniego mocarstwa”. Tak więc arras po latach wraca na chwilę do domu. Według nieoficjalnych informacji rozmaite fragmenty arrasów wciąż znajdują się w rosyjskich zbiorach. Dość wspomnieć, że to właśnie z Rosji – w niejasnych okolicznościach – na rynek antykwaryczny wypłynęła za to jedyna kompletna tapiseria nadokienna. Od 1952 roku jest w zbiorach Rijksmuseum w Amsterdamie.

Czy warszawski zamek pójdzie dalej śladami Wawelu? Może zainspiruje się ekologią i zielenią? A może jeszcze bardziej zechce zacieśnić współpracę ze współczesnymi artystami? Trudno dziś przesądzać.

Jedno jest pewne – nowa energia w muzealnych rezydencjach nie jest chwilową modą, ale koniecznością, która odpowiada na realne potrzeby współczesnych odbiorców. Bo dziś muzea nie tylko pokazują historię – one ją tworzą. W rytmie światła, dźwięku i obrazu. Jak na Wawelu.

Główne wnioski

  1. Dziś stateczne muzea chcą przyciągnąć szczególnie nowych widzów i budować kontakty z publicznością, organizują imprezy muzyki elektronicznej. Kunsthistorisches Museum w Wiedniu, Landesmuseum w Zurychu, Prado w Madrycie to tylko niektóre z przykładów.
  2. Nawiązując współpracę ze współczesnymi artystami Zamek Królewski na Wawelu, wraca do swojej tradycji. Niewielu wie, że w kolekcji ma dzieła takich artystów XX w. jak Jerzy Nowosielski, Witkacy, Tadeusz Brzozowski, Alfred Lenica, Henryk Stażewski. Są tu nawet meble biurowe i biblioteczne projektowane specjalnie dla Wawelu przez Mariana Sigmunda, uchodzącego dziś za jednego z gigantów designu PRL-u.
  3. Marcin Maciejowski w swojej książce „Rysunki Wawelskie” mówi o królewskim wzgórzu jak o źródle codziennej inspiracji. Rysuje Pendereckich w królewskich komnatach, porównuje fotel Stanisława Augusta do kwadratu Malewicza, a wawelskie głowy zestawia z Taco Hemingwayem i zespołem Kaliber 44.