Wszystkie zmartwychwstania Kozyry
Przekonywała, że „W sztuce marzenia stają się rzeczywistością”, oburzała „Olimpią”, „Łaźnią Męską” i „Piramidą zwierząt”. Teraz Katarzyna Kozyra, jedna z najbardziej znanych współczesnych artystek, wraca do swoich dawnych dzieł. Tym razem szuka Jezusa w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. I znów zaskakuje. Teatr stał się amboną, a muzeum prosektorium. A przy okazji swoich ostatnich przedsięwzięć artystycznych każe zadać pytanie, ile zostało z krytycznego potencjału jej sztuki.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Czym jest syndrom jerozolimski.
- Jak sztuka krytyczna Katarzyny Kozyry przechodzi własny proces rozliczeniowy.
- Dlaczego młode pokolenie artystów i aktywistów chce pochowania „Piramidy zwierząt”.
„Czy ja mam za nim iść? Panie Jezusie?! Proszę zaczekać” – słyszymy z ekranu. To Katarzyna Kozyra, która w Ziemi Świętej tropiła ludzi dotkniętych tzw. syndromem jerozolimskim, czyli osoby przekonane, że są postaciami biblijnymi. Kilka lat temu powstał z biblioteki takich spotkań film o poszukiwaniu przez artystkę współczesnego Jezusa. Teraz przedłuża żywotność swojego projektu „Rewizją procesu Jezusa” w Narodowym Starym Teatrze. I po raz pierwszy staje się reżyserką teatralną (choć w teatrze już projekty realizowała).

Unieważnić wyrok skazujący Jezusa
Prób zmiany wyroku na Jezusa, przyjrzenia się po wiekach świadkom i dowodom było przynajmniej kilka. W samym Izraelu podnoszono te kwestię w 1931, 1933 i 1948 roku. Ostatnio w 2013 roku adwokat Dola Indidis postulował, by Trybunał Sprawiedliwości w Hadze unieważnił wyrok skazujący Chrystusa. Bez rezultatu.
Teraz chce tego Katarzyna Kozyra, a wzywa do tego działania na deskach teatru. Ale to projekt, który nie jest przedstawieniem w sensie ścisłym. Spektakl to bowiem raczej udramatyzowany wykład o prawie i religii – brzmi jak internetowy kurs, a wygląda jak mistyczny TEDex z ozdobnym kadzidłem i złotym lampionem. Kozyra (wspólnie z Karoliną Bednarek i zespołem aktorskim w składzie: Roman Gancarczyk, Małgorzata Zawadzka, Małgorzata Walenda, Krystian Durman, Krzysztof Zawadzki) nie tworzy przedstawienia w klasycznym sensie. To bardziej artystyczna rozprawa, traktat zbudowany na prawniczym komentarzu, biblijnym cytacie, migawkach z Ziemi Świętej i kolektywnej zadumie.

Czy proces był legalny
Prawda i prawo, sąd i sąd ostateczny. Nie brakuje ani łacińskich formuł prawniczych, ani cytatów z Ewangelii. Ale przy tym mnóstwo tu ciekawostek, które nawet dla katolików mogą okazać się interesujące. Jak ta, że być może Jezus nie był Nazarejczykiem, lecz Nazirejczykiem, czyli członkiem sekty. Że proces przed Sanhedrynem nie był legalny, gdyż musiałby – według żydowskiego prawa – trwać przynajmniej dwa dni i nie mógłby odbywać się w nocy.
Natomiast już proces Jezusa przed urzędnikiem rzymskim był legalny. Ale pierwszy wyrok uniewinniający, dopiero szantaże strony społeczności żydowskiej doprowadził do finału na krzyżu. I – jak sugerują ze sceny aktorzy – był to mord polityczny. Ale Piłat jako rzymski urzędnik mógł wszystko – nawet zmienić zdanie. I że te szantaże tak naprawdę stały się kamieniem węgielnym chrześcijaństwa. I jak różne nurty tradycji zostały wypchnięte na obrzeża. Ciekawie było tego wszystkiego słuchać ze sceny.

Najlepsze są jednak momenty, kiedy spektakl wchodzi w choreograficzną transgresję: ruch, symbol, gest, znak. Kiedy coś się dzieje poza słowem – bo te słowa wszyscy, którzy Kozyrę od lat obserwują, znają. Powtórka w celu utrwalenia?
Jako całość – spektakl nie do końca się udaje. Bo Kozyra i jej sztuka nie mieści się w ramie teatralnej.
Ale mimo to obserwowanie, jak dawny skandal nieco zwietrzał, wydaje się ciekawe. Jeszcze przy okazji retrospektywnej wystawy kilkanaście lat temu w Muzeum Narodowym w Krakowie pojawiły się pod gmachem protesty. Dziś byłoby to już chyba nie do pomyślenia. Może sztuka krytyczna nam spowszedniała?
Powrót do ciała
Równolegle w krakowskim Muzeum Fotografii (MuFo) Katarzyna Kozyra wraca do swojej słynnej „Olimpii”. W jej sztuce to nie młoda kobieta z wstążką na szyi francuskiego malarza Édouarda Maneta, tylko pogrążona w chorobie rezydentka szpitalnego pokoju. „Olimpia” to dziś różne opowieści o cielesności. Bo Kozyra zawsze robiła wiwisekcję ciała – i tu robi to dosłownie. Bez znieczulenia. Bez głaskania. A MuFo zamienia się w przestrzeń, która przypomina bardziej szpital albo nawet prosektorium niż wystawę: zimne światło, kliniczne wnętrze, instalacje przypominające sale operacyjne. Ciało ujęte na zdjęciach staje się eksponatem, a widz – cichym patomorfologiem społeczeństwa.

Wystawa to przykład świetnej aranżacji. Nie epatuje. Nie szokuje. Działa. I przenosi Kozyrę w nowe czasy – kiedy już nie trzeba epatować skandalem, żeby powiedzieć coś o starości, chorobie i kobiecości. Znów: te 30 lat temu wywoływała kontrowersje nagim, chorym ciałem. Teraz aparat fotograficzny niesie raczej empatię. Zrozumienie dla starzejącego się organizmu. Jesteśmy w zupełnie innym miejscu niż w 1996 roku – jako widzowie, którzy już przećwiczyli wrażliwość, i jako starzejące się społeczeństwo. A fotomuzeum potrafi to wszystko z wyczuciem ograć.
Skok do basenu tabu
Artystka wyszła z kręgu Kowalni, słynnej pracowni prof. Grzegorza Kowalskiego na warszawskiej ASP. To tam wykuło się całe pokolenie artystów, którzy w latach 90. XX w. i na początku XXI w. stworzyli tzw. nurt sztuki krytycznej. Zjawisko, które bacznie przyglądało się zachodzącym w dobie turbokapitalizmu zmianom w polskim (i nie tylko) społeczeństwie.
Kozyra – klasyczka współczesności, jak ją dziś nazywają – ma za sobą projekty, które zdążyły się zapisać wyraźnymi – a nawet wyrazistymi – literami w historii polskiej sztuki.
Cykl „W sztuce marzenia stają się rzeczywistością”, czyli operowy performans o sobie samej. Sen, kicz, groteska i Kozyra jako własny sobowtór, w peruce i baroku. I uczenie się kobiecości od kogoś, kto sam też musiał się jej nauczyć – czyli od drag queen Glorii Viagry z Berlina. I to w czasach, gdy w Polsce nie panowała jak dziś moda na rozmaite odsłony tej właśnie sztuki scenicznej. „Łaźnia Męska” – artystyczny skok do basenu tabu. Mężczyźni w łaźni, a Kozyra w przebraniu. Kto patrzy, kto jest „patrzony”, a kto kogo demaskuje? Kozyra pokazała, jak zachowują się mężczyźni w takim miejscu. Że wciąż pozują – nawet przed innymi mężczyznami. Zawsze chcą imponować.
Wreszcie „Piramida zwierząt” – jej praca dyplomowa, zainspirowana baśnią braci Grimm. Sztuka czy okrucieństwo? Hołd czy profanacja? Wieża ułożona z wypchanych stworzeń – od konia po koguta – dziś w zbiorach Zachęty – Narodowej Galerii Sztuki.

I tu wchodzi nowy rozdział tej historii, dopisany przez współczesność: pogrzeb „Piramidy zwierząt”. Tak, dobrze przeczytaliście. Katarzyna Lewandowska, teoretyczka sztuki, wraz z profesorką ASP w Warszawie, aktywistką, artystką wizualną Elwirą Sztetner apelują: pochowajmy martwe zwierzęta użyte – a raczej wykorzystane – na potrzeby sztuki. Nadajmy im godność. Ceremonialnie. Jakby były ofiarami sztuki – bo przecież były.
I tak oto rzeczywistość, którą artystka starała się punktować, dogoniła Kozyrę. Albo i ją przegoniła. Sztuka krytyczna została poddana... krytyce. Może o to właśnie chodziło? Znów: dzięki dziełom sztuki widzimy, jak zmieniło się społeczeństwo, nasze podejście do zagadnień takich jak relacje ze zwierzętami, które przez ostatnie lata zasłużyły na zdecydowanie większą dozę empatii i upodmiotowienie.
Powstała z martwych?
W 2021 roku, na swojej wystawie w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego Katarzyna Kozyra…. wypowiadała przedmioty. Dosłownie. Jej szeroko otwarte usta na zdjęciu na ścianie w tej aranżacji wypluwały suknie, buty, grzyby czy szpitalne łóżko. Każda z tych rzeczy to pozostałość po którymś z projektów niegdysiejszej skandalistki, której twórczość dziś jest już opatrzona metką „klasyka współczesności”. Widz krąży niczym w labiryncie myśli artystki. Bez chronologii, bez uporządkowania. Ale te przedmioty – zgodnie z tytułem wystawy – tworzyć mają „Świat wzorcowy”. Bo mieliśmy tu raczej do czynienia z przestrzenią bliską jakiegoś chaosu, który – jak deklarowała twórczyni – ma w swojej głowie. Ale nawet w Biblii na początku był chaos, który zrodził porządek…
Wbrew wszystkiemu – Kozyra nie odchodzi. Nie znika. Wraca. Z każdą nową wystawą, spektaklem, projektem – pokazuje, że sztuka to nie tylko krytyka, ale i autoanaliza. Że można mówić o rzeczach niewygodnych, ale też przyjąć krytykę na klatę. Kozyra raz jeszcze pokazuje, że nie da się jej łatwo zamknąć – ani w galerii, ani w teatrze, ani w schemacie. Bo mówi głosem, którego nie da się zignorować. A sztuka, która każe nam się zatrzymać – nawet na chwilę – to już wartość.
Główne wnioski
- Artystka Katarzyna Kozyra wyszła z kręgu Kowalni, słynnej pracowni prof. Grzegorza Kowalskiego na warszawskiej ASP. To tam wykuło się całe pokolenie artystów, którzy w latach 90. XX w. i na początku XXI w. stworzyli tzw. nurt sztuki krytycznej. Zjawisko, które bacznie przyglądało się zachodzącym w dobie turbokapitalizmu zmianom w polskim (i nie tylko) społeczeństwie.
- Publiczność i kontekst odbioru radykalnie się zmieniły. To, co w latach 90. było szokiem, dziś stanowi powód do dyskusji o godności, cielesności i granicach sztuki. Krytyczna sztuka sama stała się obiektem krytyki – i to jest jej siłą.
- Katarzyna Lewandowska, teoretyczka sztuki, wraz z profesorką ASP w Warszawie, aktywistką, artystką wizualną Elwirą Sztetner apelują: pochowajmy martwe zwierzęta użyte w „Piramidzie zwierząt”, uważając, że to byłby wyraz szacunku wobec zwłok stworzeń.