Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Polityka Społeczeństwo Świat

Bitwa o prawdę. Dezinformacja rozkręca konflikt Indii z Pakistanem szybciej niż rakiety

Mieszkańcy Indii i Pakistanu od kilku dni żyją w alternatywnych rzeczywistościach. Obie mocno różnią się od stanu faktycznego i służą nacjonalistycznym oraz politycznym agendom. W czasie gdy dwa nuklearne mocarstwa po raz pierwszy od dziesięcioleci znalazły się na skraju wojny, ich społeczeństwa bombardowane są informacjami wyssanymi z palca.

Indyjska dezinformacja w jednej ze stacji telewizyjnych.
Grafika w jednej z indyjskich stacji telewizyjnych w czasie wojskowej operacji "Cynober" ("Sindoor"). Po lewej twarz premiera Narendry Modiego. Fot. XYZ

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jak prorządowe media w Indiach podczas eskalacji konfliktu kreowały wydarzenia, które nigdy nie miały miejsca.
  2. Jak funkcjonuje system cenzury mediów w Pakistanie i jak nad przekazem próbują zapanować władze w Delhi.
  3. Jak na zalew fałszywych informacji reagują obywatele.

Gdyby wierzyć niektórym mediom nad Gangesem – w tym telewizjom oglądanym przez dziesiątki milionów osób – pełnoskalowa wojna z Pakistanem nie tylko już się odbyła, ale zakończyła zdecydowanym indyjskim zwycięstwem. W zmyślonej rzeczywistości część obywateli najludniejszego państwa świata żyła od środy, gdy Indie – w odwecie za masakrę turystów w Kaszmirze – ostrzelały swoich sąsiadów rakietami.

O ile do ograniczonej indyjskiej operacji wojskowej na terenie Pakistanu faktycznie doszło, to niektóre media zaserwowały dziesiątkom milionów odbiorców opowieść o pełnoskalowej wojnie, która nigdy nie wybuchła. W ciągu ostatnich dni w wielu stacjach telewizyjnych i na popularnych kanałach społecznościowych dominowały informacje o rzekomym zniszczeniu portu w Karaczi, okupacji Islamabadu i aresztowaniu głównodowodzącego pakistańskiej armii.

Tymczasem po drugiej stronie pustyni Thar nikt tych rewelacji nie słyszał. Znaczna część Pakistańczyków przekonana jest natomiast o ogromnych stratach zadanych indyjskim siłom: od zestrzelonych samolotów bojowych i dziesiątek dronów po pojmanych żołnierzy. Również te informacje nie zostały poparte żadnymi dowodami.

W rzeczywistości, po wzajemnym ostrzale rakietowym, dronowych atakach i wymianie ognia artyleryjskiego relacje Indii z Pakistanem znalazły się w najbardziej niebezpiecznym punkcie od dekad, a oba nuklearne mocarstwa stanęły na krawędzi wojny. Dopiero w sobotę wczesnym wieczorem ogłoszono tymczasowe zawieszenie broni. Jednak większość obywateli obu krajów wciąż nie wie, co naprawdę dzieje się na pograniczu. Na ekranach ich telewizorów i smartfonów prawdziwe doniesienia mieszają się z fikcją.

Media w wojennej mgle

Indyjskie media prezentowały widzom spektakl, w którym armia wkroczyła na terytorium Pakistanu i „zajęła wiele miast”. Prezenterzy Zee News informowali o tym tonem komentatorów sportowych. Po studiu latały animowane myśliwce, a przed czwórkę prowadzących program wjechał wirtualny czołg. Inne stacje również podawały fałszywe informacje o atakach na pakistańskie miasta. Tymczasem w rzeczywistości starcia ograniczały się do ostrzału granicznego, a żołnierze żadnej ze stron nie przekroczyli linii granicznej.

Indyjskie stacje donosiły również o rzekomym „zdobyciu” i „okupacji” Islamabadu oraz aresztowaniu szefa pakistańskiej armii.

W piątek indyjskie media w sensacyjnym tonie informowały o rzekomym „zniszczeniu” portu w Karaczi. Szczególnie dramatycznie przedstawiła to nadająca w hindi stacja TimesNow Navbharat. Prowadzący – niektórzy wydawali bojowe okrzyki – przekonywali, że strategiczny pakistański port został zniszczony rakietami wystrzelonymi z lotniskowca INS Vikrant. W tle rozbrzmiewały syreny alarmowe. Ekran wypełniały animowane czołgi i samoloty, sylwetka żołnierza z karabinem oraz wizerunek premiera Modiego z uniesionymi rękami.

Wkrótce okazało się, że cała informacja została oparta wyłącznie na jednym wpisie, który pojawił się rano na koncie zarządu portu. Tweet sugerował, że doszło do indyjskiego nalotu, który spowodował poważne zniszczenia. Jednak już po kilku godzinach właściciel konta poinformował, że zostało ono przejęte przez hakerów. W porcie nie doszło do żadnych incydentów.

Indyjskie stacje donosiły również o rzekomym „zdobyciu” i „okupacji” Islamabadu oraz aresztowaniu szefa pakistańskiej armii. Premier Shehbaz Sharif miał się rzekomo ukrywać w bunkrze. W rzeczywistości żaden oddział piechoty nie przekroczył granicy, choć w Kaszmirze i Pendżabie trwał ostrzał artyleryjski, w którym ginęli cywile.

Pakistańskie konta użyły starych nagrań twierdząc, że pod ostrzałem jest ważny port w indyjskim stanie Gudźarat, a w relacjach z rzekomych sukcesów swoich wojsk w Kaszmirze pokazały materiały z gier wideo

Obserwatorzy zauważyli, że w serwisach informacyjnych – przepełnionych animacjami spadających rakiet i wybuchów – ilustrowano rzekome indyjskie działania wojenne materiałami z zupełnie innych miejsc i czasów. Wykorzystywano m.in. nagrania izraelskich nalotów na Strefę Gazy z 2023 r.

Po stronie pakistańskiej archiwalne zdjęcia i wideo, przedstawiające katastrofy lotnicze indyjskich maszyn, prezentowano jako dowody na strącenie wrogich samolotów w ostatnich godzinach. Krążyły też nagrania eksplozji w Bejrucie z 2020 r., pokazywane jako efekt rakietowego ataku Pakistanu na Indie. Pakistańskie konta publikowały także stare nagrania, twierdząc, że pod ostrzałem znalazł się port w Gudźaracie. Z kolei sukcesy swoich wojsk w Kaszmirze ilustrowały... materiałami z gier wideo.

Po obu stronach granicy narrację tę w dużej mierze moderowały rządowe sztaby informacyjne. W Indiach dodatkowo wzmacniali ją nacjonalistyczni użytkownicy mediów społecznościowych.

Warto wiedzieć

Dziennikarstwo pod kontrolą

Indie i Pakistan – choć formalnie są demokracjami – nie mogą poszczycić się poziomem wolności słowa znanym w Europie. W najnowszym Indeksie Wolności Prasy organizacji Reporterzy bez Granic (RSF) Indie zajmują 151., a Pakistan 158. miejsce na 180 ocenianych krajów.

W 255-milionowym Pakistanie działa co prawda setki gazet, stacji radiowych, telewizji i portali internetowych, ale decydującą kontrolę nad przepływem informacji sprawuje wojsko. Z kolei w Indiach – kraju liczącym 1,4 miliarda mieszkańców – media to potężny, dochodowy przemysł, zdominowany przez oligarchów blisko związanych z władzą.

RSF/xyz

Największe redakcje sieją dezinformację

W Indiach w fabrykowaniu fałszywych informacji przodowały stacje telewizyjne i portale sprzyjające nacjonalistycznemu rządowi premiera Narendry Modiego. Jak wynika z analizy XYZ opartej na danych Digital News Report oksfordzkiego Reuters Institute for the Study of Journalism (RISJ), skalę eskalacji konfliktu fałszywie relacjonowały co najmniej trzy redakcje z pierwszej dziesiątki najpopularniejszych źródeł informacji w kraju. W indyjskich realiach oznacza to dziesiątki milionów odbiorców dziennie – dla każdej z tych stacji.

Właścicielem Zee News, jednej z najbardziej aktywnych w „relacjonowaniu” nieistniejącej inwazji na Pakistan, jest miliarder Subhash Chandra, blisko powiązany z władzami. Według danych stacji, jej 14 kanałów dociera miesięcznie do ponad 180 mln widzów.

Z kolei CNN News18 – która również publikowała wyssane z palca informacje – kontroluje Reliance Industries Ltd, należąca do magnata Mukesha Ambaniego, najbogatszego człowieka w Indiach i przyjaciela premiera Modiego. CNN News18 jest najpopularniejszym anglojęzycznym kanałem informacyjnym w kraju – podaje firma badawcza BARC India.

Wśród redakcji rozkręcających histerię znalazły się też portal OneIndia, założony przez przedsiębiorcę B. G. Mahesha, który współpracował przy kampanii rządzącej partii BJP, oraz telewizja Sudarshan News, kierowana przez byłego dziennikarza Suresha Chavhanke, niegdyś członka skrajnie prawicowej Narodowej Organizacji Ochotników (RSS), z której wywodzi się także premier Modi.

Alternatywną rzeczywistość kreowały także inne popularne media. Wśród nich prawicowa stacja Republic TV kontrowersyjnego Arnaba Goswamiego. Do tego grona należą także stacje Aaj Tak i Business Today z grupy India Today. Niestety, trzeba wymienić też internetowe kanały anglojęzycznego dziennika „The Economic Times” (The Times Group). Oba te koncerny od lat unikają krytykowania rządu Indyjskiej Partii Ludowej (BJP), która nieprzerwanie rządzi od ponad dekady.

Dezinformacja (Indie-Pakistan)
Wiele prywatnych telewizji w Indiach fałszywie twierdziło, że rozpoczęła się wojna, a indyjscy żołnierze zdobyli pakistańskie miasta

W 2018 r. portal śledczy Cobrapost ujawnił ciekawe nagrania. Widać na nich, jak Vineet Jain, jeden z głównych menedżerów i członek rodziny kontrolującej The Times Group, negocjuje z osobami podającymi się za wysłanników rządzącej partii. Rozmowy dotyczyły umieszczania w mediach koncernu treści promujących jej nacjonalistyczną ideologię.

Psychoza strachu

W minionym tygodniu nie tylko mieszkańcy pogranicza mieli kłopoty ze snem. Medialne doniesienia z niepokojem śledzili także mieszkańcy wielomilionowych metropolii odległych od strefy działań. W Indiach poczucie satysfakcji z „odwetu” za masakrę w Kaszmirze mieszało się z niepewnością i lękiem.

– Cały ubiegły tydzień był dla nas bardzo dezorientujący – mówi Neha.

Jest 30-letnią pracowniczką agencji marketingowej z Hajdarabadu w południowej części kraju.

Już w środę niemal wszyscy moi znajomi byli przekonani, że jesteśmy w stanie wojny. Wpadli w panikę, bo media pokazywały nagrania z Kaszmiru i terenów przygranicznych z nagłówkami takimi jak „Indie zasypują Pakistan rakietami”, „Indie duszą Pakistan”, „Pakistan drży od indyjskiego kontrataku”. Reporterzy krzyczeli i używali tak wojowniczego języka, że naprawdę można było uwierzyć, że toczy się pełnoskalowy konflikt – opowiada Neha.

Jak dodaje, sama unika telewizji i portali. Wybiera konta na Instagramie, które – jej zdaniem – są bardziej wiarygodne, bo podają źródła informacji.

Reporterzy krzyczeli i używali tak wojowniczego języka, że naprawdę można było uwierzyć, że toczy się pełnoskalowy konflikt.

– Jesteśmy zalewani wiadomościami, których nie da się w żaden sposób zweryfikować. W telewizji, portalach, mediach społecznościowych i grupach na WhatsAppie, które tutaj są bardzo popularne. W większości tych miejsc widać odbicie propagandy rządu. Dąży on do pokazania, jak bardzo jest gotów bronić obywateli. Wszystko po to, by zmyć winę za dopuszczenie do masakry cywilów – mówi Gaurav, lekarz z Mumbaju.

Dodaje, że sam nie ma telewizora, bo nie znosi sensacyjnego stylu indyjskich stacji. Informacje śledzi głównie przez stronę rządowego biura informacji.

– Pewnej nocy, gdy w wielu źródłach przeczytałam, że nasze wojsko walczy z Pakistańczykami pod Lahore i Karaczi, uwierzyłam. Spakowaliśmy samochód, zatankowaliśmy do pełna i przygotowaliśmy zestaw przetrwania dla nas i dziecka. Ustaliliśmy, że wyjedziemy, gdy tylko zrobi się niebezpiecznie – opowiada Prerna, fotografka z Delhi.

Aditya Raj Kaul, dziennikarz zajmujący się konfliktem indyjsko-pakistańskim od 15 lat, nie dziwi się zagubieniu ludzi.

– Indyjskie media często zawodzą odbiorców. Jako branża musimy skorygować kurs. Kiedy użytkownicy mediów społecznościowych pytają mnie, skąd biorą się te wszystkie fałszywe informacje, czasem nie mam odpowiedzi – przyznaje Kaul.

Radzi, by nie wierzyć we wszystko, co krąży na WhatsAppie czy w telewizjach, które tworzą alternatywną rzeczywistość.

Najlepiej sprawdzać informacje w kilku różnych źródłach, śledzić oficjalne profile armii i ministerstwa spraw wewnętrznych. Mamy też nasz rządowy serwis fact-checkingowy – przypomina Raj Kaul.

Dodaje jednak, że choć indyjska scena medialna jest zdominowana przez przekazy prorządowe, to nad Gangesem wciąż istnieje większy wybór źródeł niż w Pakistanie. Tam dezinformacja jest zinstytucjonalizowana, a armia jest głównym źródłem fabrykowanych wiadomości.

Pakistan: generałowie kontrolują przekaz

Piotr Opaliński, były ambasador Polski w Islamabadzie, tłumaczy, że w Pakistanie władze nie muszą robić wiele, by kontrolować przepływ informacji.

Pakistan to kraj, w którym bez wiedzy wojskowych służb nic nie może się odbyć, a poziom cenzury już wcześniej był bardzo wysoki. Urząd ds. regulacji mediów elektronicznych (PEMRA) ściśle egzekwuje prawo zabraniające publikowania jakichkolwiek krytycznych treści o armii. Jego złamanie grozi aresztowaniem, dlatego treści na pakistańskich platformach społecznościowych są bardziej wygładzone w porównaniu z indyjskimi. Przekaz medialny całkowicie kontroluje ISPR – informacyjne skrzydło pakistańskiej armii. Jego wpływ na programy telewizyjne jest bardzo wyraźny. Ton komunikatów jest antyindyjski, ale daleki od histerii, którą obserwujemy po drugiej stronie granicy. Pakistańskie komunikaty są zdecydowanie bardziej wyważone - ocenia ambasador Opaliński.

Mimo to służby podgrzewają nacjonalistyczne nastroje, w których patriotyzm miesza się z religią.

– W pakistańskich mediach społecznościowych Indusi są malowani jako narzędzia szatana, którym przeciwstawia się humanitarne, oparte na islamie podejście Pakistańczyków do konfliktu. Na tej zasadzie konstruowane są także memy – zauważa dyplomata.

Indyjski teatr

Indyjskie władze bynajmniej nie składają broni na informacyjnym polu bitwy. Raj Kaul podkreśla, że za komunikację rządową odpowiada dziś kilkaset osób. Przy okazji ostatniej operacji wojskowej działania PR-owe wojska i służb były – jego zdaniem – majstersztykiem. Starannie przygotowana oprawa graficzna i cyzelowane oświadczenia to tylko część strategii.

– Kiedy Indie bombardowały cele w Pakistanie w 2016 i 2019 r., brakowało oficjalnych informacji. Gdy sześć lat temu Pakistańczycy pojmali pilota indyjskiego Miga, rząd milczał, a narrację przejął Islamabad. Teraz jest inaczej: organizowane są codzienne briefingi prasowe, przekaz wojskowych i cywilnych instytucji jest skoordynowany. Nasi dyplomaci aktywnie przedstawiają indyjski punkt widzenia w mediach na całym świecie – wylicza Raj Kaul.

Dziennikarz, który jest jednym z menadżerów nadającej w sześciu językach sieci telewizyjnej TV9 przyznaje, że jej kanały cytują wszystkie otrzymywane od władz informacje i używają w programach przekazanych materiałów. Pracownicy nie weryfikują przy tym komunikatów dostarczonych przez rządowe służby.

Warto wiedzieć

Cenzura w największej demokracji świata

W czasie trwających napięć na granicy z Pakistanem władze w Delhi zażądały od platformy X zablokowania dostępu do ponad 8 tys. kont. 8 maja globalna amerykańska firma poinformowała w oświadczeniu, że zgodziła się na blokadę użytkowników dawnego Twittera, choć nazwała to cenzurą. Decyzję uzasadniła: niezastosowanie się do rządowego nakazu groziłoby jej karami finansowymi, a jej lokalnym pracownikom – więzieniem. Indie doprowadziły też do zablokowania niektórych kanałów w serwisach YouTube i Instagram. Celami były profile międzynarodowych mediów informacyjnych, a także niezależne od władz portale The Wire i Maktoob Media, kanały należące do prominentnych dziennikarzy oraz gazet wydawanych w administrowanym przez Indie Kaszmirze. Niezależnie od tego ministerstwo informacji poleciło miejscowym platformom uniemożliwienie dostępu do kont pakistańskich celebrytów i pochodzących z terenu Pakistanu serwisów streamingowych. Urzędnicy powołali się przy tym na bezpieczeństwo narodowe.

xyz

Wolontariusze kłamstw

Według Somy Basu, byłej dziennikarki, obecnie badaczki dezinformacji na Uniwersytecie w Tampere, mieszkańców Indii manipulacje medialne dotykają z wielu stron.

– Źródłem części fałszywych informacji mogą być pakistańskie służby. Inne pochodzą od naszego rządu, od skrajnie prawicowych influencerów czy od mediów, których właściciele mają prorządowe sympatie – mówi Soma Basu.

Kanały informacyjne nie muszą już nawet polegać na informacjach, które otrzymują od rządowych służb. Zamiast tego samodzielnie konstruują przekaz od zera.

Nagrania są rutynowo manipulowane, a cała oprawa wizualna tworzona przez grafików, bez użycia materiałów z terenu. Tak buduje się równoległą rzeczywistość, co obserwowaliśmy na początku indyjskiej operacji odwetowej. W programach używano wyłącznie animacji i zdjęć poglądowych. Nie informowano widzów, że nie pochodzą one z miejsc rzekomych wydarzeń wyjaśnia badaczka.

Jej zdaniem w nakręcaniu antypakistańskich i nacjonalistycznych nastrojów w czasie obecnego kryzysu rolę odegrali też sympatyzujący z rządzącą partią ludzie o skrajnych poglądach. Takie osoby nie są opłacane przez rząd ani nie pracują w mediach należących do oligarchów. To w praktyce wolontariusze, którzy mają do dyspozycji coraz bardziej wyrafinowane narzędzia.

– Tworzenie fałszywych informacji z pomocą najnowszych aplikacji mobilnych stało się dziecinnie proste. Czas potrzebny na ich tworzenie zmniejszył się do kilkunastu sekund. Narzędzia takie jak Kutumb i ShareChat , które indyjscy deweloperzy zaprojektowali specjalnie dla użytkowników w Indiach, są dostępne w wielu miejscowych językach. Stosują przy tym zaawansowane rozwiązania AI, a dzięki szablonom i filtrom wystarczy wpisać tam jakieś hasło i wybrać format, a aplikacja sama stworzy post z odpowiednimi grafikami, dostosowanymi do krajowego kontekstu – tłumaczy Soma Basu.

W Indiach ze smartfonów korzysta kilkaset milionów osób, a dostęp do internetu ma 60 proc. populacji. W mniejszym i mniej zamożnym Pakistanie to odpowiednio ponad 70 mln i niespełna 50 proc.

Dezinformacja grozi eskalacją?

Michael Kugelman, analityk ds. Azji Południowej i komentator amerykańskiego magazynu „Foreign Policy”, już na początku trwających napięć zauważył w komentarzu na platformie X, że nieprawdziwe informacje eskalują równie szybko, co działania zbrojne. Wezwał do śledzenia relacji organizacji fact-checkingowych, podkreślając, że w takich chwilach ich praca jest absolutnie kluczowa.

Zdaniem Piotra Opalińskiego w państwach o ograniczonej wolności słowa to rządzący ponoszą największą odpowiedzialność za wojnę informacyjną. W przeszłości, po kontrolowanych akcjach zbrojnych, szybko następowała deeskalacja napięć. Teraz jednak, jeśli obie strony nadal będą wymieniały się medialnymi atakami, taka opcja łatwo może zostać zaprzepaszczona.

– Wielu wykształconych Pakistańczyków bezkrytycznie wierzy w komunikaty rzecznika armii, traktując je jak prawdę absolutną. To efekt siedemdziesięciu lat propagandy – podsumowuje emerytowany dyplomata.

W Indiach równie wiele obywateli glęboko wierzy w to, co zobaczy na ekranach. W niedzielę i poniedziałek wielu indyjskich internautów krytykowało nieetyczne prywatne media, które sprawiły, że miliony ludzi uwierzyły w wojnę, która nigdy nie wybuchła.

Główne wnioski

  1. W Pakistanie źródłem nieprawdziwych informacji często jest armia, której mieszkańcy ufają bez zastrzeżeń. W Indiach skala dezinformacji jest większa, a fałszywe wiadomości rozprzestrzeniają głównie sprzyjające władzom prywatne media oraz sami użytkownicy platform społecznościowych.
  2. Wpływowe indyjskie redakcje stworzyły swoim odbiorcom alternatywną rzeczywistość. Co najmniej trzy media, które fałszywie przedstawiały eskalację konfliktu, należą do dziesiątki najpopularniejszych źródeł informacji w kraju. Ich dziennikarze kreowali wydarzenia, które nigdy nie miały miejsca, posługując się animacjami, grafikami i spreparowanymi nagraniami.
  3. Na indyjskich kontach w mediach społecznościowych oraz w popularnych grupach na WhatsAppie cyrkulują również fałszywe treści tworzone przez użytkowników, którzy korzystają z coraz bardziej zaawansowanych narzędzi dostępnych w aplikacjach mobilnych.