Pilne
Sprawdź relację:
Dzieje się!
Polityka Świat

Korupcja, oligarchiczne układy, masowe protesty. Rząd Bułgarii upada na finiszu drogi do strefy euro

Rząd Bułgarii podał się do dymisji niespełna trzy tygodnie przed zaplanowanym na 1 stycznia 2026 r. wejściem kraju do strefy euro. Upadek mniejszościowego gabinetu premiera Rosena Żelazkowa, wymuszony przez jedne z największych protestów ulicznych od obalenia komunizmu w 1989 r., skupia jak w soczewce wieloletnie problemy bułgarskiej polityki. W wydarzeniach tych kumuluje się społeczny gniew wobec wszechobecnej korupcji i dominacji oligarchicznych elit, lęk przed społecznymi kosztami przyjęcia wspólnej waluty oraz chroniczna niestabilność koalicji rządowych.

Rosen Żelazkow, premier Bułgarii, który właśnie podał się do dymisji. Fot. Antonio Masiello/Getty Images

Z tego artykułu dowiesz się…

  1. Dlaczego kolejny bułgarski rząd upadł po niespełna roku sprawowania władzy?
  2. Jakie powody stoją za masowymi protestami na ulicach bułgarskich miast?
  3. Czy obecny kryzys rządowy zagraża wejściu Bułgarii do strefy euro, które zaplanowane jest na 1 stycznia 2026 r.?
Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Dymisja rządu istotnie zwiększa niepewność co do tego, jak Sofia poradzi sobie na finiszu akcesji do strefy euro oraz z uchwaleniem budżetu na 2026 r. Sytuacja ta dobitnie pokazuje również, jak przyjęcie euro, przez lata przedstawiane jako „kotwica modernizacji” kraju, stało się zakładnikiem obaw, że na zmianie waluty skorzystają przede wszystkim zasiedziałe elity, a nie zwykli obywatele.

Bułgarom nie spodobał się projekt budżetu

Bezpośrednim zapalnikiem, który doprowadził do upadku rządu, stał się projekt budżetu na 2026 r. Dokument, zakładający podwyżkę składek na ubezpieczenia społeczne oraz podatku od dywidend przy jednoczesnym wzroście wydatków, został przez protestujących odczytany jednoznacznie: władza sięga głębiej do kieszeni obywateli, nie dając przekonujących dowodów, że jednocześnie potrafi skutecznie ograniczać korupcję i wyciek publicznych pieniędzy.

Mniejszościowy gabinet Rosena Żelazkowa, kierowany przez utożsamianą z korupcją partię GERB, bronił budżetu jako warunku koniecznego do utrzymania wiarygodności fiskalnej i domknięcia przygotowań do wejścia do strefy euro. Podkreślano też jego symboliczny wymiar: miał to być pierwszy budżet przyjęty w walucie euro, co symbolicznie spinało go z nadchodzącą wymianą pieniądza.

Gniew ulicy narastał jednak z tygodnia na tydzień. Zaczęło się od sprzeciwu wobec planowanych podwyżek, które związki zawodowe, biznes i część klasy średniej uznały za cios w siłę nabywczą kraju powszechnie opisywanego jako najuboższy w Unii Europejskiej. Protesty jednak szybko przekształciły się w znacznie szerszy akt oskarżenia pod adresem państwa: na transparentach łączono wzrost obciążeń podatkowych z przekonaniem, że publiczne pieniądze, zamiast poprawiać jakość usług, nadal będą wyciekać w ramach rozbudowanej sieci klientelistycznych powiązań.

Na początku grudnia demonstracje rozlały się już po całym kraju. W Sofii i w wielu dużych miastach m.in. w Płowdiwie, Warnie, Burgas i Ruse, na ulice wychodziły już dziesiątki tysięcy ludzi. W kulminacyjnym momencie w stolicy, według szacunków lokalnych mediów opartych na ujęciach z dronów, protestowało ponad 100 tys. osób. Skandowane hasła – „Ostawka!” („Dymisja!”) oraz liczny udział przedstawicieli pokolenia Z były czytelnym sygnałem, że spór przestał dotyczyć wyłącznie podatków. Stał się szerokim kryzysem zaufania do państwa, jego instytucji i całego modelu rządzenia.

Wycofanie projektu budżetu nie pomogło

Pod naporem nasilających się protestów i coraz ostrzejszej krytyki rząd ostatecznie wycofał projekt budżetu na przyszły rok. Zapowiedział jednocześnie, że w nowej wersji skoryguje najbardziej kontrowersyjne propozycje, w tym te kojarzone z partią DPS – Nowy Początek, na której czele stoi Delan Peewski, oligarcha medialny objęty sankcjami USA i Wielkiej Brytanii w związku z korupcyjnymi powiązaniami.

Premier Żelazkow przekonywał, że gabinet „zrozumiał swój błąd” i przygotuje nowy plan budżetu, który zyska szersze poparcie. Równocześnie kreślił ponury scenariusz alternatywny: wejście do strefy euro bez uchwalonego budżetu zmusi państwo do funkcjonowania w oparciu o prowizorium budżetowe, co może zaważyć na płynności wypłat części świadczeń socjalnych, zwłaszcza tych kierowanych do osób żyjących poniżej progu ubóstwa.

Ten manewr nie wystarczył jednak, by uspokoić ulicę. Opozycja oraz protestujący uznali ustępstwa rządu za spóźnione i dalece niewystarczające. W ich ocenie problemem nie jest bowiem jeden kontrowersyjny dokument, lecz cały mechanizm sprawowania władzy, oparty na zakulisowych targach między GERB a skłóconymi frakcjami DPS. W tle tych układów nieustannie przewijają się postacie będące dla wielu Bułgarów symbolem „state capture”, czyli systemowego zawłaszczenia państwa i korupcji.

Ucieczka przed polityczną egzekucją

Wraz z nasilaniem się protestów reformatorska opozycja, którą tworzy przede wszystkim koalicja Kontynuujemy Zmianę-Demokratyczna Bułgaria (PP-DB), przygotowała wniosek o wotum nieufności, wytykając rządowi złe zarządzanie gospodarką i fiasko walki z korupcją. Głosowanie wyznaczono na 11 grudnia. Miała to być już siódma próba obalenia gabinetu od jego powołania w styczniu tego roku.

Do gry wkroczył też prezydent Rumen Radew. Publicznie wezwał mniejszościowy gabinet Żelazkowa do ustąpienia, argumentując, że władza utraciła społeczne zaufanie, a w takiej atmosferze już nie ma mandatu do tego, by domykać wejście Bułgarii do strefy euro.

Żelazkow nie czekał jednak na werdykt parlamentu. W telewizyjnym wystąpieniu tuż przed planowaną debatą, ogłosił dymisję, przedstawiając ten ruch jako wyraz szacunku dla woli obywateli. Podkreślił przy tym, że jego rząd nie zamierza kurczowo trzymać się władzy wbrew głosowi ulicy.

Proceduralnie upadek gabinetu wpisuje się w spiralę niestabilności, w której Bułgaria tkwi od 2021 r.: krótkotrwałe układy rządowe, kolejne wybory i przewlekły klincz między głównymi ośrodkami władzy. Jednak polityczny czas tego kryzysu, na absolutnym finiszu drogi do euro, nadaje mu ciężar gatunkowy, którego wcześniejsze przesilenia zwykle nie miały.

Sprzeciw wobec „premii dla oligarchów”

Zgodnie z planem Bułgaria ma przystąpić do strefy euro 1 stycznia 2026 r., kończąc tym samym wieloletni maraton opóźnień i reform dostosowawczych związanych z kryteriami konwergencji. Kolejne rządy w Sofii konsekwentnie przedstawiały przyjęcie wspólnej waluty jako wybór strategiczny: sposób na trwałe zakotwiczenie kraju w „twardym jądrze” Unii, wzmocnienie zaufania rynków i ograniczenie ryzyka związanego z walutą.

Premier Żelazkow uczynił z tej narracji wręcz rację stanu swojego gabinetu. Gdy na przełomie listopada i grudnia protesty zaczęły przybierać na sile, ostrzegał, że wycofanie się tuż u progu strefy euro byłoby aktem skrajnej nieodpowiedzialności. Przekonywał, że do domknięcia tej operacji potrzebna jest stabilność polityczna.

Temat euro, zamiast jednak spajać społeczeństwo, stał się katalizatorem lęków i osią podziału. W tle wybrzmiewał strach przed drożyzną: wielu Bułgarów obawia się, że samo wprowadzenie nowej waluty spowoduje szybszy wzrost kosztów życia niż płac, uderzy w najbiedniejszych mieszkańców kraju, który już teraz ma najniższy PKB na osobę w całej Unii Europejskiej. Jednocześnie przeciwnicy rządu zarzucali mu, że akcesję traktuje jak parawan, który ma przysłonić trudne decyzje budżetowe i afery korupcyjne. Najmocniej wybrzmiewał jednak argument o „premii dla oligarchów”: bez wcześniejszego ograniczenia korupcji i klientelizmu wejście do strefy euro, zdaniem krytyków, może raczej utrwalić istniejące układy, niż je rozbić, ułatwiając wpływowym grupom dostęp do tańszego finansowania i nowych strumieni pieniędzy.

W tym ujęciu protesty nie były więc wymierzone w nową walutę jako taką. Napędzał je fundamentalny brak zaufania i obawa, że tak daleko idącą zmianę przeprowadzi klasa polityczna postrzegana jako skorumpowana, a rachunek za transformację ponownie zapłacą zwykli obywatele.

Powrót do punktu wyjścia

Wraz z dymisją gabinetu Żelazkowa Bułgaria wchodzi w kolejną fazę politycznego zawieszenia. Zgodnie z konstytucją prezydent Rumen Radew przeprowadzi w najbliższych dniach konsultacje z ugrupowaniami parlamentarnymi, a następnie przekaże trzy kolejne mandaty do sformowania nowego rządu: najpierw największej sile w parlamencie, później drugiej co do wielkości, a trzeci wybranej przez siebie formacji politycznej. Przy obecnym rozdrobnieniu parlamentu i głębokiej nieufności pomiędzy głównymi blokami politycznymi trudno jednak oczekiwać szybkiego wyłonienia stabilnej większości.

W praktyce na horyzoncie rysują trzy scenariusze. Pierwszy to gabinet techniczny lub ekspercki z ograniczonym mandatem, który miałby jedynie „dowieźć” budżet na 2026 r. i domknąć formalności związane z wejściem do strefy euro. Taki rząd mógłby uzyskać ponadpartyjne poparcie, ale z definicji działałby w warunkach ograniczonej sprawczości i kruchej legitymacji. Drugi to próba reanimacji układu pod wodzą GERB w nowej konfiguracji, potencjalnie z doraźnym wsparciem części opozycji. To jednak manewr wysokiego ryzyka, bo to właśnie sprzeciw wobec GERB i oskarżenia o korupcję stanowią paliwo obecnego kryzysu. Trzeci wariant to przedterminowe wybory na początku 2026 r., co oznaczałoby utrwalenie niepewności i pozostawienie kluczowych decyzji gospodarczych w rękach rządów przejściowych w newralgicznym momencie zmiany waluty.

Każda z tych ścieżek jest politycznie zaminowana. Bez wyraźnego ośrodka politycznego, który weźmie na siebie finanse publiczne, nawet kompromisowy budżet łatwo może zostać odebrany jako dyktat technokratów, pozbawiony demokratycznej legitymacji. Z kolei nowa koalicja kierowana przez GERB, nawet z nieobciążonymi twarzami w rządzie, miałaby ogromny problem, by przekonać protestujących, że doszło do realnej korekty kursu, a nie tylko do pudrowania starego układu. Przedterminowe wybory wiążą się natomiast z ryzykiem powstania kolejnego rozdrobnionego parlamentu, co utrwaliłoby cykl niestabilności trwający w praktyce od 2021 r. i dalej blokowałoby reformy, których domaga się ulica.

Przyjęcie euro (raczej) niezagrożone

Od strony instytucjonalnej operacja wejścia Bułgarii do strefy euro jest w dużym stopniu dopięta. Techniczna maszyneria (obejmująca obowiązek podwójnego oznaczania cen, dostosowanie systemów bankowych i płatniczych oraz pakiet zmian prawnych) funkcjonuje od miesięcy pod nadzorem banku centralnego i resortu finansów, a także przy udziale Europejskiego Banku Centralnego i Komisji Europejskiej.

Jeśli nie dojdzie do skrajnego kryzysu konstytucyjnego, wykolejenie tego procesu na ostatniej prostej wydaje się bardzo mało prawdopodobne, zwłaszcza że unijna ścieżka akcesji została już formalnie domknięta przez instytucje europejskie. Kluczowe pytanie nie brzmi więc „czy”, ale „w jakich warunkach” Bułgaria przyjmie wspólną walutę, a te pozostają na tę chwilę wyjątkowo niesprzyjające.

Miniwywiad

Którą drogą pójdzie teraz Bułgaria

Można odnieść wrażenie, że przyczyną obecnego kryzysu politycznego w Bułgarii był projekt budżetu na 2026 r., który na przełomie listopada i grudnia wywołał lawinę ulicznych protestów. Czy to właściwa interpretacja?

Jan Nowinowski, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich: Myślę, że projekt budżetu na przyszły rok był tylko kroplą, która przepełniła czarę goryczy. W ostatnim czasie gabinet premiera Rosena Żelazkowa podjął wiele niepopularnych decyzji, więc niezadowolenie w bułgarskim społeczeństwie narastało już od dawna. Jego powodem było zawłaszczenie państwa i systemowa korupcja.

Zresztą, gdyby to tylko przyszłoroczny budżet był powodem do ulicznych protestów, ustałyby one zaraz po tym, jak rząd wycofał kontrowersyjny projekt. A przypomnę, że dokument był już na dość zaawansowanym etapie legislacji, bo po pierwszym czytaniu w parlamencie. Tymczasem odstąpienie od projektu nic nie dało. W tym tygodniu na sofijskie ulice wyszło około 150 tys. demonstrantów, czyli jeszcze więcej, niż we wcześniejszych dniach, gdy ich liczbę szacowano na około 100 tys. I warto dodać, że jak na bułgarskie realia były to bardzo duże protesty.

Rząd premiera Rosena Żelazkowa podał się do dymisji. W tej sytuacji możliwych jest kilka scenariuszy dalszych wydarzeń. Który z nich jest pana zdaniem najbardziej prawdopodobny?

Faktycznie teoretycznie możliwe są różne scenariusze, które zresztą przewiduje bułgarska konstytucja. Prezydent Rumen Radew może w pierwszym kroku powierzyć misję tworzenia nowego gabinetu przedstawicielowi partii GERB. Ewentualne powodzenie tej misji uważam jednak za mało prawdopodobne. Raczej nie powiedzie się również drugi krok, czyli potencjalna próba stworzenia rządu przez drugą siłę polityczną, czyli koalicję Kontynuujemy Zmianę-Demokratyczna Bułgaria (PP-DB). To samo dotyczy kolejnych obligatoryjnych, zapisanych w konstytucji kroków, czyli ewentualnego rządu stworzonego przez którąś z mniejszych partii parlamentarnych, czy powołania gabinetu technicznego. Zresztą wśród osób, którym prezydent mógłby zgodnie z prawem powierzyć rolę szefa takiego rządu przewagę stanowią ludzie powiązani z partią GERB. Głowa państwa postara się zatem zapewne sięgnąć po osobę możliwie apolityczną.

W tej sytuacji najbardziej prawdopodobny scenariusz to rozpisanie przedterminowych wyborów parlamentarnych. Odbyłyby się one prawdopodobnie w I kwartale przyszłego roku. Przypomnę, że Bułgarzy są przyzwyczajeni, do skracania kadencji parlamentu i rozpisywania kolejnych wyborów, bo w ostatnich latach wielokrotnie to przerabiali. Te doświadczenia raczej zwiększają szansę na tego typu scenariusz.

Jak ostatnie demonstracje uliczne mogą wpłynąć na wynik tych ewentualnych wyborów?

To zależy, jak dalece politycy będą w stanie wykorzystać energię tych protestów. Ich beneficjentem może się stać przede wszystkim opozycyjne ugrupowanie PP-DB. Pytanie czy zdoła przekonać wyborców, że mogą jej po raz trzeci zaufać. Jest to bowiem koalicja, która już dwukrotnie, choć za każdym razem zaledwie przez kilka miesięcy sprawowała władzę.

Druga siła polityczna, która może zyskać to ugrupowania skrajnej prawicy, takie jak Odrodzenie (Vazrazhdane). To antykorupcyjny, antyestabliszmentowy, ale i antyzachodni ruch. Tego typu siły rosną w siłę w Europie w ostatnim czasie.

Wynik wyborów może też istotnie zależeć od tego, czy sam prezydent Rumen Radew, który cieszy się jak na Bułgarię sporym poparciem, nie zdecyduje się na utworzenie własnego ugrupowania. Taka siła polityczna mogłaby zgarnąć istotną część głosów i trochę przemeblować bułgarską scenę polityczną.

Główne wnioski

  1. Katalizatorem wielotysięcznych demonstracji, jednych z największych od czasu upadku komunizmu, stał się projekt przyszłorocznego budżetu, przygotowany po raz pierwszy w walucie euro, przewidujący podwyżki podatków i składek.
  2. Masowe protesty ujawniły pogłębiający się kryzys zaufania do państwa, wynikający z przekonania, że środki publiczne są marnotrawione przez skorumpowane układy, a decyzje rządu służą głównie utrzymaniu wpływów oligarchów.
  3. Bułgaria ponownie wkracza w okres wzmożonej politycznej niepewności, w której – patrząc szerzej – tkwi już od 2021 r., czyli od upadku rządu Bojko Borisowa, obecnego lidera GERB. Wydarzenia te nie powinny jednak zagrozić planowanemu wejściu kraju do strefy euro, ponieważ zdecydowana większość niezbędnych przygotowań i decyzji została już dopięta.

Artykuł opublikowany w wydaniu nr 386
Strona główna Polityka Korupcja, oligarchiczne układy, masowe protesty. Rząd Bułgarii upada na finiszu drogi do strefy euro