Krzysztof Domarecki: wojna handlowa może potrwać nawet 15 lat (WYWIAD)
Założyciel Seleny przyznaje, że skończyła się złota era globalizacji i nie ma powrotu do niskich ceł. Wojna handlowa była nieunikniona, a Europa nie zjednoczy się w obliczu działań Donalda Trumpa, m.in. dlatego, że jej siłą jest różnorodność, a poczucie zagrożenia danego kraju przed Rosją zmienia się w zależności od geografii. Menedżer radzi, co zrobić, by uzbroić się na najgorsze: należy wziąć przykład z Ukraińców i zlecić realizację zamówień wojskowych prywatnym firmom.


Z tego artykułu dowiesz się…
- Dlaczego zdaniem Krzysztofa Domareckiego doszło do wojny handlowej i ile może ona potrwać.
- Jak Europa powinna reagować na działania administracji Donalda Trumpa.
- Co hamuje innowacyjność Europy i czy projekty związane z ESG zostaną zrealizowane zgodnie z planami.
Małgorzata Grzegorczyk, XYZ: Wyobraźmy sobie, że największy konkurent Seleny na świecie obniża ceny o 25 proc. Co pan robi?
Krzysztof Domarecki, twórca i większościowy akcjonariusz Seleny, producenta chemii budowlanej: Spokojnie czekam, aż się wykrwawi. Siłą Seleny jest, po pierwsze, szeroki asortyment, dzięki któremu obsługujemy różne segmenty runku materiałów budowlanych. Po drugie, cechuje nas dywersyfikacja geograficzna, bo jesteśmy na czterech kontynentach. Żaden konkurent nie jest w stanie nas bezpośrednio zaatakować, a jeśli tak, to tylko na kawałku rynku.
Jak UE powinna zareagować na zapowiedź 25-procentowych ceł na eksport do USA? Czekać, aż się europejskie firmy wykrwawią czy musi działać? Czy cła odwetowe to dobry pomysł?
Nie da się odnieść sytuacji z obniżkami cen do ceł. Wojny handlowe prowadzą państwa i całe gospodarki. Podobnie jak w prawdziwych wojnach przeciwnicy strzelają albo z prawej flanki, albo z lewej, albo całą artylerią. Tu też tak jest. Cłami zaatakowane zostały wybrane branże, inne są na razie chronione. Wojny handlowe należy raczej porównywać do twardych negocjacji między państwami. Walczą o nowy podział marży w świecie, który się podzielił na bloki.
Kiedy nastąpił ten podział?
To proces, który się toczył przez ostatnie 15 lat. Cezurą był 2008 r. i kryzys finansowy, który był szokiem dla świata, dla różnych jego części. Globalne Południe zrozumiało, że kapitalizm nie jest niezatapialny, że USA mogą mieć problem, a ponieważ niekoniecznie podzielało nasze transatlantyckie wartości, to poszło swoją drogą. Było też słynne wystąpienie prezydenta Putina podczas Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa w 2007 r., kiedy skrytykował Zachód za rozszerzenie NATO. Kilka lat później Xi Jinping został wybrany na przewodniczącego CHRL. Umocnił się BRICS [pierwsze spotkanie ministrów zagranicznych Brazylii, Rosji, Indii i Chin odbyło się podczas zgromadzenia ONZ w 2006 r., w 2011 r. do grupy dołączyła RPA, a w latach 2023-24 kolejne państwa – red.].
Czyli musiało dojść do wojny handlowej?
I powstanie bloków, i wojny handlowe to skutki. Przyczyną jest nierównowaga w handlu światowym wynikająca z nierównowagi w produktywności. To nierównowaga, w której nieprawdopodobne korzyści odnoszą Chiny. W ostatnich 35 latach wygrały wojnę na produktywność. Stworzyły gigantyczne klastry produkcyjne, obejmujące czasem obszar większy niż państwa europejskie. Wewnątrz tych klastrów nastąpiło wielkie przyspieszenie produktywności, a dzięki kooperacji i konkurencji między uczestnikami klastra – przyspieszenie innowacyjności. Nikt się tego nie spodziewał. Kiedy Chiny połączyły innowacje i jakość z relatywnie niskimi kosztami produkcji i olbrzymią skalą, którą gwarantuje im rynek wewnętrzny, wygrały wojnę o produktywność, nawet o tym nie wiedząc. Reszta świata też długo tego nie wiedziała. Dopiero kiedy u dotychczasowego hegemona eksperci policzyli słupki, stwierdzili, że coś poszło w niewłaściwą stronę.
Czyli wszystko jedno, czy by się zmienił prezydent w USA, czy nie, bo wojna handlowa i tak by się zaczęła?
Prezydent USA musi obsługiwać interesy amerykańskiego kapitału. Między kadencją Trumpa a Bidena widać różnice w sferze komunikacji, ale nie treści. Rozgrywka handlowa z Chinami była prowadzona cały czas. Sprzeciw wobec agresji rosyjskiej na Ukrainę był na początku podobny z obu stron, i republikanów, i demokratów. Różnice polegają na ich podejściu do Europy. Ekipa Bidena kultywowała tradycje partnerstwa, a Trump uznał, że to nie służy USA.
Między kadencją Trumpa a Bidena widać różnice w sferze komunikacji, ale nie w treści.
Ale przecież Europa nie zagraża gospodarce USA?
Nie siedzę w głowie prezydenta Trumpa. Cały bilans handlowy z Europą nie wygląda źle. Europa ma nadwyżkę w towarach, ale w usługach finansowych i digitalu to Amerykanie wysysają z Europy gigantyczne worki pieniędzy. Gdyby wszystko dobrze policzyć, obie strony powinny współpracować, a nie walczyć. Administracja prezydenta Trumpa gra na osłabienie Europy, bo UE jako blok jest zbyt silnym i trudnym partnerem dla Stanów. Lepiej go podzielić i umawiać się z każdym z krajem pojedynczo.
Ale przecież cła są dla całej UE.
Tak, ale uderzają w konkretne przemysły. Niektóre kraje tracą bardziej, inne mniej. Mimo że UE jest jednym blokiem celnym, ofiary są nierówno rozłożone. Tracą głównie Niemcy, Holandia i Francja – najwięksi producenci aut, dóbr luksusowych czy wina, za które obrywają też Hiszpania i Włochy.
Czy UE dobrze zrobiła, zapowiadając cła odwetowe?
Nie jestem specem od prowadzenia wojen handlowych.
Ale od negocjacji pan jest specem.
Negocjacje to pochodna strategii. Cła i taryfy są współczesnym sposobem komunikacji między państwami. To wzajemne pranie po buzi. W którymś momencie buzie po obu stronach tak spuchną, że trzeba się będzie dogadać. Wojna handlowa to etap przejściowy rozgrywki o nowy podział sił w świecie.
Ile to może trwać?
Nawet 10-15 lat.
A czy Selena jest przygotowana na wojnę handlową?
Selena ma wiele mocnych stron, które powodują, że śpimy w miarę spokojnie. Dywersyfikacja produktowa i geograficzna są elementami, które bardzo rozkładają naszą ekspozycję na ryzyko. W tym sensie mamy na tyle silne karty, że możemy nawet negocjować w Gabinecie Owalnym.
Wygrywamy, tworząc innowacje dla budowniczych na całym świecie, rozwiązania konkretnych problemów, które cały czas się zmieniają. Od 20 lat obserwujemy w Europie pogarszające się kompetencje pracowników. Wynika to z faktu, że Europejczycy wychowani w kulturze technicznej, nie chcą pracować na budowie. Na europejskie budowy ściąga się coraz więcej robotników z krajów tzw. Globalnego Południa, gdzie kultura techniczna jest znacznie niższa. Nie potrafią się tak precyzyjnie posługiwać materiałami budowlanymi. Tworzymy więc produkty łatwiejsze w użyciu, mniej skomplikowane i bardziej odporne na błędy ludzkie. 30 lat temu dostarczało się zaawansowane technicznie produkty, robiło szkolenie na budowie i wszyscy potrafili z nich korzystać. Dziś tak nie jest.
Poza tym bardzo wzrósł koszt pracy na budowie. Trzeba wprowadzać produkty, które ten czas pracy skracają.
Jeśli firma jest tak nastawiona, wojna celna jej nie zaszkodzi.
Czy rozważa pan budowę fabryki w USA? Nie bardziej opłaca się zacisnąć zęby i przez jakiś czas tracić rynek lub tracić na rynku?
Nie wiemy, jak długo cła się utrzymają. Wojny celne to strzelanie z armat coraz mocniejszą amunicją. Na koniec trzeba się będzie dogadać i obniżyć cła, ale nie wrócą już do poziomu sprzed 2020 r. Złota era globalizacji jest za nami. Jako praktykujący globalista bardzo nad tym ubolewam. Cła zostaną z nami na długo. Pytanie, jak wysokie.
Na koniec trzeba się będzie dogadać i obniżyć cła, ale nie wrócą już do poziomu sprzed 2020 r. Złota era globalizacji jest za nami. Jako praktykujący globalista bardzo nad tym ubolewam. Cła zostaną z nami na długo. Pytanie, jak wysokie.
Czyli opłaca się budowa w USA fabryki?
Selena USA jest zaopatrywana z zakładów w Polsce, Hiszpanii, Turcji i Chinach. W dotychczasowych warunkach była to optymalna strategia produktowa i kosztowa. Nie mamy dziś potrzeby budowania zakładu w Stanach. W trakcie wojny celnej nie będziemy na pewno podejmować decyzji, bo okres zawieruchy temu nie sprzyja. Kiedy kurz opadnie i będzie wiadomo, jaki jest światowy układ, zdecydujemy.
Czy pamięta pan jakąś wojnę celną?
Za mojego życia nie było. Moje pokolenie wchodziło w życie biznesowe, gdy upadł komunizm. Przedtem były rundy GATT obniżające cła, które potem się przekształciły w WTO. Osiągnięto relatywnie niskie taryfy celne na całym świecie. Mieliśmy szczęście funkcjonować w tej złotej epoce przez prawie 30 lat. Cieszę się, że Selena zbudowała mocną pozycję w wielu krajach na świecie, będzie nam teraz trochę łatwiej dostosowywać się do sytuacji, ale koszty poniosą wszyscy.
Czy przedsiębiorca może sobie pozwolić, żeby nie być na jakimś rynku?
Można to sobie wyobrazić. Świat jest tak wielki, że można przyjąć strategię, by być na rynku, na którym firma jest w stanie wytworzyć na tyle istotną wartość dla klientów, żeby kupowali jej produkty. Ponad 90 proc. firm działa na ograniczonej liczbie rynków. Allegro jest absolutnym liderem w Polsce, odparło konkurencję światowych gigantów Amazona i eBaya. Ale poza Polską nie istnieje.
Działa w Czechach.
Ale ma tam drobne udziały. 90 proc. firm powinno wybrać rynki, na których się dobrze czują. Selena mocno się liczy w Hiszpanii, Brazylii, Polsce, na Węgrzech, coraz lepiej nam idzie we Włoszech, od 20 lat jesteśmy nr 1 w Kazachstanie, gdzie wygraliśmy z zachodnimi konkurentami, w Korei jesteśmy z partnerem nr 1 w piankach. W kolejnych 10 krajach mamy średnią pozycję, w pozostałych śladową.
I to jest ok?
Będziemy zwiększać udziały na wybranych rynkach, ale zacząłem w 1992 r., startując z biednego państwa z Europy Wschodniej, nie dało się lepiej, na części rynków po prostu przegraliśmy. W 2004 r. chcieliśmy z własną marką wejść do Niemiec. Usłyszeliśmy: „z Polski – do widzenia!”. Sprzedajemy do niektórych niemieckich klientów, ale pod ich markami. Mamy inne rynki, na których zarabiamy. Nie da rady mieć w tym życiu wszystkiego.
Czy USA są dla Seleny ważne?
O tak, jesteśmy tam od 2001 r. Założyłem spółkę w sierpniu 2001 roku i mieliśmy plan zbudowania sieci klientów jesienią. Przyleciałem do USA 10 września, a 11 września samoloty uderzyły w WTC. Pierwsze dwa lata jechaliśmy na stratach, bo Amerykanie się zamknęli i nikt nie chciał produktów z zagranicy. Potem było lepiej. Mamy biuro w Houston w Teksasie, stamtąd sprzedajemy, ale tylko wybrane dedykowane produkty, dopasowane do potrzeb amerykańskiego klienta. Na pewno będziemy chcieli urosnąć w USA, ale nie budując zakład produkcyjny, tylko kupując mniejszego gracza. Bo USA są tego warte.
Czy Europejczycy powinni się odwrócić od produktów i usług z USA? Czy to w ogóle jest możliwe?
A co my takiego kupujemy z tych Stanów? Auta kupujemy europejskie, koreańskie lub japońskie. Ubrania – marki europejskie produkowane w Europie albo Azji. Kosmetyki – francuskie albo polskie, bo są znakomite. Wina francuskie, włoskie, hiszpańskie. Wędliny polskie. Lodówki i pralki produkowane w Polsce przez firmy azjatyckie i europejskie. Udział iPhone’a to kilkanaście procent. Kupujemy za to oprogramowanie Windows i produkty Microsofta, płacąc haracz, bo ceny dla firm są wysokie. To typowa renta monopolistyczna. Kupujemy Facebooka, Instagram, cały digital, w którym amerykańskie firmy rządzą. Ale w tradycyjnym przemyśle Amerykanie wypadli. Nie mamy się od czego odwracać. Większości amerykańskich produktów nie kupujemy, a jeśli kupujemy, to dlatego, że Amerykanie mają monopol. Nie wyobrażam sobie odwrócenia się np. od excela.
A co my takiego kupujemy z tych Stanów? Auta kupujemy europejskie, koreańskie lub japońskie. Ubrania – marki europejskie produkowane w Europie albo Azji. Kosmetyki – francuskie albo polskie, bo są znakomite. Wina francuskie, włoskie, hiszpańskie. Wędliny polskie. Lodówki i pralki produkowane w Polsce przez firmy azjatyckie i europejskie. Udział iPhone’a to kilkanaście procent. Kupujemy za to oprogramowanie Windows i produkty Microsofta, płacąc haracz, bo ceny dla firm są wysokie.
Mówi się, że działania prezydenta Trumpa mogą zjednoczyć Europę. Czy to jest możliwe?
Od czasów Karola Wielkiego nikt Europy nie zjednoczył, nawet Napoleon. Tym bardziej nie wydaje mi się, żeby mógł tego dokonać prezydent Trump. Siłą Europy jest różnorodność. Europa ma korzenie feudalne, których kapitalizm nie usunął. Feudalne zróżnicowanie nie wygrało z unifikacją. We Włoszech nadal mamy produkty włoskie, kawę pijemy w lokalnych kawiarniach, nie w Starbucksie. We Francji jemy déjeuner po francusku, litościwie nie wspomnę, co jemy w Niemczech i Wielkiej Brytanii. Zróżnicowanie jest siłą Europy. Biorąc pod uwagę więzy krwi, historii, tradycji poszczególnych narodów, nie widzę siły, która by doprowadziła do jednolitej polityki zagranicznej. Biorąc pod uwagę różną percepcję ryzyka wojennego, nie widzę też szansy na wspólną europejską armię. Nasi zachodni sąsiedzi – Niemcy, Holendrzy czy Francuzi nie obawiają się Rosji tak jak Polska, Rumunia czy Pribałtika, więc nadal wydają na zbrojenia znacznie poniżej 2 proc. PKB.
Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że np. Niemcy mają zupełnie inną perspektywę Europy niż Polska, a Polska inną niż Słowacja. Nieprzypadkowo daję to porównanie. Gdyby Słowacja domagała się od Polski takiego samego wpływu na sprawy europejskie, to zachowalibyśmy uprzejmość i kulturę w relacjach, ale niekoniecznie by się to przełożyło na zgodę. Niemcy odnieśli przez ostatnie 30 lat gigantyczny sukces polityczny i gospodarczy. Na obszarze byłego RWPG, czyli Rumunii, Węgier, Czech, Słowacji i Polski Niemcy stworzyli gigantyczną strefę przemysłową zasilającą niemieckie firmy. Integracja między tymi państwami a Niemcami doszła do tego stopnia, że dziś Niemcy to 28 proc. polskiego eksportu. Spójrzmy na inne liczby. 80 proc. eksportu Węgier realizują zakłady produkcyjne należące do zagranicznych koncernów, co oznacza, że węgierskie firmy wytwarzają tylko 20 proc. krajowego eksportu. W Rumunii zagraniczne firmy odpowiadają za 85 proc. eksportu, w Czechach za 70 proc., w Polsce za 60 proc. Nie ma szansy na zjednoczenie Europy, bo Niemcy nie zechcą podzielić się władzą. Warunkiem zjednoczenia polityki europejskiej byłoby dopuszczenie do niej Polski, która do tego aspiruje. Niemcy w ogóle nie biorą pod uwagę takiej możliwości, podobnie jak my nie wzięlibyśmy pod uwagę Słowacji.
Co pan sądzi o zbrojeniu się Europy? Czy w dłuższej perspektywie będzie korzystne dla gospodarki, czy jej mocno zaszkodzi?
Niewątpliwie Europa nie ma wyboru. Zaangażowanie Amerykanów będzie słabnąć. Europa musi zwiększyć nakłady zbrojeniowe, ale to zła i dobra wiadomość. Zła, bo nikt nie chce wojny. Dobra, bo to napędzi europejskie innowacje i przemysł, zwłaszcza w Europie Zachodniej. Czy napędzi rozwój przemysłu w Polsce, zależy od tego, czy klasa polityczna będzie na tyle mądra, żeby wziąć przykład z Ukrainy i powierzyć sektor polskim prywatnym firmom. Mogłyby nadrobić zaległości produkcyjne i technologiczne w stosunku do potrzeb współczesnego pola walki. PGZ pokazała, że tego nie potrafi. Nie liczmy, że spółki skarbu państwa będą w stanie zrobić to, co jest potrzebne, w tempie, jakiego wymaga geopolityka.
Gdyby rząd powiedział do przedsiębiorców: składamy zamówienia na określone rodzaje dronów, rakiet, w tym balistycznych, amunicji, systemów rozpoznania i łączności, to 150-200 firm prywatnych jest w stanie w ciągu trzech lat wykonać fantastyczną robotę. Taką rzecz zrobiły firmy ukraińskie. Istotną cześć produkcji zbrojeniowej wytwarzają firmy prywatne. Na Ukrainie rozwinęło się ponad 500 firm produkujących drony powietrzne, wodne i podwodne. Wszystkie produkują na potrzeby armii. Ale był konsensus władzy, że trzeba oddać produkcję firmom prywatnym i zdywersyfikować zamówienia. Dlatego zamówienia składają dowódcy batalionów. To oni decydują, jaki rodzaj broni jest potrzebny, zamawiają go i dostają w 1-2 tygodnie. Tak działa ukraiński system zaopatrzenia frontu. Dlatego Zełenski mógł powiedzieć w Białym Domu to, co powiedział. Nie blefował, mówiąc, że Ukraina ma najnowocześniejszy przemysł dronowy na świecie.
Inne kraje też powinny wprowadzić taki system?
Nie patrzę na Zachód, patrzę na Polskę. Bez zmiany systemu zarządzania armią, doktryną wojenną i systemami zamówień, przy których żywi się mnóstwo urzędników, Polska nie zbuduje wystarczających zdolności obronnych w krótkim czasie, czego wymaga sytuacja geopolityczna.
A czy Rosja nas zaatakuje?
Nie wiem. Wygląda na to, że może. W ultimatum Ławrowa z 2021 r. Rosjanie jasno powiedzieli, że chcą mieć wpływ na to, co dzieje się po lewej stronie Bugu, aż do Odry, zażądali wycofania wojska NATO m.in. z Polski i krajów bałtyckich. Na aktualne propozycje prezydenta Trumpa, w tym 30-dniowy rozejm, Putin odpowiedział uprzejmie, ale negatywnie. Rosjanie mają rozpędzony przemysł wojenny, produkcję wojskową większą niż cała UE. Dlatego zmiana w systemie zamówień i wyposażania polskiej armii musi nastąpić już teraz i być głęboka. Polskie firmy prywatne są do tego zdolne, jest też potencjał polsko-ukraińskiej współpracy technologicznej.
Weszliśmy w tak poważne tematy, że to pytanie zabrzmi trywialnie, ale chciałabym poznać pańską opinię. Co najbardziej szkodzi europejskiej konkurencyjności? Co panu najmocniej przeszkadza? Co trzeba pańskim zdaniem zmienić?
Istnieje kilka czynników fundamentalnych, które doprowadziły do utraty konkurencyjności UE w ostatnich 20 latach. Nie wiem, który jest ważniejszy, chyba wszystkie po trochu.
Na pewno ważnym czynnikiem są najwyższe na świecie koszty energii. Były pochodną błędnego wdrażania idei poprawy klimatu. Idea jest dobra, ale europejscy biurokraci wdrożyli ją w taki sposób, że dziś wiatraki i fotowoltaikę sprowadzamy z Chin. Chińczycy osiągnęli to bez dekretów, rygoryzmu, jakim jest ETS, ale postawili na produkcję i innowacje. Dziś wytwarzają najwyższej jakości panele fotowoltaiczne i cały świat kupuje z Chin.
Drugim elementem jest powszechna niechęć społeczeństw europejskich, w tym coraz częściej także polskiego, do lokowania przemysłu w okolicy. „Not in my neighbourhood” – to hasło dominujące w Europie. Przemysł odpowiada: jak nas nie chcecie, musimy lokować się w Azji, północnej Afryce czy USA.
Trzecim elementem są bardzo wysokie wydatki socjalne, które powodują, że w Europie Zachodniej wielu ludziom nie opłaca się pracować.
Czwartym elementem są regulacje znakomicie opisane w raporcie Draghiego. Te regulacje kosztują tak dużo, że dla małych i średnich firm są ciężarem, a w przypadku dużych zmieniają mentalność. Coraz więcej decydentów w dużych firmach myśli kategoriami regulacji, a nie rynku i tworzenia wartości dla klienta.
Taka mieszanka jest w stanie wysadzić nawet najbogatszego. Regularnie spotykam się z europejskimi przedsiębiorcami z różnych krajów. Wiceprzewodniczący holenderskiego stowarzyszenia przedsiębiorców opowiadał mi, jak przez osiem kolejnych lat kultywowali dobrą tradycję spotkań biznesu z premierem, wówczas Markiem Rutte. To były fajne spotkania, z których nic nie wynikło. To powiedział człowiek w szpicy władzy i biznesu w Holandii! Klasa polityczna Europy odpłynęła, myślała, że bogactwo jest dane na zawsze.
Może przedsiębiorcy powinni byli lepiej przypilnować polityków?
Przez ostatnie 20 lat politycy słuchali NGO-sów, zwłaszcza zielonych i kolorowych.
Czy w takim razie odwrót od celów klimatycznych: daty zakończenia sprzedaży samochodów spalinowych, potencjalny powrót do węgla, odwołanie ESG to słuszna droga?
Nie widzę odwrotu od ESG. Obecne kierownictwo UE broni ESG jak niepodległości. Pakiet Omnibus [zaprezentowany w lutym, przewiduje ograniczenie obowiązku raportowania ESG do firm zatrudniających ponad 1 tys. pracowników, co zmniejszy ich liczbę o ponad 80 proc. – red.] ma dopiero wejść na ścieżkę legislacyjną, to dopiero postulaty, a KE wcale się nie spieszy, żeby się nimi zajmować.
Czyli nie będzie odwrotu od ESG?
Nie wiem, jak to się potoczy. W Europie Zachodniej narasta świadomość, że gospodarki tracą wielkie pieniądze przez to, jak daleko zaszły regulacje. Coraz więcej ludzi z przemysłu i klasy politycznej zauważa, że dyrektywy nie przynoszą korzyści klimatycznych, a powodują za to koszty finansowe i operacyjne. Nie tworzą więc wartości dla społeczeństwa. Jak to się jednak skończy, nie wiem.
Czy ktoś w Europie w ogóle się przejął raportem Draghiego?
To będziemy wiedzieli za rok. Dużo się o nim mówiło, ale choć minęło już pół roku od publikacji, nie przełożyło się to na konkretne decyzje. Pamiętajmy jednak, że europejska administracja działa raczej wolno niż szybko, na pewno europejski biznes naciska, żeby obniżyć bariery konkurencyjności. Jeśli sytuacja się nie poprawi, załamie się kontrakt społeczny w Europie Zachodniej, czytaj: państwa nie będą miały pieniędzy na socjal, nie mówiąc o obronności.
We Francji kilka lat temu już się chyba ten kontrakt załamał?
Żółte kamizelki były przedsmakiem. Prezydent Macron okazał się prawdziwym liderem, który przeprowadził dużo reform mimo protestów. Ceną za te reformy jest obecna niestabilna koalicja. Dobrze jednak dla gospodarki francuskiej, że potrafił to przeforsować.
Jak się panu podobają deregulacyjne plany naszego rządu?
Z dużą nadzieją przyjąłem deklarację premiera Tuska, że rząd jest gotowy do współdziałania z przedsiębiorcami w zakresie uproszczenia przepisów i likwidacji barier, które obniżają polską konkurencyjność. Co do tego nie ma dwóch zdań. Na krótką metę i rząd, i przedsiębiorcy mogą dokonać kilku korekt, zwłaszcza w zakresie najbardziej absurdalnych czy najbardziej rzucających się w oczy przepisów, i odtrąbić sukces. Jeżeli jednak chcemy dokonać poważnych i realnych zmian w prawie, zmian, które będą odczuwalne przez całe społeczeństwo i przedsiębiorców, czeka nas droga raczej dłuższa niż krótsza. Kumulacja materii prawnej regulującej życie gospodarcze i społeczne kraju jest tak wielka, że to będzie praca rozłożona na kilka sprintów studniowych, które Rafał Brzoska wyznaczył sobie i swojemu zespołowi. Czeka nas raczej maraton niż sprint. Powiedziałem to Rafałowi i kolegom w zespole już na pierwszym spotkaniu. To będzie duży wysiłek.
Zmiana pojedynczych przepisów czy wyeliminowanie pojedynczych barier są cenne, trzeba to robić, ale to jeszcze nie stworzy zmiany systemowej. Ażeby pchnąć gospodarkę do przodu i uwolnić energię przedsiębiorców, zmiany muszą być kompleksowe i dotyczyć wielu obszarów prawa.
Czy oprócz słów premiera faktycznie zmieniło się nastawienie polityków i urzędników do przedsiębiorców?
Na razie nie zauważyłem. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, czekamy na kolejne.
Dużym weryfikatorem intencji rządu będzie to, jak propozycje przedsiębiorców zgłaszane przez zespół pod kierownictwem Rafała Brzoski, będą przyjęte, a następnie procedowane na poziomie administracji rządowej i w parlamencie. Liczę na wyjęcie obszaru deregulacji z walki między plemionami partyjnymi i potraktowanie tego, jako wspólne dobro. O to samo apeluje Rafał.
Rozmawialiśmy o ESG, chciałam spytać o firmę Selena Green Investments. Czy dziś, gdy wszyscy trochę się śmieją z ESG, firma nadal będzie się mocno rozwijać?
Spółka od czterech lat zajmuje się inwestowaniem, zarządzaniem i rozwojem projektów OZE, a w aktywach ma biogazownie i farmy fotowoltaiczne. Obecnie prowadzi kilkadziesiąt projektów na ponad 600 MW mocy. Produkowana energia zabezpiecza ceny w zakładach Seleny oraz jest sprzedawana do sieci.
Da się zarobić?
Coraz słabiej. Przede wszystkim polskie rozwiązania nadal nie wspierają rozwoju najbardziej stabilnego źródła OZE, czyli biogazowni. Korzyść, jaką państwo i środowisko mają z biogazowni, to redukcja odpadów, czyli jedna z podstawowych wartości, której poszukujemy w gospodarce przyjaznej dla środowiska. Biogazownia produkuje prąd przez 8765 godzin w roku, a nie 1 tys., jak fotowoltaika czy 2,2 tys., jak wiatraki. Jest niezależna od tego, czy wieje wiatr albo czy świeci słońce. Za poprzedniej kadencji był w tej sprawie konsensus w sejmie, sprawę prowadził poseł Janusz Kowalski, nie udało się jednak doprowadzić sprawy do końca. Sieci energetyczne odmawiają przyłączeń dla farm fotowoltaicznych ze względu na niestabilność. Tak samo odmawiają biogazowniom, mimo że dają zielony i stabilny prąd.
Czy już pan nie wróci do zarządu Seleny?
Wszystkie miejsca w zarządzie są obsadzone, spółka nie prowadzi aktualnie rekrutacji. Wspieram zarząd Seleny, zwłaszcza w projektach M&A, jestem do dyspozycji w konsultowaniu różnych projektów strategicznych. Czas dzielę jednak między wspieranie Seleny a nowe projekty. Obecnie najwięcej czasu poświęcam na rozwój firmy HiProMine, najlepszego producenta białka alternatywnego przeznaczonego na pasze dla zwierząt.
Wspieram zarząd w układaniu strategii w branży bardzo młodej, która ewoluuje dynamicznie. Chciałbym, żeby HiProMine zostało europejskim liderem, ma taki potencjał. Białko paszowe HiProMine zostało docenione przez klientów w całej Europie. Ale jak to zwykle w młodych firmach, jest mnóstwo problemów i wyzwań.
Ile czasu zajmuje panu zarządzanie Seleną, ile czasu poświęca pan na inne projekty i jakie to projekty?
Jest jeszcze białostocki Photon, firma edukacyjna, która ma unikalny na skalę światową system prowadzenia zajęć w szkole. To system digitalowy, ale nie wymaga użycia smartfonów, które w coraz większej liczbie krajów świata są w szkole zakazane. Wiele tradycyjnych technologii na smartfona przestaje więc mieć zastosowanie. Spółka jest prowadzona przez młodych ambitnych menedżerów, to przyjemność z nimi pracować.
Najwięcej czasu zajmuje mi wsparcie projektów M&A Seleny. Muszę jeździć po całej Europie.
A po USA?
Na razie nie mamy konkretnych rozmów. Jeżdżę po Europie i spotykam się z właścicielami firm, które są na sprzedaż.
To ile pan pracuje?
Pięć dni w tygodniu i to jest ok, nie zwalniam tempa.
Dlaczego zaangażował się pan osobiście w poparcie CPK?
Jestem polskim przedsiębiorcą, który od 25 lat ma szczęście rozwijać biznes w skali światowej. Z bliska i na co dzień obserwuję, jak moi koledzy przedsiębiorcy w różnych krajach świata korzystają z atutu, jakim jest lokalny międzykontynentalny port lotniczy. Widziałem to w Turcji, Holandii, Korei Południowej, Hiszpanii i oczywiście innych krajach. Widziałem, jak te porty kreują przewagę biznesową dla przedsiębiorców. Przez ostatnie 25 lat w Polsce wyrosło młode pokolenie biznesu, które zna języki, swobodnie podróżuje po świecie, rozwija eksport. Wiele firm zasięgiem prześcignęło Selenę, z czego się bardzo cieszę.
Moja 21-letnia kuzynka właśnie powiedziała, że jedzie z chłopakiem na miesiąc do Japonii. Nie wzięli pieniędzy od rodziców, zapracowali. To symbol, jak działa młode pokolenie. A nasze wysłużone Okęcie właśnie się zatkało. Już tej zimy brakowało miejsc postojowych dla samolotów. To wielka bariera dla rozwoju LOT-u. Na CPK mamy czekać do 2032 r. Całe szczęście, że ekipa budująca CPK pilnuje terminów, ma konkretny harmonogram i chce dowieźć ten projekt na czas.
Zaangażowałem się w ten temat i jestem w kontakcie z obecnym kierownictwem CPK. Kibicuję mu, żeby lotnisko zbudowano w terminie. To jednak dopiero za siedem lat. Do tego czasu jestem skazany na huby w Monachium, Frankfurcie, Amsterdamie, tylko czasem latam przez Warszawę. Podobnie inni menedżerowie z Seleny. Wolałbym, żeby pieniądze, które Selena wydaje na podróże międzynarodowe, zostały w polskim LOT.

Główne wnioski
- Krzysztof Domarecki porównuje wojny handlowe do twardych negocjacji o nowy podział marży w podzielonym świecie. Nierównowaga w handlu światowym wynika z gigantycznego wzrostu produktywności w Chinach, który stał się możliwy dzięki tworzeniu klastrów produkcyjnych i połączeniu innowacji z niskimi kosztami. Interesy amerykańskiego kapitału wymuszają prowadzenie rozgrywki handlowej z Chinami. Administracja Trumpa dąży do osłabienia UE, postrzegając ją jako zbyt silnego partnera i preferując negocjacje z poszczególnymi krajami.
- Menedżer uważa, że cła i taryfy to forma komunikacji i negocjacji między państwami, prowadząca ostatecznie do porozumienia. Najbardziej poszkodowane cłami są kraje z silnym przemysłem motoryzacyjnym czy dóbr luksusowych, takie jak Niemcy i Francja. Biorąc pod uwagę przepływy w handlu towarami i usługami między USA a EU współpraca byłaby dla obu stron korzystniejsza. Nie będzie jednak powrotu do złotej ery globalizacji.
- Brak efektywnego systemu zamówień i zarządzania armią utrudnia budowanie zdolności obronnych Polski. Przykład Ukrainy pokazuje potencjał prywatnych firm w tym sektorze. Budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego jest kluczowa dla rozwoju polskiego biznesu i zwiększenia jego konkurencyjności na arenie międzynarodowej.