Zakładając własną partię, Elon Musk zakłada pętlę na szyję – swoją lub Trumpa
Jest świetnym biznesmenem i beznadziejnym politykiem. Tego ostatniego dowiódł, grożąc prezydentowi USA. Teraz wypowiedział wojnę rządzącej partii. Rzucając wszystko na szalę, próbuje czegoś, co nie udało się nikomu.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Co skłoniło Elona Muska do założenia własnej partii.
- Dlaczego od ponad 150 lat w USA nie zaistniała żadna trzecia partia.
- Co będzie, jeśli Musk zdoła rozbić partyjny duopol.
Luty 2020 r.
– O rany, ludzie, właśnie wróciłem z Chin i ich pałace są takie, że Biały Dom wygląda jak wychodek! – wyrwało się Muskowi, gdy pierwszy raz gościł w Gabinecie Owalnym.
Jak wspomina naoczny świadek, do którego dotarło Politico, Donald Trump się wkurzył, a jego główny ekonomista Larry Kudlow i czterej doradcy zastygli w milczeniu. Nikt mający choćby odrobinę politycznych ambicji nie zareagowałby tak jak Musk.
Okładka marzeń
Prezydent wezwał szefa Tesli, by wytłumaczył się, dlaczego chce budować fabrykę w Meksyku. Gdy gospodarz ochłonął po uwadze gościa, przyznał, że ma dwie tesle. Musk zorientował się, że POTUS mimo to nie wie, jak się je ładuje, ani że istnieje coś takiego, jak sieć Supercharger.
"Pieprzony idiota" – skomentował do półgłosem, o czym napisał Politico.
Dokładnie pięć lat później magazyn „Time” dał Muska na okładce: siedzi uśmiechnięty z filiżanką kawy za najsłynniejszym biurkiem świata. „Nieformalny prezydent” – sugerował artykuł, który zirytował Trumpa.
– Czy magazyn Time nadal istnieje? – drwił formalny prezydent na Truth Social.

Muskowi okładka najwyraźniej się spodobała. Poznał historię Resolute desk i polubił Gabinet Owalny.
– Elon chciałby zostać tu dłużej. Ale musi wracać do swych samochodów – oznajmił w maju Trump.
Obaj byli sfrustrowani: Trump tym, że miliarder nie wyczarował obiecanych 2 bilionów dolarów oszczędności na realizację hasła MAGA (Make America Great Again – uczyń Amerykę ponownie wielką). Musk tym, że nie miał pełnej swobody w patroszeniu agencji federalnych i obsadzaniu ich swoimi ludźmi. No i samym Trumpem, a zwłaszcza jego „One Big Beautiful Bill Act” – „jedną, wielką, piękną ustawę” (BBB), która miała obniżyć podatki i deficyt, a według bezpartyjnego Congressional Budget Office podwyższy go do rekordowego poziomu, zatopi budżet i przekreśli szansę na rozwój kraju.
Gra o najwyższą stawkę
W poniedziałek 30 czerwca miliarder zagroził, że jeśli kontrolowany przez republikanów kongres uchwali „tę całkowicie szaloną i destrukcyjną ustawę”, to on założy „Partię Amerykańską”, aby odsunąć republikanów od władzy.
Senat przegłosował (51:50) BBB nazajutrz, Izba Reprezentantów uchwaliła w czwartek (218:214 – wszyscy demokraci byli przeciwni), a prezydent podpisał ją w piątek 4 lipca. Trump świętował Dzień Niepodległości podwójnie, nazywając swe legislacyjne dziecko „najbardziej pożądanym projektem ustawy, jaki kiedykolwiek podpisano”.
Chwilę później Musk zamieścił sondaż. Robi tak, ilekroć chce dokonać zmiany, co do której jest przekonany. Tym razem spytał użytkowników X, czy chcieliby, aby założył nową partię. Dwie trzecie odpowiedziało „tak”.

Trumpowi musiała nieco zrzednąć mina. Miał szansę poznać Muska na tyle, by wiedzieć dwie rzeczy:
- miliarder uwielbia szalone wyzwania,
- gdy tylko może, podbija stawkę.
Na portalu Truth Social prezydent porównał Muska do pociągu.
„Z przykrością obserwuję, jak Elon Musk kompletnie się wykoleił, stając się KATASTROFĄ. Chce nawet założyć Trzecią Partię Polityczną, mimo że nigdy nie odniosła sukcesu w USA – system wydaje się nie być dla niej stworzony” – napisał Donald Trump.

W tym ostatnim prezydent ma rację. Od półtora wieku w Ameryce panują dwie te same partie. Choć nie zawsze tak było.
Wielka wygrana lub figa z makiem
Gdy Stany Zjednoczone powstawały w 1787 r., John Adams, jeden z Ojców Założycieli i drugi prezydent nowej republiki, ostrzegał przed duopolem.
„Podział kraju na dwie wielkie partie to największe zło” – pisał polityk.
Tłumaczył, że większa różnorodność partii to mniej niezadowolonych obywateli (którzy nie mają reprezentantów u władzy).
Sama Partia Republikańska startowała 170 lat temu jako partia trzecia. Sprzeciwiała się niewolnictwu w odróżnieniu od proniewolniczej koalicji demokratów i wigów. Po 1852 r., gdy wigowie się rozpadli (dwóch ich liderów zmarło, kilku zmieniło barwy), każdy prezydent USA był albo demokratą, albo republikaninem. Dlaczego? Tłumaczy to sformułowane sto lat później prawo Duvergera.
Francuski socjolog Maurice Duverger opisał odmienne strategie głosowania w systemie proporcjonalnym (jak w większości państw) i większościowym (jak w USA). W tym pierwszym liczba miejsc w parlamencie odzwierciedla proporcję otrzymanych głosów, zaś w drugim – zwycięzca, czyli kandydat z największą liczbą głosów, bierze wszystko, a reszta zostaje z niczym. Nawet partia, która przegrała o włos. Co to oznacza? Że w pierwszym systemie można pójść za głosem sumienia, a w drugim lepiej zagłosować strategicznie. Czyli? Mając tylko jeden ważny głos warto oddać go na partię, która może zdobyć większość, zamiast marnować go na potencjalnego przegranego.
Ta logika ma ogromne konsekwencje dla wyborców oraz samych (zwykle tylko dwóch) partii. Ponieważ zwycięzca bierze wszystko, a reszta dostaje figę z makiem – partie zaniedbują okręgi, w których mają mniejsze poparcie: republikanie odpuszczają sobie miasta, a demokraci – prowincje. W efekcie już kod pocztowy zaczyna polaryzować elektorat. Jeśli dojdą do tego zarobki, wykształcenie, religijność, rasa i pochodzenie, to mamy coś, co politolog Liliana Mason nazywa „megatożsamością”, Czyli już sam fakt, że np. mieszkam w dużym mieście, mam wyższe wykształcenie i kolorowych znajomych skłania mnie bardziej ku demokratom.
Obrona status quo
Polaryzacja „wzMAGA” się nie tylko w Stanach – tak silna była tam ostatnio pod koniec XIX wieku. Teraz wzmacniają ją media społecznościowe. W ciągu ostatnich 30 lat największa przewaga podczas wyborów prezydenckich wyniosła 8,5 proc. (w 1996 r., gdy Bill Clinton wygrał reelekcję z Bobem Dole’m).
Można by sądzić, że silna polaryzacja daje przestrzeń na partię „pomiędzy”. W istocie zniechęca do flirtowania z mniejszą partią, bo koszty przegranej są wyższe. Zniechęcają też do tego wiodące partie, którym odpowiada duopol. Jak? Choćby mnożąc prawne przeszkody przed każdym ewentualnym pretendentem. Np. już w XX wieku wprowadziły przepisy „sore loser” (przegranych): jeśli nie wygrałeś prawyborów, nie możesz startować w wyborach powszechnych poza strukturą dwupartyjną (jako trzecia partia lub kandydat niezależny).
Podczas gdy główne partie mają zagwarantowane miejsce na kartach do głosowania, niezależni muszą zebrać podpisy pod petycjami, aby móc kandydować. Nie wolno im już łączyć kart do głosowania, co niegdyś pozwalało wielu partiom nominować tego samego kandydata.
Uwaga, spoiler!
Na mniejsze partie czyha wiele pułapek. Dla przykładu kampania zorganizowana wokół jednej osoby może utknąć w martwym punkcie, a partia może się rozpaść, gdy jej lider zniknie ze sceny.
A jeśli beniaminek ma atrakcyjny program? Wtedy jedna z dominujących partii zwykle mu go podkrada – włącza najlepsze pomysły do swojej agendy.
A jednak znajdują się śmiałkowie próbujący rozbić duopol. Przykładem może być bogaty biznesmen Ross Perot, który w 1992 roku zdobył 19 proc. głosów, chcąc ograniczyć wolny handel i deficyt budżetowy. Inny przykład to liberalny aktywista Ralph Nader, który w 2000 roku kandydował z ramienia Partii Zielonych, stawiając na ochronę środowiska i prawa klientów.
Obaj podbili frekwencję wyborczą. Ale dowiedli jeszcze czegoś: że nawet przegrywając wybory, można wpłynąć na ich wynik. Choć Perot nie wygrał w żadnym stanie w Kolegium Elektorów, przyczynił się do zwycięstwa Billa Clintona nad George'em Bushem. Zaś Nader przechylił szalę na korzyść George’a Busha, który na wahadłowej Florydzie pokonał Ala Gore’a przewagą ledwie 537 głosów z prawie 6 milionów (0,009 proc. – najmniejsza przewaga w historii wyborów prezydenckich w USA).
Ten tzw. efekt spoilera, gdy przegrany kandydat wpływa na wyniki wyborów samym swoim udziałem, bywa niebezpieczny dla niego samego. Powoduje bowiem rozproszenie głosów po jednej stronie, dając zwycięstwo sumarycznie słabszemu przeciwnikowi. Gdyby np. gubernator Florydy Ron DeSantis zdobył nominację Partii Republikańskiej, a Trump startował jako kandydat niezależny (dzieląc tym głosy republikanów), wybory z łatwością wygrałby Joe Biden (sondaż Ipsos/Reuters).
Inaczej deklarują, inaczej głosują
Nazajutrz po Dniu Niepodległości Elon Musk serią postów obwieścił narodziny nowej partii:
„Jeśli chodzi o doprowadzenie naszego kraju do bankructwa poprzez marnotrawstwo i korupcję, to żyjemy w systemie jednopartyjnym, a nie w demokracji. Dziś powstaje Partia Amerykańska, aby zwrócić wam wolność” – napisał na X.
Jaka to będzie partia?
„Skupiona na technologii, dbająca o budżet, proenergetyczna i centrowa, której program celuje zarówno w niezadowolonych demokratów, jak i republikanów”.
Na jakie poparcie może liczyć? Te „80 proc. centrystów”, o których wspominał na początku, eksperci wsadzają między bajki. Więc? Góra 40 proc. wyborców, bardziej z prawej (57 proc.) niż z lewej (22 proc.) strony. To wyniki sondażu Quantus Insights przeprowadzonego między 20 czerwca a 2 lipca. Szansą Partii Amerykańskiej są młodzi wyborcy, najbardziej spragnieni zmian.
Dla porównania: sondaż Gallupa z 2024 roku wykazał, że aż 58 proc. dorosłych Amerykanów chciałoby trzeciej partii.
– Jako naród od dawna jesteśmy niezadowoleni z obu partii i sygnalizujemy to w sondażach. Ale gdy przychodzi do wyborów, szkoda nam marnować głosu. A gdy taki nowicjusz się przebije, szybko tracimy do niego cierpliwość i wracamy do korzeni, czyli duopolu – mówi Kenneth White, profesor politologii i autor kilku książek o amerykańskich partiach politycznych w wywiadzie z CNN.
– W amerykańskiej psychice jest dużo stłumionego gniewu, który może się okazać wysokooktanowym paliwem nowej partii i napędzić jej wyborców – powiedział „Newsweekowi” Denny Salas, strateg Partii Demokratycznej.
Odmiennego zdania jest komentator Partii Republikańskiej.
– Partie trzecie zawsze były tu katastrofą, od Teddy'ego Roosevelta po Rossa Perota. Żadna nie zaistniała. W obliczu nadchodzących wyborów parlamentarnych Musk ze swoimi miliardami może wyrządzić więcej szkody niż pożytku. Elon, odpuść politykę, zajmij się firmami –zaapelował Jay Oliver za pośrednictwem „Newsweeka”.
Języczek u wagi
Prof. White zauważa, że trzecie partie są zwykle tworzone od dołu. Ta zaś odwrotnie – impuls i pieniądze płyną z góry, co może dobrze jej wróżyć.
– Tym, czego brakowało niezależnym graczom, były pieniądze. Budowa struktur, zorganizowanie wolontariuszy i zakwalifikowanie się do wyborów wymaga około 100 mln dolarów, które dla Muska nie są problemem – mówi David Jolly, były republikański kongresmen z Florydy, który opuścił partię z powodu awersji do Trumpa.
– Musk jest dziwny. Twierdzi, że tworzy partię, aby zmniejszyć dług publiczny, ale jego Tesla i SpaceX nie przetrwałyby bez pomocy państwa. Jest imigrantem, który postawił setki milionów dolarów na antyimigranckiego prezydenta. Najpierw obrażał demokratów, teraz wziął się za republikanów. Jest zmienny i nieprzewidywalny czym może odstraszać potencjalnych sojuszników. Niewykluczone, że za rok znudzi się własną partią – komentuje Zachary B. Wolf z CNN.
Sam Musk nie widzi potrzeby tworzenia partyjnego kolosa. Chce mieć jedynie języczek u wagi.
– Biorąc pod uwagę znikomą przewagę ustawodawczą dominującej partii, wystarczy przechylać szalę na właściwą stronę, by głosować kolejne ustawy zgodnie z wolą ludu – stwierdził Musk.
Od kilku dni rośnie grupa biznesmenów i polityków, którym ten pomysł się podoba. To m.in:
- Anthony Scaramucci, były szef komunikacji Trumpa, a obecnie jego zapiekły krytyk,
- Mark Cuban, miliarder i przedsiębiorca, który poparł Kamalę Harris w ostatnich wyborach,
- Tyler Palmer, inwestor technologiczny, który pyta: „Gdzie mam wysłać darowiznę?”,
- Andrew Yang, były kandydat demokratów na prezydenta,
- Justin Amash, były republikański reprezentant z Michigan.
Kto ma powody do niepokoju
Gdyby Muskowi się powiodło, ruch MAGA mógłby stracić impet i sprawczość.
– Nie wykluczam, że Partia Amerykańska zdoła podzielić głosy republikanów, a to potencjalnie pozwoliłoby zdominować Izbę Reprezentantów przez demokratów – powiedział Dafydd Townley, amerykański politolog w rozmowie z „Newsweekiem”.
Wtedy Trump mógłby skończyć jak Grover Cleveland rządzący USA w latach 1885–1889 i 1893–1897.
– Podobieństwa są uderzające . Tu i tu nieciągła prezydentura. Cleveland wygrał wybory po bardzo wyrównanej walce. Przegrał kolejne również na żyletki. Potem wrócił na fali nostalgii. Ale w drugiej kadencji jego koalicja zaczęła się rozpadać, m.in. przez chybioną politykę celną, a potem zapaść gospodarczą – zauważa prof. White.
Nie tylko republikanie są zaniepokojeni. Inwestorzy też. Ostatnie o czym marzyli, to jeszcze głębsze angażowanie się Muska w politykę.
„Tworzenie partii to ogromna strata czasu, energii i kapitału politycznego. Zarząd Tesli powinien wyperswadować to Elonowi. Albo przynajmniej dopilnować, by poświęcał więcej uwagi spółce na przełomowym etapie jej rozwoju” – napisał Dan Ives z Wedbush Securities w notatce do akcjonariuszy.
Odpowiedź Muska była szybka i ostra.
„Zamknij się, Dan” – napisał na X Musk.
Główne wnioski
- Elon Musk ma niedosyt realnej politycznej władzy. Prezydent nie chciał go dłużej w Białym Domu. Miał mu za złe, że nie zaoszczędził dla budżetu tyle, ile obiecał. Musk zaś nie wybaczył Trumpowi One Big Beautiful Bill Act, ustawy, która pogłębi deficyt podpisanej przez prezydenta 4 lipca.
- Nazajutrz Musk ogłosił powstanie Partii Amerykańskiej „skupionej na technologii, dbającej o budżet, proenergetycznej i centrowej, która przyciągnie zarówno niezadowolonych demokratów, jak i republikanów”. Sondaże mówią, że American Party może liczyć na 40 proc. głównie prawicowych wyborców.
- Sam Musk nie widzi potrzeby tworzenia partyjnego kolosa. Ale chce mieć decydujący wpływ na wyniki głosowań kontrowersyjnych ustaw. Powodzenie American Party osłabiłoby sprawczość MAGA i stworzyło szansę dla demokratów na odbicie Izby Reprezentantów. Zaś niepowodzenie ugodziłoby w firmy i imperium finansowe Muska.
