Donald Tusk chce masowych szkoleń wojskowych. Eksperci ostrzegają przed chaosem
Premier Donald Tusk zapowiada szeroko zakrojone szkolenia wojskowe dla dorosłych mężczyzn w Polsce, argumentując to rosnącym zagrożeniem ze strony Rosji. Eksperci jednak nie pozostawiają na tym pomyśle suchej nitki – ich zdaniem brakuje zasobów, infrastruktury i strategii. „To populizm i robienie z ludzi idiotów” – mówią otwarcie.


Z tego artykułu dowiesz się…
- Jakie są plany rządu na powiększenie rezerw oraz zdolności ilościowych i jakościowych Wojska Polskiego.
- Jakie są realne możliwości ich realizacji.
- Dlaczego proponowane rozwiązania mogą okazać się nieskuteczne.
Wypada rozpocząć od premiera Donalda Tuska, który ogłosił „wielkie szkolenie”. Szef rządu, widząc sytuację w Europie i na świecie, poinformował, że rezerwy polskich sił zbrojnych muszą być większe. W związku z tym zapowiedział zintensyfikowanie szkoleń wojskowych.
– Podwoimy liczbę szkolonych do 2027 r. Mówię o szkoleniu zasadniczym, ale w innym trybie będą też prowadzone szkolenia specjalistyczne. Potrzeba całej gamy ekspertów – zwłaszcza w zakresie najnowocześniejszych technologii – ale także specjalistów od obrony cywilnej – przekazał we wtorek szef rządu.
Czy to zadanie jest realne? Można mieć co do tego uzasadnione wątpliwości. Mówią o nich rozmówcy XYZ.pl, m.in. płk Piotr Lewandowski, weteran wojen w Iraku i Afganistanie, obecnie komentator spraw wojskowych. Deklaruje się jako zwolennik wszystkich inicjatyw zwiększających zdolności obronne kraju, ale jednocześnie wyraża obawy co do realizacji tego projektu.
„Po co nam dublowanie projektu?”. Płk Piotr Lewandowski o niedostatkach rządowych zapowiedzi
Jak zaznacza, wciąż nie wiadomo, jaka jest dokładna koncepcja tego przedsięwzięcia. Wiemy, że ma być szkolenie, ale nie znamy jeszcze jego szczegółowego kształtu. Trudno więc – przekonuje Lewandowski – oceniać projekt na podstawie fragmentarycznych informacji, które pojawiają się w mediach.
– Na dziś znamy w zasadzie tylko liczbę – 100 tys. przeszkolonych rocznie. I tu należy zadać pytanie: co chcemy tym osiągnąć? Mówimy o 100 tys. uczestników, z których 20 tys. ma zajmować się np. obroną cywilną. Jeśli zatem rocznie chcemy budować rezerwy na poziomie 80 tys. żołnierzy i 20 tys. „specjalistów” od obrony cywilnej, to taki model jest nieprzemyślany – ocenia nasz rozmówca.
Przypomina również, że wojsko funkcjonuje w określonym cyklu, w którym żołnierze mają okres urlopowy w lipcu i sierpniu. Stąd kluczowe pytanie: czy rząd planuje przeszkolić 100 tys. ludzi w dwa miesiące? Płk Lewandowski nie pozostawia wątpliwości: to nierealne.
– Szkolenie 8 tys. ludzi miesięcznie jest wykonalne, jeśli chodzi o pojemność poligonów, ale odbyłoby się to kosztem regularnych szkoleń armii. Bo skąd dowódcy brygad czy pułków mają wyznaczyć instruktorów? Z najlepszych żołnierzy, którzy są im realnie potrzebni? Wątpię. W takiej sytuacji armia musiałaby wydzielić osobny pion szkoleniowy, zajmujący się wyłącznie tym projektem. Alternatywą mogą być prywatne firmy szkoleniowe, organizacje proobronne i doświadczeni rezerwiści. To w tych zasobach warto szukać wsparcia – podkreśla płk Piotr Lewandowski.
Jak tłumaczy, miesięczne szkolenie może dać podstawową wiedzę, i prawdopodobnie taki będzie cel tego programu. Natomiast realne zdolności mobilizacyjne wymagają dalszych etapów – najpierw specjalistycznych szkoleń, a potem ćwiczeń całych pododdziałów, w których rezerwista miałby docelowo służyć.
Mobilizacyjny przydział rezerwisty powinien być zgodny ze specjalnością wojskową. W czasie mobilizacji przeszkolony rezerwista przechodzi krótkie szkolenie odświeżające jego umiejętności, a następnie trafia na stanowisko zgodne ze swoją specjalnością. To właśnie tacy żołnierze są najcenniejszym zasobem mobilizacyjnym, ponieważ można ich aktywować w ciągu dni, a nie tygodni czy miesięcy.
Zdaniem płk Lewandowskiego należy przeanalizować dostępne zasoby: instruktorów, bazę poligonową, sprzęt szkoleniowy i finansowanie. To kluczowe kwestie, które zdecydują o realnych możliwościach realizacji tego projektu. W mediach pojawiły się doniesienia, że uczestnicy szkolenia mogą otrzymywać wynagrodzenie na poziomie 6 tys. zł brutto – tyle samo, ile obecnie zarabia szeregowy zawodowy. Czy państwo stać na taką inwestycję?
– Tu widzę zagrożenie: w relacji koszt-efekt. Zresztą przypomnę, że mamy już Dobrowolną Zasadniczą Służbę Wojskową. Po co więc dublujemy projekt? Co ma to dać? – zastanawia się płk Lewandowski.
Tu widzę zagrożenie: w relacji koszt-efekt. Zresztą przypomnę, że mamy już Dobrowolną Zasadniczą Służbę Wojskową. Po co więc dublujemy projekt? Co ma to dać?
I ma rację. Wraz z wprowadzeniem w 2022 r. Ustawy o obronie Ojczyzny (U3O) pojawiła się dobrowolna zasadnicza służba wojskowa, umożliwiająca odbycie przeszkolenia wojskowego i w przyszłości zasilenie rezerw lub wstąpienie do armii zawodowej. Szkolenie trwa 27 dni i kończy się przysięgą wojskową. Następnie żołnierz może podjąć decyzję o wstąpieniu do służby zawodowej, służbie specjalistycznej albo przejściu do rezerwy pasywnej. Czym zatem różnią się te rozwiązania od obecnych zapowiedzi rządu?
Rezerwy – dobrze. Ale właściwie jakie?
Czym jest „rezerwa”? Najprostsza definicja mówi, że to „ogół osób stanowiących bazę uzupełnień dla sił zbrojnych na wypadek ogłoszenia mobilizacji, stanu wojny lub bezpośredniego zagrożenia bezpieczeństwa państwa”.
Wprowadzona w życie trzy lata temu Ustawa o obronie Ojczyzny wyróżnia dwa rodzaje rezerwy:
- Rezerwa aktywna – tworzona przez osoby po przeszkoleniu wojskowym i złożeniu przysięgi wojskowej, które nie ukończyły 55 lat, a w przypadku osób z stopniem podoficerskim lub oficerskim – 63 lat.
- Rezerwa pasywna – obejmuje osoby zakwalifikowane do rezerwy bez złożonej przysięgi (np. po kwalifikacji wojskowej), a także te, które złożyły przysięgę, ale nie są zainteresowane służbą wojskową.
Wątpliwości co do zapowiedzianych szkoleń wyraża w ostrych słowach por. rez. Krzysztof Szymański, żołnierz rezerwy pasywnej i przedsiębiorca.
– To idiotyzm. Kogo możemy powołać na szkolenia według obowiązującej Ustawy o obronie Ojczyzny (U3O)? Tylko tych, którzy przeszli kwalifikację wojskową z kategorią A. Czyli generalnie osoby w wieku od 19 do maksymalnie 55 lat, a nie – jak podano w grafice Koalicji Obywatelskiej – 18-60 – podkreśla Krzysztof Szymański.
To idiotyzm. Kogo możemy powołać na szkolenia według obowiązującej Ustawy o obronie Ojczyzny (U3O)? Tylko tych, którzy przeszli kwalifikację wojskową z kategorią A. Czyli generalnie osoby w wieku od 19 do maksymalnie 55 lat, a nie – jak podano w grafice Koalicji Obywatelskiej – 18-60.
Ma rację. Na oficjalnym koncie Platformy Obywatelskiej pojawiła się grafika, mówiąca o wieku 18-60. Albo jest to więc błąd, albo celowe wprowadzanie w błąd.
– Oczywiście – mówi dalej żołnierz – można zaprosić do jednostki wojskowej 16-, 17- czy 18-latka, żeby założył hełm i może nawet trzy razy strzelił, ale to wszystko. Wymyślony „model szwajcarski” to w rzeczywistości Dobrowolna Zasadnicza Służba Wojskowa (DZSW), tylko inaczej nazwana i z większym limitem – nie 35 tys., lecz 100 tys. osób.
Szeregowego, jak tłumaczy, można powołać do 55. roku życia, a podoficerowie i oficerowie służą w rezerwie aktywnej i pasywnej do 63. roku życia. Jeśli politycy chcą przeszkolić obywateli do 60. roku życia, musieliby zmienić ustawę.
Podobnie jak płk Lewandowski, por. Szymański stawia kluczowe pytanie: gdzie mamy szkolić tych ludzi?
– Minister Tomasz Tomczyk zarzucał ministrowi Mariuszowi Błaszczakowi, że nie przygotował zaplecza garnizonowego do szkoleń. Co więc z tym zapleczem? Czy w ciągu 1,5 roku nauczyliśmy się budować garnizony, koszary i magazyny? Dziś brakuje nam nawet hełmów dla rezerwistów! – podkreśla żołnierz.
Przypomina, że rok temu w jednej z jednostek jednocześnie wcielono żołnierzy rezerwy i uczestników DZSW. Nie było wystarczającej liczby miejsc do spania, brakowało koców.
– A my dziś mówimy o szkoleniu 100 tys. ludzi rocznie? To kpina. 30-dniowe szkolenie to nie jest „model szwajcarski”, o którym mówią dziś polscy politycy – mówi ostro por. rez. Krzysztof Szymański.
Tu warto przytoczyć ocenę gen. bryg. Jarosława Kraszewskiego, byłego szefa Departamentu Zwierzchnictwa nad Siłami Zbrojnymi w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego.
Generał wskazuje, że państwo liczące 39 mln mieszkańców powinno dysponować zasobem rezerwowym na poziomie 8-9 mln przeszkolonych osób. Jak jednak osiągnąć taki poziom zgodnie z zapowiedziami premiera?
W mobilizacji mamy 10 kategorii jednostek. Ci, którzy są w kategoriach 1, 2 i 3, mają swoje zadania i nie powinniśmy ich odrywać. Ale jest też cała reszta jednostek o niższych kategoriach, więc należałoby wykorzystać te o niskim stopniu ukompletowania. Być może należałoby współpracować z byłymi żołnierzami, także weteranami. Można oczywiście tworzyć prywatne firmy szkoleniowe, ale w pierwszym etapie powinniśmy skupić się na istniejących jednostkach o niskim stopniu ukompletowania – dodaje generał.
Inaczej mówi o tej kwestii płk Lewandowski. Jak przekonuje, dziś mówimy o 216 tys. żołnierzy, uwzględniając Wojska Obrony Terytorialnej i rezerwę aktywną. Jego zdaniem jednak ta liczba powinna wynosić 216 tys., ale bez wliczania w to 50 tys. żołnierzy rezerwy aktywnej.
– Obecnie powinniśmy mieć 150 tys. rezerwistów aktywnych oraz kolejne 150 tys. przeszkolonych w specjalnościach wojskowych, kierowanych bezpośrednio do jednostek. Do tego kolejne 300 tys. osób po podstawowym szkoleniu, które w razie potrzeby pojawiłyby się na polu walki w ciągu miesiąca do trzech. Czyli łącznie ok. 600 tys. zasobu rezerwowego – ocenia weteran Iraku i Afganistanu.
„To jest robienie idiotów z ludzi”
Jednak – jak tłumaczy pułkownik – takiego poziomu nie osiągniemy bez choćby czasowego przywrócenia Zasadniczej Służby Wojskowej. Z tym że nie musi ona trwać dwa lata czy rok.
– Niech to będzie pół roku, ze szkoleniem trwającym tydzień w każdym miesiącu. Po takim szkoleniu wstępnym uczestnik mógłby wybrać ścieżkę: czy chce zostać podoficerem rezerwy, czy szeregowym zawodowym – wyjaśnia płk Lewandowski.
To system wzorowany na modelu szwajcarskim, mniej opresyjny wobec obywateli i pracodawców. W Szwajcarii, jeśli ktoś nie wywiąże się z obowiązku szkolenia, płaci dodatkowy podatek. Jednak – jak zaznacza pułkownik – nie rekomenduje tego rozwiązania w Polsce. Dlaczego? Ponieważ w Szwajcarii kształtowało się to stopniowo.
– Nie mówmy o implementacji systemu szwajcarskiego 1:1, bo to inna specyfika i demografia. Powołujemy się na przykłady Izraela czy Finlandii, ale te kraje nigdy nie zrezygnowały z obowiązkowej zasadniczej służby wojskowej. To, co znamy sprzed 13 lat, nie ma już racji bytu – wskazuje oficer.
O konieczności przywrócenia służby zasadniczej mówi także gen. Kraszewski.
– Przeszliśmy w tryb błogiego przekonania, że pokój jest dany raz na zawsze i chyba nie do końca się z tego ocknęliśmy – ocenia generał
Jego zdaniem należy przywrócić przysposobienie obronne w szkołach, aby młodzi ludzie zdobywali podstawowe umiejętności, takie jak terenoznawstwo, opatrywanie ran i podstawowe techniki ukrywania się.
– Dopiero wtedy możemy mówić o szkoleniach czy obowiązkowym poborze, który trochę „obrobi” takiego delikwenta – podsumowuje generał.
– Spójrzmy prawdzie w oczy: żadnej wojny na świecie nie wygrała armia zawodowa czy nawet najnowocześniejszy sprzęt, a rezerwy – co doskonale pokazuje przykład Ukrainy. Zasób, który mieliśmy, znacząco się skurczył. Ci, którzy przeszli obowiązkową służbę wojskową, osiągają dziś wiek, który uniemożliwia mobilizację – podkreśla stanowczo generał brygady.
Jego zdaniem dla młodych ludzi z pokolenia Z takie szkolenia byłyby zbawienne, bo pozwoliłyby im na większą dyscyplinę i odpowiedzialność.
– Nie mamy dziś obronnie przygotowanego społeczeństwa, a pobór należałoby odwiesić na 3-4 lata, aby odpowiednio przygotować ludzi na ewentualne zagrożenia – mówi twardo gen. Kraszewski.
Spójrzmy prawdzie w oczy: żadnej wojny na świecie nie wygrała armia zawodowa czy nawet najnowocześniejszy sprzęt, a rezerwy – co doskonale pokazuje przykład Ukrainy. Zasób, który mieliśmy, znacząco się skurczył. Ci, którzy przeszli obowiązkową służbę wojskową, osiągają dziś wiek, który uniemożliwia mobilizację.
Lewandowski z kolei dodaje, że jeśli chcemy szybko i skokowo odbudować lub zbudować zdolności obronne, to nie może to być służba dobrowolna, lecz obowiązkowa. Jednocześnie nie można „ludziom rozwalać życia”, dlatego konieczne jest dokładne przeliczenie, co i kiedy wdrożyć. W jego opinii potrzebna jest tu duża mądrość projektujących to przedsięwzięcie.
Jego zdaniem wojskowi powinni stanowić tylko około 1/3 zespołu opracowującego reformę, a resztę powinni tworzyć demografowie oraz specjaliści rynku pracy. Szkolenia powinny być krótsze, mniej opresyjne, ale bardziej intensywne, co ułatwi zebranie odpowiedniej kadry instruktorskiej i zabezpieczenie bazy szkoleniowej.
Krytyczny wobec tych założeń jest por. Szymański, który przypomina, że na przełomie lutego i marca weszło w życie istotne rozporządzenie dotyczące mobilizacji, którego przygotowanie zajęło władzom aż 1,5 roku.
– To humbug i robienie z ludzi idiotów. Nie ma gdzie, kim, w czym i – przede wszystkim – za co przeszkolić tych 100 tys. ludzi. W obecnej sytuacji ten pomysł nie ma sensu. To marketing wyborczy, doprawiony magią wielkich liczb, które są wzięte z sufitu. Wydamy na to ogromne pieniądze, a w efekcie będziemy mieli tylko biologicznych operatorów karabinów – nic więcej – mówi ostro.
Jako członek zarządu Nadwiślańskiego Towarzystwa Strzeleckiego (NTS), Szymański zwraca uwagę, że jego organizacja bierze udział w konkursach organizowanych przez MON, mających na celu szkolenie rezerwistów. Posiadają własną strzelnicę i własnych instruktorów, co daje im możliwość realizowania „outsourcowanych” szkoleń na rzecz MON.
I co? Jak wskazuje, nie są w stanie „przerobić” tego, czego oczekuje MON.
– A nawet jeśli, to tacy ludzie będą potrafili strzelać, zakładać maskę, czytać mapy. Fajnie, ale co z tego? Oni nie wiedzą, jak współdziałać na poziomie plutonu, kompanii, nie mówiąc już o wyższych związkach. I to dotyczy tylko szkolenia podstawowego. A co ze szkoleniem specjalistów? Za 10 lat w Wojsku Polskim nie będzie specjalistów, bo odejdą do cywila ze względu na wiek. Dlaczego tym nie zajmuje się MON? Zamiast wydawać ogromne pieniądze na „model szwajcarski”, powinny one trafić na porządne szkolenia specjalistów, a ich realizację powinni kontrolować i rozliczać dowódcy jednostek, w których faktycznie się odbywają – irytuje się por. Szymański.
O tym samym mówią także inni rozmówcy XYZ, którzy niekoniecznie chcą występować pod nazwiskiem. Osoba zbliżona do jednej z sejmowych komisji zajmujących się bezpieczeństwem państwa na pytanie o pomysł obowiązkowej służby wojskowej tylko gorzko się uśmiecha.
– Cóż, wybory. I tak nikt nie będzie o tym pamiętał za dwa lata – mówi z smutnym uśmiechem nasz rozmówca.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden istotny aspekt. Poziom szkolenia regularnej armii w Polsce pozostawia wiele do życzenia. Na początku minionego roku mieliśmy kilka wypadków śmiertelnych na poligonach, kiedy wojsko ruszyło do bardziej intensywnych ćwiczeń. W marcu,podczas intensywnych ćwiczeń wojskowych doszło do kilku tragicznych wypadków. W marcu zginęło pięciu żołnierzy: dwóch wojskowych potrącił bojowy wóz piechoty (BWP) na poligonie w Drawsku Pomorskim, dwóch innych poniosło śmierć podczas ćwiczeń z materiałami wybuchowymi na poligonie w woj. śląskim, a podczas szkoleń wysokogórskich zginął żołnierz wojsk specjalnych.
– Jesteśmy w czarnej d…e. Mamy problem ze szkoleniem regularnej armii, a chcemy dodatkowo brać na głowę szkolenie 100 tys. przypadkowych ludzi? Powodzenia – mówi gorzko oficer zajmujący się szkoleniami w armii.

Główne wnioski
- Polskie siły zbrojne mają zbyt małe rezerwy. Premier Tusk wpadł więc na pomysł dodatkowych szkoleń wojskowych dla obywateli.
- Premier chciałby, aby co roku szkoliło się ok. 100 tys. ochotników.
- Eksperci wskazują liczne niedostatki projektu, w tym dublowanie istniejącej już Dobrowolnej Zasadniczej Służby Wojskowej oraz problemy z finansowaniem i logistyką.