Sprawdź relację:
Dzieje się!
Biznes

Wackerbeck (Strategy&): Bez Niemiec będzie trudno na nowo rozpędzić europejską gospodarkę. Na razie nie widzę powodów do optymizmu (WYWIAD)

Musimy zacząć traktować bezpieczeństwo energetyczne jako priorytet. Jesteśmy uzależnieni w tej kwestii od innych państw. Do tej pory ta zależność nie miała dużego znaczenia, ale staje się kluczowa, gdy zaczyna dziać się coś złego na świecie – uważa Philipp Wackerbeck, globalny szef ds. usług finansowych w Strategy& (grupa PwC). Mówi też o europejskich stress-testach oraz potrzebie budowania dużych i silnych europejskich banków.

Philipp Wackerbeck ze Strategy& uważa, że Europa potrzebuje dużej liczby inwestycji, zwłaszcza finansowanych kapitałem prywatnym (Fot: PwC Strategy& (Germany) GmbH)
Philipp Wackerbeck ze Strategy& uważa, że Europa potrzebuje dużej liczby inwestycji, zwłaszcza finansowanych kapitałem prywatnym Fot: PwC Strategy& (Germany).

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Czy europejskie banki są bardziej odporne na gospodarcze i rynkowe zawirowania.
  2. Dlaczego UE potrzebuje dużych paneuropejskich banków i co ma do tego stanowisko EBC.
  3. Dlaczego transformacja energetyczna pozostanie jednym z kluczowych projektów UE.

Piotr Sobolewski, XYZ: 20 stycznia Europejski Urząd Nadzoru Bankowego (EBA) i Europejski Bank Centralny (EBC) rozpoczęły test warunków skrajnych sektora bankowego (ang. stress-test). Czy sektor udowodni, że jest odporny na gospodarcze i rynkowe zawirowania?

Philipp Wackerbeck, globalny szef ds. usług finansowych w Strategy& (grupa PwC): Tak, myślę, że banki zrobiły przez ostatnie 10-12 lat duży postęp, dzięki czemu możemy dziś powiedzieć, że sektor bankowy jest dość odporny na ewentualne ryzyka.

Stress-testy sprawdzają, jak banki poradzą sobie w trzyletniej perspektywie w zależności od realizacji różnych scenariuszy [bazowego i skrajnego – red.]. Banki są w dużo lepszej pozycji startowej niż dekadę temu. Mają zarówno wyższe kapitały własne, jak i wyższą rentowność prowadzonego biznesu, co pozwala im skutecznie mierzyć się z ewentualnymi stratami kredytowymi, czy obniżką oceny ratingowej.

Myślę, że tę odporność widzieliśmy już w 2023 r., kiedy w USA upadł Silicon Valley Bank, a w Europie problemy miał szwajcarski Credit Suisse [ostatecznie przejęty przez konkurenta, UBS – red.]. W tym czasie inwestorzy w unijnych bankach nie czuli presji, nie było też nacisków na banki (ang. bank run), by wypłacać masowo depozyty.

Jakie byłoby największe ryzyko dla działalności banków w Unii Europejskiej? Skrajny scenariusz tegorocznego stress-testu mówi o geopolitycznych napięciach, czy kolejnej fali protekcjonizmu?

To niepewność związana z sytuacją geopolityczną. Nie mam tu na myśli wojen, czy wybuchów pandemii, raczej stałe napięcie, które wpływa na zmianę wielu innych trendów i zjawisk, np. poprzez deglobalizację i wojny handlowe, ograniczające współpracę gospodarek i tym samym zmniejszające skalę handlu międzynarodowego.

Takie tendencje mają wpływ na dwie rzeczy: podnoszą inflację i spowalniają wzrost gospodarczy. Wysoka inflacja wpływa z kolei na konieczność utrzymywania wysokich stóp procentowych w czasie, gdy potrzebne byłoby ich obniżenie, ze względu na niskie tempo wzrostu PKB.

Do tego trzeba dodać, że w skali globalnej Chiny nie rozwijają się już tak szybko jak w przeszłości. Z kolei Europa musi rozwiązać problem powolnego wzrostu. Dotyczy to głównie Niemiec, bo bez nich, trudno na nowo rozpędzić europejską gospodarkę.

Polskie banki – Pekao i PKO BP – mają dobre doświadczenia w stress-testach. Od lat plasują się w czołówce banków najmniej dotkniętych skrajnym scenariuszem. Czy teraz może być podobnie?

Do tej pory był wyraźny podział na północ i południe Europy. Pierwsza była zwykle mniej rentowna, ale miała niższe straty kredytowe i odsetek niespłacanych na czas kredytów (NPL), na południu było odwrotnie. Teraz widzimy, że sytuacja się zmieniła i np. w Niemczech mamy problem z kredytami NPL, choć nie doświadczały one wcześniej takich problemów w dużej skali.

Z tej perspektywy Polska wydaje się dość atrakcyjnym rynkiem. Jest bardzo dochodowa, do tego ma bardzo dużą bazę kapitałów własnych. Zagrożeniem może być jednak fakt, że Polska jest zależna od Niemiec, które są przecież jej największym partnerem handlowym. W efekcie Polska zostanie wciągnięta w jakiś szerszy negatywny scenariusz. Trzeba na to uważać.

Wspominał pan o problemach gospodarki niemieckiej. Z czym ona się w zasadzie teraz mierzy?

Czekamy na wybory do parlamentu, które odbędą się 23 lutego 2025 r. To dobra wiadomość dla gospodarki, bo poprzedni rząd nie był chętny ani zdolny do naprawiania problemów strukturalnych. Fundamentalne reformy są potrzebne, zarówno na rynku pracy, jak i w wydatkach socjalnych, czy narzędziach pozwalających rozruszać inwestycje.

Dziś myślę, że Niemcy mogą i powinny inwestować dużo więcej, ale trzeba to zrobić w sposób przemyślany, celować inwestycje w infrastrukturę, cyfryzację, czy edukację. Trzeba też inwestować w przemysł obronny, a to nie jest łatwe, bo przez ostatnie 30 lat był on ograniczony. Jeśli to się nie zmieni to, Niemcy nadal będą zależne od USA. To jest bardzo ważne zadanie dla nowego rządu.

Jak rozpędzić takie inwestycje?

Debata publiczna w Niemczech koncentruje się na „hamulcu dłużnym” [dotyczącym zaciągania długu – red.] i czy go zwolnić. Jednakże uwolnienie „hamulca dłużnego” to nie jest magiczne rozwiązanie, które zażegna wszystkie problemy To raczej środek, który, nawet po przemyślanym użyciu, wywołuje nowe komplikacje.

Dużo ważniejszym ruchem jest przekierowanie większej ilości prywatnego kapitału do głównych obszarów transformacyjnych. Europa, zwłaszcza Niemcy potrzebują większego udziału kapitału prywatnego. Więcej inwestorów, zarówno indywidualnych, jak i instytucjonalnych musi zapewnić kapitał wzrostowy dla europejskich korporacji. Być może potrzebne będą inicjatywy finansowane przez państwo, żeby zachęcić więcej inwestorów indywidualnych. Tak się stało w Szwecji czy USA.

Niemcy mogą i powinny inwestować dużo więcej, ale trzeba to zrobić w sposób przemyślany, celować w inwestycje w infrastrukturę, cyfryzację, edukację i przemysł obronny

Niemcy rozumieją potrzebę strukturalnych zmian?

To jedno z kluczowych pytań. Pewnym problemem może być to, że ludziom żyje się dobrze, a wyborcy raczej decydują się na fundamentalne zmiany w sytuacjach bardziej negatywnych.

Drugie kluczowe pytanie powinno brzmieć: komu wyborcy ufają na tyle, by wierzyć, że rozwiąże on te problemy strukturalne? Widzimy obecną kampanię wyborczą i okazuje się, że partie polityczne naprawdę mało obiecują, co jest zupełną odwrotnością tradycyjnie prowadzonych kampanii. To kwestia czasu, żebyśmy się przekonali ile politycy, który obejmą władzę, mogą i chcą zrobić, by rzeczywiście poprawić sytuację w niemieckiej gospodarce.

Dziś wielu prezesów firm, czy banków w Niemczech jest optymistami, ale moim zdaniem nie ma ku temu wielu ekonomicznych powodów. Jest dużo więcej przyczyn, by być pesymistą. Jedyny plus jest taki, że zwykle Niemcy wychodziły z takich problemów silniejsze i tym razem tak też może być.

Czy inwestycje w transformacje energetyczną nadal będą kluczowe? Europa widzi przecież ruchy amerykańskich banków, które wycofały się z Net-Zero Banking Alliance (NZBA), czy Donalda Trumpa, który wycofuje się z porozumienia paryskiego.

Myślę, że to pozostanie jedną z najważniejszych kwestii dla Unii Europejskiej. Można ją podzielić na dwie części. Pierwsza to bezpieczeństwo energetyczne, które musimy zacząć wreszcie traktować jako priorytet. Trzeba się zastanowić, jak powinien wyglądać miks energetyczny, jak ma się zmieniać, biorąc pod uwagę rosnące zapotrzebowanie na energię, wynikającą m.in. z wykorzystania sztucznej inteligencji, czy wydobywania bitcoina.

Musimy wreszcie przestać traktować ten temat ideologicznie, jak to ma miejsce w Niemczech, które właśnie z powodów ideologicznych wycofały się z elektrowni jądrowych. Prawda jest taka, że jesteśmy dziś uzależnieni w tej kwestii od innych państw. Do tej pory ta zależność nie miała dużego znaczenia, ale staje się kluczowa,  gdy zaczyna się dziać coś złego na świecie.

Jesteśmy dziś uzależnieni w kwestii bezpieczeństwa energetycznego od innych państw. Do tej pory ta zależność nie miała dużego znaczenia, ale staje się kluczowa, gdy zaczyna się dziać coś złego na świecie

Jak to zmienić? Chodzi o jakieś wielkie inwestycje w farmy wiatrowe albo panele fotowoltaiczne?

Nie ma na to prostej odpowiedzi. Wszystko rozbija się o zdefiniowanie właściwego miksu energetycznego, który zrównoważy konkurencyjne cele. Bezpieczeństwo energetyczne i ceny energii stały się od niedawna bardzo ważnym czynnikiem przy planowaniu długoterminowych inwestycji i przed nami jest potrzeba stworzenia realnych, możliwych do wdrożenia rozwiązań.

Mówił pan o dwóch czynnikach. Jaki jest ten drugi?

To działania mające na celu ograniczenie wpływu zmian klimatu. W tej sprawie jestem większym optymistą, a sprawa nie jest tak czarno-biała jak przedstawia to nowa administracja USA. Widzę, że na świecie postrzega się Europę jako pozytywny przykład podejmowania działań związanych z klimatem, jednocześnie dane reasekuratorów pokazują, że już teraz zmiany klimatyczne mają duży negatywny wpływ na globalne rynki.

Jeśli chodzi o wycofanie się amerykańskich banków z NZBA, to pamiętajmy, że w dużych i ważnych stanach USA jak Kalifornia, czy Nowy Jork, banki muszą nadal spełniać wymogi związane choćby z ESG, bo to właśnie od stanów, a nie rządu federalnego zależy taka decyzja. Jeśli nie spełniasz tych kryteriów, nie możesz świadczyć usług z zakresu bankowości.

Wróćmy do bezpieczeństwa energetycznego. Czy banki są potrzebne do realizacji tego planu?

Niemcy są zależne od międzynarodowego wolnego handlu, a jeśli to się zmieni, to będą musiały się dostosować. Na pewno korzystne dla Europy jest to, że dwie trzecie handlu odbywa się w Europie. W efekcie np. Węgry mają większą wartość handlu z Niemcami niż np. Japonia.

Najlepszym sposobem na poprawę bezpieczeństwa energetycznego jest po prostu silna Europa, która pozwoli uzyskać lepszą pozycję w tym rozdrobnionym świecie – między USA a Chinami. Im będziemy silniejsi jako Europa, tym lepiej, i każdy kraj, nie tylko Niemcy, muszą mieć w tym duży wkład. Banki muszą odegrać ważną rolę w realizowaniu tych planów.

Aby to było możliwe, potrzebujemy silnych banków, a to z kolei wymaga paneuropejskich fuzji i połączeń. Jak budować duże banki?

W ostatnich latach wzrosła ta świadomość. Tylko takie banki będą zdolne stawić czoła bankom amerykańskim, które zdominowały globalny krajobraz, ale i przewodzą transakcjom w Europie. Wystarczy spojrzeć na transakcje na rynkach kapitałowych, na bankowość inwestycyjną, wszystko, co pomaga gospodarce rosnąć. Potrzebujemy silnych banków w Europie, które byłyby tu w strategicznym momencie wzrostu potrzeb inwestycyjnych.

Myślę, że w ostatnich latach położono podwaliny pod to, aby umożliwić paneuropejskie fuzje i przejęcia w tym sektorze. Jedną z takich kwestii jest stanowisko EBC, dotyczące rozpoznawania ujemnej wartości firmy [ang. badwill, sytuacja, gdy firma jest nabywania poniżej swojej wartości księgowej – red.]. Chodzi o to, że w takiej sytuacji bank jest zobowiązany rozpoznać badwill przez rachunek zysków i strat, co prowadzi do jednorazowego korzystnego wpływu na wynik. EBC latami był przeciwny tej praktyce, ale podczas pandemii COVID-19 zmienił podejście. Dlatego, tak długo, jak bank ma niską wycenę i jest przejmowany poniżej wartości księgowej, przejmujący ma duży bodziec finansowy, aby doprowadzić do takiego przejęcia.

Przykład UniCreditu i niemieckiego Commerzbanku pokazuje, że kluczową przeszkodą są interesy poszczególnych rządów, niechęć do tego, by jeden z liderów w danym kraju był w rękach grupy bankowej z innego państwa.

Nie mogę komentować poszczególnych transakcji, a tylko odnieść się do ogółu takich sytuacji. Kluczowe jest przekonywanie interesariuszy, że taka transakcja ma duży sens i się opłaca. Powinna się ona wydarzyć, jeśli zalety przewyższają wady i, gdy nie ma fundamentalnych przeszkód.

EBC latami był przeciwny rozpoznawaniu ujemnej wartości firmy w razie przejęcia, ale zmienił podejście. Tak długo, jak bank ma niską wycenę i jest przejmowany poniżej wartości księgowej, przejmujący ma duży bodziec finansowy, by doprowadzić do przejęcia

Jednak będą, bo są oczekiwane przez część elektorów, zwłaszcza tuż przed wyborami i zwłaszcza gdy mówimy o bankach z TOP3 sektora. Czy da się w jakiś sposób ograniczyć wpływ polityki na tego typu transakcje?

Wpływ polityków na procesy rynkowe, historycznie nie jest zbyt pomocny. Jednak rządy państw, gdy są interesariuszami – mają prawo i potrzebę, by przedstawić swoją perspektywę.

A może do bycia bardziej konkurencyjnym i większym nie trzeba wcale paneuropejskich fuzji, ale bardziej liberalnych regulacji dla sektora bankowego?

To ciekawe pytanie, bo pamiętam, że już pięć, sześć lat temu dyskusja o tym, że wprowadzanie nowych regulacji wynikających z kryzysu finansowego, musi się kiedyś skończyć. Niestety nigdy to nie nastąpiło. Myślę, że wielu się zgodzi, że te regulacje poprawiły odporność sektora bankowego. Jednocześnie znacząco wpłynęły one negatywnie na konkurencyjność europejskiego sektora bankowego wobec reszty świata. Najlepszą ochroną dla banku jest zrównoważony dochodowy model biznesowy absorbujący niektóre wstrząsy, które coraz częściej obserwujemy.

Musimy się zastanowić nad skalą i zakresem regulacji, możliwe, że potrzebujemy mniejszej, ale częściowo lepszej regulacji. Przeregulowanie sektora nie pomaga – widzimy sporo biznesów uciekających od wysoko regulowanego sektora bankowego do mniej lub w ogóle nieregulowanych rynków. To może krótkoterminowo zwiększyć odporność sektora bankowego, ale nie odporność całego ekosystemu finansowego.

Czyli regulacje przeszkadzają?

Unia jest dziś nadmiernie zbiurokratyzowana, instytucje raportują mnóstwo spraw, które nie zawsze są użyteczne czy istotne. I to właśnie jest różnica między UE a Stanami Zjednoczonymi. Za oceanem instytucje też raportują wiele kwestii, ale dostają od nadzorców dużo informacji zwrotnej, więc wiedzą, jaki jest użytek z danych, które przekazują. Świetnym przykładem jest raportowanie związane z ESG i dyrektywą CSRD [w zakresie zrównoważonego rozwoju – red.]. Według wielu banków Unia przesadziła w zakresie tej regulacji.

Myślę zatem, że w Unii powinniśmy być bardziej uważni przy tworzeniu nowych regulacji, a także bardziej krytyczni przy przeglądach tych, już istniejących. Za dużo uwagi poświęcamy tworzeniu nowych regulacji nakładających nowe obowiązki, przez co instytucje finansowe muszą włożyć dużo pracy w to by, te regulacje spełniać. Zatrudniają więcej ludzi, nie po to, by zwiększać biznes i inwestycje, ale by spełniać te wszystkie nałożone na sektor wymogi.

Co się stanie, jeśli nie powstaną europejskie czempiony bankowe?

Inne banki zaczną pełnić kluczową funkcję w finansowaniu międzynarodowym. Chodzi nie tylko o banki amerykańskie, ale też chińskie, czy południowo-koreańskie. Już teraz widzimy statystyki, z których wynika, że rola europejskich banków w finansowaniu systematycznie spada. W wielu obszarach bankowość staje się coraz bardziej grą na skalę, chociażby w ogromnych nakładach na cyfrową transformację. Banki potrzebują wystarczających mocy inwestycyjnych, żeby spełnić te wymagania i zmodernizować ich istniejące systemy.

Jeśli spojrzymy na środki wydane na systemy informatyczne w amerykańskich bankach, 60 proc. jest przeznaczone na modernizację, a 40 proc. na bieżącą obsługę transakcji. W Europie tylko 30 proc. trafia na modernizację systemów. Sprawia to, że przepaść technologiczna się pogłębia, co ma negatywne konsekwencje dla konkurencyjności europejskiego sektora bankowego.

W Unii za dużo uwagi poświęcamy tworzeniu nowych regulacji nakładających nowe obowiązki, a instytucje finansowe muszą włożyć dużo pracy, by te regulacje spełniać. Zatrudniają więcej ludzi, nie po to, by zwiększać biznes, ale by spełniać wymogi

Skoro już o regulacjach mowa to nie sposób nie zapytać o unię bankową. Przez konflikt poszczególnych krajów, nadal nie ukończyliśmy trzeciej fazy, czyli Europejskiego Systemu Gwarantowania Depozytów (EDIS). Czy to w ogóle jest dziś potrzebneczy byłoby nadmierną regulacją?

To pytanie pozostaje przedmiotem wielu dyskusji i jest sporo sensownych argumentów po obu stronach. Jeśli naprawdę chcemy integrować, skalować i wzmacniać europejski sektor bankowy, to ważne jest, by ten cel osiągnąć. Jednakże rozumiem też perspektywę przeciwników EDIS.

Banki to jedno, ale od lat toczą się prace nad unią rynków kapitałowych. Czy to jest potrzebne?

Tak, zdecydowanie potrzebujemy silniejszych i bardziej zintegrowanych rynków kapitałowych. Obecnie finansowanie w Europie opiera się w dużej mierze na bankach i tylko na nich. Musimy zaangażować innych inwestorów, żeby sfinansować dwie ważne transformacje: tę zrównoważoną oraz transformację historycznego europejskiego modelu ekonomicznego. Żeby tego dokonać, potrzebujemy lepiej działających rynków sekurytyzacji, więcej prywatnego kapitału musi trafić na rynek, zwłaszcza rynki akcji. Trzeba zachęcić ludzi do inwestycji swoich oszczędności w rynki kapitałowe. Aby to się stało, potrzebujemy zachęt podatkowych jak w Szwecji czy USA – między innymi te rekomendacje zostały zawarte w zeszłorocznych raportach Mario Draghiego i Christiana Noyera.

A potrzebujemy do tego tworzenia nowych paneuropejskich produktów? Przykład PEPP (indywidualny produkt emerytalny), którego jedynego dostawcą w Unii jest słowacki Finax pokazuje, że wizja regulatorów nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości.

Faktycznie, były próby stworzenia przez Komisję Europejską schematu dla paneuropejskich produktów inwestycyjnych czy emerytalnych, ale ten pomysł nie zdobył zbyt dużego zainteresowania ze strony rynku. Jednym z powodów była nadmierna regulacja, a w pewnych krajach system ochrony konsumenta, który jest kosztowny i ogranicza atrakcyjność produktów.

Prosta odpowiedź jest taka, że tego typu produkty emerytalne powinny być proste, wyprodukowane w opłacalny sposób i powinny przynosić jasne korzyści dla klientów. Tak jak widzimy w innych krajach, jeśli rząd stworzy system pozytywnych zachęt, na pewno wpłynie to też na szerszą adaptację rynkową.

Czy są jakieś powody, by optymistycznie patrzeć naprzyszłość gospodarczą Unii Europejskiej?

Tak, mamy świetnych ludzi, dużo kapitału, który po prostu musi być inaczej rozlokowany. Jesteśmy atrakcyjnym punktem dla ludzi spoza Europy, którzy mogą tu np. lokować pieniądze. Może nie będziemy już jednym z najszybciej rosnących miejsc na świecie, ale liczę, że pozostaniemy jednym z najlepszych miejsc, gdzie warto być. Musimy po prostu przezwyciężyć kilka aktualnych wyzwań.

Główne wnioski

  1. Europejskie banki mogą udowodnić w najbliższych stress-testach wyższą odporność na gospodarcze i rynkowe zawirowania. Ich punkt startowy jest dużo lepszy niż dekadę temu. Mają zarówno wyższe kapitały własne, jak i wyższą rentowność biznesu.
  2. W niedzielę odbędą się w Niemczech wybory do Bundestagu. To dobra wiadomość dla gospodarki, bo poprzedni rząd nie był chętny, ani zdolny do naprawiania problemów strukturalnych. Niemcy mogą i powinny inwestować dużo więcej, zwłaszcza w cyfryzację, energetykę i obronność.
  3. Nadmierne regulacje ograniczyły konkurencyjność europejskich banków. Co więcej, pogłębia się też przepaść technologiczna względem amerykańskich konkurentów. W ostatnich latach wzrosła jednak świadomość, że duże silne banki są potrzebne, inaczej to zewnętrzne podmioty przejmą finansowanie na Starym Kontynencie.