Jak zmienili się Tusk i Kaczyński? Prof. Antoni Dudek o 20-leciu duopolu PO-PiS (WYWIAD)
Mija 20 lat, odkąd Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość dominują na polskiej scenie politycznej. Oba ugrupowania przeszły znaczącą ewolucję od wyborów z jesieni 2005 r. – Znacznie trudniej opisać zmiany PO niż PiS. Z jednym wyjątkiem – mówi w rozmowie prof. Antoni Dudek, historyk i politolog.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jak doszło do powstania duopolu Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości.
- Jakie zmiany zaszły w PiS i w Jarosławie Kaczyńskim.
- Jak zmieniła się Platforma Obywatelska i Donald Tusk.
Rafał Mrowicki, XYZ: W cyklu podcastów „Dudek o historii” mówił pan, że wybory z 2005 r. były najważniejszą cezurą w dziejach III RP oraz najbardziej fundamentalną zmianą, której skutki odczuwamy do dziś. Początkowo Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość miały tworzyć koalicję. Zamiast tego zaczęła się wojna, która między tymi partiami trwa do dziś.
Prof. Antoni Dudek, historyk i politolog: Nikt wówczas nie przypuszczał, że PiS i PO aż tak zdominują polską scenę polityczną. Zwłaszcza po pierwszym piętnastoleciu III RP, kiedy system partyjny gwałtownie się zmieniał – jedne ugrupowania powstawały, inne szybko znikały. Przełomem okazał się 2001 r., gdy zmieniono system finansowania partii politycznych. Wtedy właśnie rozpoczął się proces stabilizacji sceny partyjnej. Nie chodziło wyłącznie o kwestie finansowe, choć to one miały dla PiS ogromne znaczenie – poprzednia partia Jarosława Kaczyńskiego, czyli Porozumienie Centrum, borykała się z ciągłymi problemami finansowymi.
Mechanizm tego procesu trafnie opisał prof. Marek Migalski, używając zwrotu: „Gdzie dwóch się bije, tam obaj korzystają” – przewrotnej wersji znanego przysłowia. Ta polityczna bijatyka między PiS a PO, która rozpoczęła się po 2005 r., a swoje dojrzałe stadium osiągnęła po katastrofie smoleńskiej, tak skutecznie obsługuje emocje Polaków, że w każdych wyborach – aż do 2023 r. – od 60 do ponad 70 proc. wyborców głosuje konsekwentnie na jedno z tych dwóch ugrupowań.
W 2005 r. pojawił się element rywalizacji, ale wcale nie było przesądzone, że te partie się ze sobą nie dogadają
Ta polityczna bijatyka między PiS a PO, która rozpoczęła się po 2005 r., a swoje dojrzałe stadium osiągnęła po katastrofie smoleńskiej, tak skutecznie obsługuje emocje Polaków, że w każdych wyborach – aż do 2023 r. – od 60 do ponad 70 proc. wyborców głosuje konsekwentnie na jedno z tych dwóch ugrupowań.
PiS i PO. Zamiast koalicji 20-letnia wojna
Były jeszcze nadzieje na współpracę.
Negocjacje jednak zakończyły się fiaskiem. Obie strony długo wzajemnie oskarżały się o to, kto odpowiada za brak koalicji. Istniała wówczas grupa wyborców, których ironicznie nazywano „sierotami po PO-PiS-ie” – ludzi przekonanych, że PiS i PO się dogadają i stworzą szeroki sojusz, bo żadna z partii nie miała większości konstytucyjnej. Wierzono, że powstanie nie tylko nowy rząd, ale też nowa konstytucja – Konstytucja IV Rzeczpospolitej, wówczas popularne hasło. Do tego jednak nie doszło. Zamiast współpracy rozpoczął się narastający konflikt między PiS a PO.
Warto przypomnieć, że podczas pierwszych rządów PiS w 2006 r. pojawiały się jeszcze działania, które obie partie potrafiły wspierać. Dziś wydaje się to niewyobrażalne. Ostatecznie topór wojenny został wykopany w 2007 r. W latach 2005–2007 Jarosław Kaczyński narzucił swojemu obozowi styl tropienia układu. Z czasem przywykliśmy do zachowań, które wówczas Zbigniew Ziobro zainicjował jako Prokurator Generalny. Był prawdopodobnie jedynym ministrem w dziejach III RP, który na konferencji prasowej przyznał się do posiadania nielegalnie nagranego materiału z udziałem innego członka rządu – Andrzeja Leppera. To sytuacja bez precedensu, nawet z dzisiejszej perspektywy. W tamtym czasie dochodziło też do licznych, nigdy w pełni niewyjaśnionych afer, takich jak afera gruntowa, które zaciążyły na dalszym kształcie polskiej polityki.
Podczas pierwszych rządów PiS w 2006 r. pojawiały się jeszcze działania, które obie partie potrafiły wspierać. Dziś wydaje się to niewyobrażalne.
Warto wiedzieć
Antoni Dudek
Historyk i politolog, profesor nauk humanistycznych. Wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, były członek Rady Instytutu Pamięci Narodowej, badacz najnowszej historii Polski i popularyzator wiedzy historycznej. Autor i współautor licznych publikacji o polskiej polityce, w tym książek „Historia polityczna Polski 1989–2023” oraz „Dudek o historii: Narodziny III RP”. Twórca podcastu „Dudek o historii”.
XVIII-wieczne korzenie sporu politycznego
W książce „O dwóch takich, co podzieliły Polskę” stwierdza pan, że dominacja PO i PiS wynika nie tylko ze słabości konkurentów, ale sięga znacznie głębszych uwarunkowań historycznych.
PiS i PO można uznawać za kontynuatorów pewnego modelu uprawiania polityki, który w Polsce zaczął się kształtować jeszcze w XVIII w. Mianowicie chodzi o odpowiedź na pytanie: „Czy Polska może być samotną wyspą wolności w Europie?” – jak to powiedział Jarosław Kaczyński.
W tym nurcie Polska robi wszystko po swojemu, nawet gdy wszyscy są przeciwko nam, a wszelkie próby zbliżenia z innymi państwami Europy są formą zdrady narodowej. To retoryka z XVIII w., a PiS do niej nawiązuje.
A drugie spojrzenie?
Jest bardziej otwarte. Mówi, że nie wszyscy w Europie są naszymi wrogami i że musimy szukać porozumień, bo mamy znacznie silniejszych sąsiadów. PiS dobudowało do swojej wizji polityki zagranicznej ścisły sojusz ze Stanami Zjednoczonymi.
Z jednej strony PO przekonuje, że Polska musi być aktywnym członkiem Unii Europejskiej i przyjmować na siebie ograniczenia z tym związane. Z drugiej strony PiS mówi, że to nieważne, bo Unia to zakamuflowana dominacja Niemiec, a jedynym sojusznikiem są Stany Zjednoczone.
Jest tu pewna analogia z XVIII w. i II RP. Wtedy mieliśmy Piłsudskiego, który mówił o równej odległości od Berlina i Moskwy. Opozycja antysanacyjna była różnicowana – jej centrowa część, której symbolem był gen. Sikorski, uważała, że trzeba trzymać się Francji i zainteresować Polską Brytyjczyków, co do 1938 r. nie bardzo się udawało.
Wracające dwa sposoby myślenia o Polsce?
Nieustannie opcja nazywająca siebie „obozem patriotycznym” ma przykry zwyczaj oskarżania wszystkich, którzy mają inną wizję patriotyzmu, o bycie agentami. W tej jedynej słusznej wersji nosicielami polskości są konfederaci barscy, legioniści Piłsudskiego, żołnierze antykomunistycznego podziemia, niektórzy działacze „Solidarności”, aż wreszcie działacze Porozumienia Centrum i PiS. Wszyscy inni są mniej lub bardziej podejrzani. To retoryka, która od stuleci powraca w polskiej kulturze politycznej.
Idealizacja historii
Ta retoryka sięga kilku wieków wstecz, a mówimy o rywalizacji dwóch partii wyrastających z jednego solidarnościowego korzenia.
Ten korzeń wyrósł z buntu przeciwko dyktaturze komunistycznej. „Solidarność” połączyła ludzi o diametralnie różnych poglądach politycznych, a spór był widoczny od samego początku.
Już w 1981 r. pojawiło się pojęcie tzw. „prawdziwków” – czyli „prawdziwych Polaków”, jak niektórzy działacze „Solidarności” określali siebie i swoje środowisko, wykluczając innych. Byli tacy, którzy twierdzili, że w szeregach związku znajdują się osoby podejrzane. Zarysował się też wątek antysemicki – w „Solidarności” działało wielu Polaków pochodzenia żydowskiego, a także Ukraińcy i Białorusini, choć nimi interesowano się znacznie mniej. Jedną z wiodących postaci żydowskiego pochodzenia był prof. Bronisław Geremek, doradca Komisji Krajowej – dla związkowych antysemitów stał się symbolem ciała obcego. Nawet pierwsza „Solidarność” była niespójna.
Istnieje naiwna wiara i idealizacja historii, że podziały polityczne zaczęły się dopiero wraz z tzw. „wojną na górze” na przełomie 1989 i 1990 r., ale one istniały od początku. Nawet jeśli PiS i PO kiedyś przestaną istnieć, to kultury polityczne, które reprezentują, będą kontynuowane. Ten konflikt tożsamościowy trwa znacznie dłużej niż system partyjny III RP.
Duopol PO-PiS. Koniec podziału postkomunistycznego
Terminarz wyborczy z 2005 r., który w pewnym stopniu przesądził o fiasku rozmów koalicyjnych między PO a PiS, ułożyli prezydent i marszałek Sejmu wywodzący się z poprzedniego systemu. Wybory prezydenckie odbyły się po parlamentarnych, zamiast – jak wcześniej planowano – w tym samym terminie. Czy bez tego mimowolnego udziału prezydenta Kwaśniewskiego i marszałka Cimoszewicza doszłoby do tego sporu?
Moim zdaniem tak. Terminarz wyborczy ułożony przez Kwaśniewskiego i Cimoszewicza miał pomóc Cimoszewiczowi. Ostatecznie wycofał się on z kandydowania, a ta koncepcja runęła. To jedynie przyspieszyło coś, co i tak było nieuchronne – koniec podziału postkomunistycznego.
W 2005 r. zakończył się podział odziedziczony po PRL-u, wraz z upadkiem silnej formacji postkomunistycznej. Stało się to pod koniec drugiej kadencji Kwaśniewskiego i w czasie kryzysu SLD, który rozpoczął się jeszcze pod koniec rządów Leszka Millera. Obóz postkomunistyczny okazał się podatny na dychotomiczny wpływ polskiej kultury politycznej – co było widoczne już w latach 90. Na lewicy toczył się spór: czy wiązać się z Zachodem, czy szukać własnej drogi. Ostatecznie to jej liderzy przesądzili o tym, że Polska znalazła się w NATO i Unii Europejskiej, choć nie wszyscy z nich byli do tego przekonani.
W 2005 r. zakończył się podział odziedziczony po PRL-u, wraz z upadkiem silnej formacji postkomunistycznej.
Przed wyborami prezydenckimi PiS zyskało przewagę w wyborach parlamentarnych. To rzutowało na pozycje w negocjacjach.
Można sobie wyobrazić, że jakimś cudem koalicja PO–PiS rozpoczęłaby wspólne rządy. Oczywiste jednak jest, że po jednej lub dwóch kadencjach taki układ by się zużył. Naprzeciwko niego prędzej czy później powstałaby nowa forma opozycji, przejmująca jeden z dwóch modeli politycznych, o których wcześniej była mowa – w zależności od tego, który nurt dominowałby w koalicji. Wiadomo, że nie można być jednocześnie entuzjastą Unii Europejskiej i eurosceptykiem w ramach jednego obozu politycznego. Można różnić się w szczegółach, ale taka sprzeczność w końcu rozsadza strukturę. Podobnie w sferze obyczajowej – gdzie konserwatyści i liberałowie reprezentują zupełnie różne wartości – podziały przenoszą się do polityki.
„Kwintesencja partii wodzowskiej”
Czym różni się PiS z 2005 r. od dzisiejszego?
PiS jest dziś partią bez porównania bardziej skoncentrowaną wokół lidera. To kwintesencja partii wodzowskiej – niektórzy mówią wręcz o sekcie politycznej. W 2005 r. zdecydowanie tak nie było.
Dlaczego?
Wtedy prezes Jarosław Kaczyński miał trzech zastępców: Ludwika Dorna, Pawła Zalewskiego (dziś wpływowego polityka Polski 2050, wcześniej PO) oraz Kazimierza Michała Ujazdowskiego, który również przeszedł do PO, a obecnie jest senatorem PSL. Wszyscy trzej odeszli z PiS. Nawet Dorn startował z list Platformy Obywatelskiej.
To pokazuje, jak bardzo Kaczyński zdominował partię i narzucił jej swoje poglądy, których nie mogli zaakceptować jego dawni zastępcy. Wszyscy – jak jeden mąż – poszli w tę samą stronę, co najlepiej obrazuje skalę zmiany, jaka zaszła w ciągu ostatnich 20 lat.
Drugą istotną różnicą jest to, że wtedy żył Lech Kaczyński, który był łagodniejszy od brata i hamował jego radykalizmy. Był jedyną osobą mającą realny wpływ na Jarosława. Katastrofa smoleńska sprawiła, że Jarosław Kaczyński się zradykalizował, uznając Donalda Tuska za współwinnego śmierci swojego brata bliźniaka. To sfera bardziej psychologiczna niż polityczna, ale miała ogromne znaczenie: pisowska ortodoksja stała się bardziej skrajna.
Ten proces nadal postępuje. W ostatnich dniach PiS zorganizowało wiec, na którym występował Robert Bąkiewicz. Jeszcze 10 lat temu Kaczyński nie dopuściłby osoby tego pokroju na scenę partii. Dziś jest zachwycony jego działalnością i nazywa go zasłużonym działaczem społecznym.
Pisowska ortodoksja stała się bardziej skrajna. Ten proces nadal postępuje.
PiS niezdolne do ustępstw
Dziś Jarosław Kaczyński ma znacznie więcej zastępców, ale nie pełnią oni takiej roli, jak dawniej.
Zdecydowanie tak. Dziś to funkcja czysto honorowa, sprowadzająca się do tego, że wiceprezesi reprezentują różne frakcje. PiS od lat pozostaje największym klubem w Sejmie, ale nie rządzi, ponieważ utraciło zdolność koalicyjną. To jedna z cech, które od lat charakteryzują tę partię.
Już w 2005 r. PiS-owi było trudno zawrzeć koalicję z kimkolwiek, choć ostatecznie udało się to z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin. Jednak sposób, w jaki Jarosław Kaczyński potraktował tamte ugrupowania, sprawił, że nikt więcej nie chciał już wchodzić w koalicję z PiS-em. Później partia miała swoje przybudówki – ugrupowania Gowina i Ziobry – ale nie byli to realni koalicjanci, bo startowali z list PiS. Prawdziwa koalicja wymaga kompromisu i zdolności do ustępstw, a Jarosław Kaczyński nigdy tej cechy nie posiadał.
Z biegiem lat ta skłonność malała, aż dziś jest bliska zeru. Kaczyński to dziś człowiek przekonany o nieomylności, który wygłasza własne prawdy objawione. Być może na poziomie bieżących działań da się go jeszcze do czegoś przekonać. Wie, że nowe media są ważne, choć nie prowadzi sam swoich profili. Korzysta z doradców, ale nie w kwestiach strategii politycznej.
Jego ostatni duży sukces dodatkowo utwierdził jego zwolenników w przekonaniu, że „ma zawsze rację”. Ostateczną decyzję o wystawieniu Karola Nawrockiego podjął sam Kaczyński, niezależnie od analiz i rekomendacji. Ku zaskoczeniu wielu – choć nie mojemu – ten wybór okazał się trafny: Nawrocki wygrał wybory prezydenckie. Dla zwolenników Kaczyńskiego to koronny dowód jego geniuszu politycznego, umiejętności przewidywania wydarzeń na lata naprzód. Moim zdaniem tak nie jest, ale kluczowe jest to, w co wierzą setki tysięcy jego sympatyków.
Prawdziwa koalicja wymaga kompromisu i zdolności do ustępstw, a Jarosław Kaczyński nigdy tej cechy nie posiadał. Z biegiem lat ta skłonność malała, aż dziś jest bliska zeru.
Czy PiS przetrwa bez Kaczyńskiego?
Prezes PiS od czasu do czasu sugeruje, kto jego zdaniem mógłby zostać premierem po ewentualnej wygranej partii. W sierpniu był to Mateusz Morawiecki, ostatnio – Przemysław Czarnek. Czy jednak PiS może istnieć bez Jarosława Kaczyńskiego?
Tak. Przez ćwierć wieku istnienia PiS-owi udało się zbudować rozbudowany aparat partyjny – sieć ludzi zawodowo i życiowo związanych z formacją. Po przejściu Kaczyńskiego na emeryturę zrobią oni wszystko, by partia się nie rozpadła.
Nie zmienia to faktu, że PiS czeka głęboki kryzys. Na jednym biegunie znajduje się skrajna frakcja Ziobry. Chociaż niewykluczone, że wkrótce najbardziej radykalne skrzydło będzie stanowić frakcja Roberta Bąkiewicza, która może właśnie się formować. To środowisko radykalnie antyeuropejskie i ideowo bezkompromisowe. Na drugim biegunie działa umiarkowane skrzydło Morawieckiego, próbujące utrzymać pozory pragmatyzmu i modernizacji. Być może jedno z tych skrzydeł odpadnie, gdy przyjdzie moment przesilenia. Jednak większość partii, uosabiana przez Mariusza Błaszczaka – typowego wykonawcę woli prezesa – zrobi wszystko, by wyłonić nowego lidera i utrzymać spójność organizacyjną PiS-u.
Po przejściu Kaczyńskiego na emeryturę zrobią wszystko, by formacja się nie rozpadła. Nie zmienia to faktu, że PiS czeka głęboki kryzys.
Jest faworyt?
Na dziś obstawiam, że największe szanse ma Przemysław Czarnek. Mam wrażenie, że najlepiej w partii odzwierciedla jej DNA – może nawet lepiej niż sam prezes. Przykład? Stosunek do zwierząt. Wszyscy pamiętamy największą porażkę ideologiczną Jarosława Kaczyńskiego wewnątrz własnego obozu – sprawę „piątki dla zwierząt”, gdy zderzył się z rolniczym lobby. Tymczasem wypowiedź Przemysława Czarnka w Radiu Zet o psach pokazała, że lepiej odzwierciedla sposób myślenia ludzi PiS, w tym przypadku ich podejście do zwierząt. Na dziś to właśnie Czarnek byłby naturalnym liderem. Większa część partii trzymałaby się go, nawet jeśli Morawiecki miałby dość funkcjonowania w takim środowisku – nie byłoby to dla niego załamanie, raczej odejście z ulgą.
Partii zagroziłby rozłam na dwie grupy o podobnej sile. Jeśli odpadłoby najbardziej skrajne skrzydło, można by to łatwo wytłumaczyć większości: że Morawiecki pokazał prawdziwe oblicze „bankstera”, a Ziobro – „kreta”, który szkodził PiS-owi szalonymi pomysłami. W takim scenariuszu PiS mógłby przetrwać.
Nie wiązałbym przyszłości tej partii wyłącznie ze stanem zdrowia Kaczyńskiego, choć jego odejście z polityki z pewnością wywoła kryzys. PiS może przejść przez to samo, co PO, gdy Tusk na moment wycofał się z krajowej sceny i fatalnie obsadził Ewę Kopacz na swoim miejscu. Dopiero jego powrót zatrzymał zjazd, który trwał w partii za czasów Schetyny i Budki. Mam wrażenie, że Jarosław Kaczyński jest w dobrej formie – sprawny, aktywny, jeździ po kraju. Problem z chodzeniem mu w tym nie przeszkadza.
Przyszłość PO. Partia bez ideologii?
PO bez Donalda Tuska już widzieliśmy. Czy można sobie wyobrazić, co stanie się z partią, jeśli Tusk zdecyduje się na polityczną emeryturę?
Za moment nie będzie już brandu PO. Zostanie Koalicja Obywatelska, choć w rzeczywistości będzie to PO 2.0. Jestem w stanie wyobrazić sobie partię bez Tuska. Po jego odejściu mogą nastąpić głębsze przegrupowania w postplatformianej części sceny politycznej. Mimo że pozycja Tuska jest bardzo silna, to PO nie jest sektą polityczną, lecz partią centrową, która stała się partią władzy.
Trudno dziś mówić o jakiejkolwiek wyraźnej ideologii PO poza zbiorem ogólników. Nie da się jednoznacznie wskazać, czy to partia chadecka, liberalna czy socjaldemokratyczna – żadna z tych opcji nie oddaje jej profilu.
Dlatego obecność Tuska nie jest dla PO tak kluczowa, jak Kaczyński dla PiS. Po jego odejściu nastąpi kryzys, ale nie sądzę, by partia zniknęła ze sceny politycznej. Kiedy Schetyna stał na jej czele, Nowoczesna Ryszarda Petru potrafiła przegonić PO w sondażach. Jednak po powrocie Tuska wszystko się odwróciło. Nie musi to jednak oznaczać głębokiej zmiany układu partyjnego – raczej zmianę nazwy i przywództwa, nie rewolucję w centrum sceny politycznej.
Uważam, że Polska dołączyła do krajów o ustabilizowanej scenie partyjnej. Podobnie jak w PiS, także w PO uformował się aparat partyjny, który stanowi jej rdzeń. Ta grupa nie dopuści do rozpadu partii. Mogą zmieniać się liderzy i szyldy, ale machina przetrwa. Podobnie jak postkomunistyczna lewica, która trwa mimo braku sukcesów, czy ludowcy, którzy są nieusuwalnym elementem sceny politycznej. Razem z PO i PiS tworzą one cztery kartelowe partie, które odróżnia od reszty właśnie stabilny aparat partyjny. Rdzeniem każdej z nich jest kilkaset osób żyjących z polityki, dla których rozpad partii oznaczałby życiową katastrofę. Dlatego łatwo się nie rozejdą.
Trudno dziś mówić o jakiejkolwiek wyraźnej ideologii PO poza zbiorem ogólników.
"Nie tylko domena PiS-u"
Wspomniał pan, że dzisiejsza zmieniająca swój szyld PO jest partią bez wyraźnej ideologii. PO z 2005 r. miała idee.
Tu historia była znacznie bardziej burzliwa niż w PiS, gdzie lider stopniowo umacniał swoją pozycję. W przypadku Platformy mieliśmy odejście Donalda Tuska i kolejne epizody rządów Ewy Kopacz, Grzegorza Schetyny i Borysa Budki. Na pewno nastąpiło odejście od ambicji reformowania państwa – a to właśnie Tusk najlepiej uosabiał.
Warto przypomnieć radykalne pomysły PO z pierwszych lat istnienia: zniesienie Senatu, podatek liniowy 3×15 proc., czy likwidacja finansowania partii z budżetu państwa.
Wtedy w partii istniał jeszcze element kolegialnego przywództwa – obok Tuska byli Jan Rokita, a wcześniej Andrzej Olechowski i Maciej Płażyński. W 2005 r. wszystko było już jednak rozstrzygnięte. Donald Tusk przejął pełnię władzy, a jednoosobowy model przywództwa utrwalił się na dobre. Wodzowski styl rządzenia nie jest więc wyłączną domeną PiS-u, choć tam występuje w najbardziej jaskrawej postaci. W Polsce partie zarządzane kolegialnie raczej się nie sprawdzają – czego prawdopodobnie wkrótce doświadczy Konfederacja, będąca sojuszem dwóch ugrupowań.
Walka z Kaczyńskim priorytetem Tuska
Jak zmienił się sam Donald Tusk?
Na pewno zmienił się pod wpływem wieloletnich, brutalnych ataków ze strony PiS-u. To dziś najbardziej hejtowana osoba w Polsce – choć Jarosław Kaczyński zapewne nie zgodziłby się z tą oceną, twierdząc, że to on sam jest celem większej nagonki. Donald Tusk był jednak oskarżany o najcięższe zbrodnie, ze „zdradą narodową” na czele, nazywany niemieckim agentem, a przedmiotem ataków stała się także jego rodzina. To wszystko sprawiło, że stał się bardziej zamknięty, nieufny i cyniczny, co wyraźnie wpływa na jego bieżące decyzje polityczne i zachowania. Od pewnego momentu konflikt z PiS i Jarosławem Kaczyńskim zaczął traktować w kategoriach osobistych, a nie politycznych. Coraz mniej obchodzi go los własnego obozu politycznego, a coraz bardziej – by nie odejść jako przegrany.
Tusk stał się bardziej zamknięty, nieufny i cyniczny, co wyraźnie wpływa na jego bieżące decyzje polityczne i zachowania.
Rywalizacja z Jarosławem Kaczyńskim stała się dla Donalda Tuska modus operandi Tuska w polityce?
Donald Tusk za swój główny cel stawia sobie niedopuszczenie PiS do władzy. Mam wrażenie, że cały jego pomysł na pierwszą kadencję nowych rządów po 2023 r. opierał się na półtorarocznych przygotowaniach do rozliczania poprzednich rządów PiS. Po zwycięstwie Rafała Trzaskowskiego rozliczenia miały przyspieszyć. Tusk planował oprzeć na nich drogę do kolejnej kadencji, przez którą straszyłby powrotem PiS-u do władzy. Ten plan załamał się po wygranej Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich.
Dziś Tusk nie wie, co robić, bo runęła koncepcja „rozliczenia PiS-u” jako metody utrzymania się przy władzy. Jedyny sensowny pomysł, jaki Tusk wymyślił lub ktoś mu podsunął – czyli deregulacja – okazał się niewystarczający, by Rafał Trzaskowski z jego pomocą wygrał wybory prezydenckie. Co więcej, ten pomysł nie został konsekwentnie zrealizowany, przez co notowania rządu nie wzrosły.
„Tusk długofalowo zaszkodzi swojemu obozowi”
Przy okazji lipcowej rekonstrukcji rządu premier nie zaprezentował szerszej wizji, co wytknęli mu także koalicjanci...
Rozmawiamy w drugą rocznicę wyborów z października 2023 r. – a notowania rządu po letniej rekonstrukcji pozostają słabe. Tak będzie, dopóki Tusk pozostanie premierem. Dla większości obywateli zmiana ministra energii czy rolnictwa jest niezauważalna. Ludzie kojarzą jedynie premiera i kilku najbardziej rozpoznawalnych polityków, jak Radosław Sikorski. Zmiana premiera mogłaby dać koalicji szansę na odbudowę poparcia, choć nie ma gwarancji, że faktycznie by do niej doszło.
Tusk jednak nie ustąpi, bo uznałby to za osobistą porażkę. Jego wojna z Kaczyńskim pozostałaby nierozstrzygnięta, a oddanie pola byłoby dla niego klęską. Rezygnując z premierostwa, mógłby zachować kierownictwo partii i stać się szefem nowego premiera, lecz ewidentnie nie chce tego zrobić. Wszystko wskazuje na to, że przez najbliższe dwa lata Tusk pozostanie premierem – pytanie tylko, czy rządu większościowego, czy już mniejszościowego. Jeśli jednak będzie kurczowo trzymał się stanowiska, co moim zdaniem jest bardzo prawdopodobne, długofalowo zaszkodzi swojemu obozowi politycznemu.
Jego osobista niepopularność zacznie się przekładać na spadek notowań PO. To wynika z wewnętrznego przekonania, że musi pokonać Kaczyńskiego – za wszelką cenę.
Tusk nie ustąpi. Jeśli jednak będzie kurczowo trzymał się stanowiska, co moim zdaniem jest bardzo prawdopodobne, długofalowo zaszkodzi swojemu obozowi politycznemu.
Znacząca różnica między zmianami w PiS i PO
A jak porównałby pan zmiany, które przeszły obie partie?
Mam poczucie, że znacznie trudniej opisać ewolucję PO niż PiS – z jednym wyjątkiem: porzucenia reformatorskich ambicji programowych. Donald Tusk już w czasie pierwszych rządów uczynił z bezideowości swoją dewizę, mówiąc, że „jeżeli polityk ma wizje, to powinien udać się do psychiatry”. To właśnie odróżnia PO od PiS, i – przyznam – nad tym ubolewam.
Świadczy to o ograniczoności horyzontów Tuska, który nie chciał zbudować alternatywnej wobec Kaczyńskiego wizji rozwoju Polski – jako państwa bardziej zdecentralizowanego wewnętrznie. PiS słynie ze skłonności do centralizacji, podczas gdy PO wywodzi się z samorządu. Idea Polski samorządowej mogłaby stać się wyróżnikiem Platformy, ale Tusk nigdy jej nie podjął. Dlaczego? Najwyraźniej uznał, że wiązałaby mu ręce, a program nie ma realnego znaczenia.
Jarosław Kaczyński, w przeciwieństwie do niego, przywiązuje się do programu i stara się go realizować, gdy tylko obejmuje władzę. Tuskowi łatwiej przychodzą do głowy hasła o populistycznym zabarwieniu, które mają po prostu pomóc wygrać wybory. Przykład, który do dziś stoi mu ością w gardle, to podniesienie kwoty wolnej od podatku. Była to najkosztowniejsza obietnica z listy „100 konkretów PO” przed ostatnimi wyborami. Szybko okazała się kompletnie nierealna. Wielu – w tym ja – mówiło wtedy, że to czysta demagogia, która obróci się przeciwko samej Platformie. To cecha Tuska, którą PO została zainfekowana i ciężko będzie ją oduczyć ze składania obietnic bez pokrycia.
Donald Tusk już w czasie pierwszych rządów uczynił z bezideowości swoją dewizę, mówiąc, że „jeżeli polityk ma wizje, to powinien udać się do psychiatry”. To właśnie odróżnia PO od PiS, i – przyznam – nad tym ubolewam.
Konkurencyjny duopol. Konfederacja i Razem zagrożą PiS-owi i PO?
Na ile groźny dla PiS-u i PO może być groźny konkurencyjny duopol skrajnych opcji – Konfederacji i Razem?
Taki duopol może być groźny, ale tylko pod warunkiem, że wyborcy tych partii pozostaną konsekwentni i utrzymają swoje poparcie dla Konfederacji oraz partii Razem. Faktem jest, że gdyby w tegorocznych wyborach prezydenckich głosowali wyłącznie Polacy do 29. roku życia, czyli najmłodsi wyborcy, to w drugiej turze znaleźliby się Sławomir Mentzen i Adrian Zandberg. Nie byłoby w niej ani Karola Nawrockiego, ani Rafała Trzaskowskiego.
Doświadczenie jednak pokazuje, że młodzi wyborcy z czasem tracą swój radykalizm – zarówno lewicowy, jak i prawicowy. Zwykle przechodzą do partii głównego nurtu. Gdyby było inaczej, któremuś z tych kandydatów, zapewne Mentzenowi bardziej niż Zandbergowi, udałoby się wejść do drugiej tury.
Pozostaje pytanie, czy przy okazji kolejnych wyborów nastąpi sensacja, czyli sytuacja, w której pierwsze dwa miejsca nie przypadną PiS i PO. Na razie to mało prawdopodobne. Konfederacja, mimo rosnącego poparcia, wciąż traci kilkanaście punktów procentowych do PiS-u. Lewica jest w jeszcze trudniejszym położeniu jako potencjalny zmiennik Koalicji Obywatelskiej. Jeśli taka zmiana miałaby nadejść, to na pewno nie przy okazji najbliższych wyborów parlamentarnych.
Perspektywa kilku kadencji
Co może być pierwszym sygnałem nadchodzącej zmiany?
Takim sygnałem może być wynik wyborów prezydenckich. Na przykład, gdyby w 2030 r. do drugiej tury nie wszedł kandydat KO lub PiS. W praktyce bardziej prawdopodobne, że wypadłby kandydat KO, bo urzędujący prezydent walczący o reelekcję ma zawsze większe szanse niż konkurent. To byłby realny miernik zmiany politycznego układu sił.
Zgadzam się z wynikami badań prof. Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego, które pokazują, że młodzi wyborcy odrzucają PO-PiS. Sam też mam kontakty z młodymi ludźmi i widzę to zjawisko na własne oczy.
Trzeba jednak brać pod uwagę aspekt demograficzny. Młodych wyborców jest mało i z każdym rokiem będzie ich mniej. Kolejne roczniki są coraz mniej liczne z powodu katastrofy demograficznej. Jednocześnie wydłuża się długość życia Polaków. To oznacza, że głosy wyborców o ugruntowanych, pro-PiS-owskich lub pro-PO-wskich poglądach będą jeszcze długo przeważać na polskiej scenie politycznej.
Nie wykluczam, że zmiana nastąpi, ale raczej w perspektywie kilku kadencji, a nie jednej.
Główne wnioski
- Duopol PO–PiS trwa nieprzerwanie od wyborów z jesieni 2005 r. Jeszcze przed tamtym głosowaniem obie partie nie wykluczały możliwości koalicji, jednak zamiast współpracy rozpoczęła się polityczna wojna, która trwa do dziś. Ich wieloletnia dominacja zakończyła postkomunistyczny porządek na polskiej scenie politycznej. Zarówno Platforma Obywatelska, jak i Prawo i Sprawiedliwość wciąż cieszą się największym poparciem społecznym, a kultury polityczne, w których funkcjonują, mają korzenie sięgające wielu pokoleń wstecz i przetrwają nawet po odejściu obu partii ze sceny.
- Jarosław Kaczyński zradykalizował się zwłaszcza po katastrofie smoleńskiej. Zdominował własną partię, wypierając silne osobowości, które niegdyś współtworzyły jej kierownictwo. Z biegiem lat coraz bardziej radykalizuje się również samo PiS, w którym coraz większe wpływy zyskują skrajne poglądy i postawy.
- Zmienił się także Donald Tusk. Stracił reformatorskie ambicje, a jego głównym celem politycznym stało się wygrywanie z Jarosławem Kaczyńskim. Platforma Obywatelska natomiast utraciła swoją ideowość – dziś to partia bez wyraźnej ideologii, opierająca się raczej na zbiorze haseł niż na spójnym programie.
