Agresywna strategia biznesowa i żelazne zasady. Tego nie wiesz o obecnych mistrzach NBA
Dzięki mistrzostwu NBA i efektownej grze, o Thunder mówi się dziś nieco więcej – wciąż jednak za mało. To zespół wyjątkowy nie tylko sportowo, ale i operacyjnie, mogący służyć za wzór dla świata biznesu. Choć historia klubu z Oklahomy wydaje się romantyczna – pokonali koszykarskich gigantów i sięgnęli po upragniony tytuł – jest ona efektem chłodnej kalkulacji i precyzyjnie realizowanej strategii.

Fot. Chris Leduc/Icon Sportswire via Getty Images

Z tego artykułu dowiesz się…
- Co łączy Thunder z drużynami z największych metropolii.
- Na czym opiera się model biznesowy nowych mistrzów NBA.
- Jakie zasady rządzą kulturą organizacyjną klubu.
Sam Presti, zarządzający Oklahoma City Thunder, został wybrany najlepszym generalnym menadżerem sezonu 2024/2025 w NBA. Powszechnie uznawany jest za jedną z najzdolniejszych osób w historii ligi. Nie jest wiedzą tajemną, że świetnie zarządza klubem.
Zasłynął z odważnych decyzji, które początkowo budziły kontrowersje, a z czasem okazywały się trafne. Wymienił uwielbianego Russella Westbrooka na pakiet wyborów w drafcie. Zrezygnował z Carmelo Anthony’ego w zamian za niedoświadczonego zmiennika. Oddał popularnego Paula George’a za mało znanego wówczas Shaia Gilgeousa-Alexandra. Za każdym razem spadała na niego fala krytyki, po której mógł tylko powiedzieć: „a nie mówiłem?”
To właśnie te pozornie ryzykowne ruchy przyniosły mu uznanie w środowisku i wśród kibiców. Mimo to wciąż niewiele mówi się o jego stylu zarządzania. Powszechnie panuje przekonanie, że Presti nie chce przepłacać gwiazd i dlatego woli młodszych zawodników oraz wybory w drafcie. To jednak zbyt uproszczony obraz – jego strategia jest znacznie bardziej złożona.
Jak mus to mus
Gdyby Sam Presti rzeczywiście był sknerą, idealnie wpisywałby się w stereotyp klubów z mniejszych miast. Oklahoma City należy do trójki najmniejszych rynków w NBA, z ograniczonym potencjałem marketingowym i ekonomicznym. W podobnych miejscach – jak Memphis czy Nowy Orlean – zespoły zazwyczaj prowadzą zachowawczą politykę finansową. Tymczasem Thunder nie boją się kosztów ani inwestycji, jeśli te przybliżają ich do celu, jakim jest mistrzostwo. Klucz to wydawać wtedy, gdy ma to sens.
NBA regularnie aktualizuje limity dotyczące wydatków na pensje. Określa zarówno maksymalny budżet płacowy, jak i próg, po którego przekroczeniu klub musi uiścić tzw. podatek od luksusu. Kto chce płacić ponad limit, musi liczyć się z dodatkowymi kosztami. Liga w ten sposób promuje dyscyplinę finansową i wyrównanie szans między zespołami.
Drużyny z dużych ośrodków, jak Nowy Jork czy Los Angeles, często ten podatek płacą. Te z mniejszych rynków – unikają go. Memphis Grizzlies, z najmniejszego rynku NBA, zapłacili podatek tylko dwukrotnie. New Orleans Pelicans – nigdy. San Antonio Spurs, z piątego najmniejszego rynku, wydali na ten cel 17 mln dolarów od 2002 r. A Thunder? W tym samym czasie – licząc również lata jako Seattle SuperSonics – zapłacili aż 106 mln dolarów.
Przemyślane inwestycje
Wydawać to jedno, a wydawać mądrze – to zupełnie co innego. Najbogatsze kluby, takie jak New York Knicks czy Los Angeles Lakers, regularnie płacą podatek od luksusu, nawet w sezonach, w których nie walczą o mistrzostwo. Przyciągają gwiazdy ogromnymi kontraktami – nie zawsze z myślą o sukcesie sportowym, lecz o zwiększeniu swojej wartości marketingowej. Thunder z Oklahomy podchodzą do sprawy inaczej – na dodatkowe koszty decydują się tylko wtedy, gdy naprawdę gra toczy się o najwyższe cele. Sporo zapłacili za utrzymanie składu, który w 2012 r. dotarł do finału NBA. Finansowo bolesna okazała się także próba powrotu do walki o tytuł z nową gwiazdorską trójką: Westbrook – George – Anthony.
Po raz ostatni podatek od luksusu zapłacili pod koniec poprzedniej dekady. Wkrótce może się to jednak zmienić – klub podpisał właśnie lukratywny kontrakt z Shaiem Gilgeousem-Alexanderem, a przedłużenia umów będą wymagać także Jalen Williams i Chet Holmgren, którzy na razie zarabiają stosunkowo niewiele. Jeśli zajdzie potrzeba – Thunder zapłacą. Utrzymanie obecnej, mistrzowskiej drużyny ma sens nie tylko sportowy, ale i biznesowy. Dowód? Podczas finałów NBA w 2025 r. średnia wartość sprzedaży w oficjalnym sklepie Thunder była aż stukrotnie wyższa niż w sezonie zasadniczym.
Oczywiście, do finałów nie prowadzi sama kadra zawodników. To setki pracowników dbających o sprawne funkcjonowanie klubu i dziesiątki specjalistów od strategii oraz przyszłości. Co ciekawe, w NBA nie obowiązują limity wydatków na wynagrodzenia innych osób niż gracze – a Thunder chętnie z tej swobody korzystają.

Fot. Matthew Stockman/Getty Images
Solidne fundamenty
To nie zaskakuje: kluby z mniejszych rynków zwykle oszczędzają na zatrudnieniu. Mają skromniejsze zespoły pracowników i ograniczają wydatki, gdzie tylko mogą. Tymczasem Thunder wydają, jakby działali w centrum wielkiej metropolii. Przykład? Departament operacyjny. New York Knicks zatrudniają w nim 92 osoby, Los Angeles Lakers – 56. Oklahoma City Thunder? Aż… 88 – niemal najwięcej w całej NBA.
Jest jednak jedna kluczowa różnica: w Oklahomie ludzie zostają na długo. Sam Presti zarządza klubem od 18 lat, jego bliscy współpracownicy – Wynn Sullivan i Jesse Gould – pracują tam odpowiednio od 13 i 16 lat. W przeciwieństwie do wielu innych klubów NBA, Thunder rzadko zwalniają pracowników – wolą rozwijać talenty, które już mają. I równie rzadko ktoś od nich odchodzi. Wysoko postawieni menedżerowie w innych klubach NBA, którzy zaczynali w Oklahomie, zwykle pracowali tam co najmniej dekadę.
To efekt strategii kojarzonej raczej z największymi organizacjami świata – nie tylko sportowymi. Thunder nie tylko prowadzą przemyślaną politykę finansową, ale też świadomie rozwijają kulturę organizacyjną, co w NBA – szczególnie poza największymi rynkami – nadal nie jest normą. Co ciekawe, te same zasady obowiązują zawodników i pracowników biura.
Zaraźliwy profesjonalizm
Za kulturę organizacyjną w klubie odpowiada nie tylko Sam Presti, ale też trener zespołu – Mark Daigneault. Jeden z najmłodszych szkoleniowców w historii ligi, znany ze spokojnego stylu bycia, konsekwentnie buduje atmosferę wspólnoty. W Thunder każdy – bez względu na zarobki i liczbę minut na parkiecie – ma swoją rolę i znaczenie.
Brzmi to może idealistycznie, ale w klubie obowiązuje prosta zasada: jeśli ktoś mówi, inni słuchają. Zarówno na boisku, jak i w biurze. Wszyscy mają prawo do głosu, bo – jak się tłumaczy – każda perspektywa może wnieść coś cennego. Nikt nie dziwi się więc, gdy rezerwowy zawodnik zwraca uwagę gwieździe drużyny, albo pracownik niższego szczebla dzieli się pomysłem z generalnym menedżerem.
Z pozoru może się to wydawać niepoważne, ale w Oklahoma City Thunder od lat świadomie pielęgnuje się radość z pracy. Klub wierzy, że odrobina luzu, uśmiechu i wspólnej zabawy przekłada się na realne efekty. Gdy zawodnicy się lubią i czerpią satysfakcję z gry razem, łatwiej im o motywację do ciężkiej pracy. Podobnie jest z pracownikami – gdy łączy ich wspólny cel i dobra atmosfera, działają efektywniej. Radość z pracy sprawia, że czasem… zapominają, że to wciąż praca.
Jako akredytowany dziennikarz NBA co tydzień dostarczam Wam najświeższe wiadomości zza kulis najlepszej koszykarskiej ligi świata. Polecam pozostałe teksty z serii „Rzut za ocean”.

Główne wnioski
- Sukces Thunder to rezultat przemyślanej, agresywnej strategii biznesowej, opartej na odważnych, lecz trafnych decyzjach menedżerskich.
- Klub inwestuje rozważnie i nie waha się płacić podatku od luksusu – ale tylko wtedy, gdy stawką jest mistrzostwo NBA. Nie przepłaca chwilowych gwiazd.
- Oklahoma City Thunder budują stabilność i silną kulturę organizacyjną. Utrzymują kluczowych pracowników przez lata, wspierają jedność i profesjonalizm – zarówno wśród zawodników, jak i całego personelu.