Jałowy bój o wiatraki. Branża pyta polityków: co dalej, panowie?
Minimalna odległość wiatraków od domów podzieliła rząd i prezydenta. Tymczasem największym inwestorom dziś już wcale nie zależy na możliwości stawiania elektrowni bliżej zabudowań, ale na usprawnieniu projektów OZE. – Politycy szamoczą się i napinają muskuły, ale w tym całym zacietrzewieniu nie widzą celu ustawy wiatrakowej. W efekcie ustawa przepadła i wypadałoby ich teraz zapytać: co dalej, panowie? – podkreśla Grzegorz Wiśniewski prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej. Rząd obiecuje rozwijać energetykę wiatrową pomimo prezydenckiego weta.
Z tego artykułu dowiesz się…
- O jakie przepisy walczy obecnie branża wiatrakowa.
- Jaki plan na rozwój energetyki wiatrowej ma rząd.
- Jak inwestycje wiatrowe mogą wpłynąć na ceny energii w Polsce.
Próba odblokowania potencjału lądowej energetyki wiatrowej w Polsce trwa już niemal dekadę. Weto prezydenta Karola Nawrockiego wobec ustawy likwidującej bariery w rozwoju tej technologii sprawiło, że końca politycznego sporu o wiatraki nadal nie widać. W tym czasie jak grzyby po deszczu powyrastały instalacje fotowoltaiczne – jest ich tak dużo, że w słoneczne dni operator coraz częściej musi redukować ich produkcję, bo nadmiaru energii nie ma kto odebrać. Fotowoltaika nie wspiera jednak systemu energetycznego wieczorami i w okresie jesienno-zimowym. To właśnie jest zadanie dla farm wiatrowych. Natomiast w dyskusji o przyszłości energetyki wiatrowej argument bezpieczeństwa energetycznego spadł na dalszy plan.
Główny postulat stracił na znaczeniu
Branża OZE jest już zmęczona wieloletnią batalią o odblokowanie budowy wiatraków na lądzie. Zasadę 10H, zakazującą stawiania elektrowni wiatrowych w odległości od budynków mieszkalnych mniejszej niż 10-krotność wysokości wiatraka, wprowadził rząd PiS w 2016 r. W praktyce zatrzymało to rozwój nowych projektów wiatrowych, a od tego czasu powstawały niemal wyłącznie inwestycje bazujące na starych zezwoleniach. Po licznych apelach inwestorów i polskiego przemysłu rząd PiS chciał wprowadzić możliwość lokowania wiatraków w minimalnej odległości 500 m od domów. W ostatniej chwili jednak, na etapie prac sejmowych, zamienił 500 m na 700 m. Takie zapisy weszły w życie w 2023 r.
Nowy rząd próbuje teraz przeforsować 500 m i wpisał taki zapis do tzw. ustawy wiatrakowej. Na to jednak nie zgodził się prezydent Karol Nawrocki, który stwierdził, że taka odległość „nie jest rzeczą akceptowalną społecznie”. W praktyce zastosowanie takiej odległości byłoby możliwe tylko wówczas, jeśli zgodzi się na to gmina.
Podczas gdy politycy spierają się o minimalną odległość wiatraków od domów, dla wielu inwestorów postulat 500 m w ogóle stracił na znaczeniu. Technologia cały czas się rozwija i nowoczesne wiatraki lądowe są już tak duże, że i tak w decyzji środowiskowej konieczne byłoby uwzględnienie większej odległości od zabudowań mieszkalnych ze względu np. na normy hałasu.
– Weto prezydenta na nasz portfel projektów nie będzie miało wpływu. Biorąc pod uwagę moc i wielkości obecnych wiatraków, to nawet jeśli przepisy przewidywałyby odległość minimalną 500 m, w praktyce turbiny stawałyby dalej, w odległości 600-700 m – przekonuje Łukasz Buczyński, członek zarządu Polenergii, która rozwija projekty wiatrowe.
Jak wskazuje branża OZE, problem mogą mieć mniejsi inwestorzy, który chcą stawiać pojedyncze, mniejsze wiatraki. Wśród nich są właściciele zakładów przemysłowych, którzy bezskutecznie szukają dziś miejsca dla wiatraków wokół swoich fabryk.
Kompromitacja państwa
Eksperci są zniesmaczeni poziomem politycznej dyskusji, która toczy się wokół ustawy wiatrakowej.
– Politycy szamoczą się i napinają muskuły, ale w tym całym zacietrzewieniu nie widzą celu ustawy wiatrakowej. Głównym celem było przecież dostarczenie systemowi brakującej mocy z wiatru, bo mamy za dużo energii ze słońca, a brakuje nam produkcji w okresach jesienno-zimowych, którą mogą dostarczyć farmy wiatrowe. A więc chodzi tu przede wszystkim o bezpieczeństwo energetyczne. Drugim celem jest natomiast obniżenie cen energii elektrycznej, a co za tym idzie – poprawa konkurencyjności polskiej gospodarki. To jest przerażające, że politycy w ogóle tego nie dostrzegają – wyjaśnia Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.
Jego zdaniem to oznaka słabości polskiej sceny politycznej.
– W efekcie tej jałowej dyskusji ustawa przepadła. To jest kompromitacja państwa. Wypadałoby teraz zapytać polityków: co dalej, panowie? – zastanawia się Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.
Według analiz operatora sieci przesyłowej Polska już w najbliższych latach może mieć problem z utrzymaniem mocy wytwórczych w energetyce na bezpiecznym poziomie.
Wyjście awaryjne
Wraz z zawetowaną ustawą wiatrakową przepadło wiele propozycji ułatwiających rozwój OZE w Polsce. Kluczowe dla branży jest dziś skrócenie procesu inwestycyjnego, który w przypadku farm wiatrowych trwa pięć-siedem lat. Ustawa dawała możliwość przyspieszenia procedur administracyjnych. Regulowała też m.in. wsparcie dla większych biometanowni czy możliwość modernizacji istniejących elektrowni wiatrowych. Wprowadzała ponadto nowy mechanizm rekompensaty dla osób mieszkających w pobliżu wiatraków – mogli oni dostać nawet 20 tys. zł rocznie z zysków inwestora.
Rząd najpierw zapowiedział przygotowanie nowej ustawy, ale nie podał, jakie przepisy się tam znajdą. Nie wykluczał nawet, że część ułatwień dla branży OZE znów będzie procedował razem z projektem ustawy mrożącej ceny energii, która ma trafić do sejmu we wrześniu.
– Rozmawiamy na temat różnych scenariuszy, nie mamy jeszcze decyzji w tej sprawie – stwierdził w piątek Miłosz Motyka, minister energii.
W środę rząd ogłosił natomiast, że część korzystnych dla branży OZE przepisów spróbuje przeforsować drogą rozporządzenia, a więc bez konieczności uzyskania zgody prezydenta. Minister klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska podała, że w ten sposób możliwe będzie przyspieszenie procesu inwestycyjnego i ułatwienie modernizacji istniejących wiatraków. To kwestie, które dziś są branży najbardziej potrzebne.
– Idziemy pod górkę, ale wierzę, że wiatr będzie wiał nam w plecy – stwierdziła Paulina Hennig-Kloska.
Na razie brakuje jednak szczegółów, aby ocenić, czy proponowane przez rząd rozwiązania rzeczywiście będą w stanie odblokować potencjał energetyki wiatrowej na lądzie.
Walka o niższe ceny energii
A na szali leżą ceny energii elektrycznej, które dla polskiego dużego przemysłu są jednymi z najwyższych w Unii Europejskiej. Polskie Sieci Eletroenergetyczne przeanalizowały, jak wybudowanie kolejnych farm wiatrowych, których mamy dziś około 11 GW, wpłynęłoby na koszty produkcji energii w Polsce. Okazuje się, że dodatkowy 1 GW mocy zainstalowany w energetyce wiatrowej może obniżyć koszty wytwarzania energii w Polsce o 20 zł za megawatogodzinę, czyli o około 5 proc. Dodatkowe 2 GW przyniosłyby natomiast spadek kosztów o 37 zł/MWh, czyli o niemal 9 proc. Z kolei 4 GW nowych mocy dałoby obniżkę w wysokości 16 proc.
– W przeciwieństwie do produkcji energii z farm fotowoltaicznych, Polska ma jeszcze dość duży potencjał do zmieszczenia w systemie farm wiatrowych. Wynika to z tego, że mocniej wieje głównie w okresach jesienno-zimowych, a wtedy fotowoltaika nie jest taka skuteczna. Dlatego raczej nie mamy w kraju problemów z nadwyżką produkcji energii z wiatru i kilka gigawatów więcej mocy w tej technologii dobrze i skutecznie zmieści się w systemie, wypychając z niego jednocześnie te źródła energii, które mają wyższe koszty zmienne – wyjaśnia Konrad Purchała, wiceprezes PSE.
Z tymi argumentami nie zgadza się natomiast prezydent Karol Nawrocki. Jego zdaniem jedynym sposobem na obniżenie cen energii jest rezygnacja z systemu handlu emisjami CO2.
– Próba konstrukcji medialnej, konstrukcji publicznej, że za sprawą wiatraków i całego komponentu odnawialnych źródeł energii uda się obniżyć cenę energii elektrycznej, jest złym założeniem – stwierdził prezydent.
Główne wnioski
- Branża OZE jest zmęczona batalią o odblokowanie budowy wiatraków na lądzie, która trwa już niemal dekadę. W międzyczasie technologia wiatrowa tak się rozwinęła, że w praktyce kluczowy jak dotąd postulat branży – dotyczący możliwości budowania wiatraków w odległości nawet 500 m od domów – stracił na znaczeniu. Mówi o tym wprost Polenergia, która buduje tak duże turbiny, że muszą być one stawiane dalej od zabudowań. – Weto prezydenta na nasz portfel projektów nie będzie miało wpływu – twierdzi Łukasz Buczyński, członek zarządu Polenergii.
- Dla branży kluczowe są natomiast inne zapisy tzw. ustawy wiatrakowej, które przepadły przez weto prezydenta. Chodzi przede wszystkim o skrócenie procedur administracyjnych, przez które dziś inwestycje wiatrakowe trwają w Polsce pięć-siedem lat. Istotne są też przepisy ułatwiające modernizację starych wiatraków. Z kolei dla społeczności lokalnych ważne jest wprowadzenie mechanizmu ich partycypacji w zyskach właścicieli farm.
- Eksperci zwracają uwagę, że w politycznym sporze o przyszłość energetyki wiatrowej kwestia bezpieczeństwa energetycznego spadła na dalszy plan. – Głównym celem ustawy wiatrakowej było przecież dostarczenie systemowi brakującej mocy – przypomina Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej. Kolejnym celem było obniżenie cen energii elektrycznej w dłuższym terminie. Polskie Sieci Elektroenergetyczne obliczyły, że wybudowanie farm wiatrowych o mocy 1 GW obniżyłoby koszty wytwarzania energii w kraju o 5 proc., 2 GW o 9 proc., a 4 GW o 16 proc. Według prezydenta Karola Nawrockiego mówienie o tym, że energetyka wiatrowa obniża ceny energii, jest „złym założeniem”.


