Kryptowalutowa gorączka w zimnej Norwegii. Jak chińskie maszyny zmieniły rynek energii
Chiny zakazały kopania bitcoina w 2021 r., a tysiące urządzeń ASIC natychmiast przeniosło się do Norwegii, gdzie ekstremalnie tani prąd wodny i arktyczne chłody drastycznie obniżyły koszty działania farm. Dziś te instalacje pochłaniają 1,5–2 TWh rocznie i odpowiadają za nawet 7 proc. globalnej energii zużywanej przez sieć bitcoina. Czy to jeszcze okazja, czy już obciążenie dla norweskiej energetyki?
Z tego artykułu dowiesz się…
- Dlaczego po chińskim zakazie kopania kryptowalut tysiące maszyn trafiło właśnie do Norwegii, a nie np. do USA czy Kazachstanu.
- Ile energii zużywa typowa farma bitcoinowa i czemu Norwegowie zaczęli mówić o „ekologicznej pułapce”.
- Jakie decyzje podjął rząd w Oslo i w jaki sposób próbują nimi zatrzymać gwałtowny napływ zagranicznych kopalń kryptowalut.
W maju 2021 r. chińskie władze nagle zakazały kopania kryptowalut, co w praktyce oznaczało, że cały biznes musiał w ciągu kilku miesięcy znaleźć nowy dom. Wtedy w Chinach działało ponad 60 proc. światowej mocy obliczeniowej bitcoina. Ogromne farmy z tysiącami maszyn ASIC – komputerów zaprojektowanych wyłącznie do rozwiązywania skomplikowanych zadań matematycznych potrzebnych do wydobycia bitcoina – nagle stały się bezużyteczne w Chinach i musiały zostać przeniesione.
Wybór padł na Norwegię – i to nieprzypadkowo. Po pierwsze, prąd z elektrowni wodnych kosztuje tu 0,03–0,05 euro za kWh, czyli 5–10 razy mniej niż w większości Europy. Po drugie, ponad 90 proc. norweskiej energii pochodzi z wody. To sprawia, że jest to jedna z najbardziej „zielonych” sieci energetycznych na świecie. No i po trzecie, w północnych regionach Finnmark i Troms przez pół roku średnia temperatura nie przekracza 5 st. C. Ogromne hale z maszynami nie potrzebują kosztownych systemów chłodzenia – chłodne powietrze z zewnątrz wystarcza, aby utrzymać odpowiednią temperaturę dla sprzętu.
Chińskie firmy coraz mocniej inwestują w kopalnie kryptowalut w Norwegii, wykorzystując dostęp do taniej i czystej energii z fiordów. Pierwszą dużą firmą, która rozpoczęła działalność, był Canaan, producent maszyn Avalon notowany na NASDAQ. W 2020 r. Canaan nawiązał współpracę z niemiecką firmą Northern Data i zaczął budować farmy w rejonie Narwiku i Alta.
Do października 2025 r. Canaan osiągnął globalną moc obliczeniową 9,3 EH/s (exahashy na sekundę). To oznacza, że ich maszyny wykonują równocześnie 9,3 mln biliardów obliczeń na sekundę. Znacząca część tej mocy znajduje się właśnie w norweskich fiordach. Tam klimat i dostęp do energii wodnej sprzyjają wydajnemu kopaniu bitcoinów.
Inne chińskie firmy również próbowały wejść na norweski rynek, choć nie wszystkie przetrwały. Przykładowo Bitmain w 2019 r. otworzył dużą farmę w regionie Telemark, ale rok później ją zamknął. Norweski rząd podniósł wówczas podatek od energii dla centrów danych. Po 2021 r. chińskie przedsiębiorstwa wróciły jednak z nowymi inwestycjami i podwojoną mocą. Szacuje się, że w 2025 r. norweskie farmy chińskich firm odpowiadają za 5–7 proc. światowego zużycia energii na kopanie bitcoina. To pokazuje, jak znaczący wpływ mają na globalny rynek kryptowalut.
„Tani” prąd dla inwestora, droższy dla obywatela
Na pierwszy rzut oka kopanie kryptowalut w Norwegii wygląda ekologicznie: zero emisji CO2, odnawialna energia, maszyny pracujące non-stop. Ale gdy przyjrzymy się bliżej, obraz robi się bardziej skomplikowany.
Jedna farma kryptowalutowa o mocy 100 MW zużywa tyle energii, ile 80 tys. norweskich domów. W skali roku wszystkie norweskie farmy tego typu pochłaniają 1,5–2 TWh. To odpowiada rocznemu zużyciu energii miasta Bergen z 300 tys. mieszkańców. W porównaniu z całą Norwegią, która produkuje około 140 TWh rocznie, te 2 TWh mogą wydawać się niewielkie. Problem w tym, że te terawatogodziny mogłyby zasilić przemysł, np. fabryki aluminium, produkcję zielonego wodoru czy elektryczne ogrzewanie tysięcy domów.
– To, co widzimy w północnej Norwegii, to klasyczny przykład „tragizmu wspólnego pastwiska”. Energia wodna jest tania i pozornie nieskończona, więc każdy inwestor chce wziąć jak najwięcej, zanim zrobi to ktoś inny. W rezultacie w regionach takich jak Alta czy Sør-Varanger lokalne gminy muszą racjonować moc dla nowych mieszkań i małych firm. Większość dostępnej tam energii zarezerwowały chińskie farmy i centra danych. Zakaz nowych centrów wydobywczych jest więc nie tylko słuszny, ale spóźniony o co najmniej dwa lata. Bez niego za pięć lat możemy obudzić się w sytuacji, w której pół Finnmarku świeci światłem serwerowni Canaan, a miejscowi płacą wyższe rachunki za prąd, bo sieć jest przeciążona – stwierdziła Eirik Wærness, profesor ekonomii energii na Norwegian University of Science and Technology (NTNU).
Do tego dochodzą skutki środowiskowe. Aby doprowadzić więcej prądu na północ, trzeba budować nowe linie przesyłowe, a czasem nawet małe elektrownie wodne. Każda taka inwestycja oznacza wycinkę lasów, zalanie dolin i zaburzenie ekosystemów rzek, w których żyją łososie.
Rdzenni mieszkańcy północy, Saami, od lat protestują przeciw takim projektom. Dla nich rzeki to nie tylko źródło utrzymania – wędzenie ryb, wypas reniferów – lecz także element kultury i tradycji. Budowa nowych tam czy infrastruktury energetycznej zagraża ich stylowi życia i naturalnemu środowisku.
– Norwegia pozostaje jednym z najbardziej atrakcyjnych miejsc na świecie dla zrównoważonego górnictwa Bitcoina dzięki niemal 100-procentowemu udziałowi energii wodnej i temperaturom poniżej zera przez pół roku. Chińskie firmy wykorzystują ten fakt na skalę, której wcześniej nie widzieliśmy w Europie. W samym Finnmarku i Troms działają już instalacje o łącznej mocy ponad 450 MW. Plany na 2026 r. zakładają podwojenie tej wartości. Globalne zużycie energii przez wydobywanie Bitcoina osiągnie w 2025 r. 105 TWh – to więcej niż roczne zapotrzebowanie energetyczne Grecji i Holandii razem wziętych. Norwegia, choć odpowiada tylko za 4–6 proc. tej liczby, stała się symbolem tego, jak szybko może rosnąć problem, gdy tania, zielona energia spotyka się z nieograniczonym chińskim kapitałem – stwierdził Alexander Saunders, starszy analityk w Hashrate Index.
W 2024 r. organizacja Sabima opublikowała raport krytykujący norweską energię wykorzystywaną w przemyśle kryptowalutowym, określając ją mianem „ekologicznej pułapki”. W raporcie wskazano, że choć firmy chwalą się zerową emisją CO2, w praktyce powodują niszczenie unikalnych ekosystemów arktycznych. Co więcej – zyski generowane przez mining często trafiają poza Norwegię – na przykład do Chin lub na Kajmany.
Problem dotyka także lokalne społeczności. W miejscowości Alta w 2023 r. wentylatory farmy kryptominingowej generowały tak duży hałas, że mieszkańcy nie mogli spać. Po protestach władze lokalne wymusiły zamknięcie części hal. To jednak miało skutki ekonomiczne. Cena prądu wzrosła o 20 proc., ponieważ farma wcześniej korzystała ze specjalnej, preferencyjnej stawki za energię.
Rząd mówi „stop”
Latem 2025 r. Norwegia postanowiła wyznaczyć wyraźną granicę dla boomu kryptowalutowego w kraju. 17 czerwca ministra cyfryzacji Karianne Tung przedstawiła projekt ustawy, która wprowadza tymczasowy zakaz budowy nowych centrów danych przeznaczonych do kopania kryptowalut metodą proof-of-work, czyli m.in. bitcoina czy ethereum classic.
Nie jest to jednak całkowity zakaz – istniejące farmy kryptowalutowe mogą działać dalej, natomiast żadna nowa inwestycja nie zostanie uruchomiona. W ten sposób Norwegia stanie się pierwszym krajem w strefie UE/EEA, który wprowadza takie ograniczenia. Ustawa ma wejść w życie jesienią 2025 r., choć lobby branży crypto aktywnie stara się opóźnić jej implementację.
Główne wnioski
- Chińskie firmy przeniosły tysiące maszyn do Norwegii po zakazie kopania kryptowalut w Chinach w 2021 r.
- Tani prąd z elektrowni wodnych (0,03–0,05 euro/kWh) i chłodne północne fiordy umożliwiły budowę opłacalnych farm, które odpowiadają za 5–7 proc. światowego zużycia energii na kopanie bitcoina.
- Duże farmy o mocy 100 MW zużywają tyle prądu, co 80 tys. norweskich domów; łączne zużycie krajowych crypto-farm wynosi 1,5–2 TWh rocznie.