Od zysku do zysku – jak inwestują przedsiębiorcy
Dariusz Prończuk: Biznes to nie wieczne wakacje, słońce i zimne drinki (WYWIAD)
Jakie główne błędy w inwestowaniu popełniają Polacy? W jakie firmy i zespoły jest gotów inwestować, a z jakimi przedsiębiorcami unika współpracy? Na te i inne pytania odpowiada Dariusz Prończuk, partner zarządzający w Enterprise Investors.


Z tego artykułu dowiesz się…
- Jakie problemy z inwestowaniem na polskiej giełdzie i w nieruchomości dostrzega Dariusz Prończuk.
- Czym poleca się kierować w budowaniu portfela inwestycyjnego i jak postępować, gdy stracimy pieniądze.
- W których obszarach szukać okazji inwestycyjnych, by skorzystać z trendu AI.
Mariusz Bartodziej, XYZ: Działa pan w branży private equity już od ponad trzech dekad, cały czas w Enterprise Investors. Czego nauczył się pan o inwestowaniu przez ten czas? Pewnie mógłby pan już napisać książkę.
Dariusz Prończuk, Enterprise Investors: Nie planuję, bo w pisaniu książek nie jestem tak dobry jak w inwestycjach, których zrealizowałem w Enterprise Investors już prawie 30. Pierwsza ważna lekcja: dobre inwestycje czasami na pierwszy rzut oka wcale tak nie wyglądają. Warto więc dokładniej przyglądać się różnym tematom, bo nawet jeśli początkowo wydają się one nieciekawe, mogą okazać się świetną okazją inwestycyjną.
A kolejne lekcje?
Nie warto chodzić na skróty. Przed podjęciem decyzji o inwestycji warto poświęcić czas na dokładną analizę szans, jakie może przynieść, oraz ryzyk, które się z nią wiążą. Każda inwestycja wiąże się z ryzykiem, a większość wręcz z niemałym. Trzeba więc określić, jakie ryzyko jesteśmy w stanie zaakceptować i jakie jest prawdopodobieństwo, że się zmaterializuje.
Mógłbym wymieniać długo, ale ograniczę się jeszcze do jednej lekcji: warto szukać i inwestować w wyjątkowych ludzi – przedsiębiorców i menedżerów. To oni, wraz ze swoimi zespołami, budują wartość. Dlatego opłaca się spotykać i rozmawiać, bo w branży inwestycyjnej takie relacje bardzo często prowadzą, czasem po latach, do realizacji transakcji.
Każda inwestycja wiąże się z ryzykiem, a większość wręcz z niemałym.
Które lekcje okazały się dla pana najcenniejsze pod względem inwestowania własnych oszczędności – tych, które pozostają po wymaganym zaangażowaniu kapitałowym w każdy kolejny fundusz?
Bycie współzarządzającym funduszami, które w ciągu ponad trzech dekad zgromadziły prawie
3 mld euro, nie zostawia dużo przestrzeni na inwestycje prywatne. Moimi najlepszymi inwestycjami – nie tylko pod względem zwrotu, ale także przewidywalności – są te dokonane w ramach Enterprise Investors. Posiadanie dokładnej wiedzy o tym, w co inwestuję, daje mi duży komfort.
Zarządzający funduszami z reguły odpowiadają za „wysokie kilka” procent ich kapitalizacji. Dla funduszu to niewielka część, ale dla mnie jako osoby fizycznej stanowi to znaczną część prywatnego majątku. Natomiast dla zewnętrznych inwestorów kwalifikowanych tzw. „bilety wstępu” zaczynają się od 10-15 mln euro, a czasem nawet od 20 mln euro.
Warto wiedzieć
Weteran private equity
Dariusz Prończuk zajmuje się inwestycjami od ponad trzech dekad. Na początku pracował
w branży konsultingowej i był wiceprezesem banku inwestycyjnego Hejka Michna. Od
1993 r. jest związany z Enterprise Invetors, obecnie jako partner zarządzający.
To najstarszy i jeden z największych w regionie podmiotów private equity. W ramach
10 funduszy zainwestował już 2,3 mld euro w 157 spółek. Inwestuje z reguły 20-75 mln euro w horyzoncie 5-8 lat. Zakończył już 140 inwestycji, z czego 35 poprzez wprowadzenie spółki (np. Dino Polska). Dariusz Prończuk odpowiadał za inwestycje m.in. w Asseco Polska, Kruka oraz Unilinka.
Polacy nie inwestują jak Amerykanie
Jakie wnioski wyciąga pan w takim razie z obserwacji rynku inwestycyjnego?
Polacy dysponujący majątkiem rzędu miliona złotych, choć nie zaliczani do grona najzamożniejszych, zazwyczaj wybierają dwa główne sposoby inwestowania. Po pierwsze, coraz więcej gotówki lokują w depozytach bankowych. Bez względu na formę, nawet najbardziej atrakcyjne oferty z 5-proc. rocznym zwrotem nie są opłacalne po uwzględnieniu inflacji i podatku od dochodów kapitałowych [tzw. podatek Belki w wysokości 19 proc. – przyp. red.]. Po drugie, masowo inwestują w nieruchomości. Aż 9 na 10 Polaków, zapytanych o najlepszą inwestycję, wskaże mieszkanie lub dom na wynajem.
Nie potrafię jednoznacznie ocenić, które z tych rozwiązań jest gorsze. Na pewno żadne z nich nie jest optymalne – ani pod kątem potencjalnego zwrotu z inwestycji, ani pod względem innych możliwości wykorzystania zgromadzonych oszczędności.
Dlaczego Polacy wybierają takie rozwiązania? Czy wynika to z niewiedzy? W wielu dziedzinach życia chcemy naśladować Amerykanów, ale w inwestowaniu np. w akcje już nie.
To wynika z kilku czynników, a jednym z najważniejszych jest brak wiedzy. Zakup nieruchomości pod inwestycję jest stosunkowo prosty. Każdy, kto ma odpowiednie środki, po krótkim przygotowaniu samodzielnie oceni, czy lokalizacja mieszkania lub domu jest odpowiednia na wynajem, czy niekoniecznie.
Tymczasem inwestycje w inne aktywa, takie jak akcje, są bardziej skomplikowane. Wymagają więcej czasu i odpowiednich kompetencji, aby je dobrze zrozumieć. Osobiście nigdy nie zainwestowałbym w coś, czego nie rozumiem. Otrzymuję wiele różnych propozycji inwestycyjnych i konsekwentnie je odrzucam, zwłaszcza gdy są mi przedstawiane jako „super okazje”. W takim razie, dlaczego trafiają akurat do mnie? Może to wcale nie jest okazja, tylko projekt idealnie pasujący do powiedzenia, że dawcy kapitału są po to, by wyłożyć pieniądze i je stracić.
Zakup nieruchomości pod inwestycję jest stosunkowo prosty. Tymczasem inwestycje w inne aktywa, takie jak akcje, są bardziej skomplikowane.
A kolejne powody?
Brak zaufania do osób, które posiadają lub powinny posiadać niezbędną wiedzę i na co dzień zajmują się inwestowaniem lub doradztwem. Nie brakuje przypadków, w których doradcy – z powodu niewystarczających kompetencji lub złej woli – doprowadzili do znacznych strat majątku swoich klientów. Trzecim powodem jest brak widocznego wsparcia dla Polaków ze strony instytucji publicznych i prywatnych, które powinny ułatwiać inwestowanie i być za to odpowiedzialne.
To znaczy?
Podam dwa przykłady. Polska jest jednym z nielicznych – jeśli nie jedynym – krajem w gronie
30 najbogatszych na świecie, którego mieszkańcy nie mają powszechnej możliwości instytucjonalnego inwestowania w nieruchomości inne niż mieszkania, takie jak biura, hotele, magazyny czy parki handlowe. Większość nieruchomości komercyjnych w największych miastach należy do funduszy inwestujących pieniądze zagranicznych emerytów, a nie polskich. Zagraniczni emeryci mogą lokować swoje oszczędności w stosunkowo bezpieczne i przewidywalne aktywa
w Polsce, podczas gdy polscy nie mają takiej możliwości. To absurd i tragedia. Mimo tego, że decyzje w tej sprawie należą do polityków, dotychczas żadna władza nie wprowadziła zmian.
A drugi przykład?
Przekonanie, że najlepszym rozwiązaniem jest zakazywanie. W Polsce mieliśmy stosunkowo niewiele afer związanych z utratą dużych sum pieniędzy przez inwestorów. Niemniej jednak, gdy już do nich dochodzi, regulatorzy często idą po linii najmniejszego oporu. Zamiast dokładnie przeanalizować sytuację i wdrożyć mechanizmy, które mogłyby zapobiec podobnym przypadkom w przyszłości, decydują się na praktyczne zakazywanie danej działalności. Przykładem są nieruchomościowe Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych (TFI) czy emisje obligacji przez mniejsze podmioty.
Zagraniczni emeryci mogą lokować oszczędności w stosunkowo bezpieczne i przewidywalne aktywa w Polsce, a polscy nie. To absurd i tragedia.
Co z inwestowaniem na giełdzie?
Nie dostrzegam działań, które zachęcałyby rosnącą grupę w miarę zamożnych Polaków – tych, których niekoniecznie stać na wynajęcie kilku doradców – do inwestowania na giełdzie. Mimo że polska giełda jest bardzo profesjonalna, a przypadki masowych strat przez inwestorów są rzadkie, od co najmniej 10 lat nie cieszy się dużym zainteresowaniem wśród wysokiej jakości emitentów. Wystarczy spojrzeć na liczbę ofert publicznych w tym okresie. Jeżeli najlepsze spółki nie trafiają na rynek publiczny, to możliwości inwestowania w nie są mocno ograniczone. Żadna prywatna firma nie zapewnia takiego poziomu bezpieczeństwa i płynności jak firma publiczna.
Ponadto w Polsce obserwujemy tendencję decydentów do stawiania na tzw. narodowych czempionów kontrolowanych przez Skarb Państwa. Jednak wystarczy spojrzeć na otoczenie, by zauważyć, że te przedsiębiorstwa często nie stanowią wzoru efektywności. W konsekwencji Polacy inwestują w aktywa, które są nieatrakcyjne zarówno pod względem potencjalnego zwrotu, jak i korzyści dla gospodarki jako całości.
Wspomniał pan wcześniej o Amerykanach. Wśród nich inwestowanie w bardziej ryzykowne aktywa jest czymś powszechnym i robią to na szeroką skalę, zarówno bezpośrednio, jak i poprzez różne wehikuły inwestycyjne, już od końca lat 40. Tymczasem w Polsce, mimo ponad trzech dekad gospodarki wolnorynkowej, zmiany w tym obszarze są wciąż znikome.
Jakie są perspektywy na zmianę?
Ludzie uczą się na swoich błędach. Uważam, że okres przekonania, iż zakup jednego czy kilku mieszkań będzie przynosił wysoki pasywny dochód oraz wzrost wartości majątku dzięki ciągłemu wzrostowi cen nieruchomości, dobiega końca. Nie ma to nic wspólnego z konkretnym programem rządowym. Wynika to z faktu, że ceny mieszkań w stosunku do dochodów stały się bardzo wysokie, co ogranicza potencjał dalszych wzrostów. Jest to wbrew oczekiwaniom deweloperów, którzy przez ostatnie lata cieszyli się wyjątkową koniunkturą.
Deweloperzy nie byli zmuszeni do dbania o wysoką efektywność i jakość mieszkań, ponieważ popyt był tak duży, że mogli sprzedawać swoje produkty drogo – nie z powodu wysokich kosztów budowy, ale dzięki dużemu zainteresowaniu kupujących. Jednak ten czas już się skończył.
Dodatkowo warto, aby decydenci przemyśleli zrównanie zasad opodatkowania różnych form inwestowania. Obecnie wystarczy poczekać pięć lat od zakupu mieszkania, by przy jego sprzedaży uniknąć podatku – nawet jeśli zakup miał charakter inwestycyjny, a nie służył zaspokojeniu własnych potrzeb mieszkaniowych. Być może warto wprowadzić podobne rozwiązania dla innych form inwestowania, co mogłoby zachęcić Polaków do większej dywersyfikacji swoich aktywów.
Warto, aby decydenci przemyśleli zrównanie zasad opodatkowania różnych form inwestowania. Obecnie wystarczy poczekać pięć lat od zakupu mieszkania, by przy jego sprzedaży uniknąć podatku.
Cierpliwość, analiza, dywersyfikacja
Przejdźmy do tematu osób, które już inwestują i… tracą sporą część majątku. Co wtedy?
W wielu przypadkach strata wynika z popełnionego błędu, ale nie zawsze. Sensem inwestowania jest zarabianie, a nie tracenie, niemniej oba te elementy są częścią procesu. Założenie: „chcę inwestować tak, by nie stracić”, jest fundamentalnie błędne. Zamiast tego warto kierować się kilkoma prostymi zasadami.
Jakimi?
Przede wszystkim należy z góry ustalić, jak dużą stratę jesteśmy w stanie zaakceptować, i unikać lokowania zbyt dużej części majątku w bardzo ryzykowne aktywa. Stara zasada mówi, aby połowę oszczędności – pomijając zapas gotówki – inwestować w relatywnie bezpieczne aktywa, a drugą połowę w bardziej ryzykowne. Niemniej ostatnie lata pokazały, że nawet obligacje, zaliczane do pierwszej grupy, nie zawsze pozwalają uniknąć utraty wartości majątku.
Gdy już ponosimy straty na inwestycji, musimy za każdym razem przeanalizować: dlaczego? Czy była to fundamentalnie błędna decyzja, czy może wybraliśmy niewłaściwy moment?
W szczególności w tym drugim przypadku nie należy rezygnować z rynku. Zdarza się, że ktoś w kilka lat podwaja wartość inwestycji, ale jednocześnie ktoś inny traci niemal cały kapitał na innej inwestycji.
Największe frustracje wynikają z przekonania, że po skrupulatnym skompletowaniu portfela inwestycyjnego będziemy zarabiać np. 30 proc. rocznie. Tymczasem, jeśli zarobimy mniej
i wycofamy się ze spółki, której akcje urosły w kolejnym roku jeszcze o 20 proc., to niekoniecznie oznacza, że popełniliśmy błąd.
Największe frustracje wynikają z przekonania, że po skrupulatnym skompletowaniu portfela inwestycyjnego będziemy zarabiać np. 30 proc. rocznie.
Zarządzał pan funduszami inwestującymi w okresie różnej koniunktury gospodarczej i rozmaitych kryzysów. Jak z tej perspektywy ocenia pan wyprzedawanie papierów wartościowych w obliczu krachu?
Rynek po spadkach prędzej czy później się podnosi – ta zasada pozostaje aktualna. Reagowanie na spadki powinno jednak zależeć od kilku czynników. Po pierwsze, od wieku. Inaczej powinni postępować 30-latkowie, a inaczej 70-latkowie – wydaje się to oczywiste, ale często o tym zapominamy. Po drugie, od stopnia zaangażowania w akcje: czy ulokowano w nich 20 proc., czy może 70 proc. majątku. Po trzecie, od tego, jaki procent oszczędności został przeznaczony na inwestycje wysokiego ryzyka, w których można osiągnąć wielokrotny zysk, ale także stracić wszystko. Dla początkującego inwestora przeznaczenie więcej niż 5-10 proc. oszczędności na takie inwestycje to nie najlepszy pomysł.
Jak ważna w inwestowaniu jest w takim razie cierpliwość i co może pan powiedzieć o swojej własnej najdłuższej inwestycji?
Szukam firm, które pracują nad perspektywicznymi produktami, oraz zespołów otwartych na rozwój, np. poprzez uzupełnianie luk kompetencyjnych. Traktuję takie inwestycje długoterminowo i nie mam nic przeciwko zaangażowaniu w nie nawet przez kilkanaście lat. Nie interesują mnie projekty na dwa, trzy lata – nie wierzę, że w tak krótkim czasie można wypracować solidne zyski. Nie podzielam też przekonania wielu inwestorów giełdowych, że można kupić coś tanio, sprzedać drogo i na tym oprzeć strategię inwestycyjną. To podejście może się sprawdzić w grze w kasynie, ale nie w oparciu o fundamenty.
Interesuje mnie inwestowanie fundamentalne, którym zajmuję się od ponad trzech dekad. Chcę dogłębnie zrozumieć rynek, firmę i motywacje ludzi, którzy za nią stoją. To wymaga czasu – dlatego inwestycje na dwa lata nie mają dla mnie sensu.
Specjalizuje się pan w branży finansowej, IT i materiałów budowlanych. Jakie ma to przełożenie na decyzje o prywatnych inwestycjach, pozwala unikać błędów?
Z uwagi na pełnioną funkcję mam spore ograniczenia w zakresie tego, w co mogę inwestować. W miarę możliwości staram się angażować prywatnie w trzy obszary, które są mi najbliższe, bo działam w nich od wielu lat. Zdarzają się jednak również inwestycje w branżach spoza tego grona.
Nie podzielam też przekonania wielu inwestorów giełdowych, że można kupić coś tanio, sprzedać drogo i na tym oprzeć strategię inwestycyjną.
A czym taka firma musi się wówczas wyróżnić?
Przede wszystkim kluczowe są osoby, które za nią stoją, oraz ich dotychczasowe osiągnięcia. Szczególnie istotne jest dla mnie, czy mają za sobą doświadczenie wyjątkowo trudnej sytuacji. Nie przepadam za współpracą z przedsiębiorcami i menedżerami, którzy mogą się pochwalić wyłącznie sukcesami. Bo albo nie do końca jest to prawda, albo jeszcze nie trafili na swoje „czarne pięć minut”, a w takich chwilach nie wiadomo, jak się zachowają. A prawdopodobieństwo, że takie chwile nastąpią, jest wysokie – biznes to nie wieczne wakacje, słońce i zimne drinki. Oprócz codziennych problemów czasem pojawiają się dramatyczne wyzwania, które decydują o dalszym losie firmy.
W takich momentach aż 70 proc. sukcesu zależy od zespołu.
Czego stara się pan unikać?
Podchodzę sceptycznie do zapowiedzi, że w ciągu dwóch lat firma czterokrotnie zwiększy swoją wartość. Takie obietnice budzą moje wątpliwości. Podobnych mi osób jest wiele, więc dlaczego akurat ja miałbym być tym najmądrzejszym, któremu trafiła się taka „okazja”? Poza zespołem zawsze dokładnie analizuję produkt, potencjalnych odbiorców oraz konkurencję. To standardowa, ale niezbędna praca każdego inwestora.
Jak zarobić na AI
Na popularności ciągle zyskuje „inwestowanie w AI”, tylko że sztuczna inteligencja zaczyna być obecna w niemal każdym sektorze, nie tylko nowych technologii.
Wyodrębniłbym trzy grupy spółek. W pierwszej znajdują się dostawcy „łopat do kopania tego złota”. To gra globalna, w której nie będzie setek zwycięzców, lecz najwyżej kilkunastu, a pretendentów zawsze jest co najmniej dziesięciokrotnie więcej. Kto dziś pamięta o Yahoo, które wystartowało z wyszukiwarką przed Google’em i było znacznie większą firmą?
W drugiej grupie są dostawcy technologii wykorzystujących AI, gdzie możliwości są znacznie większe. Tworzenie tego typu rozwiązań nie wymaga bardzo skomplikowanych ani ogromnych inwestycji, jak w przypadku akceleratorów cząstek. Dzięki temu takie projekty mogą rozwijać się także w krajach takich jak Polska, które nie są na pierwszej linii w tworzeniu najnowocześniejszych technologii.
Wreszcie trzecim obszarem są użytkownicy narzędzi opartych na AI, gdzie możliwości są w zasadzie nieograniczone. Rozwój sztucznej inteligencji zwiastuje podobną zmianę jak rewolucja internetowa. Dziś trudno wyobrazić sobie prowadzenie firmy bez korzystania z internetu.
Podsumowując: w pierwszym obszarze nie szukałbym inwestycji, ponieważ działalność w nim opiera się na założeniu, że stworzy się drugiego Google’a. Natomiast dwa pozostałe obszary zdecydowanie zasługują na uwagę.
Dołożył Pan z ramienia EI cegiełkę do powstania takich polskich gigantów jak Asseco czy Kruk. Pakiety akcji ich założycieli, mimo że już nieduże, są warte niemal 1 mld zł każdy. Czy to dobra lekcja budowania wartości firmy dla przedsiębiorców, którym trudno oddać kontrolę nad biznesem?
Nie jestem zwolennikiem udzielania rad. Każdy przedsiębiorca powinien sam zastanowić się, czy będzie w stanie funkcjonować w dwóch nowych dla siebie obszarach, idąc drogą Adama Górala czy Piotra Krupy. Po pierwsze, czy jest gotowy na wieloletnią współpracę ze wspólnikiem, z którym będzie musiał podejmować decyzje, nawet mimo różnicy zdań. Po drugie, czy w przypadku upublicznienia spółki jest w stanie wziąć odpowiedzialność za szerokie grono inwestorów, którzy powierzyli jej kapitał. I nie mam na myśli wyłącznie inwestorów instytucjonalnych, ale również tych indywidualnych, którzy kupili nawet po kilka akcji. Dwójka wspomnianych przedsiębiorców od lat dobrze odnajduje się w tych rolach i może być wzorem dla innych.
Jeszcze 30 lat temu powszechne było podejście: „zarobić i wyjechać do Pernambuco” lub innego egzotycznego miejsca. Dziś sytuacja jest bardziej zróżnicowana, a wiele zależy od wieku.
Współpracował pan przez lata z wieloma polskimi przedsiębiorcami i menedżerami, którzy spieniężyli pakiety udziałów warte miliony złotych. Jak, w pana odczuciu, zmieniło się ich podejście do reinwestowania tego, na co ciężko zapracowali?
Zmiany są ogromne. Jeszcze 30 lat temu powszechne było podejście: „zarobić i wyjechać do Pernambuco” lub innego egzotycznego miejsca. Dziś sytuacja jest bardziej zróżnicowana, a wiele zależy od wieku.
Młodzi przedsiębiorcy i menedżerowie są bardzo otwarci na reinwestowanie kapitału w kolejne przedsięwzięcia. Często wcielają się w swoje dotychczasowe role albo zostają tzw. aniołami biznesu. Aktywnie podchodzą do zarządzania majątkiem, dbając o jego dywersyfikację.
Kolejna grupa to osoby w wieku 40+, choć bardziej chodzi tu o sposób myślenia niż metrykę. Owszem, kupią sobie apartament wakacyjny w Hiszpanii lub innym ciepłym kraju, ale to nie wyczerpuje ich ambicji. Przede wszystkim chcą angażować się w ciekawe projekty. Najbardziej cenię tych, którzy nie „zużywają całego masła na jeden bochenek chleba”, lecz świadomie dzielą swój kapitał i uwagę między różne przedsięwzięcia, w których mogą wykorzystać swoje doświadczenie i przedsiębiorczość.
Trzecia grupa to osoby starsze mentalnie. Ich podejście także ewoluowało, choć nadal wychodzą z założenia, że zrobili już swój „ostatni interes życia” i nadszedł czas, by zbierać jego owoce.
Zdaniem partnera
Dobrych doradców poznaje się w zmiennych czasach
Globalne zawirowania, takie jak konflikty zbrojne i wojny handlowe, sprawiają, że inwestowanie wymaga wiedzy, doświadczenia i czasu. Ekspercka pomoc stała się nieodzowna. Ekspertki i eksperci Wealth Management w Banku BNP Paribas czerpią z szerokich doświadczeń zdobywanych nie tylko na polskim rynku, ale także z know-how Grupy, rozwijanego na całym świecie podczas licznych kryzysów, wojen i rewolucji. Dzięki kompleksowemu podejściu do klienta, znajomości dostępnych rozwiązań inwestycyjnych oraz umiejętności dywersyfikacji ryzyka, potrafimy skutecznie nawigować pomiędzy rafami i mieliznami światowych rynków.
Naszą rolą jest bieżące monitorowanie sytuacji, aby w razie potrzeby szybko reagować na zmiany i dostosowywać portfele inwestycyjne klientów do aktualnych warunków.
Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie – mówi przysłowie. Parafrazując, można powiedzieć, że dobrych doradców poznaje się w zmiennych czasach. A te właśnie nastały i szybko nie miną.

Główne wnioski
- Dariusz Prończuk podkreśla, że każda inwestycja wiąże się z ryzykiem, a większość wręcz ze sporym. Musimy więc ustalić, z jakim ryzykiem będziemy w stanie żyć i jakie jest prawdopodobieństwo, że się zmaterializuje.
- Sensem inwestowania jest zarabianie, a nie tracenie, niemniej jedno i drugie jest jego częścią. Założenie: „chcę inwestować tak, by nie stracić”, jest fundamentalnie błędne.
- Gdy już tracimy na inwestycji, musimy przeanalizować za każdym razem: dlaczego? Czy inwestycja była fundamentalnie błędna, a może tylko wybraliśmy zły moment?