W dzisiejszej NBA kluczowa jest defensywa – zarówno przed rzutami, jak i ciosami przeciwnika
W najlepszej lidze koszykarskiej świata nie brakuje kontrowersji. Przepychanki, prowokacje i bójki nie przyćmiły jednak pięknego basketu, jaki zaserwowała nam kilkukrotnie w minionym tygodniu Oklahoma City Thunder. Nie zakryły jednak też problemów defensywnych Knicks i 76ers. W kolejnej edycji naszego cotygodniowego cyklu rozkładamy na czynniki pierwsze grę tych drużyn.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jaki jest klucz do sukcesu Oklahoma City Thunder.
- Z czego wynikają problemy New York Knicks.
- Dlaczego obecną sytuację Philadelphia 76ers można nazwać beznadziejną.
Zazwyczaj kiedy w NBA następuje okres koszykarskiej posuchy – boiskowe zagrania nie powalają na kolana, popularne drużyny zawodzą, a znani zawodnicy są kontuzjowani – media skupiają się na sprawach spoza boiska, żeby podkręcić zainteresowanie kibiców. Tworzone są wszelkiego rodzaju narracje w rodzaju „musicie to obejrzeć, bo oni się nie lubią z takiego lub innego powodu”. Brzmi infantylnie, ale się sprawdza. Kto nigdy nie kliknął w sensacyjny artykuł, którego tytuł zaczynał się „Dramatyczne wydarzenia w…”, niech pierwszy rzuci… piłką.
Zdarza się jednak i tak, że o kontrowersje nikt się nie prosi, one po prostu się pojawiają. Dla dziennikarzy to istne eldorado. Mogą przyciągnąć zainteresowanie odbiorców sensacyjnymi wydarzeniami, po czym zaserwować im dawkę wartościowych analiz i pogłębionych treści. Tak więc: uwaga, uwaga: raper Drake pokłócił się z Demarem Derozanem, Jeremy Sochan zaliczył przepychankę z Jadenem McDanielsem, a Joel Embiid wymierzył sprawiedliwość dziennikarzowi i został ukarany. O tym już za chwilę, bo najpierw…
Niebo
Oklahoma City Thunder
Kto oglądał film „Czas Krwawego Księżyca”, ten wie, jak pięknym i nietypowym miejscem jest stan Oklahoma leżący w samym centrum USA. Nawet ze zdjęć pięknych dzikich pól i lasów, szczególnie z rejonów parków narodowych Black Mesa czy Sequoyah Bay, bije niesamowity spokój, który niegdyś odczuwała rdzenna ludność Ameryki, przymusowo przesiedlona tam z rejonów dzisiejszego stanu Kansas. Często mówi się, że Oklahoma jest nudnym stanem, w którym nic się nie dzieje.
Ironiczne jest to, że w najnudniejszym stanie gra najbardziej energiczna i ekscytująca drużyna w lidze – Oklahoma City Thunder, która powstała w 2008 r. Jej specjalnością jest agresywna, dynamicznie przesuwająca się obrona, której głównym zadaniem jest odcięcie przeciwnikom drogi do pola trzech sekund znajdującego się pod koszem. Założenie jest takie, że jeśli przeciwnik ma już rzucić, to niech zrobi to z dystansu. Będzie na tyle zmęczony z powodu szybkiej gry ofensywnej Thunder, że nieraz zadrży mu ręka.
Taktyka dotychczas sprawdza się znakomicie. Zespół z tzw. OKC zaczął sezon od siedmiu zwycięstw, z czego każde z dwucyfrową przewagą punktową nad przeciwnikiem. Idzie mu tak dobrze, że trener czasem już w trzeciej kwarcie meczu wpuszcza rezerwy. Mocno przez to spadły statystyki liderom, którzy zamiast 40 minut spędzają na boisku około 30. Wielu dziennikarzy typowało przed sezonem, że Shai Gilgeous-Alexander, gwiazda Thunder, będzie zdobywał średnio ponad 30 punktów na mecz, dzięki czemu wygra nagrodę MVP. Zdobywa jednak tylko 26, bo więcej nie musi…
W momencie pisania tego tekstu Thunder mają tylko jedną przegraną, z Denver Nuggets, którym dali sobie wrzucić aż 124 pkt. Spotkanie nieco pogorszyło kluczową statystykę w kontekście tej drużyny, jednak nadal jest imponująca. W tym sezonie przeciwnicy Thunder rzucają średnio 99,4 pkt na mecz, najmniej w lidze. Ponadto trafiają najmniej rzutów za dwa i za trzy punkty. Mają też najniższą skuteczność rzutów spod kosza i drugą od końca zza łuku. Warto zauważyć, że to przy stosunkowo dużej liczbie prób, bo Thunder jest w środku stawki pod względem liczby rzutów oddawanych przez przeciwnika w jednym meczu.
Kluczem do sukcesu jest wyjątkowa uniwersalność zawodników występujących w biało-niebieskich koszulkach z pomarańczowymi akcentami. Do dyspozycji trenera Marka Daigneaulta jest sześciu niskich, ale bardzo silnych i zwinnych graczy (młodzi wychowankowie Shai Gilgeous-Alexander, Jalen Williams, Luguentz Dort, Cason Wallace, Aaron Wiggins oraz nabyty niedawno weteran Alex Caruso) oraz dwóch mobilnych wysokich (a w zasadzie jeden, Chet Holmgren, bo ściągnięty z Knicks Isaiah Hartenstein ma kontuzję). Ekipa z Thunder jest świetnie zorganizowana, niczym pluton wojskowy i też podobnie jak wśród żołnierzy nie ma w niej miejsca na samolubność i gwiazdorstwo. W OKC nie ma stałej pierwszej piątki – mecze zaczynają zazwyczaj zawodnicy, którzy umiejętnościami defensywnymi dobrze pasują do zawodników ofensywnych przeciwnika. Nikt się na to jeszcze nie obraził.
Czyściec
New York Knicks
Wspomnieliśmy Isaiaha Hartensteina, który po dwóch latach odszedł z Knicks, bo w Oklahomie zaoferowano mu lepsze pieniądze. Thunder pozyskali go, by wzmocnić defensywę, tymczasem i bez niego idzie im znakomicie. Natomiast w Nowym Jorku wyraźnie odczuwają jego brak. Drużyna kierowana przez Toma Thibodeau, trenera znanego przede wszystkim jako defensywnego eksperta, nagle nie jest w stanie powstrzymać ofensywy nawet przeciętnych przeciwników.
W ubiegłym roku mimo kontuzji Knicks zaliczyli świetny sezon zasadniczy i udało im się dojść do drugiej rundy fazy playoff. Menadżerowie postanowili zagrać vabank, wejść w tryb „win now”, priorytetyzujący sukcesy w krótkim terminie. Dokonano istotnych zmian personelu. Najpierw pożegnano Hartensteina, potem oddano Bogdanovica i wiele praw do wyboru młodych zawodników w kilku kolejnych loteriach draftu w zamian za Mikala Bridgesa z Brooklyn Nets, a na koniec przypieczętowano zmiany najgłośniejszą wymianą: oddano Randle’a i DiVincenzo, dwie gwiazdy za Karla-Anthony’ego Townsa z Minnesoty Timberwolves.
Ta ostatnia wymiana jest szczególnie ważna. Julius Randle przez lata był filarem Knicks, a mimo to nie do końca widziano dla niego miejsce w drużynie w kolejnych latach. Po pierwsze nie rzuca świetnie za trzy, po drugie ma tylko 2,03 m wzrostu (a Knicks potrzebowali kogoś wyższego po odejściu mierzącego 2,13 m Hartensteina), a po trzecie jego kontrakt zbliżał się ku końcowi, więc to ostatni gwizdek, by się za niego z kimś wymienić. Padł wybór na Townsa, którzy rzuca lepiej, jest wyższy i ma długi kontrakt, a na dodatek jest młodszy. Czy handel zawodnikami Knicksów można nazwać sukcesem? Za wcześnie wyrokować, bo przy tylu zmianach personelu potrzeba czasu, by drużyna się zgrała. Towns w ataku często bierze sprawy w swoje ręce, z dobrym skutkiem.
Widać jednak pierwsze niepokojące sygnały, wskazujące na potencjalnie nowe, trudne do zwalczenia problemy nowego oblicza nowojorczyków. Pomijając oczywistą statystykę – przegrali cztery z siedmiu meczów i dali się zaskoczyć słabym Hawks i Rockets – w oczy kłuje tempo gry, pod którego względem Knicks są najsłabsi w lidze, na co wskazuje wskaźnik „pace” przygotowany przez NBA. Ponadto długo zwlekają z rzutem: są na pierwszym miejscu pod względem rzutów między 17 a 20 sekundą akcji (która może trwać maksymalnie 24 sekundy) i na drugim w ostatnich 4 sekundach. Często rezygnują z dobrych rzutów, licząc na lepsze (jak na filmiku poniżej), po czym zmuszeni są grać 1 na 1. To powoduje nie tylko rzuty ze słabszych pozycji, ale i straty.
Największym problemem jest jednak defensywa. Z uwagi na atletyczność większości graczy, w NBA popularny jest styl obrony „switch” oparty na zmianie krycia, kiedy istnieje taka konieczność. Oznacza to, że na początku akcji mały gracz kryje małego, a duży dużego, jednak po kilku podaniach przeciwnika lub postawionej zasłonie następuje zmiana, przez co duży kryje małego itd. W takim układzie Karl-Anthony Towns (który ma ksywkę KAT od swoich inicjałów), znakomity zawodnik, znany jednak głównie z zagrań ofensywnych, nie radzi sobie najlepiej, bo dość wolno przesuwa się na nogach i wykorzystują to zwinni przeciwnicy, sprytnie znajdujący drogę do kosza.
Widać to nie tylko gołym okiem na boisku, ale też na papierze: przeciwnicy Knicks w tym sezonie mają prawie 59 proc. skuteczności rzutów za dwa punkty. Trenerowi Thibodeau, znanemu z dość obsesyjnego podejścia do sportu i statystyk, na pewno ten numerek śni się po nocach. Pomóc może powrót po kontuzji Mitchella Robinsona i Preciousa Achiuwy, dwóch kontuzjowanych „big menów”, którzy w czasach świetności siali postrach pod koszami nowojorskiej Madison Square Garden. Kiedy jeden z nich będzie występował w tym samym momencie na boisku z Townsem, to najprawdopodobniej zakryje jego braki defensywne. Tak wskazują dane historyczne – Minnesota Timberwolves, poprzedni klub zawodnika zaczął grać o wiele lepiej, kiedy przesunął go na pozycję „4″, czyli uczynił go drugim wysokim, by rolę głównego gracza wysokiego, tzw „centra”, objął Rudy Gobert, mierzący 2,16 m Francuz. Z takim gigantem pod koszem mijający Townsa na obwodzie mali przeciwnicy zadawali drużynie mniej bolesne ciosy, bo obawiali się bloku.
Piekło
Philadelphia 76ers
W NBA gra 30 zespołów, a drużyna z miasta „braterskiej miłości” jest, w średnim ujęciu, w trzeciej dziesiątce pod względem: oddawanych rzutów, trafianych koszy, skuteczności rzutów za dwa i trzy punkty oraz liczby asyst. Defensywa jest równie słaba i idealnie kwituje ją aż 50-procentowa, czyli najwyższa w lidze skuteczność rzutów przeciwnika (57,8 proc. za dwa i 39,5 proc. za trzy).
Drużyna zaczęła sezon bez dwóch gwiazd, Joela Embiida i Paula George’a (pozyskanego latem z Los Angeles Clippers), więc prowadzić ją do zwycięstwa musiał dwojący się 24-latek, Tyrese Maxey. George niedawno wrócił, ale w pierwszym meczu po kontuzji miał więcej strat niż asyst. Kiedy już się poprawił w kolejnym spotkaniu, to kontuzji wykluczającej z gry na co najmniej miesiąc uległ Maxey. Tzw. Philly znowu musi sobie radzić na parkiecie z jednym członkiem triumwiratu Embiid-Maxey-George. Jak długo? Och, to temat wielu rozmów.
Od kilku lat NBA walczy z zespołami, które oszczędzają siły zawodników. Jeżeli zawodnik jest zdrowy, to musi grać (za to płacą kibice na hali i przed telewizorami), a jeśli nie, to drużyna musi podać powód absencji i czas, w którym należy się spodziewać jej zakończenia. Za niespełnienie tego wymogu przyznano właśnie 76ers karę 100 tys. dolarów. Nie wiadomo bowiem, co dokładnie dolega Embiidowi i kiedy wróci.
Pochodzący z Kamerunu zawodnik borykał się w ubiegłym sezonie z urazem kolana. Wrócił na fazę playoff, w której występował z dużą metalową ortezą na nodze ewidentnie wskazującą, że kontuzja nie została w pełni zaleczona. Mimo to około dwa miesięcy później Embiid wystąpił na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu, reprezentując USA. Wygląda na to, że to tylko pogorszyło jego sytuację zdrowotną, bo od finałowego spotkania olimpiady nie było nam dane oglądać go na boisku.
Budzi to frustrację włodarzy ligi, ale też fanów 76ers. I tak byli stosunkowo cierpliwi, bo ich kluczowy zawodnik z powodu urazów ominął 45 proc. meczów w swojej już prawie 10-letniej karierze, którą w całości spędził w Filadelfii. Nastroje zrobiły się na tyle trudne, że przeciwko lokalnej gwieździe obrócili się reporterzy lokalnych gazet. Jednego jednak trochę za bardzo zaślepiła złość…
Psst, o tym się mówi…
Marcus Hayes, dziennikarz Philadelphia Inquirer, napisał tekst, w którym skrytykował Joela Embiida za to, że nie gra dla lokalnej drużyny, a znalazł siłę na występy na Igrzyskach. W nieudolnej próbie analizy osobowości zawodnika nawiązał do faktu, że ten nazwał swojego syna Arthur na cześć zmarłego kilka lat temu tragicznie brata. Nie ma sensu przytaczać całego wątku, szczególnie, że autor już go usunął. Zanim jednak zdążył to zrobić, przeczytał go zawodnik 76ers.
Kilka dni temu w szatni po jednym z meczów 76ers niedysponowany Joel Embiid miał szansę odwdzięczyć się Hayesowi za artykuł. Jak donoszą świadkowie, po krótkiej kłótni popchnął go i posłał na deski. Ten nie zdecydował się na rewanż, i słusznie, zważywszy na wyższą kategorię wagową przeciwnika. NBA szybko odnotowała incydent i wlepiła Embiidowi karę zawieszenia na trzy mecze bez płacy – dość symboliczną, zważywszy na kontuzję zawodnika i pokaźny stan konta, ale chyba o to chodziło, bo agresja była przynajmniej częściowo uzasadniona.
Inną drogę rozwiązania konfliktu z dziennikarzem wybrał Kevin Durant. Stephen A. Smith w jednym z odcinków emitowanego codziennie w tygodniu na ESPN programu „First Take”, powołując się na anonimowe źródła, stwierdził, że większość zawodników i trenerów w NBA wie, iż Durant nie ma umiejętności przywódczych. Zawodnik odpowiedział w wywiadzie dla „The Athletic” stwierdzeniem, że wszyscy wiedzą, iż Smith nie korzysta z rzetelnych źródeł i jest klaunem.
Konfliktów zawodników z dziennikarzami można się jeszcze spodziewać, bo jedni grają, a drudzy o tej grze opowiadają, ale z raperami? Na meczu Toronto Raptors z Sacramento Kings zawitał Drake, wielokrotny zwycięzca nagrody Grammy, który jest też znanym fanem kanadyjskiej drużyny. Zdecydował się pojawić na hali w związku z uroczystością zawieszenia baneru z numerem Vince’a Cartera, legendy Raptors. W studiu lokalnej telewizji został zapytany, czy baner Demara Derozana, byłego zawodnika Raptors, który gra w Kings, czyli drużynie gości tego wieczora, też zostanie podniesiony w Toronto. Odpowiedział, że nie, a jeśli to się stanie, to się wespnie pod kopułę i zdejmie baner. Skąd ta wrogość? Otóż:
– na początku 2024 r. Drake miał raperską potyczkę z Kendrickiem Lamarem, którą zdaniem wielu przegrał
– w teledysku do „Not Like Us” skierowanym przeciwko Drake’owi pochodzący z Compton Kendrick Lamar wspomniał o swoim krajanie, Demarze Derozanie, który też wystąpił w teledysku
– kanadyjski raper wziął to do siebie i dlatego tak odpowiedział na pytanie o baner, po czym dodał, że Derozan jest głupkiem
– w trakcie meczu widać było, jak zasiadający przy linii bocznej Drake obraził pod nosem przechodzącego obok Derozana, po czym posyłał mu groźne spojrzenia
– Sacramento Kings wygrali mecz, a po meczu Derozan powiedział, że Drake będzie musiał się wysoko wspiąć, aby zdjąć baner
Na równie gorącą wymianę nieuprzejmości liczyły niektóre media, które podkręcały emocje przed meczem Celtics – Warriors. Spotkanie nazywano meczem zemsty, rzekomo Jaysona Tatuma, zawodnika Celtics, na trenerze Warriors. Kerr, były zawodnik m.in. Chicago Bulls i San Antonio Spurs, latem pełni funkcję trenera kadry USA. To on w Paryżu poprowadził Stany to olimpijskiego złota, natomiast dokonał tego w głównej mierze bez Tatuma, który większość spotkań przesiedział na ławce, mimo że dopiero co został mistrzem NBA.
Już przed meczem wszystko wskazywało na to, że nie będzie tak pikantnie, jak by tego chcieli mediowi łowcy klików. Steve Kerr przekonywał, że jest mu przykro i nie była to dla niego łatwa decyzja, by rzadko wstawiać Tatuma na Igrzyskach, ale tego wymagała sytuacja i ostatecznie rozliczany jest z wyniku, a ten był dobry. Tatum mówił, że to dla niego zwykły mecz i nic więcej. I rzeczywiście, ponownie zagrał piękne spotkanie (zdobył 32 pkt), ale przegrał przez niemoc kolegów z drużyny. Po meczu całą sprawę skwitował dobitnie.
Wyjątkowo godna podziwu jest stoicka postawa Jaysona Tatuma. Nie tylko media, ale i zawodnicy próbują wycisnąć z niego chociaż trochę złości, ale ten się nie daje. Powstrzymał się przed reakcją nawet wtedy, kiedy cios zadał mu były kolega z drużyny.
Dał się za to sprowokować nasz rodak, Jeremy Sochan i na wykonaną przez przeciwnika dźwignię odpowiedział rzutem rodem z Judo. Na szczęście udało mu się dość szybko uspokoić i obyło się bez kontuzji… której i tak zawodnik Spurs doznał niedługo później. Konieczna była operacja kciuka, która przebiegła pomyślnie.
Na koniec bonusowy filmik. Tydzień temu rozpisaliśmy się na temat młodego składu San Antonio Spurs i tego, jak gra tej drużyny to „światowej klasy zagrania przeplatane zabawą w piłka parzy” rodem ze szkolnego wf-u. Tym razem musimy zwrócić uwagę na akcję zaliczaną do tej drugiej kategorii.
Statystyka tygodnia
9-0
Taki w momencie pisania tekstu mają bilans zwycięstw i porażek Cleveland Cavaliers, których grę chwaliliśmy w poprzedniej edycji Rzutu za ocean.
Główne wnioski
- Oklahoma City Thunder to obecnie jedna z najmocniejszych drużyn w lidze, zawdzięczająca sukcesy dobrej obronie, dostosowującej się do ofensywy przeciwnika.
- New York Knicks pozyskując Karla-Anthony’ego Townsa zgubili swoje defensywne DNA, które czyniło ich postrachem na wschodzie.
- Philadelphia 76ers w zeszłym roku była jednym z lepszych zespołów w lidze, a teraz mimo że pozyskała Paula George’a, dotychczasową gwiazdą Los Angeles Clippers, to walczy o przetrwanie przez kontuzje