Krajobraz wojny w Los Angeles. Odwiedziliśmy to miasto tuż przed zamieszkami
W największym mieście Kalifornii trwają starcia między protestującymi a stanową Gwardią Narodową i żołnierzami piechoty morskiej. Początkowo pokojowe demonstracje przeciwko metodom walki z nielegalną imigracją, stosowanym przez Urząd ds. Imigrantów i Egzekwowania Ceł (ICE), przerodziły się w walki uliczne. Konflikt nie wziął się znikąd, bo napięcia budowały się od kilku tygodni, a miasto od pewnego czasu sprawia wrażenie jednego wielkiego pola bitwy. Do długiej listy problemów ubogiej ludności lokalnej – biedy, drożyzny i braku perspektyw – dołączył strach przed deportacją i przemocą.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jak wygląda życie w biedniejszych częściach Los Angeles.
- Co o największych partiach Miasta Aniołów mówią statystyki.
- Z jakimi problemami mierzy się tamtejsza ludność.
Na wieść o protestach ulicznych przeciwko nowej polityce imigracyjnej Stanów Zjednoczonych, Donald Trump ogłosił mobilizację 2 tys. żołnierzy Gwardii Narodowej Kalifornii, by zaprowadzili porządek na ulicach Los Angeles. Skutek był odwrotny, bo demonstracje tylko się nasiliły. Prezydent USA postanowił więc wysłać do największego miasta Kalifornii dodatkowe służby – 700 żołnierzy piechoty morskiej (Marines) i kolejne 2 tys. członków Gwardii Narodowej.
Na ulicach Miasta Aniołów rozpętało się istne piekło. Doszło do starć między tłumem a wojskowymi. Władze Kalifornii odpowiedziały... pozwaniem prezydenta USA o złamanie prawa. Wszystkie kluczowe wydarzenia są na bieżąco relacjonowane w zakładce “Dzieje się”.
Bez precedensu
To pierwsza sytuacja od 1965 r., gdy prezydent USA wbrew władzom lokalnym wysyła Gwardię Narodową, by tłumić zamieszki. Politolodzy i amerykaniści debatują, jaki jest powód tak gwałtownej reakcji Donalda Trumpa na protesty w Los Angeles. Zauważają, że polityk mógł wziąć do siebie powód demonstracji. Są nim deportacje nielegalnych imigrantów, które sam zlecił agentom ICE.
Eksperci wskazują też, iż Donald Trump zwyczajnie jest zwolennikiem idei użycia wojska do tłumienia niepokojów wewnętrznych. W takiej sytuacji jak obecnie, gdy protestuje ludność jawnie opowiadająca się za przeciwnikami politycznymi Trumpa i krytykująca jego działania, prezydenta nic nie powstrzymuje przed użyciem siły. Niektórzy specjaliści przypominają również o wątku politycznym – w Kalifornii od lat rządzą demokraci, a Gavin Newsom, obecny gubernator stanu, jest wskazywany jako murowany kandydat Partii Demokratycznej na urząd prezydenta USA.
Cała afera może mieć też bardziej trywialne podłoże. Los Angeles opiera się mocno na turystyce, a uliczne zamieszki z udziałem wojska na początku lata odstraszą podróżników. To pogorszy sytuację finansową nieprzychylnego Trumpowi miasta i osłabi wizerunek sprzeciwiającym się prezydentowi politykom, którzy w tym mieście rządzą.
Od drugiej strony
Pół żartem, pół serio – gdyby rzeczywiście takie cele przyświecały Donaldowi Trumpowi, to gdybym był jego doradcą, nie polecałbym mu tego, co zrobił. Jeżeli chce prawdziwie odstraszyć turystów od Los Angeles, pokazać niekompetencję władz miasta czy utrudnić życie lokalnej ludności, to powinien natychmiast wycofać wszystkie wojska. Jednocześnie miliony, które przeznaczono na wyposażenie, wyżywienie i wynagrodzenie żołnierzy, zainwestować w coś zupełnie innego.
Siedząc naprzeciw 79-letniego polityka w Gabinecie Owalnym Białego Domu, spojrzałbym mu głęboko w oczy i zasugerował, by chociaż raz zadziałał wbrew instynktom. Zamiast stosować siłę, mówić o wielkiej Ameryce i opisywać swoje działania wielkimi literami w internecie, mógłby złagodzić swój wizerunek i... zasponsorować turystom z całego świata darmowe wycieczki do Los Angeles. Takie z przewodnikiem, który oprowadziłby ich po wszystkich dzielnicach tego historycznego miasta.
Prezydent USA mógłby zjeść ciastko i mieć ciastko. Darmowe wycieczki turystyczne na pewno by ociepliły jego wizerunek w mediach. Jednocześnie skrupulatne relacje telewizyjne szybko odstraszyłyby od Miasta Aniołów każdego, kto wpadł na pomysł, by je odwiedzić za własne pieniądze. Zamieszkiwana przez 3,8 mln osób metropolia straciłaby swój wizerunek, gości byłoby mniej, branża usługowa by upadła, a tysiące Latynosów zostałoby zmuszonych do powrotu na łono ojczyzny.
Warto wiedzieć
Dane na ratunek
Dlaczego w Kalifornii tak głośno protestuje się przeciwko polityce antyimigracyjnej Donalda Trumpa, opartej na deportacjach? Z jakiego powodu napięcia w Los Angeles są tak duże i czemu lokalna ludność nie ustępuje? Odpowiedzi na te pytania można znaleźć w danych rządowych USA, dotyczących Miasta Aniołów:
- obywatelstwo amerykańskie w Los Angeles posiada 82,9 proc. mieszkańców (średnia dla miast w USA to 93,4 proc.)
- społeczność latynoska stanowi 47,2 proc. ludności (w całych USA tylko 19,5 proc.)
- około 35,7 proc. osób zamieszkujących miasto urodziło się poza USA (w całych USA tylko 14,3 proc.)
Sprawa dla reportera
Lecąc do Los Angeles, nie miałem wielkich oczekiwań. Dzięki magii internetu – filmikom, komentarzom, blogom – byłem dość dobrze przygotowany na ludzkie dramaty, które na ulicach tego miasta rozgrywają się każdego dnia. Mimo to nie mogłem pojąć skali biedy, jaka panuje w tym mieście. Kiedy zestawimy ją z kulturą Hollywood i wizerunkiem tzw. La La Landu, to pojawia się kontrast, który oślepi nawet najbardziej odpornych.

Fot.: Mikołaj Śmiłowski, XYZ
Być może sam jestem sobie winien. Zamiast Beverly Hills czy Burbank, odwiedziłem Lynwood, Compton, Norwalk, Inglewood i podobne, mniej modne dzielnice. Kierowałem się ludzką ciekawością, ale też danymi dotyczącymi powierzchni, jak i liczby mieszkańców. Wskazują, że wspomniane dzielnice są dominującą częścią miasta. Podróżowałem tak, jak najbiedniejsza ludność, czyli autobusami i metrem. Stołowałem się podobnie jak lokalsi, w niszowych knajpkach, a zakupy robiłem w miejscowych dyskontach.
Styl życia klasy niższej poznałem już w innych miastach USA i w Kanadzie. Nie można mi zarzucić, iż nie byłem przygotowany na te trudne realia, bo przyzwyczaiłem się do Europy. Tak się tłumaczę, by łatwiej było zrozumieć moją reakcję na to, co zobaczyłem. Nie jestem wrażliwy, ale nie mogłem uwierzyć w to, co widzę.
Pierwsze koty za płoty
Opuszczam lotnisko i na piechotę ruszam w kierunku stacji metra. Podczas półgodzinnego spaceru czuję nieustającą woń moczu i widzę stosunkowo dużo śmieci, luźno leżących na chodnikach, trawnikach i w zasadzie wszędzie, gdzie wiatr zawieje. Minąłem się z osobą prowadzącą wózek sklepowy z całym życiowym dobytkiem w środku. Obszedłem człowieka w łachmanach drzemiącego na wznak na środku chodnika. Na kilku ławkach zauważyłem starą bieliznę i inne łachmany oraz szpargały (między innymi plastikową stację deratyzacyjną). Wyglądało to miejscami tak, jakby ktoś nagle porywał bezdomnych, nie pozwalając im zabrać rzeczy. Ci, których nie porwano, drzemali na schodach prowadzących do stacji końcowej linii “C”. Dając nad nimi “kroka” wylądowałem w wagonie metra – oczywiście pierwszym, dla bezpieczeństwa. Witamy w Los Angeles.

W komunikacji miejskiej, zarówno pierwszego, jak i kolejnego dnia, było... specyficznie. Generalnie groźne spojrzenia ze strony przedstawicieli wszystkich mniejszości, tylko nie białej (bo oni nie jeżdzą metrem) przeplatały się z pojedynczymi, ciekawymi sytuacjami, które podsumowują komunikację miejską w Los Angeles. Raz ktoś wejdzie i zacznie krzyczeć wniebogłosy. Inna osoba zdejmie buty i wywietrzy swoje dziurawe skarpetki na siedzeniu obok. Potem pojawią się chłopcy w drodze do szkoły – w kominiarkach i z opaskami więziennymi na kostkach. Za nimi trzydziestolatek, rzucający w ścianę swoim iPhone’m, by zaczął działać. Następnie pan odpali sobie papieroska na tylnym siedzeniu. To wszystko przy częstych patrolach tzw. straży komunikacji miejskiej, która w zielonych t-shirtach informuje turystów, żeby się nie martwili, bo to wszystko normalne.
Wiele wyjaśnia
Odwiedzone przeze mnie dzielnice Los Angeles różniły się tylko tym, kto je zamieszkiwał. W całym mieście Latynosi stanowią 47 proc., a Afroamerykanie 8 proc. Za to w dzielnicy Lynwood, w której stacjonowałem, około 88 proc. stanowi ludność latynoska. Pozostałą część niemal całkowicie dopełniają osoby czarnoskóre. W Compton, Inglewood i Norwalk tylko podział był nieco inny. Mniej było Latynosów, a więcej Afroamerykanów. Biali się tam nie zapuszczają, chyba, że samochodem, więc powstaje efekt zamkniętej enklawy. Lokalsi są serdeczni i weseli względem siebie, ale do obcych, szczególnie takich jak ja, podchodzą z mocną rezerwą i nieufnością. Powodowało to u mnie spory dyskomfort, który w połączeniu z ciągłym poczuciem zagrożenia (ludzie w kominiarkach, groźne spojrzenia, strzały w środku nocy) utrudniał zasypianie. Do pokoju zawsze wracałem przed zmrokiem, bo gdy zachodzi słońce na ulicach biednych regionów LA robi się bardzo nieprzyjemnie.
Tło sprawy
Mieszkańcy Lynwood, Compton i okolic ewidentnie są dumni ze swojej tożsamości, a więzi społeczne są dla nich źródłem siły i nadziei. Nadziei na to, że pewnego dnia nie będzie aż takiej biedy. Jak wynika z danych rządu USA, około 600 tys. mieszkańców Los Angeles żyje w skrajnym ubóstwie. Oznacza to, że ich dochód rozporządzalny wystarcza tylko na pokrycie podstawowych potrzeb. Dane potwierdzają to, czego można się domyślić – dominująca część tych osób mieszka w miejscach, które odwiedziłem. Nie zaskoczy też nikogo, że najliczniej reprezentowaną grupą wśród najuboższych są Latynosi, a drugą co do liczebności – Afroamerykanie. Jak wskazują dane, najbiedniejsze w LA są... latynoskie kobiety w wieku 18-24 lat. Mają najniższą średnią zarobków oraz procentowo najwięcej przedstawicieli osób żyjących w ubóstwie.
Aż 10 proc. mieszkańców Miasta Aniołów nie ma jakiegokolwiek ubezpieczenia zdrowotnego, co równa się z brakiem dostępu do opieki medycznej. Tylko 36 proc. mieszkańców Los Angeles mieszka we własnym domu. Mediana ceny nieruchomości w mieście to 880 tys. dolarów, a średni roczny dochód przypadający na domostwo to 80 tys. dolarów. Tu przechodzimy do jednego z największych problemów. W hrabstwie Los Angeles, obejmującym okolice miasta, jest 75 tys. bezdomnych. 45 tys. z nich nie ma schronienia i mieszka na ulicy, a w zasadzie przy autostradach, torach i na chodnikach. Dla bezpieczeństwa znajdują miejsce w widocznych miejscach, więc ciężko ich przeoczyć. Przynajmniej na razie, bo jak poinformowała agencja Bloomberg, gubernator Kalifornii Gavin Newsom chce zakazać rozkładania namiotów na chodnikach i przy ulicach. Czyści miasto przed przyszłorocznymi futbolowymi Mistrzostwami Świata.
Ciekawe podejście
Widziałem setki małych miasteczek namiotowych, z masą śmieci wokół nich i ogniskiem pośrodku. Można je zobaczyć podróżując metrem lub pociągiem, bo tam z perspektywy bezdomnych jest najbezpieczniej z uwagi na ciągły ruch. Bezpieczniej mogłoby być tylko przy komisariatach. Tam jednak na wszelkich powierzchniach płaskich – murkach, trawnikach – poukładane są szpiczaste głazy, uniemożliwiające położenie się. To znamienity symbol sposobu walki z problemem bezdomności w Los Angeles, wybitnie powierzchowny. Objawia się też okazyjnym ulicznym rozdawnictwem jedzenia lub darmowymi szczepieniami czy testami na obecność HIV albo ulotkami rozdawanymi w płatnej komunikacji miejskiej, uprawniającymi do pomocy psychologicznej i materialnej tym, którzy... zeskanują kod QR.
Na marginesie: Być świadkiem momentu, w którym rozkładany jest stragan z darmową żywnością dla bezdomnych, to doświadczenie bezcenne. W momencie , w którym turyści bawią się w najlepsze w hotelach i parkach rozrywki, a celebryci uczęszczają na partyjki golfa i gale rozdania nagród, tysiące ludzi dosłownie biją się o kawałek chleba i napój. Kontrast, który oślepia.

Fot.: Mikołaj Śmiłowski, XYZ
Prawdziwy obraz
Nie jest łatwo streścić i opowiedzieć, jakie jest prawdziwie Los Angeles. Doświadczenie każdego, kto zapuści się w rzadziej odwiedzane miejsca tego miasta, będzie różne. Każde pojedyncze wrażenie, które można tam przeżyć, składa się na jedną całość, którą można podsumować słowem “beznadzieja”. Opuszczone budynki, śmieci, bezdomność, narkomania, prostytucja tworzą krajobraz dominującej części Miasta Aniołów. Co ważne, ta część stale się powiększa. Mnie kojarzyło się to z miejscem, które nękała wojna. Wojsko, które od kilku dni maszeruje po ulicach Los Angeles, tylko dopełnia tego obrazu.
Największe miasto Kalifornii jest wyjątkowe. W przeciwieństwie do innych amerykańskich metropolii nie ma w nim podziału na dobre i złe dzielnice. Fakt, najbiedniejsze miejsca, które odwiedziłem, były wyjątkowo obskurne, ale rzekomo bardziej turystyczne regiony są niewiele lepsze. Na gwieździe z nazwiskiem Franka Sinatry, umieszczonej w chodniku słynnego Hollywood Boulevard, widziałem przeżywającego narkotykową fazę złożonego jak scyzoryk jegomościa.
Przecznicę od hali Los Angeles Lakers dojrzałem: tańczącego bezdomnego z gołym tyłkiem, jegomościa zażywającego dawki usypiającej dziwnego specyfiku pod drzewem, zdeterminowanego jednonogiego kalekę ścigającego się na wózku inwalidzkim z samochodami w nadziei na parę groszy i wielki opuszczony kompleks apartamentowców w stanie deweloperskim, pokrytych graffiti i zamieszkałych przez tzw. squatersów.
Jeżeli chcesz to wszystko zobaczyć, nie kupuj wycieczki, tylko poczekaj, a może prezydent USA zasponsoruje ci wyjazd. Zaoszczędzone pieniądze możesz w przyszłości przeznaczyć na wsparcie finansowe najbiedniejszych Latynosów. W Los Angeles przy zdrowych zmysłach trzyma ich tylko sprowadzana z Meksyku Coca-Cola, sprzedawana w marketach Food4Less i kupowana na potęgę. Podobno różni się składem i w smaku rzeczywiście jest inna. Dodała mi też odwagi i sugeruję, że w Los Angeles jej nigdy dość, dlatego warto się nią zainteresować.
Główne wnioski
- Mimo swojego wizerunku jako miasta marzeń i centrum rozrywki Los Angeles zmaga się z ogromnymi problemami społecznymi. Powszechna bieda, brak perspektyw, wysoka liczba bezdomnych, a także brak dostępu do podstawowych usług, takich jak opieka zdrowotna, tworzą obraz miasta pogrążonego w kryzysie społecznym. Bezdomność i ubóstwo są widoczne niemal na każdej ulicy, a działania władz są powierzchowne i nie rozwiązują problemu u podstaw.
- W mieście widać ogromny rozdźwięk między medialnym, "filmowym” obrazem Los Angeles a rzeczywistością codziennego życia większości mieszkańców. Obok luksusowych dzielnic i turystycznych atrakcji istnieje rozległy świat biedy, przestępczości i wykluczenia społecznego. Nawet turystyczne miejsca są dotknięte problemami społecznymi, co wpływa negatywnie na wizerunek miasta i może odstraszać turystów.
- Protesty w Los Angeles przeciwko polityce imigracyjnej przerodziły się w zamieszki i starcia z wojskiem. Decyzja prezydenta o wysłaniu Gwardii Narodowej i Marines do Los Angeles spotkała się z oporem władz stanowych i tylko zaogniła sytuację. Konflikt ma wyraźny wymiar polityczny – jest to starcie między federalną administracją a lokalnymi władzami demokratycznymi, co dodatkowo pogłębia podziały społeczne i polityczne.

