Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Polityka Społeczeństwo Świat

Kamery przy szkołach naprawdę działają. Toronto zarobiło miliony i poprawiło bezpieczeństwo

Nowe dane z Kanady pokazują, że kamery monitorujące prędkość w pobliżu szkół nie tylko ratują życie, ale też realnie zmieniają zachowania kierowców. W Toronto samo ostrzeżenie o działającej kamerze redukuje nadmierną prędkość u 45 proc. kierowców. Miasto wystawiło już mandaty na ponad 45 mln dolarów kanadyjskich, a wpływy z kar przeznacza głównie na poprawę bezpieczeństwa drogowego.

Aż 45 proc. kierowców zmniejsza prędkość już po samym ostrzeżeniu o kamerze.
Aż 45 proc. kierowców zmniejsza prędkość już po samym ostrzeżeniu o kamerze. Fot. Anna Lach/ XYZ

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Dlaczego po atakach na bezpieczne ścieżki rowerowe rząd prowincji Ontario rozpoczął walkę z kamerami drogowymi i mandatami wystawianymi na podstawie nagrań.
  2. Jak skuteczne są kamery w ograniczaniu prędkości kierowców i co pokazują dane zebrane w pobliżu 50 torontońskich szkół.
  3. Jak kanadyjskie sądy rozstrzygają spory, w których trzeba zestawić statystyki bezpieczeństwa z politycznymi argumentami.
Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Najpierw była wojna przeciwko ścieżkom rowerowym, teraz – walka z kamerami rejestrującymi przekraczanie prędkości. Takie osobliwe „wojny drogowe” prowadzi Doug Ford, premier największej kanadyjskiej prowincji – Ontario.

Zaledwie w lipcu 2025 r. rowerzyści w Toronto świętowali wygraną w sądzie, która pozwoliła wstrzymać usuwanie ścieżek rowerowych z głównych ulic miasta. Ich likwidacji domagał się rząd Ontario. Teraz ten sam rząd likwiduje kamery drogowe, twierdząc, że mandaty wystawiane na podstawie monitoringu to jedynie sposób na „wyciąganie pieniędzy od kierowców”.

Obie batalie mają jednak znaczenie szersze niż lokalna polityka – to pojedynki między statystyką bezpieczeństwa a polityką populistycznych narracji, w których dane zderzają się z opowieściami o rzekomej ochronie portfeli podatników.

Słabe dowody z opowieści

Konserwatywny rząd Ontario, mający większość w parlamencie prowincji, doprowadził w 2024 r. do uchwalenia ustawy zakładającej usunięcie ścieżek rowerowych z trzech kluczowych torontońskich ulic. Sprawa trafiła do sądu po skardze organizacji Cycle Toronto.

W lipcu br. rowerzyści odnieśli zwycięstwo. Dyrektor wykonawczy Cycle Toronto, Michael Longfield, mówił wówczas, że „fakty, a teraz także prawo, jasno dowodzą, że ścieżki rowerowe są częścią rozwiązania problemu ruchu miejskiego, a ich usuwanie naraża ludzkie życie na niebezpieczeństwo”.

Sąd pierwszej instancji przyznał im rację, uznając, że rząd przedstawił „słabe dowody pochodzące z opowieści” – nieprzekonujące i sprzeczne z opiniami ekspertów. W sierpniu br. rząd Ontario złożył apelację.

Kamery – nowa linia frontu

Obecnie prowincja przeżywa nowy, niemal bliźniaczy spór. Z jednej strony stoją ci, którzy przywołują dane o spadku liczby wypadków dzięki kamerom, z drugiej – premier Ontario, który powtarza opowieść o „naciąganiu kierowców”.

30 października parlament uchwalił ustawę, która zakaże miastom instalowania kamer i w listopadzie ma zacząć się ich demontaż.

Statystyki ponad granicami

Bieżąca polityka Ontario rzadko przyciąga uwagę polskiego czytelnika, ale statystyki, którymi posługują się zwolennicy ścieżek i kamer, mają uniwersalny wymiar. Oba spory łączy również zalecenie Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), by w rejonach o dużym natężeniu ruchu rowerowego i pieszego ograniczać prędkość samochodów do 30 km/godz.

W świecie, w którym liczby potrafią uratować życie, Ontario znów próbuje dowieść, że polityczna retoryka jest ważniejsza niż dane.

Ikona wykres interaktywny Wykres interaktywny
Ikona pełny ekran Pełny ekran

Kierowcy zwolnili, bo jest kamera

W lipcu br. opublikowano pionierskie badanie Toronto Metropolitan University i szpitala dziecięcego SickKids, które analizowało wpływ obecności kamer drogowych na zachowanie kierowców – w sytuacji, gdy są oni świadomi, że na podstawie nagrania może zostać wystawiony mandat.

Wyjątkowość projektu polegała na tym, że w odróżnieniu od wcześniejszych analiz dotyczących autostrad, naukowcy z TMU i SickKids skupili się na obszarach w pobliżu szkół, gdzie ryzyko potrąceń pieszych – zwłaszcza dzieci – jest największe.

Wyniki okazały się jednoznaczne.

Po wprowadzeniu kamer odsetek kierowców przekraczających dozwoloną prędkość spadł o 45 proc. Średnia prędkość maksymalna zmniejszyła się o 10,68 km/godz.

Badanie objęło 50 kamer i 250 punktów obserwacyjnych w Toronto. Porównano zachowanie kierowców przed instalacją urządzeń oraz po ich uruchomieniu. Lokalizacje wybrano na podstawie danych o wypadkach z udziałem dzieci.

Jak wyjaśnił dr Andrew Howard, główny autor raportu i szef chirurgii ortopedycznej w SickKids: „Prędkość jest najważniejszym czynnikiem ryzyka obrażeń u pieszych. Nasze badanie pokazuje, że zautomatyzowane egzekwowanie ograniczeń prędkości może być skutecznym narzędziem w ograniczaniu tego ryzyka, szczególnie w rejonach, gdzie najbardziej narażone są dzieci".

Na te dane premier Ontario Doug Ford odpowiada inaczej. Twierdzi, że redukcję prędkości można wymusić tradycyjnymi metodami – poprzez duże znaki z błyskającymi światłami, progi zwalniające i małe ronda. Pyta retorycznie: „Dlaczego obciążamy finansowo ludzi?”. W liście do burmistrzów miast, którzy apelowali o ponowne przemyślenie zakazu kamer, Ford odpowiedział krótko i kategorycznie: „Odpowiedź brzmi – nie".

Ontario i polityczne tło

Doug Ford, premier Ontario, to konserwatysta, który co prawda zdystansował się od swojego dawnego poparcia dla Donalda Trumpa, ale dotąd nie przedstawił wiarygodnych dowodów, że jego powtarzane od kampanii 2018 r. opowieści o „zakusach miast i partii opozycyjnych na pieniądze podatników” mają jakiekolwiek potwierdzenie w faktach.

Tymczasem sam Ford zmaga się z narastającymi problemami politycznymi i gospodarczymi. Coraz liczniejsze są doniesienia o korupcji w funduszu szkoleniowym dla pracowników. Rośnie bezrobocie i zadłużenie prowincji. Szkoły są niedofinansowane, za to prywatyzacja służby zdrowia powoli postępuje.

Mimo to, w lutym 2025 r., przy niskiej frekwencji wyborczej (ok. 45 proc.), konserwatyści z Ontario Progressive Conservative Party wygrali wybory i utworzyli rząd większościowy.

W drugiej połowie października, według danych instytutu Abacus Data, poparcie dla konserwatystów w Ontario wynosiło 51 proc. (spadek o 1 pkt proc. względem września).
Liberałowie zyskali 1 pkt proc., osiągając 25 proc., a lewicowa NDP odnotowała wzrost o 3 pkt proc. do 15 proc. Zieloni utrzymują się na poziomie ok. 5 proc.

Szef Abacus Data, David Coletto, zwrócił uwagę, że w elektoracie konserwatywnym zachodzą zmiany. Jedna czwarta wyborców tej partii deklaruje poparcie nie z przekonania, lecz z braku alternatywy. Dodał również, że liderzy partii opozycyjnych wciąż bledną w zestawieniu z wyrazistym Fordem, który skutecznie monopolizuje uwagę opinii publicznej.

Gdy nie wiadomo, o co chodzi...

Dotychczas anonimowi wandale regularnie atakowali wybrane kamery drogowe w Toronto, wykorzystując do tego specjalistyczny sprzęt. Mimo takich incydentów system kamer okazał się wyjątkowo korzystny dla miejskiego budżetu. W 2024 r. Toronto wystawiło na podstawie nagrań mandaty o łącznej wartości ok. 40 mln dolarów kanadyjskich, a od początku 2025 r. – już ponad 45 mln dolarów.

Z danych miasta wynika, że 35 proc. wpływów z mandatów przeznaczanych jest na utrzymanie i obsługę systemu kamer, a 41 proc. – na zwiększanie bezpieczeństwa na ulicach.

Byli szefowie policji z kilkunastu miast Ontario skierowali do premiera list, w którym napisali: „Kiedy kierowcy wiedzą, że kamery działają, zwalniają. To znaczy mniej mandatów, niższe koszty i bezpieczniejsze drogi dla wszystkich".

Doug Ford odpowiada jednak inaczej. Nazywa mandaty z kamer „wyciąganiem pieniędzy” i przedstawia się jako obrońca przeciętnego Smitha, któremu może się zdarzyć przekroczyć prędkość „o kilka kilometrów”. Tymczasem, jak ustalili dziennikarze „The Toronto Star", w Toronto kamera rejestruje wykroczenie dopiero przy przekroczeniu prędkości o 11 km/godz. To podważa narrację premiera o rzekomej surowości systemu.

Polityczne tło i osobiste wątki

Tu właśnie pojawia się najbardziej prawdopodobny trop przyczyn walki Douga Forda z kamerami – mandaty dla jego bliskich i politycznych sprzymierzeńców.

Chris Glover, polityk Nowej Partii Demokratycznej (NDP) i minister sportu w gabinecie cieni, ujawnił na początku października na platformie X, że córka premiera Forda otrzymała aż 83 mandaty za przekroczenie prędkości. Z kolei dokumenty uzyskane przez telewizję Global News potwierdzają, że członkowie rządu Forda dostali łącznie 23 mandaty – w tym m.in. za jazdę 70 km/h w strefie ograniczonej do 40 km/h oraz za rekordowe 162 km/h w wykonaniu jednego z ministrów, którego kamery zarejestrowały aż 12 razy.

Premier Ontario otwarcie krytykuje sędziów, którzy orzekają przeciwko jego decyzjom. Sugerował nawet, że w Kanadzie – podobnie jak w USA – „można by wybierać sędziów i ich rozliczać”. Tymczasem Olivia Chow, burmistrzyni Toronto, nie wyklucza zaskarżenia zakazu kamer do sądu.

Wszystko więc wskazuje na to, że „wojny drogowe” Douga Forda mogą ponownie zakończyć się w sali rozpraw, której premier Ontario tak bardzo nie znosi.

Główne wnioski

  1. Pionierskie badanie kanadyjskich naukowców wykazało, że kamery w pobliżu szkół znacząco ograniczają liczbę kierowców przekraczających prędkość – już samo ostrzeżenie o ich działaniu powoduje, że 45 proc. prowadzących zwalnia.
  2. Toronto, które wprowadziło szeroki system monitoringu prędkości, w 2024 r. wystawiło mandaty o łącznej wartości ok. 40 mln dolarów kanadyjskich, a od początku 2025 r. – już ponad 45 mln dolarów. Według danych miasta, 35 proc. wpływów z mandatów przeznaczanych jest na utrzymanie kamer, a 41 proc. – na poprawę bezpieczeństwa na ulicach.
  3. Tymczasem, jak ustaliły kanadyjskie media, obecność kamer szczególnie nie podoba się członkom rządu prowincji Ontario. Urządzenia zarejestrowały m.in. 12 przypadków przekroczenia prędkości przez jednego z ministrów, który w jednym z nich pędził aż 162 km/godz.