Maciej Panek: Carsharing w Polsce mnie zawiódł. Społeczeństwo może nie być na to gotowe (WYWIAD)
– Być może carsharing zaistnieje w Polsce dopiero wtedy, kiedy na rynku pojawią się samochody autonomiczne. Niestety Polacy przyzwyczajeni są do własności. Sporo osób woli mieć starego, ale własnego rupiecia, niż transport w trybie smart. Miasta nie robiły dla nas żadnych promocji, więc każde auto płaciło za parking taką samą stawkę jak 20-letni diesel – o nieudanej usłudze carsharingu opowiada Maciej Panek, prezes firmy Panek.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Dlaczego firma Panek zakończyła usługę carsharingu w Polsce.
- Jakie są perspektywy dla rozwoju carsharingu w przyszłości.
- Jak duża skala nadużyć – kradzieży, jazdy pod wpływem alkoholu – wpłynęła na opłacalność usługi.
Emilia Derewienko, XYZ: Pod koniec marca spółka Panek zakończyła usługę wynajmu samochodów na minuty. Jakie pana zdaniem ma szanse powodzenia usługa carsharingowa w Polsce?
Maciej Panek, prezes firmy Panek: Jestem zawiedziony usługą carsharingu w Polsce. Oczywiście usługa sama w sobie mnie nie zawodzi, bo wierzyłem bardzo w to, że ten pomysł się sprawdzi i moje 25-letnie doświadczenie w branży wynajmu aut przyda się po to, żeby wprowadzić carsharing w Polsce.
Obecnie jednak nie widzę na to szans. Może za kilka lat. Może popełniłem falstart, może społeczeństwo nie jest jeszcze gotowe na usługę carsharingu. Natomiast bardzo wierzę, że będzie, ale być może dopiero wtedy, kiedy na rynku pojawią się samochody autonomiczne. Ludzie nie będą już musieli sami jeździć samochodami, a wtedy taksówki i carsharing zamieni się w jedno.
U nas natomiast nie ma na razie ani samochodów autonomicznych, ani odpowiednich przepisów. Jestem zainspirowany samochodami autonomicznymi, jeździłem taksówkami bez kierowcy w Stanach Zjednoczonych, gdzie to działa. Taka jest nasza przyszłość, ale niestety społeczeństwo polskie jest przyzwyczajone do własności, szczególnie jeśli chodzi o samochód. Sporo osób woli mieć starego, ale własnego rupiecia, niż transport w trybie smart.
Nie wierzy pan w umiejętności polskich kierowców?
Umiejętności? Dlaczego?
Bo wydaje mi się, że zawiódł się pan także, jeżeli chodzi o skalę kolizyjności w Panek Carsharing.
Liczba kolizji była taka sama jak na całym świecie, nie miało to większego znaczenia. Po prostu ludzie nie byli odpowiedzialni. Uszkadzali samochody, a potem nie chcieli za to odpowiadać. To generowało problemy – firmy ubezpieczeniowe nie chciały ubezpieczać samochodów w formule carsharingu, więc biznesowo również szło to opornie. Finalnie, z około 11 firm, które działały w Polsce, została tylko jedna. I podejrzewam, że nie zostanie długo na tym rynku.
Dlaczego na Zachodzie carsharing się udaje, a u nas nie?
Niemcy zaczęli rozwijać carsharing w USA i się z tego wycofali. Nie twierdzę, że nie będzie działał wcale, ale według mnie jest na to jeszcze za wcześnie. Coraz mniej osób robi prawo jazdy. Carsharing powinien się rozwijać i bazować na kierowcach, a tych jest coraz mniej, albo jeżdżą słabo. Czeka nas więc po prostu samochód autonomiczny, który będzie woził ludzi.
Może pan opowiedzieć o skali zniszczeń, które powodowali polscy kierowcy?
Zniszczenia dotykały nas od samego początku. Najpierw wynajmujący wymyślili sobie, że warto kraść kluczyki z naszych samochodów. Kluczyk od Toyoty kosztował 2 tys. zł, ale na czarnym rynku 1500 zł, więc włamywali się przez okno, by ukraść kluczyk. Takich kradzieży mieliśmy około 50 do 70 w miesiącu.
Później kradli samochody. Wprowadziliśmy specjalne zabezpieczenia, przestali kraść. Później wymieniali części zamienne. Do tego plaga kierowców pod wpływem alkoholu, którzy rozwalali całkiem auto. Policja przyjeżdżała, a na miejscu nie było nikogo, bo kierowca zdążył zbiec z miejsca wypadku czy kolizji. Na samym końcu dobijały nas również fraudy: ludzie sprzedawali swoje konta za 200 zł na czarnym rynku. Ktoś jeździł autem za darmo i nie wiadomo było nawet kto. Kiedy zgłaszaliśmy się do tzw. słupa, ten oczywiście nie miał już pieniędzy ani woli, żeby zapłacić. Na polskim rynku jest to więc trudna działalność, bo jest duża grupa ludzi, która patrzy na to, aby nieuczciwie zarobić, a nie skorzystać z usługi.
Nie mówię już o licznych sytuacjach drobnych kradzieży: kabelka do ładowarki, uchwytu do ładowarki. Nie mogliśmy nawet wstawić do tych samochodów fotelików dla dzieci, bo prędzej czy później zostałyby ukradzione. Myśleliśmy o łańcuchach, linkach, ale to by źle wyglądało. Bez tych zabezpieczeń zostały po prostu kradzione.
Jaki jest odsetek kradzieży w innych krajach, jeśli chodzi o usługę carsharingu? Jesteśmy niechlubnym wyjątkiem?
Uszkodzenia samochodów zdarzają się w tej samej skali, ale kradzieży na Zachodzie jest mniej. Skala tego procederu w Polsce była zbyt duża, żeby móc kontynuować usługę. Proszę pamiętać, że akurat wtedy mieliśmy w kraju dużo imigrantów ze Wschodu i z innych krajów, którzy mogli używać te auta – więc to nie tak, że kradło tylko polskie społeczeństwo.
Jakie zmiany legislacyjne mogłyby pomóc w rozwoju carsharingu w Polsce?
Przez wiele lat był z tym problem i do tej pory nie ma odpowiednich zapisów, więc może od tego powinno się zacząć. Próbowałem jednak coś z tym zrobić. Wielokrotnie byłem w ministerstwach, robiliśmy, co mogliśmy, ale niestety nie przeskoczymy urzędników.
Tak samo opłaty za parkowanie: jeździło tysiące aut hybrydowych, mniej emisyjnych – a więc z korzyścią dla miast. Ale miasta nie robiły dla nas żadnych promocji, więc każde auto płaciło za parking taką samą stawkę jak 20-letni diesel. Mało tego, teraz Unia Europejska chce wprowadzić zapisy dla wypożyczalni samochodów, że od 2030 r. będą mogły to być tylko samochody elektryczne. Podczas gdy pozostali użytkownicy mają taki nakaz dopiero pięć lat później, czyli od 2035 r. Z tego wynika, że to przedsiębiorcy mają wziąć na barki ekologię, a nie wszyscy ludzie.
To położy się cieniem na całej branży?
Na pewno, bo jeśli ludzie będą mogli korzystać z aut spalinowych, a w wypożyczalniach będą elektryczne, niechętnie je wypożyczą. Gdyby pojawiły się różnego rodzaju wsparcia, to i tak będzie za mało, żeby zmienić świadomość społeczną. Ludzie musieliby zacząć używać tych samochodów i wiedzieć, że to jest im potrzebne i przydatne oraz ekologiczne. Ekologia u nas nie do końca idzie w parze ze świadomością.
Nawet jeśli ekologia nie jest mocną stroną Polaków, to jeżdżenie samochodami już tak. Carsharing miał być alternatywą dla taksówek.
Jak carsharing może być alternatywą dla taksówek, skoro w taksówkach jeżdżą ludzie, którzy zadowolą się kilkoma złotymi za przejazd? Nie jesteśmy w stanie z tym wygrać. W Niemczech jest inaczej, tam taksówki są dużo droższe niż u nas i taxi radzi sobie świetnie. Ale w krajach, w których taksówki są tanie i nawzajem się zarzynają cenami, carsharing ma trudne pole do popisu. A ludzie w Polsce patrzą głównie na ceny.
Co musi się zmienić, żeby ta usługa się powiodła? Z tego, co pan mówił, stawia pan na technologię.
Myślę, że w 2030 r. będą już jeździły samochody autonomiczne, w Stanach jeżdżą one od lat. My musimy na to jeszcze trochę poczekać, bo jesteśmy w tej materii nieco w tyle.
Główne wnioski
- Carsharing w Polsce zakończył się porażką głównie przez kradzieże, nadużycia użytkowników i brak odpowiedniego wsparcia prawno-instytucjonalnego. Ubezpieczyciele nie chcieli obejmować ochroną floty, a miasta nie oferowały ulg, np. w parkowaniu. To sprawiło, że biznes stał się nieopłacalny i większość firm się wycofała.
- Według Macieja Panka carsharing może się sprawdzić dopiero gdy nastąpi rozwój samochodów autonomicznych. Wtedy różnica między taksówkami a współdzielonymi autami zacznie się zacierać. Obecnie jednak rynek i przepisy w Polsce nie są na to przygotowane.
- Polacy są bardzo przywiązani do posiadania własnego samochodu, nawet starego i mało ekologicznego. To podejście utrudnia rozwój współdzielonych form mobilności. Dodatkowo tanie taksówki powodują, że carsharing nie jest postrzegany jako atrakcyjna alternatywa.