Mogła pojechać wszędzie, a wybrała Polskę. Prof. Dominika Zgid chce tak spłacić dług (WYWIAD)
Prof. Dominika Zgid jest chemiczką kwantową. Raz na siedem lat może wybrać dowolną uczelnię na świecie, by prowadzić tam swoje badania. Wybrała Uniwersytet Warszawski – i przyjechała do Polski wraz z mężem, również naukowcem. Razem, w grantach na badania, są warci dla uczelni ponad 33 mln zł, chociaż ona nie lubi, gdy mówi się o tym w ten sposób. – Nie chodzi o wysokość pozyskanych pieniędzy, tylko o to, co można za nie zrobić. To, czym się zajmuję, nie należy do żadnego kraju. Całe moje dotychczasowe życie zawodowe to praca za granicą. A teraz mam umiejętności, którymi chcę się podzielić – mówi badaczka o powodach swojego powrotu do Polski. Ma też ciekawe spojrzenie na inwestowanie w AI w Polsce i na miliardowe wydatki na komputery kwantowe na świecie.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Co skłoniło polską badaczkę do powrotu do kraju po wielu latach pracy na zagranicznych uczelniach.
- Jakie granty otrzymała, by móc prowadzić badania w Polsce i jaki jest cel jej pracy oraz jak mogą na niej skorzystać wszyscy.
- Dlaczego, jej zdaniem, inwestowanie w badania podstawowe jest ważniejsze niż inwestycje w AI.
Katarzyna Mokrzycka, XYZ: Pani profesor, czy jest pani chemikiem czy fizykiem kwantowym?
Prof. Dominika Zgid: Mówmy sobie po imieniu, nie ma potrzeby tytułowania. Można mnie nazywać chemikiem kwantowym – tym się zajmuję. Choć moje obecne zainteresowania wykraczają poza chemię i należą do domeny fizyki. Badam, jak zachowanie elektronów wpływa na własności materiałów. Dwa elektrony, które mają ujemne ładunki, naturalnie się unikają, ale są też skorelowane. Ta korelacja decyduje o własnościach molekuł lub ciała stałego.
Powrót po latach
Długo cię nie było w Polsce?
Zawodowo? Dwadzieścia trzy lata. Przyjechałam w ramach programu „Polskie powroty” dla polskich naukowców pracujących dotąd za granicą. Ale z Polski wyjechałam jeszcze przed doktoratem, więc gdyby ktoś robił statystyki, pewnie nie zostałabym ujęta jako „polski naukowiec, który wyjechał”.
Warto wiedzieć
Prof. Dominika Zgid
Studiowała na Międzywydziałowych Studiach Matematyczno-Przyrodniczych Uniwersytetu Warszawskiego (w latach 1998–2002). Pracę magisterską obroniła na Wydziale Chemii, a sześć lat później uzyskała doktorat z fizyki chemicznej na Uniwersytecie Waterloo w Kanadzie.
Pracowała w Stanach Zjednoczonych na Uniwersytecie Cornell oraz na Uniwersytecie Columbia. W 2018 r. odbyła roczny staż badawczy w Instytucie Flatiron w Centrum Obliczeniowej Fizyki Kwantowej w Nowym Jorku. Od 2012 r. jest zatrudniona jako profesor na Wydziale Chemii oraz Fizyki Uniwersytetu Michigan, gdzie kierowała własną grupą badawczą.
Za swoje osiągnięcia naukowe otrzymała liczne nagrody, w tym DOE Early Career Award, NSF CAREER Award oraz Medal Międzynarodowej Akademii Kwantowej Chemii Molekularnej (International Academy of Quantum Molecular Science).
Prowadzi interdyscyplinarne badania na pograniczu chemii kwantowej i obliczeniowej fizyki ciała stałego. W ramach projektu finansowanego z prestiżowego grantu ERC Advanced, wykorzystując najnowsze techniki dla układów wielociałowych, metody chemii kwantowej, uczenie maszynowe i zaawansowane modele matematyczne, zespół prof. Zgid zamierza opracować nowatorski zestaw narzędzi obliczeniowych, które pozwolą na realistyczne modelowanie układów – od słabo do silnie skorelowanych – z uwzględnieniem nieuporządkowania.
Od października prowadzisz badania na wydziale fizyki Uniwersytetu Warszawskiego. Skąd pomysł, żeby wrócić? Może groziła ci deportacja? Administracja Donalda Trumpa ostro traktuje imigrantów, nawet na uniwersytetach.
Deportacja mi nie groziła, mam podwójne obywatelstwo.
Harvard nie był atrakcyjną opcją
Zaważyły kwestie zawodowe czy osobiste? Dostałaś z Polski propozycję nie do odrzucenia?
Powody były przede wszystkim osobiste. Na uniwersytecie w Michigan, gdzie pracujemy oboje z mężem, raz na siedem lat możemy wybrać sobie uniwersytet, na którym chcemy spędzić kolejny rok pracy. Mam roczny urlop z uczelni (tak zwany sabbatical). Mąż ma nawet dłuższy. Razem moglibyśmy pojechać np. na Harvard, do Berkeley albo do Cambridge. Ale Harvard, przykładowo, w mojej dziedzinie wcale nie był najbardziej atrakcyjną opcją.
A Uniwersytet Warszawski tak?
Warszawa jest atrakcyjna z jednego ważnego powodu – w Polsce nadal mamy bardzo dobrych studentów. Często lepszych niż gdzie indziej, mimo że nasza nauka nie zawsze stoi tak dobrze jak w innych krajach.
Rachunki do wyrównania
A jednak wybrałaś Polskę i namówiłaś do przyjazdu i pracy na UW także swojego męża – również naukowca, uznanego fizyka. W Polsce trwa dyskusja, czy jesteśmy konkurencyjni wobec zachodnich uczelni. Dlatego tak naciskam z pytaniem: co przekonało do powrotu ciebie?
To moje bardzo osobiste powody. Chcę spłacić dług wobec Polski. To Polska mnie wyedukowała – za darmo i na najlepszym poziomie. To tutaj dostałam ogromne wsparcie z Fundacji na Rzecz Dzieci, które otworzyło mi wiele możliwości. Wcześnie wyjechałam, całe dotychczasowe życie zawodowe spędziłam za granicą. A teraz mam umiejętności, którymi chcę się podzielić. To, co robię, nie należy do żadnego kraju – tak to widzę. Chciałam pracować w Polsce.
Chcę spłacić dług wobec Polski. To Polska mnie wyedukowała – za darmo i na najlepszym poziomie.
Kto finansuje wasze badania? Uniwersytet?
Nie, to my wnosimy finansowanie, które otrzymaliśmy w ramach różnych grantów badawczych. Oboje dostaliśmy granty ERC [prestiżowe fundusze przyznawane przez Europejską Radę ds. Badań Naukowych (European Research Council, ERC) na innowacyjne projekty badawcze prowadzone w Europie – przyp. red.]. Ja w ramach „Polskich powrotów” dostałam także grant z NAWA i grant z NCN.
To ile w sumie jesteś warta dla uniwersytetu jako beneficjentka grantów?
Wszystkich pieniędzy na różne projekty badawcze mam 4,5 mln euro. Ale nie chodzi o to, ile pieniędzy się zbierze, tylko ile się za nie zrobi.
„W rewolucję nie wierzę”. Przełom nadchodzi po ewolucji
Mówiłaś, że w Stanach dostałaś rok urlopu, ale te granty są co najmniej na 3–4 lata badań, prawda? Planujecie zostać na dłużej? Na stałe?
„Polskie powroty” to program czteroletni. Granty ERC są na okres do pięciu lat. Myślę, że uniwersytet w Michigan bez problemu wydłuży mi bezpłatny urlop. Żebyśmy mogli zostać na stałe, Uniwersytet Warszawski musiałby nas zatrudnić. Natomiast grant ERC może być realizowany w dowolnym miejscu w Europie, więc gdyby zaszła potrzeba, to się przeniesiemy. Ale ja się na razie nigdzie nie wybieram [śmiech].
Kwanty to dziedzina, której prawie nikt nie rozumie, ale na wszystkich robi wrażenie. Czujesz się częścią jakiegoś większego procesu, który ma doprowadzić do rewolucji technologicznej?
Nie, ja w taką rewolucję nie wierzę. To nie jest rewolucja, jeśli dochodzisz do zmiany małymi krokami. A w mojej dziedzinie – i w ogóle w nauce – właśnie tak to wygląda: bardzo małe kroki w badaniach podstawowych. One się sumują, a na koniec jeden krok finalny daje przełom. Ale zawsze jest podłoże, bo od czegoś trzeba zacząć. Z punktu widzenia naukowców to raczej ewolucja.
Uważasz, że badania podstawowe są ważniejsze niż wdrożeniowe?
Bez tego pierwszego poziomu nie ma drugiego. Badania aplikacyjne są możliwe dopiero wtedy, gdy nagromadzi się wystarczająco dużo wiedzy podstawowej. Weźmy przykład Michaela Faradaya, uznawanego dziś za ojca elektryczności. Robił mnóstwo doświadczeń i uważał, że to nigdy nie zostanie wykorzystane w praktyczny sposób. Dopiero życie pokazało, że się mylił. Ktoś, kto używa komputera, może sobie nie zdawać sprawy, że pierwszym etapem jego powstania była nauka o półprzewodnikach i wynalezienie tranzystora.
Badania jak giełda: nie zawsze są zyski
Dlatego rolą państwa jest finansowanie przede wszystkim badań podstawowych. Etap aplikacyjny może sobie poradzić nawet sam, bo potrafi przyciągnąć kapitał z rynku, a badania podstawowe nie mają na to szans. Żaden naukowiec nie obieca spektakularnego wyniku w badaniach podstawowych. Trzeba je traktować jak budowanie portfela giełdowego – nie wszystkie akcje przyniosą zysk, ale jeśli coś wypali, zysk jest spektakularny.
Badania podstawowe trzeba traktować jak budowanie portfela giełdowego – nie wszystkie akcje przyniosą zysk, ale jeśli coś wypali, zysk jest spektakularny.
Ale że ten pierwszy etap jest mało widowiskowy, wielu osobom, nawet ze świata nauki, może wydawać się też mało prestiżowy. Ja tak nie myślę.
Uważam nawet, że ego jest największym wrogiem jakiegokolwiek postępu. Ego nie pozwala na porażki. A ja w tej mojej walce naukowej codziennie przegrywam. Każdy problem pokonuje cię na dzień dobry. Prawie nigdy nie możesz rozwiązać zadania do końca, tak żeby już nic nie można było ulepszyć.
Czasem się jednak udaje. Tak powstają przecież wielkie wynalazki.
Suma wielu działań w końcu daje efekt, tak, ale na co dzień częściej jesteś pokonana, niż wygrywasz.
To co cię rano podnosi i każe ci powtórzyć wszystko od początku?
Mam w sobie jakiś taki upór [śmiech]. Skoro jeszcze oddycham, to jeszcze mogę wygrać z tym problemem.
Fizyka kwantowa na kolei
Co chciałabyś swoimi badaniami udowodnić? To jest element większej układanki?
Oczywiście! Przechodząc na emeryturę, chciałabym wiedzieć, że doprowadziliśmy swoimi badaniami do etapu, gdy to, co dziś jest niemożliwe do przewidzenia, stanie się możliwe. Gdy chcemy osiągnąć określoną własność w jakimś nowym materiale, będziemy mogli to wymodelować i wyliczyć przy minimalnej liczbie eksperymentów w laboratorium.
Spróbuj pokazać możliwe zastosowanie efektów twoich badań gdzieś w otoczeniu.
Gdy, na przykład, przekazujemy elektryczność przez przewody, pojawia się opór. To prowadzi do generowania ciepła, ale też do ogromnych strat elektryczności. Gdyby udało się stworzyć nadprzewodnik działający w temperaturze pokojowej, te straty można by praktycznie wyeliminować.
Bardziej spektakularny przykład to zastosowanie nadprzewodników w kolejach bardzo wysokich prędkości. Jeśli do zwojnicy zrobionej z nieprzewodzącego materiału doprowadzi się prąd w bardzo niskiej temperaturze, powstaje silny nadprzewodzący magnes. Takie magnesy mogą być wykorzystywane do wywołania lewitacji pociągu nad szynami. To eliminuje tradycyjny opór poruszania się po torach i pozwala rozwinąć znacznie większą prędkość. Nad takimi pociągami trwają prace w Japonii.
Pracujemy nad różnymi rozwiązaniami. I zawsze mamy taką motywację, może nawet górnolotną, że możemy doprowadzić do wielkiego przełomu. Ale najpierw potrzebne są żmudne badania, wiele porażek i powtórek, które nie wyglądają jak przełom. Mogą wyglądać nawet nudno.
Ale masz takie marzenie, że to będzie coś ważnego?
O tak! Zawsze. Chyba każdy, kto zajmuje się nauką, nie skupia się na przeszkodach teraz, tylko myśli o tym, do czego te badania w przyszłości doprowadzą. Myślę, że jeszcze za naszego życia dojdzie do jakiegoś przełomu, którego w nauce oczekujemy. Widzę, jakie przyspieszenie nastąpiło przez ostatnie 20 lat w naszej dziedzinie i wielu innych, więc wiem, że możemy spodziewać się czegoś dużego.
I zawsze mamy taką motywację, że możemy doprowadzić do wielkiego przełomu. Ale najpierw potrzebne są żmudne badania, wiele porażek i powtórek, które nie wyglądają przełomowo. Mogą wyglądać nawet nudno.
Polska rzeczywistość badacza
Gdzie pracuje twój mąż?
Ma na imię Emanuel – pracuje na drugim końcu tego samego korytarza!
Jego ojczyzną jest Szwajcaria – kraj słynący z porządku i dokładności, nie tylko w zegarkach. Jak jego pierwsze wrażenia z pracy na uniwersytecie w Polsce?
Generalnie – niezłe [śmiech]. Chociaż jest jedna rzecz, która, przyznaję szczerze, jest dla nas obojga irytująca i trudna do zrozumienia: zakupy sprzętu do badań. Kupienie czegokolwiek do pracy doprowadza człowieka albo do śmiechu, albo do wrzenia. Polityka wydawania pieniędzy jest niesprawna. Uniwersytet tak interpretuje przepisy, że aby kupić paczkę zszywek, powinnam ogłosić przetarg. Emanuel przez kilka tygodni czekał na monitor do komputera. Trudno to znosi [śmiech].
Przecież nie przyszliście na uniwersytet z gołymi rękami. Czy nie możesz sama kupić potrzebnych rzeczy „za swoje”, czyli z grantu „Polskich Powrotów”?
Nie, to tak nie działa. Niestety. Grant jest na badania, przygotowanie laboratorium i zespołu. Ja jestem jego wykonawcą, ale kupuje uniwersytet. Chociaż byłoby wygodniej, gdybym przy prostych zakupach mieszczących się w jakiejś niezbyt dużej kwocie mogła to zrobić samodzielnie i po prostu przynieść rachunek.
Podobny problem jest z zatrudnieniem ludzi do zespołu badawczego. W innych krajach zajmuje to dwa tygodnie – zatrudniam tego, kogo potrzebuję. Dłużej trwa to tylko wtedy, gdy czeka się np. na wizę dla naukowca z zagranicy. W Polsce natomiast nawet cztery miesiące. Jest wniosek, komisja, rada wydziału, ogłoszenie konkursu, później trzeba odczekać, zamknąć konkurs, rozstrzygnąć konkurs, wypełnić papiery, zebrać podpisy, a po wyborze człowieka wysłać go jeszcze na badania lekarskie – a czas mija…
Nauka to postęp – musi to zrozumieć każdy polityk
Oboje jesteście naukowcami w dziedzinie, która w Polsce ma ambicje – ale czy ma potencjał?
Myślę, że to mocna dziedzina, tylko jeszcze niewyeksponowana. W ogóle polska nauka jest mało widoczna na świecie. Mamy bardzo wielu bardzo dobrych naukowców, ale nie są tak promowani, jak być powinni. A sami naukowcy też niechętnie chwalą się swoją pracą.
Tylko u nas?
Nauka w każdym kraju jest trochę zepchnięta na margines spraw społecznych. Nawet w USA, gdzie na popularyzowanie nauki wydawano miliardy dolarów, nie przyniosło to pożądanych rezultatów.
To, co realnie może wspomóc naukę, to podejście polityków. Trzeba dążyć do tego, aby wszystkie opcje polityczne uznały, że nauka jest potrzebna. To nie statystyczny „zjadacz chleba” ma decydować o tym, że nauka jest ważna. On może tego nie dostrzegać. Dla niego komputer, którego używa, jest po prostu technicznym urządzeniem – nie widzi w nim wynalazku. Gdy połyka tabletkę – nie widzi w niej wynalazku. Ale polityk powinien. Decydenci muszą rozumieć mechanizm postępu – społecznego i gospodarczego.
Trzeba dążyć do tego, żeby wszystkie opcje polityczne uznały, że nauka jest potrzebna. Decydenci muszą rozumieć mechanizm postępu – społecznego i gospodarczego.
W swoich badaniach podstawowych myślisz od razu o jakimś przyszłym zastosowaniu swojej pracy w gospodarce?
Ja tak. Myślę o zastosowaniach, bo charakter moich badań na to pozwala. Kiedy badam jakiś związek, wiem, jakie może mieć zastosowania – jak by to zadziałało i co można by z tego zrobić dalej. W Stanach nie da się wręcz dostać grantu bez uzasadnienia, jak będzie to wykorzystane dla rozwoju ludzkości. Nie ma możliwości powiedzenia, że skoro prowadzę badania podstawowe, to nie muszę tłumaczyć, czy to ma zastosowanie. Pieniądze są tylko na badania nad rzeczami uznanymi za mające potencjał do praktycznego wykorzystania.
Ale też nie we wszystkich badaniach to jest możliwe, jak wspominałam. Pracując nad teorią strun, nikt nie myśli o jej wykorzystaniu przez biznes.
Bajka o komputerze kwantowym
Oglądałaś serial o młodych fizykach z Sheldonem Cooperem, który badał właśnie teorie strun?
Rzadko, ale miałam sporo takich Sheldonów na swoim wydziale.
A widziałaś „Interstellar”?
Też nie! Ale w różnych filmach widziałam kilka scen, w których niby rozwiązywali jakieś zagwozdki „naukowe” – a wzory rozpisane na tablicy to zawsze był stek bzdur! [śmiech].
Sensoryka kwantowa, generator liczb pseudolosowych, grawimetr kwantowy – o ich zastosowaniu mówił niedawno w debacie „Nauka dla biznesu” jeden z ekspertów. Ja nic z tego nie zrozumiałam i myślę, że jestem w zdecydowanej większości. Kwanty kojarzymy z obietnicą komputera kwantowego, nie rozumiejąc jednocześnie, czym będzie się różnił od tego, co mamy dziś. Czy to rzeczywiście będzie dziejowy skok?
Chemia i fizyka kwantowa to są mocno przyziemne dziedziny. A komputer kwantowy to na razie obietnica… ale nie jest pewne, na ile taki komputer będzie w stanie pomóc w obliczeniach w chemii czy fizyce kwantowej.
Bańka? Jak w inwestycjach AI?
Coś innego, bo AI jednak się rozwija, ma perspektywy. Już się jej używa i na pewno w przyszłości będzie wykorzystywana w jeszcze wielu dziedzinach.
Prawdziwego komputera kwantowego natomiast jeszcze nie ma. Przynajmniej takiego, który by wypełnił dawane obietnice. Większość firm chce mieć jednak jakikolwiek udział w „komputerach kwantowych”. W USA hasło jest tak popularne, że przyciąga nawet biznes spoza branży czysto technologicznej. A moim zdaniem firmy robią to nie dlatego, że wierzą w przydatność tej technologii, tylko dlatego, że boją się nie zaangażować. Boją się, żeby ich coś nie ominęło, żeby nie przegapić.
Jest sporo doniesień ze świata, że już za chwileczkę zacznie działać, że już prawie jest. To nieprawda?
Gdy się przeanalizuje wszystkie publikacje i doniesienia z różnych ośrodków na świecie, które mówią, że pracują nad komputerem kwantowym, nie ma żadnych przesłanek, że cokolwiek działa tak dobrze, jak obietnice sprzedawane inwestorom.
Gdy miałam 19 lat, pierwszy raz ogłoszono, że komputer kwantowy będzie już za pięć lat. Teraz mam ponad 40 i wiem, że w ciągu następnych pięciu lat nadal go nie będzie. Badacze jeszcze długo (a może nigdy) nie będą w stanie utrzymać tak dużej liczby kubitów koherentnie. A nawet jeśli by je utrzymali, takie obliczenia pewnie zajmowałyby bardzo dużo czasu.
Cały ten pozytywny PR na świecie ma za zadanie przyciągnąć kolejny kapitał. Trzeba inwestorom pokazać, że idzie się w dobrym kierunku. A że ci boją się, żeby czegoś nie stracić, to inwestują jeszcze więcej.
Gdy się przeanalizuje wszystkie publikacje i doniesienia z różnych ośrodków na świecie, które mówią, że pracują nad komputerem kwantowym, nie ma żadnych przesłanek, że cokolwiek działa tak dobrze, jak obietnice sprzedawane inwestorom.
Zebrać jak najszersze portfolio wiedzy
Jaką dziedzinę nauki czy badań uznałabyś więc dzisiaj za najbardziej niedocenioną i niedoinwestowaną, a wartą tego, żeby się na niej skupić?
Nie dziedzinę – wszystkie badania podstawowe. Gdybyśmy byli w stanie określić, co będzie następnym wielkim przełomem, moglibyśmy kierować wydatkami i badaniami, wybierać, na co postawić. Ale to jest niemożliwe. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co będzie ważne albo co się uda osiągnąć. Dlatego należy sponsorować badania podstawowe, budować fundamenty pod przyszłe wynalazki, zbierać jak najszersze portfolio wiedzy. Któreś z tych pomysłów wypalą. Niestety, nie wiemy które. Nad technologią mRNA pracowano bardzo długo, z myślą o zastosowaniach zwłaszcza w onkologii. W covidzie okazało się, że ich wielki cel był zupełnie inny.
Polska nie jest bogatym krajem, więc kołdra jest krótka. Trzeba się zdecydować, co dofinansować. Mamy ambicje, żeby rozwijać sztuczną inteligencję. Rząd inwestuje w superfabryki AI. Jak oceniasz te pomysły?
W sztucznej inteligencji konkurencja jest ogromna. Nie sądzę, żeby Polska była w stanie konkurować z rynkami, gdzie od co najmniej dekady każdego roku big techy i państwo inwestują miliardy dolarów. Myślę, że tymi decyzjami rządzi trochę moda na AI i może chęć niepozostania w tyle. A ja nie jestem zwolennikiem finansowania czegoś tylko dlatego, że jest na topie. To krótkowzroczna polityka.
Ważniejsze jest dla mnie finansowanie badań podstawowych, ale też budowanie zaplecza bezpieczeństwa – działów R&D w różnych sektorach i firmach. IBM, Google, AstraZeneca i inne firmy, które były kiedykolwiek krok przed konkurencją czy w światowej czołówce, najpierw wyznaczały kierunki, inwestując w badania i rozwój.
Należy sponsorować badania podstawowe, budować fundamenty pod przyszłe wynalazki, zebrać jak najszersze portfolio wiedzy. Któreś z tych pomysłów wypalą. Nie wiemy które.
„Mówimy o setkach ludzi, którzy będą szukać pracy na uczelniach na całym świecie”
NAWA w programie podobnym do „Polskich powrotów” zaoferowała niedawno przyjazd do pracy w Polsce zagranicznym naukowcom. Chce pozyskać badaczy z cenionych ośrodków na świecie. Kilku tylko, bo na więcej nie ma pieniędzy, ale cel jest ambitny. Uda się? Czy polska nauka ma takie możliwości i potencjał, żeby pracę na naszych uniwersytetach wybrali badacze związani z najlepszymi uczelniami na świecie?
To się może udać. Przyjechaliśmy z USA, gdzie rośnie trend niezatrudniania obcokrajowców na uczelniach. Wiele osób zastanawia się, co dalej, gdy skończą im się wizy H1B [dla pracowników z zagranicy – red.], gdy nie dostaną nowego kontraktu czy grantu. Bez tej wizy żaden naukowiec, nawet profesor światowej klasy, nawet ktoś, kto na danej uczelni zrobił doktorat, nie może zostać zatrudniony. Na Florydzie już powiedzieli, że nie będą zatrudniać. W południowych stanach od jakiegoś czasu nie są zatrudniani doktoranci z Chin.
Jak to się odbije na amerykańskiej nauce, na kraju najbardziej innowacyjnym od wielu dekad?
Ujmę to tak: na Uniwersytecie Michigan na wydziale fizyki było 50 proc. obcokrajowców, na wydziale chemii 25 proc. Są kierunki, gdzie naukowcy z zagranicy przeważają. W USA w niektórych dziedzinach bazuje się w dużej mierze na imporcie młodych badaczy i nie kształci się własnej kadry w wystarczającej liczbie. Łatwo sobie wyobrazić, jaka wyrwa pozostanie, jeśli obcokrajowcy będą musieli wyjechać. Są jeszcze jakieś furtki umożliwiające pozostanie, ale zapowiada się, że będą to bardzo ograniczone możliwości.
W USA w niektórych kierunkach bazuje się w dużej mierze na imporcie młodych badaczy z zagranicy. Rośnie trend niezatrudniania obcokrajowców na uczelniach. Wiele osób zastanawia się, co dalej, gdy skończą im się wizy. Bez tej wizy żaden naukowiec, nawet profesor światowej klasy nie może zostać zatrudniony.
Mówimy o setkach ludzi, którzy będą szukać pracy na uczelniach na całym świecie. Dlatego ci, którzy kiedyś o Polsce słyszeli, biorą ją dziś pod uwagę. A Polska w odbiorze młodszego pokolenia wypada naprawdę pozytywnie. Naszym wielkim atutem są studenci – moim zdaniem jedni z najlepszych na świecie. Jeżeli więc chce się pracować z dobrymi ludźmi, to przyjazd do Polski jest dobrą decyzją.
Pewnie trochę obawiają się bariery językowej. Na pewno w przekonaniu ich pomogłoby, gdyby NCN miał większe środki na granty. Dziś współczynnik odrzuceń jest bardzo wysoki, a bez grantu nikt nie przyjedzie prowadzić badań.
Główne wnioski
- Prof. Dominika Zgid, chemiczka kwantowa z University of Michigan, wróciła do Polski, do pracy badawczej na Uniwersytet Warszawski w ramach programu „Polskie Powroty”. Razem z mężem Emanuelem (fizykiem) są beneficjentami kilku grantów badawczych o łącznej wartości ponad 33 mln zł. Dlaczego wróciła? Powód jest osobisty: chce „spłacić dług” wobec Polski, która ją wykształciła na światowym poziomie.
- Nasza rozmówczyni podkreśla ogromną rolę badań podstawowych jako fundamentu przyszłych przełomów. Uważa, że państwo powinno finansować przede wszystkim ten mało widowiskowy, ale kluczowy etap, bo badania aplikacyjne same są w stanie przyciągnąć kapitał, a podstawowe nie mają na to szans. Jej zdaniem ego to największy wróg nauki, w której trzeba umieć ponosić porażki i kontynuować pracę.
- Badaczka krytycznie ocenia hype wokół komputerów kwantowych („od 20 lat słyszę, że będzie za pięć lat – i nadal nie ma”). Poddaje też pod rozwagę powody inwestycji w AI planowanych w Polsce. Woli szerokie portfolio badań podstawowych i budowanie działów R&D w firmach. Chwali polskich studentów („jednych z najlepszych na świecie”) i widzi szansę na ściągnięcie zagranicznych naukowców – zwłaszcza że w USA rośnie niechęć do zatrudniania obcokrajowców.

