Sprawdź relację:
Dzieje się!
Polityka Świat

Czy grozi nam wielka (i odmienna) wojna handlowa?

W obliczu rosnących napięć na tle handlowym Donald Trump stawia na zmiany w relacjach z największymi partnerami USA, w tym Chinami, UE, Kanadą i Meksykiem. Choć wojna handlowa wydaje się nieunikniona, najważniejszym polem starcia może stać się wyścig o dominację w wysokich technologiach, w tym sztucznej inteligencji, komputerach kwantowych oraz alternatywnych źródłach energii.

Źródło: benoitb/ Getty Images

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Jakie są obecne napięcia w relacjach USA z największymi partnerami handlowymi, takimi jak Chiny, Meksyk, Kanada i UE.
  2. W jaki sposób Donald Trump próbuje rozwiązać problem ujemnego salda w handlu zagranicznym USA.
  3. Jakie są główne wyzwania związane z rozwojem technologii, które wpływają na globalne stosunki między USA a Chinami.

Donald Trump ciągle zaskakuje. Uderza mocno, zarówno na scenie wewnętrznej, jak i zewnętrznej. Na tej pierwszej zmienia reguły gry i rozbija istniejące instytucje oraz powiązania, czego symbolicznym dowodem są ośmiomiesięczne wypowiedzenia dla wszystkich pracowników CIA. Na scenie międzynarodowej natomiast wyraźnie zmierza ku pokojowi lub rozejmowi na Ukrainie,
a równocześnie grozi cłami i dodatkowymi taryfami, począwszy od swoich największych partnerów. Czy grozi nam nowa, globalna wojna handlowa?

Pytanie jest zasadne w świetle tego, co już się stało. Trump zapowiedział, a potem – na miesiąc?
– zawiesił wprowadzenie dodatkowych 25-procentowych stawek na towary z Kanady i Meksyku, jak również wprowadził 10-procentowe cła na towary z Chin. Nie wyklucza też narzucenia dodatkowych ceł na Unię Europejską, a więc i na Polskę. O co chodzi?

Bój o zrównoważony bilans

Odpowiedź daje bardziej wnikliwe spojrzenie na amerykański handel zagraniczny. Trump uderza lub zamierza uderzyć w czterech największych partnerów handlowych, którymi kolejno są (dane za 2024 r.): Meksyk (16 proc. ogółu obrotów z USA), Kanada (14,3 proc.), Chiny (10,9 proc.) i UE. Oczywiście, dane te są nieco inne rok do roku, jak również różnią się nieco między sobą
w zależności od źródła. Ważne są jednak nie same liczby, lecz tendencje i zjawiska. A te mówią jedno: pięciu największych partnerów handlowych USA – Kanada, Meksyk, Chiny, Niemcy
i Japonia – odpowiada za ponad 50 proc. całych obrotów, a liczba ta jeszcze rośnie, gdy dodamy UE jako całość (import z UE wyniósł 502 mld USD, a eksport 344 mld USD w 2023 r.).

To, co naprawdę martwi Donalda Trumpa, to potężne ujemne saldo z nimi wszystkimi. W 2024 r.
z Chinami (272 mld dolarów), z Meksykiem (270 mld dolarów), z UE (158 mld dolarów) oraz
z Kanadą (55 mld dolarów, a niedawno było jeszcze ponad 100 mld dolarów). Dlatego uderza teraz w swoich największych partnerów, z jasnym celem – zmniejszyć ujemne saldo i wymusić na partnerach większy import amerykańskich towarów. Jak wiemy, tuż po ogłoszeniu nowych stawek, zarówno Kanada, Meksyk, jak i UE zapowiedziały, że odpowiedzą podobnymi działaniami. Trump natomiast przy każdej okazji, nawet podczas Super Bowl amerykańskiego futbolu, podkreśla, że nie zamierza odpuścić i traktuje cła jako ważne narzędzie w swoich rękach.

Warto jednak pod tym względem nieco głębiej spojrzeć na relacje gospodarcze i handlowe USA, szczególnie z Chinami, które stanowią istotną część tych związków uznawanych teraz powszechnie za „najważniejsze relacje dwustronne na globie”. Trump już narzucił Chinom dodatkowe cła, o czym głośno, choć zbyt często zapominamy, że wojna handlowa i celna, wywołana przez niego już za pierwszej kadencji, trwa od marca 2018 r., a administracja Bidena nic pod tym względem nie zmieniła. Co więcej, sam prezydent Joe Biden w maju 2024 r. ogłosił dodatkowe cła na Chiny, a do obowiązujących 25-procentowych stawek na aluminium i stal (teraz rozszerzonych przez Trumpa na cały świat, co uderzy szczególnie w Kanadę, ale i UE) dodał niektóre minerały, podniósł cła na półprzewodniki i panele solarne do 50 proc., a na samochody elektryczne o 100 proc. Nikt ich nie zniósł, więc te ostatnie ze strony Trumpa są jedynie dodatkowymi do już wcześniej narzuconych.

Tym niemniej uznaje się, że podejście Trumpa do Chin jest jak na razie „miękkie” i tak też należy czytać chińską odpowiedź na nowe 10-procentowe stawki, czyli ich własne 15-procentowe cła na wybrane kategorie towarów, w tym np. samochody terenowe i czterosuwy, a przede wszystkim węgiel i gaz skroplony. Tym samym nie można jeszcze wykluczyć, jak spekuluje wielu, że pomiędzy dwoma największymi kolosami na globie dojdzie jednak do jakiegoś porozumienia i kolejnego, wielkiego „dealu”.

Chiny to nie tylko handel

Czy jednak tak się stanie, przy potwierdzeniu już w minionych tygodniach, od zaprzysiężenia, nieprzewidywalności Trumpa, jest raczej wróżeniem z fusów. Nie jest natomiast nim ocena aktualnego i dotychczasowego stanu rzeczy w tych relacjach. A płynie z nich naprawdę wiele wniosków, które mogą rzutować na przyszłość.

Po pierwsze, ponownie, jak za pierwszej kadencji, Chińczycy liczą na ugodę z Trumpem, chociaż obie strony wiedzą doskonale, że za pierwszej jego kadencji się nie powiodło, mimo wyraźnych chińskich umizgów, czy to w postaci wizyty Xi Jinpinga w prywatnej rezydencji Mar-a-Lago już
w trzy miesiące po zaprzysiężeniu, czy potem pod koniec listopada tegoż 2017 r. w postaci „wizyty oficjalnej plus”, jakiej nawet nie ma w nomenklaturze Protokołu Dyplomatycznego (może być cesarska – i taka też ona była). W drugim przypadku Trump, co u niego rzadkie, podziękował gospodarzom z pokładu samolotu na wspaniałe przyjęcie, ale po powrocie do kraju szybko wziął pod uwagę ówczesne potężne ujemne saldo w handlu z nimi (375 mld dolarów, a za 2018 r. było nawet 418 mld dolarów, a to były przecież dolary silniejsze niż dziś, po inflacyjnej fazie związanej
z pandemią COVID-19). W efekcie, biorąc pod uwagę nieuczciwe praktyki Chin, takie jak kradzież, produkcja podróbek czy łamanie praw autorskich, Trump w marcu 2018 r. wywołał wojnę handlową i celną.

Co z niej po latach wynika? Widać wyraźnie, że mimo nałożonych dodatkowych ceł handel
z Chinami został tylko nieco przyhamowany, a ujemne saldo z wyniosło, według oficjalnych danych amerykańskich, 279,1 mld dolarów w roku 2023 i 295,4 mld dolarów w roku ubiegłym. Co więcej, ogół obrotów w 2022 r. towarami i usługami sięgnął sumy 758,4 mld dolarów (to ponad 17 proc. ogółu amerykańskich obrotów), przy ujemnym amerykańskim saldzie w wysokości
367,54 mld dolarów. Widać wyraźnie, że obie strony nadal są ze sobą mocno gospodarczo powiązane, a największa zmiana zachodzi w łańcuchach dostaw, bowiem Donald Trump jeszcze głośniej niż za pierwszej kadencji mówi o „powrocie produkcji na amerykańską ziemię”.

Dokładnie to samo mówił zresztą Joe Biden, w tym w swoich „Orędziach o stanie państwa” (State of the Union), apelując o „powrót produkcji do Pensylwanii i Pittsburgha, a nie sprowadzanie towarów wyprodukowanych w Szanghaju czy Hangzhou”. Efekt jest taki, że chińskie inwestycje na terenie USA zostały praktycznie wyzerowane, natomiast teraz gra toczy się o inwestycje i interesy amerykańskich big techów, tak mocno powiązanych z tą administracją, które – w przeciwieństwie do małych i średnich przedsiębiorstw, które nie wytrzymały twardych chińskich lockdownów
– pozostały z produkcją na terenie Chin (Elon Musk 8 lutego 2025 r. otworzył pod Szanghajem największą montownię swoich samochodów Tesla). Nic dziwnego, że kiedy Xi Jinping był po raz ostatni w Kalifornii, to spotkał się właśnie z ich przedstawicielami. O to teraz toczy się gra.

Nowy koncert mocarstw?

Ale nie tylko o to chodzi. W przeciwieństwie do Kanady (którą, jak już wiemy, Trump chce przyjąć do siebie jako „kolejny stan”), Meksyku, a nawet UE (gra o Grenlandię jest jednak poważna, bo to cała tablica Mendelejewa i minerały ziem rzadkich), zderzenie z Chinami nie jest tylko biznesowe, gospodarcze czy handlowe, lecz jak najbardziej strukturalne. A więc chodzi w nim o światowy prymat i dominację.

Tu rodzi się, nie tylko moim zdaniem, konflikt, który jest teraz najważniejszy – o wysokie technologie i nowe rozwiązania. Mowa tu o sztucznej inteligencji (wiemy, z jak potężną niespodzianką i wielkim tąpnięciem na Wall Street mieliśmy do czynienia po wprowadzeniu chińskiego DeepSeek, czyli modelu językowego sztucznej inteligencji, tzw. large language model
– LLM), ale także o komputerach kwantowych, minerałach ziem rzadkich, alternatywnych źródłach energii i wyścigu w kosmosie. Istota rzeczy tkwi w tym, że Chiny stały się potężnym, bezprecedensowym wyzwaniem dla USA, jakim nigdy nie był w tej skali ZSRR. Już nie tylko
w biznesie, gospodarce i handlu, ale także – i to w szybko narastającym tempie – w wysokich technologiach.

Fakty są takie, że w ubiegłym roku Chiny wprowadziły na swój rynek, a także na rynek światowy, ponad 120 modeli samochodów elektrycznych nowej generacji, lepszych i tańszych niż zachodnie. Czy chcemy, czy nie, uczmy się więc nazw marek takich jak BYD, Nio, Geely, Chery, Shanghai SAIC Motor, XPeng, Changan, czy Great Wall, bo to już nie tylko nazwy dla ekspertów
i wtajemniczonych. A do tego dochodzą inne informacje, jak np. fakt, że w minionym roku same Chiny wyprodukowały więcej paneli solarnych niż cały świat łącznie. Pod stolicą prowincji Syczuan, Chengdu, budują już tzw. tokmak, czyli magnetyczny pojemnik do odtwarzania plazmy, jak w jądrze Słońca, już na skalę przemysłową, a nie tylko laboratoryjną. W styczniu 2025 r. utrzymano w warunkach laboratoryjnych temperaturę 100 mln st. C przez 18 minut, co uznaje się za złamanie uznawanej dotąd za nieprzekraczalną bariery. O chińskiej sztucznej inteligencji zrobiło się ostatnio głośno na cały świat.

To są prawdziwe wyzwania, o których Amerykanie doskonale wiedzą (a o czym pewnie jeszcze nie raz będę tutaj pisał), a nie tylko potencjalna wojna handlowa, która stale wisi nad horyzontem. Jeśli dodamy jeszcze do tego bój o Tajwan, to mamy niemal pełną paletę strategicznego
i geopolitycznego zderzenia dwóch gigantów. Czy będzie z tego poszukiwanie, jak w XIX stuleciu, koncertu mocarstw, czy też mocarstwa, mówiąc potocznie, wezmą się za łby – oto największe teraz pytanie, na które niestety nie znamy odpowiedzi. Choć nawet koncert mocarstw dla nas, Polaków, powinien brzmieć jak ostrzegawczy dzwon, bowiem ten poprzedni, po Kongresie Wiedeńskim, trzymał nas startych z mapy przez ponad sto lat.

Główne wnioski

  1. Na horyzoncie wyłoniła się wielka wojna handlowa USA z ich największymi partnerami: UE, Kanadą, Meksykiem i Chinami.
  2. W relacjach USA–UE, a być może i w ramach NATO, bo chodzi o Grenlandię i tym samym interesy Danii, może dojść do bezprecedensowych napięć.
  3. Jednakże najwięcej napięć występuje już w stosunkach USA–Chiny, gdzie zderzenie interesów tworzy całą paletę, a w istocie jest to zderzenie strukturalne, walka o prymat, a może i hegemonię. A w tym kontekście wojna handlowa, już rozpoczęta, szybko może przenieść się na wyścig zbrojeń, także już zainicjowany, w ramach którego kluczowy będzie rozwój technologiczny. W tych dziedzinach rywalem administracji Trumpa są Chiny, a nie UE, Kanada czy Meksyk. Nawet jeśli wybuchnie prawdziwa wojna handlowa, będzie ona inna od wszystkich poprzednich, bo inna będzie jej treść i przedmiot.