Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Sport

Czy to dobrze, gdy gwiazdor schodzi z ceny? Ciekawy problem na starcie ligi NHL

Connor McDavid, prawdopodobnie najlepszy hokeista na świecie, podpisał nowy kontrakt z klubem Edmonton Oilers. To dwuletnia umowa warta 25 mln dolarów. Komentatorzy NHL są niemal zgodni – Kanadyjczyk zgodził się na tak duże ustępstwa finansowe, że można mówić wręcz o działalności charytatywnej. Ale coraz częściej słychać też głosy, że taka decyzja może psuć rynek.

Na zdjęciu hokeista Connor McDavid, gwiazda ligi NHL
Connor McDavid rozegrał w lidze NHL 10 sezonów i tylko w dwóch nie dobił do granicy 100 punktów (gole plus asysty). Fot. Steph Chambers/Getty Images

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Dlaczego wielu kibiców hokeja sądziło, że Connor McDavid opuści Edmonton Oilers.
  2. Dlaczego w kontekście jego nowego kontraktu warto wspomnieć o negocjacjach Kobe’ego Bryanta z Los Angeles Lakers.
  3. Dlaczego decyzja McDavida może być niekorzystna dla mniej utalentowanych graczy.
Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Connor McDavid w oczach kibiców – i pod ich palcami na klawiaturze – nie zawsze występuje pod własnym nazwiskiem. Gra zbyt oszałamiająco, by ograniczyć się do zwykłych określeń. W mediach społecznościowych fani piszą o nim: „Connor McJesus” lub „Connor McManiac”. Pojawiło się też porównanie „Connor McRogerFederer”, bo Kanadyjczyk łączy skuteczność i techniczną finezję z wyjątkową elegancją.

Gdy w ubiegłym sezonie wraz z Edmonton Oilers przegrał finał Pucharu Stanleya z Florida Panthers, wielu kibiców uznało, że to moment, by zmienił klub – i poszukał drużyny z większymi szansami na triumf.

Connor McDavid. MVP bez pucharu

To był jego drugi przegrany finał z rzędu – i drugi właśnie z ekipą Panthers. Rok wcześniej, w swoim pierwszym występie w finale, McDavid był nieustannie „McManiakiem”, jednak to również nie wystarczyło. Po ostatnim meczu w szatni został bez trofeum, ale z tytułem MVP fazy play-off. Był to pierwszy taki przypadek od 2003 r. i dopiero szósty w historii ligi, gdy nagrodę dla najlepszego zawodnika sezonu przyznano graczowi drużyny wicemistrzowskiej.

Przed obecnym sezonem sporo mówiło się o możliwym transferze Connora McDavida, jednak na kilka dni przed startem ligi – NHL wystartowała 7 października – zawodnik ogłosił przedłużenie kontraktu z Edmonton Oilers. Wydarzenie to odbiłoby się szerokim echem niezależnie od zawartości umowy, ale tym razem wywołało nadspodziewanie duże emocje wśród kibiców. Wszystko przez liczby zawarte w kontrakcie.

Connor McDavid ma zarobić przez najbliższe dwa lata 25 mln dolarów, czyli średnio 12,5 mln rocznie. Werdykt fanów był jednoznaczny – to zaskakująco małe pieniądze jak na zawodnika o takich możliwościach i renomie.

Dla porównania, w ostatnich tygodniach Kirill Kaprizov z klubu Minnesota Wild negocjował spektakularny kontrakt, w którym średnie roczne zarobki wynoszą 17 mln dolarów. Rosjanin również gra efektownie – na tyle, że kibice w żartach przerabiają jego nazwisko na „Kaprisauce”, bo jego zagrania są tak „wysmakowane” jak dobry sos. Nie jest jednak graczem tej klasy co McDavid. Może kiedyś będzie, ale żadnej gwarancji nie ma.

Co oznacza „pomoc Connora McDavida”?

Interpretacja kontraktu McDavida była jasna – Kanadyjczyk godzi się na mniejsze pieniądze, by klub mógł wzmocnić skład. W NHL obowiązuje zasada „salary cap” – limit wydatków na wynagrodzenia zawodników, który obecnie wynosi 95,5 mln dolarów. „Salary cap” zostało wprowadzone po to, pomagać mniej zamożnym klubom, wyrównywać szanse, zapobiegać dominacji najbogatszych ekip. Taka reguła funkcjonuje w NBA (w tym sezonie próg to 155 mln dolarów). Także tam często prowadzi ona do gorących dyskusji wokół kontraktów największych gwiazd.

Jedną z takich dyskusji wywołał przed laty Kobe Bryant. W ubiegłej dekadzie wciąż był znakomitym koszykarzem, ale nie tak dominującym jak kilka lat wcześniej. Mimo to w 2013 r. podpisał z Los Angeles Lakers dwuletni kontrakt wart niemal 50 mln dolarów.

Krytycy Bryanta przypominali przykłady sportowców, którzy rezygnowali z części wynagrodzenia, by umożliwić klubowi zbudowanie mocniejszej drużyny. Bryant swoim kontraktem ograniczył Lakers i praktycznie wykluczył z walki o mistrzostwo. Od tamtej pory podobne pytania pojawiają się przy okazji niemal każdego dużego kontraktu. Czy największe gwiazdy naprawdę potrzebują aż tylu milionów, zwłaszcza gdy zbliżają się do końca kariery?

Connor McDavid jest dziś chwalony za brak egoizmu i sportową dojrzałość. Za to, że nie kierował się pazernością, lecz chęcią zwyciężania. Jego zachowanie może mieć też niejeden walor edukacyjny.

Czy chciwość gwiazd sportu może być dobra?

W kontekście dyskusji o nowym kontrakcie Connora McDavida szybko pojawiły się jednak głosy sprzeciwu. Jednym z nich było zdanie: „Okej, to bardzo chwalebne zachowanie McDavida, ale ono stawia w złym świetle wszystkie te gwiazdy, które chcą zarabiać zgodnie ze swoją wartością rynkową.”

Okej, to bardzo chwalebne zachowanie McDavida, ale ono stawia w złym świetle wszystkie te gwiazdy, które chcą zarabiać zgodnie ze swoją wartością rynkową.

Tę opinię, na potrzeby naszych rozważań teoretycznych, mocno zaostrzymy. Może Connor McDavid – paradoksalnie – „utrudnia” życie nie tylko gwiazdom ligi, ale i mniej znanym graczom, którzy nie są w stanie „odrobić sobie” obniżek dzięki kontraktom sponsorskim. W negocjacjach z klubami mogą oni słyszeć argumenty w rodzaju: „Aż tyle? Przecież nawet McDavid zgodził się…”.

Niejeden szef klubu – gdyby „efekt McDavida” istotnie zaistniał – mógłby zacząć kalkulować, iż jeśli z trójki graczy średnich jednego sprzeda, a dwóm obniży kontrakty, to może będzie go stać na kolejnego zawodnika bardzo dobrego (który też może być tańszy niż wcześniej...).

Istnieje więc również odmienne spojrzenie na rezygnowanie przez największe gwiazdy z części zarobków – może bajkowe, ale mające coś w rodzaju swojej logiki. Według tej teorii lepiej byłoby, gdyby najlepsi zawodnicy negocjowali kontrakty „na granicy bezczelności”. Dlaczego? Bo wymuszaliby w ten sposób presję na zwiększanie pułapów płacowych lub wręcz na wywrócenie systemu „salary cap”. Dzięki temu może zyskaliby również inni gracze (bo wzrastałby punkt odniesienia), a także kibice – jeśli sprawdziłaby się hipoteza mówiąca o tym, iż wskutek większych zarobków wzrastałyby konkurencja wśród hokeistów oraz, tym samym, poziom ligi.

Można więc postawić pytanie: czy decyzje takie jak ta McDavida, choć doraźnie korzystne dla drużyny, nie szkodzą długofalowo całemu rynkowi? Czy nie byłoby lepiej, gdyby największe gwiazdy sportu – zamiast godzić się na obniżki – śmiało egzekwowały pełną wartość swojego talentu?

W tej debacie zderzają się dwie wizje sportu. Jedna głosi, że trzeba powściągać finansowy rozmach gwiazd, by zachować pewną sprawiedliwość w lidze. Druga – że to właśnie najwybitniejsi zawodnicy powinni zarabiać coraz więcej i podnosić płace również innym. Bo jeśli w sporcie krąży coraz więcej pieniędzy, to większa część tortu powinna trafiać do sportowców, a nie do właścicieli klubów i ligi. To jeden z najważniejszych aspektów dyskusji o wielkich zarobkach sportowców.

A pieniędzy jest w NHL więcej – wstępne projekcje zakładają, że „salary cap” w sezonie 2026/27 wzrośnie z 95,5 mln do 104 mln. Rok później ta suma ma się zwiększyć do 113,5 mln. A później może nawet do zawrotnych 125 mln.

Pozostaje pytanie, czy decyzja Connora McDavida pomaga w osiąganiu limitu 125 mln, czy też nie. Oraz takie, czy znaczne zwiększanie pułapów wynagrodzeń nie doprowadzi do zniesienia istoty „salary cap” przy formalnym zachowaniu tego narzędzia. Portal The Hockey News podaje, że w rozpoczętym sezonie aż 13 zespołom brakuje co najmniej 10 mln do osiągnięcia ustalonego limitu płac.

No i są w tym równaniu jeszcze kibice, już teraz zmagający się z nieprzyzwoicie wysokimi cenami biletów. Oni na wieść o podnoszeniu limitu „salary cap” mogą reagować mocnym bólem w okolicach portfela...

Główne wnioski

  1. Nowe zarobki Connora McDavida wyniosą 12,5 mln dolarów rocznie, co – mimo że to kwota imponująca – zostało uznane za stosunkowo niską w kontekście niezwykłych hokejowych umiejętności Kanadyjczyka. Dla porównania, Kirill Kaprizov, zawodnik Minnesota Wild, niedawno wynegocjował kontrakt gwarantujący mu 17 mln dolarów rocznie.
  2. W NHL, podobnie jak w NBA, obowiązuje zasada „salary cap” – kluby nie mogą przeznaczyć na wynagrodzenia zawodników więcej niż ustalony wcześniej limit. Dlatego gdy Connor McDavid „schodzi z ceny”, umożliwia swojej drużynie większą elastyczność finansową i lepszą pozycję negocjacyjną przy rozmowach z potencjalnymi wzmocnieniami składu.
  3. Nowy kontrakt McDavida wywołał w świecie sportu bardzo pozytywne reakcje – wielu komentatorów chwaliło Kanadyjczyka za bezinteresowność, brak egoizmu i sportową lojalność. Pojawiły się jednak również głosy krytyczne, według których takie zachowanie, choć godne podziwu, na dłuższą metę może być szkodliwe dla ligi. Zdaniem części ekspertów, McDavid „psuje rynek”, ponieważ jego decyzja osłabia pozycję negocjacyjną innych hokeistów w rozmowach z właścicielami klubów.