Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Polityka Świat

Trudny rozruch nowego francusko-niemieckiego silnika

Zapowiadane przez Paryż i Berlin „nowe otwarcie” w relacjach francusko-niemieckich miało być symbolicznym przełomem w trudnym czasie dla Europy. Spotkanie Emmanuela Macrona i Friedricha Merza w berlińskiej Villi Borsig miało zademonstrować jedność i wspólne przywództwo. Jednak za uśmiechami i optymistycznymi deklaracjami kryją się poważne spory, które mogą szybko zniweczyć ambitne plany resetu.

Macron i Merz spotykają się w Berlinie
Macron i Merz spotykają się w Berlinie. Fot. Christian Mang / Getty Images

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. W jaki sposób Macron i Merz próbowali zademonstrować „reset” w relacjach bilateralnych i wspólne przywództwo dla Europy.
  2. Jakie różnice interesów Francji i Niemiec ujawniają się w sprawach takich jak budowa myśliwca FCAS, umowa z Mercosurem czy groźby celne Trumpa.
  3. Dlaczego mimo poprawy atmosfery politycznej realny przełom w relacjach Paryża i Berlina wciąż pozostaje mało prawdopodobny.

Berlińska Villa Borsig, malowniczo położona nad zalesionym brzegiem jeziora Tegel, stała się w zeszłym tygodniu starannie dobraną scenerią politycznej demonstracji. W środowy wieczór spotkali się tam prezydent Francji Emmanuel Macron oraz Friedrich Merz, wciąż stosunkowo nowy kanclerz Niemiec. Jak podkreślały obie delegacje, celem była inauguracja „nowego rozdziału” współpracy francusko-niemieckiej. Berlin i Paryż przedstawiały to wydarzenie jako długo wyczekiwane ożywienie kluczowego partnerstwa w Unii Europejskiej po kilku ospałych latach we wzajemnych relacjach.

Restart francusko-niemieckiego silnika współpracy, żartobliwie nazywanego dziś „Merzcron”, będzie wyjątkowo trudny.

Jednak mimo deklaracji o nowym otwarciu, rzeczywistość okazuje się znacznie bardziej skomplikowana. W centrum rozmów znalazły się liczne nierozwiązane kwestie związane z handlem, obronnością i polityką zagraniczną. Wizerunkowo wszystko wyglądało bez zarzutu – uśmiechy, serdeczne gesty i optymistyczne wpisy w mediach społecznościowych. Coraz więcej sygnałów wskazuje jednak, że restart francusko-niemieckiego silnika współpracy, żartobliwie nazywanego dziś „Merzcron”, będzie wyjątkowo trudny.

Spór wokół wspólnego myśliwca kolejnej generacji

Jednym z głównych tematów spotkania Merza i Macrona był kryzys wokół projektu myśliwca szóstej generacji FCAS (Future Combat Air System). Narastający spór o podział kompetencji grozi dziś całkowitym fiaskiem tego strategicznego przedsięwzięcia.

Francja naciska, by ok. 80 proc. technologii kontrolowała rodzima spółka Dassault Aviation, przejmując decydującą rolę w trzech kluczowych obszarach: projektowaniu płatowca nowej generacji, produkcji silników (poprzez spółkę joint venture EUMET, współtworzoną z niemieckim MTU Aero Engines) oraz rozwoju zaawansowanych sensorów, powierzonych koncernowi Thales.

W efekcie rola Niemiec ograniczałaby się do drugoplanowych zadań, takich jak rozwój systemów chmurowych zarządzania informacją i zdalnie sterowanych platform.

Berlin zdecydowanie odrzucił francuskie propozycje, domagając się poszanowania wcześniejszych ustaleń. Christoph Schmid, deputowany Bundestagu zajmujący się obronnością, ostro skrytykował stanowisko Paryża. Stwierdził, że jego akceptacja oznaczałaby „finansowanie francuskiego projektu niemieckimi pieniędzmi” oraz „niedopuszczalną utratę suwerenności”.

Sytuacja ta pokazuje, jak napięcia między francuską ambicją technologiczną a niemieckim żądaniem równorzędnej współpracy stają się coraz poważniejsze. Thomas Pretzl, szef Rady Zakładowej Airbus Defence and Space w Niemczech, stwierdził wprost, że Dassault Aviation przestaje być partnerem, a staje się konkurentem. Tak otwarta krytyka świadczy o pogłębiającym się kryzysie zaufania między partnerami przemysłowymi.

Thomas Pretzl, szef Rady Zakładowej Airbus Defence and Space w Niemczech, stwierdził wprost, że Dassault Aviation przestaje być partnerem, a staje się konkurentem.

Wyznaczony przez Macrona i Merza termin sierpniowy na rozwiązanie konfliktu może okazać się kluczowy dla przyszłości całego projektu. Fiasko FCAS byłoby bolesnym ciosem nie tylko dla europejskiej współpracy obronnej, ale także dla szeroko rozumianych relacji gospodarczych między Francją a Niemcami.

Groźby celne Trumpa: jedność tylko na pokaz

Jednym z kluczowych tematów spotkania była również groźba wojny handlowej między Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską. Udało się ją ostatecznie zażegnać niemal w ostatniej chwili. Dzięki porozumieniu wynegocjowanemu przez Brukselę uniknięto zapowiadanych przez prezydenta Trumpa 30-procentowych ceł na europejskie towary. Miały one wejść w życie 1 sierpnia 2025 r.

Najczarniejszy scenariusz – uruchomienie przez Komisję Europejską pakietu odwetowego o wartości 93 mld euro – nie został zrealizowany. Kryzys ten po raz kolejny obnażył jednak fundamentalne różnice w podejściu do polityki handlowej między dwiema kluczowymi stolicami UE.

Niemcy, których gospodarka jest silnie uzależniona od eksportu, od początku zachowywały daleko idącą ostrożność wobec administracji Trumpa. Kanclerz Merz, obawiając się poważnych turbulencji gospodarczych, od tygodni naciskał na Komisję Europejską, by jak najszybciej zawrzeć z USA prosty, pragmatyczny układ.

Stawka była ogromna. Według prognoz niemieckiego instytutu gospodarczego IW, wprowadzenie amerykańskich ceł mogłoby do 2028 r. zmniejszyć niemiecki eksport do USA nawet o 200 mld euro. W Berlinie zawarte porozumienie przyjęto więc z ulgą.

Francja z kolei obrała zdecydowanie bardziej konfrontacyjną postawę. Prezydent Macron wzywał Komisję Europejską do okazania „determinacji Unii w obronie europejskich interesów”. Nawoływał wręcz do wdrożenia „konkretnych środków odwetowych”, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Po ogłoszeniu porozumienia premier Francji François Bayrou w zaskakująco ostrych słowach skrytykował zawartą umowę, nazywając ją wprost „aktem uległości” wobec żądań Waszyngtonu.

Dla Paryża kluczowa była obrona politycznej suwerenności Europy, nawet za cenę otwartego konfliktu z USA. Po ogłoszeniu porozumienia premier Francji François Bayrou w zaskakująco ostrych słowach skrytykował zawartą umowę, nazywając ją wprost „aktem uległości” wobec żądań Waszyngtonu. Reakcja ta wyraźnie pokazuje rozczarowanie Paryża ostatecznym kompromisem.

Choć konflikt handlowy został zażegnany, kryzys ten unaocznił różnice między strategicznym pragmatyzmem Berlina a polityczną asertywnością Paryża. Ostatecznie to niemieckie podejście, stawiające gospodarkę na pierwszym miejscu, przeważyło w unijnych negocjacjach.

Mercosur: niemiecki przemysł kontra francuscy rolnicy

Nie tylko relacje handlowe ze Stanami Zjednoczonymi, lecz także porozumienie między UE a państwami Mercosur (Argentyna, Boliwia, Brazylia, Paragwaj, Urugwaj) pokazuje wyraźny rozdźwięk między Berlinem a Paryżem. Dla niemieckiej gospodarki umowa ta to kluczowy instrument rozwoju, zwłaszcza w obliczu rosnącego protekcjonizmu ze strony USA.

Niemieckie koncerny przemysłowe – BASF, Bayer, Volkswagen – mocno naciskają na jej szybkie wdrożenie, licząc na zniesienie barier celnych. Potencjalne roczne oszczędności dla firm z Niemiec mogą sięgnąć 4 mld euro. Nic dziwnego, że kanclerz Merz publicznie apeluje o natychmiastowe wdrożenie porozumienia z Mercosurem.

Francja zajmuje stanowisko skrajnie odmienne. Opór Paryża wynika przede wszystkim z obaw francuskiego sektora rolnego. Rolnicy protestują przeciwko umowie, ostrzegając przed zalaniem rynku tańszą wołowiną, drobiem i cukrem z Ameryki Południowej, produkowanymi przy niższych standardach środowiskowych i pracowniczych.

Masowe demonstracje we Francji ujawniły skalę społecznego niezadowolenia. Rolnicy ostrzegają wręcz przed ryzykiem „chaosu i niedoborów żywności”, jeśli umowa wejdzie w życie.

Te zasadnicze różnice odzwierciedlają odmienne struktury gospodarcze i polityczne priorytety obu krajów. Niemcy, uzależnione od eksportu, stawiają na liberalizację i otwarte rynki. Francja chroni swój sektor rolny, obawiając się skutków konkurencji spoza Europy.

Środowe spotkanie nie przyniosło porozumienia w tej sprawie, a umowa z Mercosurem wciąż pozostaje punktem spornym w relacjach francusko-niemieckich.

Polityka bliskowschodnia: symboliczne gesty, realne rozbieżności

Spór o wspólne stanowisko wobec sytuacji w Strefie Gazy – choć z pozoru dyplomatyczny – uwypukla istotne różnice między Francją a Niemcami w podejściu do polityki zagranicznej.

Decyzja Berlina o niepodpisaniu niedawnego oświadczenia potępiającego działania Izraela – jako jedynego zachodniego państwa – pokazała, że polityka bezpieczeństwa Izraela nadal postrzegana jest przez Niemcy jako element racji stanu („Staatsräson”).

Thorsten Frei, szef urzędu kanclerskiego Merza, uzasadniając tę decyzję, podkreślił, że dokument „zbyt słabo uwzględniał źródło konfliktu – ataki Hamasu z 7 października 2023 roku”. To stanowisko potwierdza, że Niemcy wciąż przedkładają odpowiedzialność historyczną i relacje bilateralne z Izraelem ponad symboliczne gesty solidarności.

Tymczasem Francja podpisała oświadczenie i zapowiedziała uznanie państwa palestyńskiego podczas wrześniowego Zgromadzenia Ogólnego ONZ.

Mimo rozbieżności widać jednak stopniowe zbliżenie stanowisk. Już po objęciu urzędu kanclerz Merz przyznał, że „cele Izraela w Gazie stają się niezrozumiałe”, a ataki na cywilów „nie mogą być usprawiedliwiane walką z Hamasem”.

Ewolucja niemieckiej retoryki – od bezwarunkowego poparcia do bardziej zniuansowanej krytyki – może w dłuższej perspektywie ułatwić współpracę z Francją i złagodzić napięcia w Europie wokół konfliktu na Bliskim Wschodzie.

Podczas berlińskiego spotkania zabrakło jednak wspólnego sygnału w tej sprawie.

Poprawa atmosfery bez przełomu

Tym, co odróżnia obecną sytuację od napięć z czasów Angeli Merkel, jest fakt, że Macron i Merz wydają się mieć dobre relacje osobiste. Zarówno w Paryżu, jak i w Berlinie mówi się o lepszej atmosferze w kontaktach dwustronnych od momentu objęcia urzędu przez Merza. To wyraźna zmiana w porównaniu z chłodnymi stosunkami, jakie Macron miał z poprzednim kanclerzem, Olafem Scholzem.

Poprawa tonu nie wystarcza jednak do przezwyciężenia głębokich różnic interesów narodowych, które – jak się wydaje – zamiast się zbliżać, coraz bardziej się rozchodzą.

Spotkanie z ubiegłego tygodnia nie przyniosło ani przełomowych decyzji, ani konkretnych rezultatów. Obaj przywódcy działają pod presją sytuacji wewnętrznej. Macron pozostaje politycznie sparaliżowany przez głęboko podzielone Zgromadzenie Narodowe i rosnącą siłę opozycji przed wyborami prezydenckimi w 2027 r. Z kolei Merz ograniczony jest przez koalicję z SPD oraz rosnące wpływy skrajnej prawicy, co utrudnia mu realizację odważniejszych inicjatyw europejskich.

Przywódcy zapowiedzieli kolejne rozmowy podczas wspólnego posiedzenia rządów Francji i Niemiec, które ma się odbyć pod koniec sierpnia w Tulonie. Wydarzenie to może dać wyraźniejszy sygnał, czy francusko-niemieckie partnerstwo ma jeszcze potencjał przywódczy w Europie, czy raczej utknie w cyklicznym rytmie wzniosłych deklaracji i powtarzalnych protokołów rozbieżności.

Na ten moment hasło „francusko-niemieckiego resetu” pozostaje jedynie hasłem.

Główne wnioski

  1. Choć Macron i Merz deklarują polityczne zbliżenie, fundamentalne różnice interesów nadal blokują realny przełom we współpracy francusko-niemieckiej.
  2. Spory o projekty zbrojeniowe, handel międzynarodowy i politykę zagraniczną pokazują, że obydwa państwa kierują się narodowym interesem i inaczej rozumieją przywództwo w Europie.
  3. Poprawa atmosfery to za mało – bez realnych kompromisów w polityce obronnej i wspólnych decyzji handlowych UE „reset” pozostanie jedynie medialnym sloganem.