Biznes

Kopalnia Turów wkracza w okres schyłkowy. Region potrzebuje planu transformacji

W działanie kopalni węgla brunatnego i elektrowni Turów aż do 2044 r. wierzą już tylko nieliczni. Kompleks, który przez dekady był niezbędny dla utrzymania stabilności dostaw energii do polskich odbiorców, dziś ustępuje miejsca zielonej energii. Region nie dostał jednak unijnych pieniędzy na sprawiedliwą transformację, dlatego rosną obawy o jego przyszłość.

Kopalnia i elektrownia Turów zatrudniają łącznie około 3,5 tys. osób. Fot. PGE

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jaką rolę odgrywa kompleks Turów w krajowym systemie energetycznym.
  2. Dlaczego utrzymanie działania elektrowni Turów do 2044 r. jest mało realne.
  3. Jakie pomysły na transformację regionu mają samorządowcy.

Kompleks wydobywczo-energetyczny Turów zlokalizowany jest w Bogatyni, tuż przy styku granic trzech państw: Polski, Niemiec i Czech. Przez dziesięciolecia był jednym z najtańszych wytwórców energii w kraju za sprawą wykorzystania węgla brunatnego. Surowiec ten zalega stosunkowo płytko pod ziemią, dlatego wydobywa się go metodą odkrywkową, a więc wszelkie prace prowadzi się na powierzchni. To dużo tańsze rozwiązanie niż budowa głębinowych kopalń węgla kamiennego, jakie widzimy na Śląsku. Efektem jest natomiast potężne wyrobisko, przypominające krater, którego powierzchnia w przypadku turoszowskiej kopalni sięga 10 km kw.

Kopalnia Turów dostarcza paliwo dla działającej obok elektrowni. Fot. PGE

Dziś jednak produkcja energii z węgla brunatnego w Polsce dramatycznie spada. Elektrownia Turów, w której znajduje się siedem bloków o łącznej mocy 2 000 MW, nie wykorzystuje pełnych możliwości, co obniża jej rentowność. Tymczasem to właśnie tutaj w 2021 r. uruchomiono najnowszy w kraju blok opalany węglem brunatnym za ponad 4 mld zł. Jak szacuje Instrat, w 2023 r. produkcja energii w turoszowskiej elektrowni spadła o 24 proc. w porównaniu z 2022 r. Obiekt odpowiadał za 5 proc. krajowego zużycia prądu. Wysokoemisyjną energię z węgla brunatnego coraz częściej zastępują elektrownie słoneczne i wiatrowe, a do tego nowy blok wciąż boryka się z tzw. chorobami wieku dziecięcego, przez co wymaga częstych remontów.

Energetycy z elektrowni Turów mówią wprost: od dwóch lat obiekt pracuje na większych obrotach niemal tylko od zachodu do wschodu słońca, bloki są często odstawiane na kilka godzin, a potem znów przywracane do pracy, a to wszystko powoduje częstsze awarie instalacji. Nawet tutaj słyszymy, że działanie kompleksu przez następne 20 lat jest już nierealne.

Taki sam przekaz płynie z ust samorządowców, związanych z regionem zgorzeleckim.

– Koniec Turowa w 2044 r.? Nie ma szans. Dotrwanie do 2035 r. to będzie cud – mówią nam lokalni politycy.

Rok 2044 to jednak oficjalna data zamknięcia elektrowni Turów i związanej z nią kopalni przez właściciela – Polską Grupę Energetyczną. Nowy zarząd PGE nieco łagodzi przekaz, wskazując, że kompleks będzie działał „tak długo, jak będzie to potrzebne”. Problem jest jednak taki, że dziś nikt nie potrafi jednoznacznie wskazać, jak długo Turów rzeczywiście będzie potrzebny polskiej energetyce.

Zajrzyjmy do rządowych dokumentów. Projekt Krajowego planu na rzecz energii i klimatu pokazuje perspektywę do 2040 r. W ambitnym scenariuszu transformacji czytamy, że zużycie węgla brunatnego do 2030 r. skurczy się o ponad 70 proc., a po 2035 r, wydobycie tego surowca spadnie niemal do zera. Zaś w 2040 r. scenariusz w ogóle nie przewiduje już produkcji energii z węgla brunatnego. Przypomnijmy, że obecnie oprócz Turowa działają jeszcze odkrywki w Bełchatowie, Koninie i Sieniawie.

– Ze względu na rozwój źródeł OZE oraz rosnące ceny uprawnień do emisji CO2 energia elektryczna produkowana z węgla brunatnego straci konkurencyjność już w perspektywie 2030 r. Według naszych założeń cenowych koszty produkcji energii z tego surowca będą należały do najwyższych spośród wielkoskalowych technologii wykorzystywanych w UE. Sygnały trudności finansowych kompleksu można dostrzec już teraz – przekonuje Michał Smoleń, kierownik programu energia i klimat w Fundacji Instrat.

Jego zdaniem wysokie koszty stałe kopalni odkrywkowej sprawiają, że utrzymanie elektrowni na
węgiel brunatny w roli rzadko uruchamianych mocy szczytowych, które działają tylko w okresach wysokiego zapotrzebowania na prąd i deficytu energii z OZE, nie będzie opłacalne.

– W wyniku transformacji polskiej energetyki wszystkie elektrownie węglowe w perspektywie lat 40. zostaną zamknięte, natomiast marginalizacja roli węgla w polskim miksie energetycznym nastąpi już w ciągu najbliższej dekady. Dotychczasowa polityka publiczna wobec regionów węglowych skażona była krótkowzrocznością oraz deficytami analitycznymi. Kompleks energetyczny Turów jest jednym z tego najbardziej wyrazistych przykładów. Nasza
analiza wskazuje, że kompleks ten wkracza już w okres schyłkowy, który dobiegnie końca w perspektywie lat 2030-2035 – ocenia Michał Smoleń.

Najgorsza jest niepewność

Kompleks Turów zatrudnia około 3,5 tys. osób. Są to przede wszystkim mieszkańcy Bogatyni i okolicznych miejscowości. Zniknięcie z mapy tak dużego pracodawcy nie pozostanie bez wpływu na cały region zgorzelecki. Zakłady PGE to przede wszystkim duże wpływy z podatków dla gminy. Tylko Bogatynia otrzymuje od PGE 60 mln zł rocznie, podczas gdy cały budżet gminy sięga około 250 mln zł. Kompleks napędza też rozwój firm współpracujących z kopalnią i elektrownią. Władze gminy martwią się jednak, co będzie po zamknięciu Turowa.

– Najgorsza jest niepewność. Nie mamy informacji, jak długo jeszcze będzie działać Turów, a bez tego trudno jest planować. Mimo to mamy już konkretne propozycje rozwoju gminy. Chcemy np. stworzyć u nas specjalną strefę ekonomiczną i przyciągnąć inwestorów. Mamy już wytypowane tereny i pieniądze na to, by je uzbroić i przygotować pod inwestycje. Na ten cel pozyskaliśmy w ubiegłym roku aż 93 mln zł z Rządowego Funduszu Polski Ład – opowiada Wojciech Dobrołowicz, burmistrz Bogatyni.

Do tego gmina stara się o powrót kolei pasażerskiej. Obecnie Bogatynia jest wykluczona komunikacyjnie.

– Dociera do nas tylko nieliczna prywatna komunikacja, która nie spełnia oczekiwań. Brakuje autobusów, kolei, a to kluczowe np. dla rozwoju turystyki. Mamy na naszym terenie domy przysłupowe i moglibyśmy stać się stolicą takich budynków, możemy wybudować drogi rowerowe wokół kopalni, a może warto postawić na duży park rozrywki, taki jak Energylandia – wylicza Wojciech Dobrołowicz.

Dodaje, że najważniejsi w transformacji są mieszkańcy gminy.

– Młodzi ludzie nie garną się do pracy w kompleksie Turów, bo przyszłość obiektu jest niepewna. Pracowników kopalni i elektrowni trzeba przekwalifikować, ale nie wiemy, w jakim kierunku. Jakie fabryki będą tu powstawać? Przemysł zbrojeniowy, magazyny, a może centra danych? Jak mamy im zaproponować szkolenia, jeśli nie znamy odpowiedzi na to pytanie – rozkłada ręce burmistrz Bogatyni.

Fabryka broni i międzynarodowa uczelnia. Są pomysły dla regionu

Brak Turowa negatywnie odbije się na całym regionie.

– Poza PGE nie ma tu innych tak dużych pracodawców. Szacujemy, że ponad 30 proc. mieszkańców powiatu pracuje w Niemczech i Czechach i tam płaci podatki. Tam są lepsze zarobki. Bliskość granicy ma swoje plusy, ale też minusy. Firmy nie chcą u nas lokować fabryk, bo muszą konkurować o pracowników z rynkiem niemieckim i tę walkę przegrywają. Intensywnie poszukiwaliśmy inwestorów, ale to się nie udało – mówi Artur Bieliński, starosta zgorzelecki.

Jego marzeniem jest, by w powiecie powstała międzynarodowa uczelnia techniczna, która przyciągnęłaby młodych ludzi z Polski, Czech i Niemiec. Kolejny pomysł to budowa fabryki produkującej np. broń.

– Nasz region jest obszarem kraju najbardziej odległym od Rosji i Białorusi. Rakiety mają tu najdalej, dlatego budowa tutaj przemysłu zbrojeniowego ma sens. Próbujemy się z tym pomysłem przebić do polityków z Warszawy, ale na razie bez skutku – opowiada Rafał Gronicz, burmistrz Zgorzelca.

Samorządy potrzebują wsparcia finansowego, ale region został wykluczony z dostępu do pieniędzy z unijnego Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. Powodem był brak planów choćby rozpoczęcia do 2030 r. procesu zamykania kopalni. Jak już wspomnieliśmy, oficjalna data zakończenia wydobycia to 2044 r. Lokalni politycy mówią, że z punktu widzenia Warszawy są niewidoczni, bo cała uwaga rządu skupia się na transformacji Śląska.

Władze PGE zapewniają natomiast, że transformacja, choć nieunikniona, musi przebiegać w sposób ewolucyjny.

– Z pełną odpowiedzialnością deklaruję, że dołożymy wszelkich starań, aby proces zmian był sprawiedliwy i dostosowany do potrzeb pracowników i lokalnej społeczności. Rząd, samorządy i przedsiębiorstwa muszą działać razem, aby chronić miejsca pracy oraz wspierać rozwój gospodarczy naszych lokalizacji, w tym Turowa. Naszym celem jest dbałość o bezpieczną przyszłość pracowników, z poszanowaniem prawa oraz zawieranych porozumień i umów społecznych – zapewnił Jacek Kaczorowski, prezes PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna, podczas niedawnej akademii z okazji Dnia Górnika.

O plan sprawiedliwej transformacji regionu apeluje Fundacja Instrat, która przygotowała specjalny raport o przyszłości kompleksu Turów. Autorzy raportu podkreślają, że PGE nie przedstawiła realistycznego harmonogramu wygaszania kopalni, co jest niezbędnym krokiem do otrzymania unijnych środków. Opracowanie planu odejścia od węgla pomogłoby regionowi otrzymać dotacje z nowej edycji Funduszu Sprawiedliwej Transformacji (2028–2034) lub już teraz podjąć próbę uzyskania wsparcia z Funduszu Modernizacji.

– Mamy pomysły, ale nie mamy na nie pieniędzy. Bez wsparcia niewiele zdziałamy – kwituje Wojciech Dobrołowicz.

Główne wnioski

  1. Oficjalna data zakończenia pracy kopalni i elektrowni Turów w Bogatyni to 2044 r. W utrzymanie tego terminu nie wierzą już jednak eksperci, samorządowcy ani wielu pracowników turoszowskiego kompleksu. Nawet rządowe plany nie przewidują produkcji energii z węgla brunatnego w 2040 r.
  2. Władze Bogatyni i regionu zgorzeleckiego mają pomysły na przyciągnięcie inwestorów i turystów. Narzekają jednak na brak pieniędzy na ten cel i brak wystarczającego zainteresowania tematem ze strony polskiego rządu.
  3. Przygraniczne położenie regionu powoduje, że przedsiębiorcy muszą tam walczyć o pracownika z konkurencją z Niemiec. To utrudnia rozmowy z potencjalnymi inwestorami.