Od zysku do zysku – jak inwestują przedsiębiorcy
Marian Popinigis: jeśli zaczynasz grać, trudno odejść od stołu
Jak skończyło się jego prywatne inwestowanie na giełdzie w czasie kryzysu finansowego, w jaki sposób podzielił oszczędności po spieniężeniu akcji dwóch firm i dlaczego nie wyobraża sobie życia bez inwestowania? Na te i inne pytania odpowiada Marian Popinigis, współzałożyciel m.in. Mercoru i Blirtu.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Jakie podejście do inwestycji na giełdzie i w nieruchomości ma Marian Popinigis.
- Jak dużą część oszczędności przeznacza na aktywne inwestowanie, w którym liczy się z całkowitą utratą kapitału.
- Czym się kieruje, dobierając spółki do portfela.
Mariusz Bartodziej, XYZ: Współtworzony przez pana producent enzymów Blirt został w 2022 r. przejęty przez globalnego gracza przy wycenie ok. 285 mln zł. Żeby nie było tak kolorowo: zakładał pan inwestycję rzędu kilku milionów złotych, a skończyło się na kilkudziesięciu. Jaką lekcję inwestycyjną pan z tego wyciągnął?
Marian Popinigis, przedsiębiorca i inwestor: Jeśli zaczynasz grać, trudno odejść od stołu. Miałem dwie możliwości: albo spisuję tę inwestycję na straty, albo gram dalej, wkładając w nią istotną część majątku. Wybrałem drugi wariant, bo wierzyłem, że stworzony zespół i wypracowana oferta z czasem zaowocują. I tak się stało, a biotechnologiczny boom związany z pandemią COVID-19 w tym pomógł.
Blirt to druga spółka, której akcje pan już spieniężył. Pierwszy był Mercor.
Wprowadzenie Mercoru na GPW i mój częściowy exit zbiegły się w czasie z kryzysem finansowym w 2008 r. Jako jeszcze niedoświadczony gracz wszedłem prywatnie na giełdę z porcją gotówki, którą w dużej części straciłem. Równolegle rozwijałem dwie kolejne firmy: Ambient System, obecnie moje największe aktywo, oraz Blirt. Często obie jednocześnie wymagały inwestycji, na co przeznaczałem dużą część oszczędności – nie była to komfortowa sytuacja. Z drugiej strony, nigdy nie miałem potrzeby posiadania dużego zapasu pieniędzy.
Warto wiedzieć
Wprawiony biznesmen
Marian Popinigis działa jako przedsiębiorca od 1998 r. Wraz z Krzysztofem Krempeciem dostrzegł niszę na rynku wyrobów budowlanych do ochrony przeciwpożarowej i stworzył Mercor. Z czasem firma poszerzyła swoją ofertę. W 2007 r. Mercor zadebiutował na GPW przy wycenie ok. 600 mln zł, a Popinigis sprzedał znaczną część akcji. Obecnie posiada w spółce blisko 9 proc. udziałów, przy giełdowej kapitalizacji wynoszącej ok. 380 mln zł. Następnie skoncentrował się na rozwijaniu kolejnych biznesów.
Jednym z nich był Blirt. Początkowo Popinigis miał jedną trzecią udziałów w firmie, jednak przez lata dokładał do biznesu, zwiększając swoje zaangażowanie. W momencie przejęcia Blirtu przez Qiagen jego udział wynosił 89,9 proc., przy wycenie spółki na ok. 285 mln zł. Kolejną firmą w portfolio przedsiębiorcy jest Ambient System, którą trzyma do dziś. Równolegle inwestuje w giełdowe i prywatne spółki technologiczne, szczególnie w sektorze szeroko rozumianej ochrony zdrowia.
Już sprzedaż akcji Mercoru przyniosła panu wielomilionowe wpływy, ale po sprzedaży Blirtu zastrzyk gotówki był znacznie większy. Trudno w takich okolicznościach zachować racjonalne podejście do wydawania i nie roztrwonić majątku?
Bez względu na to, ile milionów ma się na koncie, konsumpcja na pewnym poziomie niewiele się zmienia. Nie mam takich prywatnych potrzeb, które skłoniłyby mnie do wydania wszystkich środków ze sprzedaży Blirtu. Owszem, dużo podróżuję, ale nie czuję potrzeby korzystania z klasy biznes. Inwestuję nie po to, by spełniać zachcianki, lecz by angażować się w sensowne projekty, które niosą za sobą wartość.
Po sprzedaży Blirtu podchodzę do zarządzania majątkiem bardziej racjonalnie i systematycznie niż po exicie z Mercoru. Wraz z doradcami podzieliliśmy oszczędności – około 30 proc. przeznaczam na nieruchomości.
Mieszkania?
Nie tylko. Kupiłem kilka mieszkań na potrzeby własne i rodziny, jednak nie traktuję ich jako źródła zysku, lecz jako bezpieczną lokatę kapitału. W latach 90., gdy ziemia w Polsce była niemal rozdawana za bezcen, za pierwsze zarobione w Mercorze pieniądze kupiłem około 100 hektarów gospodarstwa na Pojezierzu Drawskim. Dziś jego wartość jest nieporównywalnie wyższa, ale traktujemy je rodzinnie jako miejsce użytkowe. Ziemia to zasób ograniczony, co czyni ją przekonującą inwestycją.
Ponadto w ostatnich latach inwestowałem w obligacje emitowane przez wiarygodnych deweloperów logistycznych. Zapewniły mi one bardzo dobrą stopę zwrotu, dlatego niewykluczone, że wkrótce zdecyduję się na kolejną tego typu inwestycję.
Ziemia to zasób ograniczony, co czyni ją przekonującą inwestycją.
Co z resztą prywatnych oszczędności?
Kolejne 30 proc. przeznaczam na lokaty lub ich odpowiedniki, a pozostałe 40 proc. na aktywne inwestycje. W przypadku tych ostatnich akceptuję ryzyko całkowitej utraty kapitału, choć liczę na wyższe zwroty niż z pozostałych aktywów. Część tych środków ulokowałem w funduszach zarządzanych przez zaufane osoby, a resztę inwestuję bezpośrednio, wkładając w to duszę przedsiębiorcy. Najbardziej interesuje mnie rozwijanie projektów od podstaw z nadzieją na ich przekształcenie w dużą skalę.
Mógłby pan zabezpieczyć finansowo nie tylko siebie, ale i bliskich. Dlaczego podejmuje pan ryzyko inwestowania w kolejne firmy?
Na zabezpieczenie potrzeb własnych i rodziny wystarczyłaby mi znacznie mniejsza suma. Inwestuję jednak dla przyjemności, z potrzeby tworzenia czegoś nowego i chęci potwierdzenia swojej przedsiębiorczej skuteczności. Planuję także większe zaangażowanie w działalność charytatywną, choć na tym etapie nie chciałbym zdradzać szczegółów.
Trafia do pana mnóstwo różnorodnych projektów. Czy stworzenie minizespołu doradczego okazało się niezbędne, by nie zostać przytłoczonym?
Lubię sam podejmować decyzje inwestycyjne, nawet jeśli efekt nie zawsze dorównuje wynikom profesjonalnych zarządzających. Moje dotychczasowe osiągnięcia biznesowe utwierdzają mnie w przekonaniu, że potrafię podejmować trafne decyzje. Niemniej, nawiązując ciekawe kontakty, postanowiłem stworzyć minizespół doradczy, który ocenia różne projekty i wymienia poglądy. Dzięki wsparciu moich młodszych, utalentowanych kolegów czuję się pewniej i korzystam z ich cennych wskazówek.
Ostatnio coraz więcej mówi się o inwestycjach aniołów biznesu i ich rosnącej roli w finansowaniu innowacyjnych pomysłów. Jednak inwestowanie w startupy w Polsce wciąż wydaje się niezbyt powszechne.
Odnoszę inne wrażenie. Uważam, że osoby odnoszące sukcesy w biznesie zawsze przeznaczają część swojego majątku na inwestycje w startupy. Co innego finansiści, którzy dużych pieniędzy dorobili się w branży private equity. Oni mają ogromną wiedzę i doświadczenie w inwestowaniu. Potrafią wybrać aktywa o potencjale szybkiego wzrostu wartości i w odpowiednim momencie wyjść z inwestycji.
Z kolei ja i wielu moich znajomych z biznesu cenimy sobie ryzyko. Nie wszystko da się przeliczyć. Opieramy się na doświadczeniu w rozpoznawaniu właściwych osób oraz umiejętności wspierania ich w realizacji celów. W tym aspekcie przedsiębiorcy mają przewagę nad finansistami, którzy zwykle nie prowadzili własnych firm, a ich decyzje bazują na ustalonych schematach.
Osoby odnoszące sukces w biznesie zawsze przeznaczają część swojego majątku na inwestycje w startupy. Co innego finansiści, którzy dużych pieniędzy dorobili się w branży private equity.
BioResearch Pharma to pana pierwsza spółka portfelowa. Czym przyciągnęła pana branża poszukiwania nowych leków? W Polsce niewielu dużych inwestorów indywidualnych czy instytucjonalnych interesuje się tym obszarem.
Dzięki mojemu starszemu bratu, biochemikowi i lekarzowi, który już niestety nie żyje, wychowałem się w kulcie nauk przyrodniczych. To dziedzina bliska mojemu sercu, w której mam pewne doświadczenie i której potencjał dostrzegam. Kiedy człowiek nie musi już martwić się o podstawowe potrzeby, takie jak żywność czy ubrania, naturalnie zaczyna troszczyć się o zdrowie.
Zapierałem się, że nie będę inwestował w prace nad innowacyjnymi lekami, ale coraz częściej trafiają do mnie fascynujące projekty z tej dziedziny. W BioResearch Pharma zakochałem się od pierwszego kontaktu. To unikalne przedsięwzięcie. Jego twórcami są Łukasz Zybaczyński, menedżer z globalną karierą w największych koncernach farmaceutycznych, oraz profesor Katarzyna Koziak, uznana na arenie międzynarodowej. Ich „produkt” bazuje nie na tworzeniu zupełnie nowych substancji, ale na odkrywaniu nowych zastosowań dla już znanych i przebadanych leków. To projekty jednocześnie proste i genialne. Kiedy Marcin Szuba, ekspert w inwestycjach w ochronę zdrowia, oraz firma IQVIA pozytywnie zweryfikowali BRP, utwierdziłem się w przekonaniu, że warto w to zainwestować.
Szuka pan spółek z istotnym komponentem B+R. Czy jest w czym wybierać, biorąc pod uwagę, że nakłady na badania i rozwój w Polsce są znacznie poniżej unijnej średniej? W relacji do PKB wynoszą mniej niż połowę tego, co w Niemczech.
W Polsce mamy wielu zdolnych naukowców z ogromnym potencjałem i ciekawymi pomysłami. Różnice w poziomie nakładów na B+R wynikają m.in. z faktu, że w Europie Zachodniej realizuje się znacznie więcej bardzo kosztownych badań. W Polsce natomiast można znaleźć doskonałe projekty na wczesnym etapie, które jeszcze nie wymagają wielkich nakładów finansowych. Moim zadaniem jest doprowadzić je do fazy, w której te większe inwestycje będą potrzebne.
Na moje potrzeby w Polsce jest aż nadto interesujących, innowacyjnych spółek. Wręcz nie jestem w stanie zweryfikować wszystkich, które do mnie trafiają – a weryfikacja jest konieczna. Zdarza się, że ktoś na pierwszy rzut oka wydaje się świetnie przygotowany, a okazuje się, że dysponuje jedynie prezentacją wycenioną na 20 mln zł i oczekuje 5 mln zł inwestycji.
W Polsce mamy wielu zdolnych naukowców z ogromnym potencjałem i ciekawymi pomysłami. Różnice w poziomie nakładów na B+R wynikają m.in. z faktu, że w Europie Zachodniej realizuje się znacznie więcej bardzo kosztownych badań.
A jak zapatruje się pan na inwestowanie na giełdzie? Jest ona panu bliska – wprowadził pan Mercor na GPW, a Blirt na NewConnect.
Polskiej giełdzie daleko do amerykańskiej, ale jeśli ktoś prowadzi firmę z potencjałem i chce rozwijać ją samodzielnie, przeprowadzenie IPO i uczestniczenie w rynku kapitałowym to dobry kierunek. Na GPW można znaleźć wiele interesujących spółek. Posiadam małe pakiety akcji w kilku firmach z sektora biotech i medtech. Inwestuję długoterminowo w projekty, które wzbudzają moje zaufanie. Nie interesują mnie krótkoterminowe spekulacje ani próby przewidywania, która spółka zyska na wartości w ciągu miesiąca czy dwóch.
Kupuję akcje głównie na polskiej giełdzie, bo mam lepsze rozeznanie w działających tu firmach i wiem, co się w nich dzieje. Zgodnie z zasadą Warrena Buffetta inwestuję w to, co rozumiem. Dodatkowo, możliwość przeprowadzenia głębokiej analizy i bezpośredniej rozmowy z założycielami biznesu ma dla mnie ogromne znaczenie – a w Polsce jest to znacznie łatwiejsze niż za granicą.
Czy zauważa pan u siebie zmianę podejścia do inwestowania na przestrzeni lat?
Osoba otwarta na zmiany i gotowa do podejmowania ryzyka raczej pozostanie taka przez całe życie. Inwestowanie nie opiera się wyłącznie na liczbach – mimo doświadczenia wciąż zdarza mi się polegać na intuicji.
Na początku mojej kariery przedsiębiorcy inwestowanie było banalne – nie miałem nic do stracenia. Wraz z rozwojem firmy zacząłem jednak myśleć o odkładaniu środków i budowaniu bardziej przemyślanej strategii, poza samymi reinwestycjami.
Coraz więcej przedsiębiorców decyduje się na exit. Firmy sprzedają nie tylko osoby w wieku emerytalnym, które zaczynały w latach 90., ale też młodzi, którzy rozwinęli biznesy w ostatnich dekadach. Jakie ma pan dla nich rady?
Życie po exicie się nie kończy. Oczywiście przekazanie firmy w obce ręce może być trudne emocjonalnie – to trochę jak wychowywanie dziecka, które w pewnym momencie dorasta i musi zacząć rozwijać się samodzielnie.
Niepokoi mnie jednak stosunkowo niewielka liczba polskich firm, które założyciele rozwijają od podstaw do międzynarodowych sukcesów. Szczerze kibicuję tym, którzy podejmują takie wyzwanie. W biotechnologii duży potencjał dostrzegam m.in. w Polpharma Biologics czy Ryvu Therapeutics – to firmy, które mają szansę osiągnąć globalny sukces.
Zdaniem partnera
Dobrych doradców poznaje się w zmiennych czasach
Globalne zawirowania, w tym konflikty zbrojne i wojny handlowe, sprawiają, że inwestowanie staje się zajęciem wymagającym wiedzy, doświadczenia i czasu. Ekspercka pomoc stała się niezbędna. Ekspertki i eksperci Wealth Management w Banku BNP Paribas czerpią z przekrojowych doświadczeń opartych nie tylko na polskim rynku, ale także na know-how Grupy, zdobywanym na całym świecie, w trakcie licznych kryzysów, wojen i rewolucji. Dzięki kompleksowemu spojrzeniu na każdego klienta, znajomości dostępnych rozwiązań inwestycyjnych i umiejętności dywersyfikacji ryzyka, potrafimy nawigować pomiędzy rafami i mieliznami światowych rynków.
Naszą rolą jest monitorowanie sytuacji tak, aby w razie potrzeby szybko zareagować na zmiany i dopasować do nich portfele inwestycyjne klientów.
Podobno prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Parafrazując to powiedzenie – dobrych doradców poznaje się w zmiennych czasach. Takie czasy nastały i szybko nie miną.
Główne wnioski
- Marian Popinigis podkreśla, że inwestowanie było proste, gdy dopiero zaczynał karierę przedsiębiorcy – nie miał nic, więc nic nie mógł stracić. Z czasem jednak zaczął podchodzić do oszczędzania i inwestowania w bardziej usystematyzowany sposób.
- Inwestuje tylko na polskiej giełdzie, bo łatwiej mu poznać rodzime biznesy i ich twórców. Ciekawych, innowacyjnych spółek szuka także na rynku prywatnym, a dostrzega ich w Polsce wystarczająco dużo.
- W nieruchomościach nie ogranicza się do zakupu mieszkań. Obejmował m.in. obligacje emitowane przez wiarygodnych deweloperów logistycznych.