Sprawdź relację:
Dzieje się!
Sport

Jak nowy trener Hurkacza złapał za młodu pana boga za nogi. Opowiada posiadacz tych nóg – Wojciech Fibak

Ivan Lendl, jeden z najwybitniejszych tenisistów w historii, ma dać Hubertowi Hurkaczowi pierwszy tytuł wielkoszlemowy. Dopiero wtedy – z przymrużeniem oka – spłaci dług wobec Polski.

Na zdjęciu byli tenisiści: Wojciech Fibak oraz Ivan Lendl
Wojciech Fibak (z lewej) oraz Ivan Lendl w 2012 r. „Był jak część naszej rodziny” – mówi o Czechu Fibak. Zdjęcie: Clive Brunskill/Getty Images

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Dlaczego Ivan Lendl zgłosił się akurat do Wojciecha Fibaka, by ten został jego tenisowym opiekunem.
  2. W jaki sposób Wojciech Fibak pomagał Ivanowi Lendlowi.
  3. Dlaczego Ivan Lendl to teoretycznie doskonały trenerski wybór Huberta Hurkacza.

Ivan Lendl miał wtedy 18 lat, była końcówka lat 70. Wojciech Fibak, znany esteta, do dziś wspomina z pewnym skrzywieniem „czarne skarpetki” biednego chłopaka z Ostrawy. Właśnie z racji urodzenia tuż przy granicy z Polską młody Czech nieźle władał naszym językiem.

Polski gwiazdor zapytał „dlaczego ja?”. Przyszły 19-krotny finalista wielkoszlemowy odpowiedział „tata kazał”. Jego rodzice byli tenisistami, matka zajmowała nawet drugie miejsce na krajowej liście.

Jakiś czas wcześniej w Pucharze Davisa reprezentacja Polski przegrała na wyjeździe z Czechosłowacją 2:3 (dwa mecze dla Polski, trzy dla rywali), ale dwóch idoli Lendla juniora i Lendla seniora dostało tam mocne lanie. Dwa razy po 0:3 w setach. Jiří Hřebec przegrał z Wojciechem Fibakiem 5:7, 5:7, 4:6, a Jan Kodeš (trzykrotny mistrz wielkoszlemowy) – 6:8, 4:6, 2:6.

– I to mimo stronniczego sędziowania – dodaje dziś Wojciech Fibak, w końcówce lat 70. król życia pod każdym względem. Ivanowi Lendlowi istotnie mógł się wydawać młodym bogiem, zwłaszcza gdy ten usłyszał o przeprowadzce (o której za chwilę).

Fibak zabiera Lendla

Wojciech Fibak miał już za sobą kilka efektownych sezonów, a trafił na erę rozpędzającego się tenisa zawodowego – coraz popularniejszego, w którym pojawiały się coraz bardziej zawrotne sumy.

Ivana Lendla kojarzył już wcześniej, wszak Czech był jednym z najzdolniejszych juniorów. Zgodził się zostać jego menedżerem (formalnie), trenerem (de facto), mentorem. Zwłaszcza że młody Ivan Lendl trafił w czuły punkt, uzasadniając zdanie ojca. Przytoczył wypowiedzieć Lendla seniora, według której podczas tamtego Pucharu Davisa „Fibak wygrał oba mecze głową”.

Wojciech Fibak zabrał Ivana Lendla do Stanów Zjednoczonych, młody Czech zamieszkał w nowojorskim penthousie Polaka na Manhattanie. Fibak miał też mieszkanie w Paryżu, był również „mieszkańcem” Monte Carlo – prawo pobytu (i wejście do raju podatkowego) otrzymał od księcia Monako, gdy sensacyjnie pokonał w 1976 r. w Monte Carlo na kortach ziemnych Björna Borga, króla gry na mączce. W 1976 r. grał też w finale prestiżowego turnieju Masters, w 1977 r. był w ćwierćfinale Rolanda Garrosa w singlu oraz w finale w deblu. Zarabiał zarówno w grze pojedynczej, jak i podwójnej. A zmysł do inwestowania Wojciech Fibak miał doskonały – upodobał sobie najpierw nieruchomości, a później obrazy.

W Nowym Jorku Ivan Lendl z rodziną Fibaków mieszkał kilkanaście miesięcy, następnie konieczna była przeprowadzka całej gromady.

– W Nowym Jorku nie mogłem znaleźć dla córki porządnej szkoły prywatnej, mimo że miałem listy polecające od takich osób jak Arthur Ashe [wielkoszlemowy mistrz tenisa] czy Jerzy Kosiński [wówczas wielka gwiazda amerykańskiej literatury]. Wszystko było zarezerwowane na 10 lat do przodu! – wspomina Wojciech Fibak.

Kupił olbrzymi dom w Greenwich w stanie Connecticut. Ivan Lendl zajął jeden z pokoi na górze, często za sąsiadów miał Jerzego Kosińskiego lub innych Polaków, którym się w USA „udało”.

– Owczarki alzackie, które u nas zawsze były, Ivan lubi do dzisiaj. Był jak członek rodziny, polubił nasze polskie gosposie, kuchnia przypominała mu tę czeską. Uczyłem go jeździć Porsche, doradzałem, w jakie nieruchomości inwestować. To u mnie w domu poznał przyszłą żonę, z którą ma pięć córek. Przejął moich prawników, lekarzy, a jeszcze moja ówczesna żona przez kilka pierwszych lat prowadziła jego księgowość – wspomina Wojciech Fibak.

Nowy bekhend Ivana Lendla

Ale najważniejszy był sport. I tutaj Wojciech Fibak podkreśla, że rodzina Lendlów – rodzina tenisowa, przypomnijmy – ani razu nie zakwestionowała decyzji sportowych Polaka („A mama miała bardzo twardy charakter”).

– Przede wszystkim zmieniłem jego bekhend. On wcześniej bekhendem grał tylko takie szarpane, rwane podcinki – mówi Wojciech Fibak.

Sam Ivan Lendl w przeszłości powtarzał, że czasem tylko dlatego w danej akcji biegł do siatki, żeby nie musiał grać behkendem, żeby ukryć swoją słabość. Wojciech Fibak nauczył go uderzać jednoręcznym topspinowym bekhendem, czyli takim, który nadaje piłce mocną rotację awansującą. Wypolerowali to uderzenie tak dobrze, że z czasem stało się jednym z najbardziej regularnych w repertuarze Ivana Lendla. Ba, dziś w internecie można znaleźć nawet porównania filmowe bekhendu Czecha i Rogera Federera.

Sezon 1980, jeśli chodzi o Wielkie Szlemy, lepszy miał jeszcze Wojciech Fibak. Był w ćwierćfinale Wimbledonu, Rolanda Garrosa i US Open, a Ivan Lendl „tylko” w ćwierćfinale US Open. Ale już rok później to Ivan Lendl grał w finale Rolanda Garrosa, a w kolejnym sezonie – w finale US Open. Wtedy już mieszkał we własnym domu, choć ledwie parę ulic dalej od Fibaków. Mocniej rozjeżdżały się ich indywidualne kariery sportowe ze względu na różnice poziomów oraz wieku. Symboliczny był bardzo prestiżowy turniej WCT w Neapolu w 1982 r., gdzie obaj dotarli do finału, w którym Lendl wygrał bez straty seta.

– To chyba jedyny taki przypadek, w którym w tak wielkim finale grali nauczyciel i uczeń. Dla finalistów było do podziału chyba 100 tys. dolarów wtedy wielkie pieniądze. I ja przegrywam, ale jednocześnie z części Lendla dostaję 10 proc. jako menedżer – śmieje się Wojciech Fibak.

Pierwsze cztery wielkoszlemowe finały w karierze Ivan Lendl przegrał, ale łącznie wygrał ich aż osiem. Większość już bez Wojciecha Fibaka u boku – rozstali się w 1985 r. (choć pewne „procenty” od zwycięstw jeszcze przez parę lat szły na konto Polaka). Ich przyjaźń była raz mocniejsza, raz nieco słabsza, ale, jak mówi dziś 72-letni Polak, im więcej czasu mija od zakończenia ich współpracy, tym cieplej wspominają stare dzieje.

Ivan Lendl i jego kolejny „Andy Murray”

64-letni Czech, który teraz znów będzie mógł mówić dużo po polsku z Chilijczykiem Nicolásem Massú zostali w ubiegłym tygodniu razem trenerami Huberta Hurkacza, najlepszego polskiego tenisisty, półfinalisty Wimbledonu z 2021 r.

Polscy kibice wielką nadzieję upatrują w tym, że Ivan Lendl jednego „niemrawego” tenisistę już odmienił. To z Ivanem Lendlem Andy Murray wygrał trzy tytuły wielkoszlemowe i zdobył dwa złota olimpijskie. Słowo „niemrawy” nie oburza raczej żadnego polskiego kibica, który regularnie ogląda mecze Huberta Hurkacza. Mierzący prawie dwa metry wzrostu Polak bardzo często bywa w nich wręcz „sportowo anemiczny”, bardzo pasywny, asekurancki do bólu. Jego styl często wzmaga wśród kibiców okrzyki: „No zaatakuj!”, okrzyki okraszone jeszcze tradycyjnymi polskimi wstawkami.

Ivan Lendl wpadł na osobliwy pomysł, jak dodać trochę pieprzu do gry Szkota. Historię tę swego czasu opowiadał mi Maciej Synówka, były trener m.in. Czeszki Barbory Krejčíkovej, obecnie jednej z najlepszych tenisistek świata. Mówił, że podczas treningów Andy’ego Murraya, gdy tylko Ivan Lendl zauważał powrót swojego tenisisty do gry pasywnej, to po prostu bez słowa i ze słynną kamienną twarzą wchodził na kort w okolice środka siatki i akcja musiała siłą rzeczy zostać przerwana. Wcześniej w przypadku treningów Andy’ego Murraya – wielkiej gwiazdy – coś takiego było nie do pomyślenia, skończyłoby się chyba godzinnym wybuchem irytacji Szkota, któremu ktoś śmiał przerwać grę.

Hurkacz skłonności do wyrażania irytacji ma znacznie mniejsze niż Andy Murray, ale akurat to Ivan Lendl może chcieć zmienić.

Oto „The New York Times” z początku lat 80., w numerze duży tekst o Ivanie Lendlu z wypowiedziami m.in. Wojciecha Fibaka. Ten drugi mówi „Ivan to nietypowy wschodni Europejczyk. Nie jest nieśmiały, nie jest przygaszony, tylko zdeterminowany i pewny siebie”.

Następnie z uśmiechem na te słowa odpowiada sam zainteresowany „wielu Słowian jest bardzo utalentowanych, ale dochodzą do pewnego poziomu i są już usatysfakcjonowani. Nie próbują wejść na sam szczyt. Taka słowiańska natura. Tak jakbyśmy się trochę bali prawdziwego sukcesu. Jesteśmy wychowywani właśnie w taki sposób, by być nieśmiałym i zadowolonym z tego, co się ma. Mam szczęście, że jestem inaczej ukształtowany”.

Na zdjęciu tenisista Hubert Hurkacz
Hubert Hurkacz wcześniej przez wiele lat pracował z amerykańskim trenerem Craigiem Boyntonem. Wygrali razem dwa turnieje Masters 1000 – w Miami oraz w Szanghaju Zdjęcie: PAP/Marcin Cholewiñski

Polscy kibice też mają szczęście, że Ivan Lendl będzie miał okazję podczas treningów z Hubertem Hurkaczem – przerywając akcje lub stosując inne metody – dochodzić do przekonania, że powyższy opis Słowianina do naszego reprezentanta (już) w żadnym razie nie pasuje.

Wszystko to oczywiście pod warunkiem, że poważna kontuzja kolana Huberta Hurkacza, której doznał w połowie roku, nie będzie wracać w przyszłości.

„Wielu Słowian jest bardzo utalentowanych, ale dochodzą do pewnego poziomu i są już usatysfakcjonowani. Nie próbują wejść na sam szczyt”.

Główne wnioski

  1. Na początku seniorskiej tenisowej drogi Ivan Lendl uczył się wszystkiego od Wojciecha Fibaka.
  2. Ivan Lendl, nowy trener Huberta Hurkacza, to zdobywca aż ośmiu wielkoszlemowych tytułów.
  3. Hubert Hurkacz to tenisista, któremu zarzuca się zbyt asekuracyjną grę. Ivan Lendl ma to zmienić.