Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Biznes Świat

Wall Street ostrzy sobie zęby na rynki wschodzące takie jak... Polska

Po latach pesymistycznych prognoz i negatywnego nastawienia stratedzy największych instytucji finansowych Ameryki radzą inwestować w spółki z państw, których gospodarki zaliczane są do rozwijających się. To dobre wieści dla podmiotów z GPW. 

Zdjęcie wykresu.
Indeks S&P 500 jest w tym roku tylko 1 proc. na plusie, więc amerykańscy inwestorzy szukają alternatyw.
Fot.: Getty Images

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jak zmieniło się podejście amerykańskich strategów względem rynków wschodzących.
  2. Dlaczego akurat teraz finansiści zaczęli nawoływać do zakupu akcji z państw zaliczanych do indeksu MSCI Emerging Markets.
  3. Czym się kierują, dobierając do portfela spółki z rynków wschodzących.

Przez długi czas komentarze rynkowe przygotowane przez grube ryby z Wall Street były bardzo powtarzalne i monotonne. Kwartał za kwartałem światowej klasy finansiści przekonywali, że amerykańskie akcje dadzą zarobić najwięcej, więc to na giełdzie w Nowym Jorku należy szukać okazji. Walory spółek z Europy czy Azji miały służyć tylko jako dodatek, dla odważnych inwestorów, którzy potrzebują trochę wrażeń. 

Zwrot o 180 stopni 

Teraz nareszcie to się zmieniło. W poradach rynkowych strategów czuć powiew świeżości, a ich treść nie ogranicza się już do tego, jaka amerykańska spółka skorzysta z hossy za oceanem. Dużo mówi się nie tylko o akcjach na Starym Kontynencie, ale i inwestowaniu na stosunkowo egzotycznych rynkach wschodzących. Zalicza się do nich giełdy, z których spółki należą do indeksu MSCI Emerging Markets (MSCI EM). Jest wśród nich nasza rodzima GPW. 

Ta duża zmiana w podejściu profesjonalnych inwestorów – neutralny lub nawet negatywny stosunek do amerykańskich akcji, a pozytywny do tych z rynków wschodzących – nie wzięła się znikąd. To, jak można się domyśleć, efekt zachowania indeksów. W tym roku indeks S&P 500, który królował w ostatnich latach, jest tylko 1 proc. na plusie. Za to na przykład do niedawna zawodzące warszawski WIG20 czy hongkoński Hang Seng są ponad 20 proc. nad kreską. 

Szeroki indeks MSCI Emerging Markets, do którego zalicza się spółki ze wszystkich rynków wschodzących świata, jest od początku 2025 r. około 10 proc. na plusie. Patrząc na dane historyczne, to stosunkowo dobry wynik, ale pozostawia lekki niedosyt. 

Pewni swego 

Ten niedosyt ewidentnie czują stratedzy amerykańskich banków. Tylko w ostatnim tygodniu pozytywne nastawienie do akcji spółek z rynków wschodzących okazywali przedstawiciele takich firm jak: Morgan Stanley Investment Management, Franklin Templeton i Bank of America.  

Michael Hartnett, główny strateg Bank of America stwierdził, że na tzw. emergingach wystąpi nowy rynek byka. Specjalista od początku roku skłania się ku alternatywom dla nowojorskiej giełdy. Zdążył już pozytywnie wypowiedzieć się o niemieckich obligacjach skarbowych i japońskiej walucie. Teraz jednak wprost chwali akcje z rynków wschodzących. 

Podobnie Jitania Kandhari, zastępczyni dyrektora inwestycyjnego w Morgan Stanley Investment Management. Od kilku kwartałów przekonuje się do rynków wschodzących, ale obecnie w komentarzach dla klientów i wywiadach dla zagranicznych mediów jasno twierdzi, że teraz nadszedł czas na inwestycje w emerging markets (EM).

Warto wiedzieć

Ruch się rozpoczął

Amerykanie wrócili z majówki głodni akcji z rynków wschodzących. Jak wynika z danych Bloomberga, w tygodniu zakończonym dziewiątego maja bilans netto amerykańskich ETF-ów inwestujących w krajach z indeksu MSCI EM wyniósł 1,84 mld dolarów. To dwa razy więcej niż tydzień wcześniej i najwięcej od wielu miesięcy.

Bloomberg

Źródło zmian

Jak wynika z wpisów i wypowiedzi strategów, ich nagła pewność co do inwestycji w EM wynika z dwóch podstawowych powodów.  

W pierwszej kolejności, z obaw związanych z amerykańską giełdą. Dolar słabnie, indeks S&P 500 mocno się waha, a zaufanie do amerykańskich obligacji skarbowych nieco słabnie, szczególnie po ostatniej obniżce ratingu kredytowego USA dokonanej przez firmę Moody’s. W takich warunkach ekspertom ciężej przekonywać do “doważania” pozycji na amerykańskich akcjach i pokładania wielkiej nadziei w dalszym wzroście ich cen. 

Z drugiej, bardziej pozytywnej strony, zmiana podejścia strategów wynika z dużej atrakcyjności inwestycyjnej rynków wschodzących. Chodzi przede wszystkim o stosunkowo niskie wyceny, podatność na działanie megatrendów, inwestycje zagraniczne oraz mocny wzrost gospodarczy. Do tego dochodzi bonus w postaci korzystnych zmian kursowych. Wygląda to tak, że eksperci naprawdę wierzą, że na emergingach można zarobić. 

Inwestycja z bonusem

W tym roku kilka funduszy amerykańskich zdążyło już nieco zarobić na rynkach wschodzących. Pomogły nie tylko trafne inwestycje, ale wspomniana kwestia zmian kursów walut. W ostatnich miesiącach dolar mocno się osłabiał. Oznacza to, że ten, kto na początku roku zainwestował dolary w akcje z Polski czy Chin, ten dziś może zamknąć inwestycje z premią za korzystną różnicę kursową. 

Stratedzy ewidentnie liczą, że ta premia nadal będzie widoczna w kolejnych miesiącach. Finansistka z Morgan Stanley Investment Management nazywa to wręcz katalizatorem dla amerykańskich inwestycji na rynkach wschodzących. Przekonuje, że opierając się na prognozach i historycznych średnich, dzięki zmianom kursowym stopa zwrotu z inwestycji w indeks rynków wschodzących może być za ten rok o jedną trzecią wyższa. 

Kto i w co 

To praktyczna informacja dla Amerykanów, ale dla Polaków tylko ciekawostka. Są jednak takie fragmenty komentarzy strategów, które i nam mogą się przydać. Morgan Stanley Investment Management na rynkach wschodzących szuka okazji w sektorach bankowym i defensywnym oraz w branży zdrowia, szczególnie skupiając się na spółkach korzystających z lokalnego popytu. Dzięki temu mniejsze jest ryzyko negatywnych skutków ceł. 

Nieco inne podejście ma AQR Capital Management, amerykańska firma zarządzająca kapitałem o wartości 143 mld dolarów, która też jest pozytywnie nastawiona do rynków wschodzących. Przegląda małe i średnie spółki w każdym kraju zaliczanym do indeksu MSCI Emerging Markets, szukając takich, które dzięki zastrzykowi kapitału mogą rozwinąć się w długim terminie. 

Za to Franklin Templeton ma nieco inny sposób na dobór spółek do portfela. Na rynkach wschodzących ceni sobie przede wszystkim niskie zadłużenie. Jego stratedzy zauważają, że na wielu giełdach z indeksu MSCI EM widać bardzo atrakcyjne niskie wskaźniki zewnętrznego zadłużenia i zadłużenia netto do PKB. To przyciąga amerykańskich inwestorów profesjonalnych, których razi wysokie zadłużenie spółek z USA. 

Główne wnioski

  1. Po latach dominacji amerykańskich akcji jako głównego celu inwestycji, stratedzy największych instytucji finansowych z Wall Street zaczynają rekomendować inwestycje w spółki z rynków wschodzących, takich jak Polska, które są obecne w indeksie MSCI Emerging Markets. To oznacza istotny zwrot o 180 stopni w podejściu do alokacji kapitału, gdzie rynki rozwijające się przestają być tylko dodatkiem do portfela, a stają się realną alternatywą dla inwestorów.
  2. Negatywne nastawienie do amerykańskich akcji wynika z niepewności co do inwestowania w Stanach Zjednoczonych. Doskwierają: słabość dolara, wahania indeksu S&P 500 oraz obniżki ratingu kredytowego USA przez Moody’s. Z kolei rynki wschodzące kuszą inwestorów niskimi wycenami, silnym wzrostem gospodarczym, korzystnymi zmianami kursów walutowych oraz podatnością na megatrendy, co zwiększa ich atrakcyjność inwestycyjną.
  3. Amerykańskie fundusze inwestycyjne, takie jak Morgan Stanley, Franklin Templeton czy AQR Capital Management, stosują różne podejścia do inwestowania na rynkach wschodzących. Morgan Stanley koncentruje się na sektorach bankowym, defensywnym i zdrowotnym, zwłaszcza na spółkach korzystających z lokalnego popytu, co zmniejsza ryzyko ceł. AQR szuka małych i średnich spółek z potencjałem wzrostu, a Franklin Templeton zwraca uwagę na niskie zadłużenie spółek, co jest atrakcyjne w kontekście wysokiego zadłużenia firm amerykańskich.