Wyborcza farsa na Białorusi. Aleksandr Łukaszenka pobił własny rekord
W niedzielnych „wyborach” prezydenckich na Białorusi bezapelacyjnie zwyciężył Aleksandr Łukaszenka. Według sondażu exit poll, którego wyniki podała państwowa agencja prasowa Biełta, otrzymał aż 87,6 proc. głosów, czyli więcej, niż kiedykolwiek wcześniej. Oficjalne potwierdzenie tego rezultatu będzie oznaczać siódmą kadencję prezydencką białoruskiego satrapy.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Z jaką przewagą nad konkurentami „wybory” prezydenckie na Białorusi wygrał Aleksandr Łukaszenka. Jak ma się jego wynik, do uzyskanego w 2024 r. w Rosji przez Władimira Putina.
- Od kiedy Białorusini oddawali głosy i jak proces wyborczy ułatwił dokonywanie fałszerstw.
- Kim byli koncesjonowani rywale Aleksandra Łukaszenki i jakie rezultaty uzyskali w niedzielnych „wyborach”.
Niespodzianki nie było. Tak jak się powszechnie spodziewano, białoruskie „wybory” wygrał już w I turze Aleksandr Łukaszenka. Co więcej, otrzymał jeszcze większe poparcie, niż w którychkolwiek wcześniejszych „wyborach”. Dotychczasowy rekord padł w 2015 r., kiedy – według oficjalnych danych – na białoruskiego dyktatora zagłosowało 83,47 proc. wyborców. Oficjalne wyniki głosowania będą zapewne bardzo zbliżone do ogłoszonych niedługo po zamknięciu lokali wyborczych rezultatów badania exit poll, które przeprowadzono na zlecenie reżimowej telewizji (raczej wyższe od nich). Te zaś dały Aleksandrowi Łukaszence 87,6 proc. głosów.
Łukaszenka lepszy niż Putin
To oznacza, że białoruski dyktator „przyznał sobie” lepszy wynik niż ten, który oficjalnie osiągnął w zeszłorocznym głosowaniu prezydent Rosji. Władimira Putin miał bowiem otrzymać 87,28 proc. głosów.
Centralna Komisja Wyborcza nie dopuściła do udziału w wyborach (nie dała szans nawet na to, by rozpocząć zbieranie podpisów) żadnych opozycyjnych kandydatów. Wśród tych, którzy wystartowali byli tylko ci, którzy nawet teoretycznie nie mogliby zagrozić dyktatorowi.
Kontrkandydaci z mikrym poparciem
Według tego samego sondażu w niedzielnym głosowaniu na Białorusi na drugim miejscu znalazł się Siergiej Syrankow. To szef koncesjonowanej przez reżimowe władze Komunistycznej Partii Białorusi, która otwarcie deklaruje, że popiera politykę głowy państwa i optuje za rosyjsko-białoruską unią. Miał otrzymać zaledwie 2,7 proc. głosów. To jeden z najsłabszych, drugich wyników w historii „wyborów” prezydenckiego na Białorusi.
Trzeci był Oleg Gajdukiewicz, kandydat z prawicowo-konserwatywnej, marionetkowej Liberalno-Demokratycznej Partii Białorusi (lokalnego odpowiednika Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji, słynnego nieżyjącego już Władimira Żyrinowskiego). Jego rezultat to 1,8 proc. głosów.
Anna Kanapacka, była opozycjonistka ze Zjednoczonej Partii Obywatelskiej, otrzymała 1,6 proc. głosów, co dało jej czwartą lokatę. Pięć lat wcześniej, kiedy również próbowała sił w prezydenckim wyścigu, miała bardzo podobny rezultat – 1,67 proc.
Najmniejsze poparcie – 1,2 proc. głosów – otrzymał Alaksandr Chiżniak, szef lewicowo-konserwatywnej Republikańskiej Partii Pracy i Sprawiedliwości. To ugrupowanie, które również popiera politykę Aleksandra Łukaszenki „w każdym z jej aspektów”.
5,1 proc. Białorusinów, którzy poszli do urn, postawiło krzyżyk w rubryce „przeciwko wszystkim”. Frekwencja wyniosła 81,5 procent (w 2020 r. była wyższa i sięgnęła 84,03 proc.).
Multum okazji do fałszerstw
Niedziela, 26 stycznia była finałowym dniem białoruskich „wyborów”. Głosowanie odbywało się tam bowiem już od kilku dni. Co więcej, w tym przedterminowym głosowaniu osiągnięto najwyższą w historii Białorusi frekwencję – aż 36 proc. Ta zresztą rośnie z „wyborów” na „wybory”. W 2020 r. wyniosła 32,2 proc., pięć lat wcześniej – 28,1 proc., a w 2010 roku – 23,1 proc.
To wcześniejsze głosowanie stwarza zresztą od lat multum okazji do dokonywania fałszerstw na ogromną skalę. Poza godzinami, w których można oddać głos, urny nie są bowiem nadzorowane przez nikogo z zewnątrz.
Faktycznie niezależni obserwatorzy nie są zresztą dopuszczani do nadzoru procesu wyborczego na Białorusi. Tym bardziej tamtejsze reżimowe media nagłaśniają fakt, że aby oglądać proces głosowania i zliczania głosów, przyjeżdżają przedstawiciele innych państw, zwłaszcza z Unii Europejskiej. Agencja Biełta cytowała w swych depeszach wypowiedzi takiego „obserwatora” z Polski.
Międzynarodowy "obserwator" z Polski
„Wybory te zostały przygotowane w sposób naprawdę profesjonalny. Nie mam żadnych zastrzeżeń co do tego, co się dzieje i jak wyposażone są lokale wyborcze. To jest naprawdę wysoki profesjonalizm” – mówi w rozmowie z białoruską agencją Wacław Klukowski z partii Front.
Dodaje, że obserwuje białoruskie wybory już od kilku dni. I każdego dnia widzi, że jest to dla obywateli tego kraju prawdziwe święto demokracji.
„To mój drugi raz na Białorusi, kiedy obserwuję wybory, tym razem jako obserwator międzynarodowy. I bardzo mi przykro, że jest tu tylko dwóch przedstawicieli Polski jako obserwatorów” – dodaje Wacław Klukowski.
Wacław Klukowski to były radny sejmiku zachodniopomorskiego, były poseł na Sejm, startujący w wyborach, jako kandydat Samoobrony oraz były europoseł. W swej karierze politycznej bardzo często zmieniał zresztą partie. Należał do Polskiego Bloku Ludowego, Prawa i Sprawiedliwości, należał do klubu radnych Platformy Obywatelskiej, tworzył struktury ugrupowania Polska Jest Najważniejsza, a potem partii Polska Razem, był kandydatem do europarlamentu z ramienia z Solidarną Polską, ubiegał się o mandat posła na sejm z list partii KORWiN, a potem koalicji SLD Lewica Razem. W wyborach samorządowych w 2024 r. bezskutecznie kandydował do rady powiatu z listy Trzeciej Drogi. Dziś jest związany z partią Front.
Zdaniem Wacława Klukowskiego kilkudniowy format wyborów daje efekty w postaci bardzo dużej frekwencji.
„Poziomu 70-80 proc. nie spotyka się ani w Polsce, ani w innych krajach Europy Zachodniej” – chwali polski obserwator.
Bardzo spodobało mu się również to, że na Białorusi wybory to nie tylko samo głosowanie – „mogą też [wyborcy – red.] zjeść przekąskę, coś kupić, a także zobaczyć występ grup twórczych. W Polsce nic z tego nie ma (…). Zauważyłem też wielu młodych ludzi, którzy przychodzą zagłosować po raz pierwszy. Są bardzo zainteresowani wyborami, dostają coś na pamiątkę i jest to bardzo miłe” – podsumował w rozmowie z białoruską agencją Biełta. Wacław Klukowski ubolewa, że politycy w Polsce nie uznają białoruskich wyborów, uważając je za nielegalne.
Za niedemokratyczne i sfałszowane wyników białoruskiego głosowania uznały: Parlament Europejski, Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy oraz parlamenty i rządy wielu państw europejskich.
Główne wnioski
- W niedzielnych „wyborach” prezydenckich na Białorusi zwyciężył Aleksandr Łukaszenka, który zdobył rekordowe 87,6 proc. głosów. Tak przynajmniej wynika z ogłoszonego przez reżimową telewizję sondażu exit poll. Oficjalne potwierdzenie wyniku da dyktatorowi siódmą kadencję w fotelu głowy państwa.
- Siergiej Syrankow z Komunistycznej Partii Białorusi, który zajął drugie miejsce, zdobył zaledwie 2,7 proc. głosów. Centralna Komisja Wyborcza nie dopuściła do wyborów żadnego faktycznie opozycyjnego kandydata.
- Reżimowe białoruskie media z lubością cytują osoby, które uchodzą tam za międzynarodowych obserwatorów. Jedną z nich jest Wacław Klukowski z Polski, który chwali „wybory”. Przekonuje, że proces wyborczy był profesjonalny, a głosowanie to dla obywateli Białorusi prawdziwe święto demokracji.