Trump wzywa sojuszników do oclenia Chin. Ale na Ukrainie zawiesi rywalizację „USA i Chiny ramię w ramię będą głównymi beneficjentami odbudowy" (WYWIAD)
– Nie ma żadnego nowego światowego bloku. Pomiędzy głównymi graczami w BRICS czy w Azji istnieją stałe napięcia i konflikty interesów. Narracja o jednej grupie, bloku będącym opozycją wobec Zachodu, jest kreowana przez Stany Zjednoczone, bo to im się opłaca – mówi prof. Marcin Jacoby z Uniwersytetu SWPS. W rozmowie także o tym, dlaczego Chiny nie przejmą roli światowego lidera od USA, ale mogą się z nimi dogadać w sprawie odbudowy Ukrainy oraz o tym, czy Pekin kontroluje Putina.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Czy po spotkaniu liderów Azji na szczycie w Chinach Rosja otrzymała parasol ochronny Pekinu do nowych działań na arenie międzynarodowej.
- Jak administracja Donalda Trumpa doprowadziła do tego, że Indie odwróciły się od USA, by odnowić relacje z Chinami.
- Dlaczego współpraca krajów BRICS nie oznacza powstania nowej siły w opozycji do Zachodu.
Katarzyna Mokrzycka, XYZ: Kilka dni po zakończeniu spotkań azjatyckich mocarstw Kreml wysłał nad Polskę swoje drony. Czy Rosja stała się bardziej bezczelna dzięki temu, że Chiny zaczęły ją traktować poważniej? Czy przestała być junior partnerem Pekinu, jak nazywano ją na początku wojny w Ukrainie, i stała się równorzędnym uczestnikiem gry azjatyckich mocarstw?
Prof. Marcin Jacoby, Uniwersytet SWPS: Nie sądzę, żeby Rosja została ostatnio wzmocniona przez Pekin. Nie wiemy oczywiście, jak dokładnie wyglądały rozmowy Xi–Putin, ale w duecie z Chinami pozycja Rosji wciąż nie jest mocna. Chiny są przekonane o swojej wyższości.
Z rosyjskiej perspektywy wygląda to podobnie – Rosjanie również są przekonani o swojej wyższości i tylko tymczasowo godzą się na nierówne, na swoją niekorzyść, relacje z Pekinem.
Po relacjach ze szczytu w Azji trudno jednak dostrzec, by Putin był traktowany jako słabszy. Wspólnie z chińskim przywódcą poklepywali się po plecach, obaj sprawiali wrażenie, że łączą ich zażyłe relacje.
W tradycji chińskiej dyplomacji nie ma miejsca na publiczne upokarzanie partnerów. Nierównowaga w relacjach chińsko-rosyjskich przejawia się w praktyce – w niższych cenach ropy naftowej i gazu, jakie Chiny płacą Rosji. To na tym polu różnica sił jest szczególnie widoczna.
Xi na pewno jednak nie będzie otwarcie pokazywał Putinowi, że jest od niego mocniejszy. Wręcz przeciwnie – Chiny prowadzą narrację: „wszyscy jesteśmy równi, niezależnie od tego, czy kraj jest duży, czy mały, nie ma państw silniejszych i słabszych”. To bardzo ważny element chińskiej doktryny, który świetnie brzmi i dobrze się sprzedaje na tzw. globalnym południu. Rosja z kolei ma dziś coraz bliżej do Azji, a coraz dalej do Europy.
Warto wiedzieć
Dr hab. Marcin Jacoby
Profesor Uniwersytetu SWPS, dziekan Wydziału Nauk Humanistycznych w Warszawie, kierownik Centrum Cywilizacji Azji Wschodniej oraz Zakładu Studiów Azjatyckich.
Rosja radzi sobie lepiej, niż uważa Zachód
Czy Chiny wzięły Rosję pod swoje skrzydła i zamierzają promować jej powrót z banicji na arenę międzynarodową? Czy możliwa jest współpraca z Chinami bez jednoczesnego wikłania się w powiązania z Rosją?
Chiny nie prowadzą Rosji za rękę, bo w wielu aspektach interesy tych państw nie są zbieżne. Istnieje sojusz na polu dyplomatycznym – chociażby w Radzie Bezpieczeństwa ONZ – ale w sferze gospodarczej Chiny rywalizują z Rosją, wchodząc na obszary tradycyjnie uważane za rosyjskie. Mam tu na myśli rosnącą obecność Chin w państwach Azji Środkowej, w dawnych republikach radzieckich: Kazachstanie, Turkmenistanie, Tadżykistanie, Kirgistanie, Armenii czy Azerbejdżanie.
Pozycja Rosji na świecie wcale nie jest jednak tak słaba, by wymagała szczególnych zabiegów pośredników. Zachodnie próby osłabienia gospodarczo-dyplomatycznego Moskwy okazują się nieefektywne. Nie udało się przekonać reszty świata, że mamy rację. Banicja Rosji ogranicza się dziś praktycznie do Europy, Stanów Zjednoczonych oraz kilku innych państw, jak Japonia czy Australia. Zdecydowana większość krajów nie przejmuje się sankcjami wobec Rosji. W praktyce oznacza to, że Kreml ma tylko nieznacznie ograniczone pole manewru – zarówno gospodarczo, jak i dyplomatycznie.
Nie sądzę więc, by współpraca z Chinami musiała kiedykolwiek oznaczać konieczność współpracy z Rosją. Nie widzę takiego zagrożenia.
Chiny nie prowadzą Rosji za rękę, bo w wielu aspektach interesy tych państw nie są zbieżne. Natomiast pozycja Rosji na świecie wcale nie jest tak słaba, żeby wymagała szczególnych zabiegów pośredników.
USA wymuszają na sojusznikach zasady gry z Chinami
Im mocniejsza staje się pozycja Chin na świecie, tym bardziej nerwowo reagują Stany Zjednoczone. Amerykańska administracja z jednej strony nakłada cła na towary importowane, a z drugiej próbuje zniechęcać sojuszników do współpracy gospodarczej z Pekinem. W sobotę prezydent Trump wezwał sojuszników z NATO do nałożenia na Chiny 50-100 proc. ceł. Czy możliwa jest współpraca z USA i jednoczesne utrzymanie relacji z Chinami? Czy też trzeba będzie wybrać: Waszyngton czy Pekin?
Spójrzmy nie na to, jak świat ma wyglądać według życzenia USA, tylko jak wygląda naprawdę. A fakty są takie, że nie da się nie współpracować gospodarczo z Chinami. Wystarczy wejść do apteki czy dowolnego sklepu – zdecydowana większość produktów jest tam produkowana w Chinach albo opracowana przez chińskie firmy. Stany Zjednoczone także są z Pekinem silnie związane handlowo, niezależnie od retoryki Donalda Trumpa czy jego pomysłów dotyczących ceł.
Chinom bardzo zależy na pozycji potęgi gospodarczej, z którą każdy chce handlować – zarówno Unii Europejskiej, jak i Stanom. Ale USA od kilku lat, począwszy od pierwszej prezydentury Trumpa, wywierają ogromną presję na sojuszników, aby w strategicznych obszarach ograniczali współpracę z Chinami. Niekiedy wręcz wymuszają zrywanie relacji, jak w przypadku holenderskiej firmy ASML, której zakazano sprzedaży maszyn EUV do produkcji półprzewodników.
Podobne naciski dotyczyły Korei Południowej, Japonii i Tajwanu – zwłaszcza w sektorach związanych z wysokimi technologiami. Chodziło przede wszystkim o odcięcie Chin od najbardziej zaawansowanych mikroprocesorów. Była to próba spowolnienia chińskiego postępu technologicznego. Moim zdaniem Stany Zjednoczone na tej polityce tylko stracą – i to już się dzieje. Wyrzucając ze swoich laboratoriów wielu najwybitniejszych naukowców tylko dlatego, że są Chińczykami, Amerykanie sami zadali sobie poważny cios, którego skutki będą odczuwalne przez dziesięciolecia.
Wyrzucając ze swoich laboratoriów wielu najwybitniejszych naukowców tylko dlatego, że są Chińczykami, Amerykanie sami zadali sobie poważny cios, którego skutki będą odczuwalne przez dziesięciolecia. Amerykańska nauka będzie spowalniać, a chińska przyspieszać.
Chiny wygrywają wyścig technologiczny
Ale czy w ten sposób Amerykanie nie ograniczyli wycieku technologii do Chin?
W ostatecznym rozrachunku i tak na tym stracą. Ci wybitni badacze wrócili do Chin – zamiast pracować dla USA, rozwijają teraz naukę i technologie dla swojego kraju. Amerykańska nauka będzie spowalniać, a chińska przyspieszać.
Czy Amerykanie nie mają własnych naukowców, którzy mogliby zastąpić tych, którzy wyjechali?
Na pewno nie tylu. Jeśli mieli stu wspaniałych naukowców, to teraz mają ich czterdziestu. Stracili też ogromne środki na badania, bo administracja Trumpa radykalnie obcięła budżety naukowe. W ciągu najbliższej dekady zobaczymy wyraźne wyhamowanie nauki amerykańskiej i jeszcze szybszy rozwój nauki chińskiej. Efekt amerykańskiej polityki będzie tragiczny – Ameryka przegra wyścig technologiczny z Chinami.

Pekin potrzebuje stabilnej Rosji
Czy Chiny mogą zechcieć zaangażować się dyplomatycznie w zakończenie wojny w Ukrainie? Ostudzenie zapędów Rosji leży w ich interesie?
Dla Chin wojna w Ukrainie nie jest tematem priorytetowym. Kluczowa jest stabilność Rosji i jej pozycja jako gracza na arenie międzynarodowej. Jeśli stabilna Rosja to Rosja, która wygrywa w Ukrainie, Pekin na pewno nie będzie jej w tym przeszkadzał.
Przeciąganie wojny nie leży w interesie Chin, bo czekają one na odbudowę Ukrainy. Liczą, że zarobią tam ogromne pieniądze, wchodząc z potężnymi projektami infrastrukturalnymi. Uważam, że to nie Polska, Niemcy czy Francja, lecz Stany Zjednoczone i Chiny – pracując ramię w ramię – będą głównymi beneficjentami odbudowy Ukrainy. To najbardziej prawdopodobny scenariusz. Trump nie będzie miał problemu, by Amerykanie i Chińczycy podzielili się tym tortem. Z Chinami rywalizuje w obszarze wysokich technologii, w których USA chcą utrzymać dominującą pozycję. Natomiast w budowie autostrad, portów czy bloków mieszkalnych Ameryka nie sprzeciwia się udziałowi chińskich firm.
Przeciąganie wojny nie leży w interesie Chin, bo czekają one na odbudowę Ukrainy. Liczą, że zarobią tam ogromne pieniądze, wchodząc z potężnymi projektami infrastrukturalnymi. To nie Polska, Niemcy czy Francja, lecz Stany Zjednoczone i Chiny – pracując ramię w ramię – będą głównymi beneficjentami odbudowy Ukrainy. Trump nie będzie miał problemu, by Amerykanie i Chińczycy podzielili się tym tortem.
Pekin nie obawia się, że Rosja mogłaby rozlać wojnę na inne kraje Europy?
Nie sądzę. Chiny nie widzą w Rosji takiego potencjału. Bardziej obawiają się eskalacji na Bliskim Wschodzie – ze strony Izraela – oraz napięć w swoim otoczeniu: w basenie Morza Południowochińskiego, w relacjach z Japonią i wobec amerykańskiej obecności wojskowej na Pacyfiku.
Stany Zjednoczone rezygnują z roli globalnego policjanta
Pentagon kilka dni temu ogłosił plan, w którym USA stawiają sprawy wewnętrzne ponad zagrożenie ze strony Chin. Czy to nie oznacza dobrowolnego oddania Pekinowi pozycji globalnego lidera?
Ameryka Trumpa staje się państwem izolacjonistycznym, które buduje wokół siebie mury i nie chce już angażować się w utrzymanie porządku światowego, który sama stworzyła. Ale Chiny nie zamierzają przejąć roli globalnego policjanta. Nie interesuje ich patrolowanie oceanów, wysyłanie lotniskowców w odległe rejony świata czy budowanie sieci baz wojskowych.
Pekin wchodzi w przestrzeń opuszczaną przez USA tylko tam, gdzie chce – coraz silniej zaznacza obecność w systemie ONZ, buduje dyplomatyczne wpływy i nieformalne sojusze. Chiny dobrze odnajdują się w świecie wielobiegunowym, gdzie działa wielu graczy, i nie aspirują do bycia potęgą w amerykańskim stylu. Zależy im natomiast na pozycji lidera nauki i technologii oraz na narzędziach ekonomicznego nacisku. To lekcja, jaką odrobili od Amerykanów: dziś bez chińskich technologii i producentów Zachód nie jest w stanie prowadzić życia, do którego się przyzwyczaił. Ta zależność gospodarcza odpowiada Chinom. Zależność militarna już nie – poza jedną bazą w Dżibuti, nie rozwijają globalnej obecności wojskowej.
To inna gra niż ta, którą prowadzą Stany Zjednoczone. Świat powoli oswaja się z nową rzeczywistością – Ameryka się kurczy, a Chiny rosną w siłę, ale oddziałują w odmienny sposób.
Chiny nie zamierzają przejąć roli globalnego policjanta. Nie interesuje ich patrolowanie oceanów, wysyłanie lotniskowców w odległe rejony świata czy budowanie sieci baz wojskowych. Pekin wchodzi w przestrzeń opuszczaną przez USA tylko tam, gdzie chce.
Czy to nie tworzy przestrzeni dla nowego, potencjalnie niebezpiecznego hegemona, który zechce wykorzystać niezagospodarowane pole?
To raczej perspektywa odleglejsza. W najbliższych latach będziemy doświadczać dynamicznie zmieniających się układów politycznych pomiędzy głównymi graczami – Stanami Zjednoczonymi i Indiami, Stanami i Chinami, Chinami i Rosją, Indiami i Rosją. To te państwa stanowią dziś główne siły. Gracze średniej wielkości – Unia Europejska, Korea Południowa, Japonia, Australia czy Kanada – będą musieli odnaleźć się w nowych realiach. Świat nie podzieli się prosto „na pół” – na Zachód i całą resztę. Te podziały będą znacznie bardziej złożone. Nie wiem, co się z tego ostatecznie wykrystalizuje. Pewne jest natomiast, że Chiny chcą być czołową potęgą technologiczną i gospodarczą, bez której inni nie będą mogli funkcjonować. Czy to odpowiada definicji „hegemona”? Trudno powiedzieć.
Czyli Chiny nie zrezygnują z roli „fabryki świata”?
Na razie nie. Pytanie, czy ten model da się utrzymać. Nadwyżki produkcji są ogromnym problemem. Ta fabryka świata staje się coraz droższa, ale jednocześnie pozostaje niezwykle sprawnym systemem – z punktu widzenia pracowników, dostawców, transportu, zaplecza przemysłowego i finansowania. Wciąż są praktycznie bezkonkurencyjni. Najtańsze towary będą stopniowo wypierane przez samochody, panele fotowoltaiczne czy zaawansowany sprzęt elektroniczny.
Chiny i Indie razem - absolutnie nowa jakość
Czego zabrakło w polityce Donalda Trumpa, że Indie – dotychczas wierny sojusznik – odwróciły się od USA i zaczęły zacieśniać relacje z Chinami?
Indie zawsze prowadziły własną politykę. A jeśli sojusznika uderza się w twarz 50-proc. cłami, to trudno oczekiwać, że będzie się on rewanżował darmowymi czekoladkami na złotym talerzu. Dla premiera Indii była to potwarz. Indie to starożytna cywilizacja, która sama o sobie mówi, że jest kontynentem, a nie państwem. To kraj niezwykle dumny z siebie. Nacjonalistyczny lider, jakim jest Narendra Modi, nie mógł dobrze przyjąć takiego traktowania, jakiego doznał od Trumpa. Jego obecność na spotkaniu w Chinach kilka dni temu była jawną manifestacją oburzenia wobec USA. Indie nie zamierzają być amerykańskim podnóżkiem ani realizować cudzych celów. Mają własne.
Na szczycie Szanghajskiej Organizacji Współpracy (SOW) w Tianjinie widzieliśmy stojących obok siebie uśmiechniętych przywódców dwóch państw, których żołnierze nieraz przelewali krew na granicy w Kaszmirze. Narendra Modi i Xi Jinping jeszcze niedawno w ogóle ze sobą nie rozmawiali, dziś wracają do dialogu.
Relacje pozostają trudne: Indie traktują Chiny jako poważnego konkurenta, Chiny wobec Indii nie żywią lęku, ale zachowują ostrożny dystans. Poza sporami terytorialnymi istnieje cała lista innych napięć. To z pewnością nie jest głęboki sojusz, lecz raczej nowa odsłona relacji – nastawiona na realizację partykularnych interesów każdej ze stron.
Widzieliśmy stojących obok siebie uśmiechniętych przywódców dwóch państw, których żołnierze nieraz przelewali krew na granicy w Kaszmirze. Narendra Modi i Xi Jinping jeszcze niedawno w ogóle ze sobą nie rozmawiali, dziś wracają do dialogu.
To bardzo charakterystyczny element zmieniających się globalnych układów: wewnętrzne interesy państw stają się dziś najważniejszym czynnikiem kształtującym politykę międzynarodową. Żaden lider nie mówi już o wolności, demokracji czy porządku światowym – każdy mówi o bezpieczeństwie i potrzebach własnego kraju.
Nowy globalny układ niezorganizowany
Panie profesorze, czy to właśnie jest ten nowy układ globalny? Od dawna komentuje się przecież tworzenie nowego światowego bloku, który – jak się prognozuje – wkrótce zacznie dominować. Miałby on opierać się na krajach BRICS, z pierwszoplanową rolą azjatyckich potęg, czyli Chin i Indii.
Dla mnie to teoria całkowicie pozbawiona sensu. Nie ma żadnego nowego światowego bloku. Pomiędzy głównymi graczami w BRICS czy SOW istnieją stałe napięcia i konflikty interesów. Między Chinami a Rosją iskrzy w wielu aspektach. W relacjach Chin i Indii „iskrzy” to zdecydowanie za mało powiedziane. Szanghajska Organizacja Współpracy jest hasłem, pewną manifestacją – ale bez programu, bez jasno określonych celów.
BRICS faktycznie rośnie w siłę i staje się coraz poważniejszym graczem, ale nadal nie ma spójnej agendy. Państwa, które wchodzą w jej skład, dzieli ogrom różnic.
Nie ma żadnego nowego światowego bloku. Pomiędzy głównymi graczami w BRICS czy SOW istnieją stałe napięcia i konflikty interesów.
BRICS to po prostu jedna z platform komunikacji między bardzo różnymi państwami, które mają odmienne cele. To nie jest nowy antyzachodni blok. Można go nazwać co najwyżej antyamerykańskim w jednym aspekcie: tworzą go politycy przekonani, że porządek świata ustanowiony po II wojnie światowej służył przede wszystkim Stanom Zjednoczonym – zapewniał im największe korzyści i kontrolę nad resztą globu.
Jeśli spojrzymy na system finansowy czy bankowy, a także na amerykańskie sojusze militarne, trudno odmówić im racji. Państwa BRICS przyjmują, że model powojennego ładu światowego, którego największym beneficjentem były USA, wyczerpał się. Faktem jest, że Europa odgrywa coraz mniejszą rolę, a Stany Zjednoczone – świadomie i na własne życzenie – wycofują się z globalnego przywództwa. Świat musi znaleźć nowy balans i testuje różne rozwiązania.
BRICS to nie jest nowy antyzachodni blok. Można go nazwać najwyżej antyamerykańskim.
Narracja o jednej grupie, o bloku będącym światową opozycją wobec Zachodu jest kreowana przez Stany Zjednoczone. To im służy opowieść o podziale: dobra demokracja reprezentowana przez USA kontra złe, autorytarne systemy Chin, Korei Północnej i Iranu. Prawda jest znacznie bardziej złożona.
Co najbardziej antagonizuje kraje z grupy BRICS? Co jest największą przeszkodą na drodze do zawiązania jednego bloku?
Główną przeszkodą jest rywalizacja chińsko-indyjska – moim zdaniem całkowicie nie do pogodzenia. Podobnie jest z innymi członkami grupy: ich interesy rzadko są zbieżne.
Po co Chinom biedna Korea Północna?
Xi Jinping powiedział Kim Dzong Unowi: „Chiny i Korea Północna powinny wzmocnić strategiczną koordynację w sprawach międzynarodowych i regionalnych, aby chronić wspólne interesy”. Czy to naprawdę poważne partnerstwo?
To bardzo poważna relacja, której nie wolno bagatelizować. Chiny i Korea Północna mówią o „sojuszu krwi”. Źródła tej więzi sięgają przełomu lat 30. i 40., gdy koreańscy partyzanci walczyli ramię w ramię z chińskimi komunistami przeciwko Japończykom w Mandżurii. Potem setki tysięcy chińskich żołnierzy wspierało północnokoreańskich komunistów w wojnie koreańskiej przeciwko Amerykanom. To fundament – kamień węgielny relacji.
To jedyny sojusznik, wobec którego Chiny dają gwarancje bezpieczeństwa. Jeżeli Korea Północna zostałaby zaatakowana, Pekin zobowiązał się do jej obrony.
Korea Północna jest Chinom potrzebna jako bufor między ich terytorium a obszarem faktycznie kontrolowanym przez USA – Koreą Południową, gdzie stacjonuje 28 tys. amerykańskich żołnierzy. Pekin postrzega Seul jako marionetkę Waszyngtonu, pozbawioną realnej sprawczości. Dla Chin skrajnie niekorzystny byłby scenariusz, w którym Korea Północna słabnie i zostaje wchłonięta przez Południe. Pekin dopuszcza możliwość pojednania na Półwyspie Koreańskim, ale z pewnością nie zaakceptuje sytuacji, w której zjednoczona Korea staje się państwem jednoznacznie proamerykańskim.
Biorąc pod uwagę karty, jakie Korea Północna ma w tej międzynarodowej grze, Kim Dzong Un gra va banque, ale bardzo skutecznie. Korea Północna stała się de facto minimocarstwem nuklearnym, które po wielu latach wydostało się z całkowitej izolacji.
Chiny od początku mają z Koreą Północną ogromne problemy. Pjongjang korzysta wprawdzie z chińskiej pomocy, ale prowadzi własną politykę. Dzięki wsparciu Chin Korea Północna przetrwała gospodarczo w okresie najcięższych sankcji ONZ. Dziś jednak, mając w odwodzie drugiego partnera – Rosję, której dostarcza amunicję i żołnierzy – jest mniej uzależniona od Pekinu.
Trzeba przyznać, że biorąc pod uwagę karty, jakie Korea Północna ma w tej międzynarodowej grze, Kim Dzong Un gra va banque, ale bardzo skutecznie. To pierwszy przywódca tego kraju od 59 lat, który stanął na dużej imprezie dyplomatycznej obok liderów ponad 20 państw świata. To wydarzenie bez precedensu. Korea Północna stała się de facto minimocarstwem nuklearnym, które po wielu latach wydostało się z całkowitej izolacji.
Spójrzmy na sąsiadów. Prezydent Korei Południowej został postawiony w stan oskarżenia po nieudanym zamachu stanu. W Japonii kilka dni temu do dymisji podał się premier. Jaki wpływ na układ sił w regionie mają takie zdarzenia?
Większy wpływ ma polityka amerykańska wobec tych krajów niż to, co dzieje się bezpośrednio w Seulu czy Tokio. A USA wciąż czymś zaskakują sojuszników, wywołując u nich ogromną niepewność.
Przykład sprzed kilku dni: w Stanach aresztowano ponad 400 pracowników koreańskiej fabryki. Zakład powstał pod presją Amerykanów – była to wymuszona inwestycja, na której koncern nie zarabia, lecz traci. Waszyngton zażyczył sobie przeniesienia produkcji samochodów do USA, ale jednocześnie nie przyznawał koreańskim pracownikom wiz umożliwiających legalną pracę. Inwestor z Korei nie wie teraz, co zrobić. Najchętniej wycofałby się z USA, ale to przecież kluczowy rynek. Nie chce więc otwartej konfrontacji.
Stany Zjednoczone stały się niezwykle kłopotliwym partnerem – wciąż potężnym, bez którego nie sposób się obejść, ale działającym raczej jak korsarz niż jak sojusznik.
Większy wpływ ma polityka amerykańska wobec tych krajów niż to, co dzieje się bezpośrednio w Seulu czy Tokio. Stany Zjednoczone stały się niezwykle kłopotliwym partnerem – wciąż potężnym, bez którego nie sposób się obejść, ale działającym raczej jak korsarz niż jak sojusznik.
Dlaczego polityka USA wobec Chin nie działa?
Czy Chiny tracą na grze Donalda Trumpa? Taki chyba był amerykański zamysł, ale tego nie widać.
Dziś Chiny raczej zyskują, niż tracą na polityce Stanów Zjednoczonych. Administracja poprzedniego prezydenta, Joe Bidena, rzeczywiście mocno uderzyła w rozwój nauki i technologii w Chinach. Gdyby ta linia była konsekwentnie kontynuowana, Pekin miałby poważny problem. Jednak polityka Trumpa poszła innym torem i przynosi efekty odwrotne od zamierzonych. Wyrzucanie chińskich naukowców szkodzi Ameryce, a nie Chinom.
W wojnie celnej Pekin odkrył też, że ma ogromne przełożenie na USA – czego wcześniej nie był do końca świadomy. Chińczycy zrozumieli, że mogą grać w tę samą grę: wy nakładacie cła, my wstrzymujemy dostawy metali ziem rzadkich. Z tym Ameryka nie jest w stanie sobie poradzić.
Trwa otwarta wojna gospodarczo-technologiczna, ale Chiny odnalazły się w niej, nauczyły się sobie radzić i – paradoksalnie – osiągnęły pewną stabilizację. Jedyny sektor, w którym nadal pozostają w tyle, to mikroprocesory. Jednak inwestują tam ogromne środki, by się uniezależnić. Jeśli uda im się to w ciągu pięciu lat, może dekady, USA stracą kluczowe narzędzie nacisku – nie tylko wobec Chin, ale też wobec własnych sojuszników, którym dyktują warunki współpracy z Pekinem.
Trwa otwarta wojna gospodarczo-technologiczna, ale Chiny odnalazły się w niej, nauczyły się sobie radzić i – paradoksalnie – osiągnęły pewną stabilizację.
Ściągawka od Chińczyków
Czy jest coś, czego Europa mogłaby się nauczyć od Chin?
Tak – inwestowania ogromnych pieniędzy w badania i rozwój. Jeśli Europa ma mieć przyszłość, musi skończyć ze skąpstwem i zacząć finansować technologie i naukę. Inaczej stracimy wszystkie atuty, które jeszcze mamy. Powinniśmy odkryć, w czym jesteśmy naprawdę dobrzy i w czym jesteśmy potrzebni światu – i na tym budować swoją pozycję.
Nie ma sensu rywalizować z Chińczykami tam, gdzie oni są najlepsi. Europa wciąż ma potencjał – świetny system edukacji, instytucje badawcze, infrastrukturę – ale „żałuje grosza”. Chiny wydają miliony i tracą miliony, ale idą do przodu. My musimy zrobić to samo.
Główne wnioski
- Relacje Chin i Rosji: Pekin promuje narrację równości i unika upokarzania Moskwy, choć interesy obu państw nie zawsze się pokrywają (np. w Azji Środkowej). Chiny nie będą ingerować w wojnę w Ukrainie, ale czekają na jej koniec, by zarobić na odbudowie.
- Chiny vs USA: Amerykańska polityka ceł i wykluczania chińskich naukowców uderza w samą Amerykę – osłabia jej naukę i przyspiesza rozwój Chin. Globalna zależność gospodarcza od Pekinu sprawia, że próby izolacji są nieskuteczne.
- Nowy porządek globalny: Chiny nie chcą roli globalnego policjanta w stylu USA – stawiają na dominację gospodarczą i technologiczną. BRICS to raczej platforma antyamerykańska niż antyzachodnia, ale brak jej spójności. W świecie wielobiegunowym dominują interesy narodowe nad wyższymi ideami – nie tylko w Chinach czy Indiach, ale także w USA.



