Paweł Wróbel, dyrektor PKEE: Prawie wszystko zaczyna się w Brukseli (WYWIAD)
Gdy Bruksela układa budżet na lata 2028–2034 i tnie biurokrację pakietami „Omnibus”, stawką są ceny energii i konkurencyjność europejskich firm, w tym polskich. To właśnie teraz rozstrzyga się, czy i jak transformacja będzie wykonalna – od sieci i OZE po rynek mocy i łańcuchy dostaw „made in Poland”. W rozmowie z XYZ Paweł Wróbel, dyrektor Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej (PKEE), tłumaczy, jak działa energetyczny lobbying w UE, gdzie naprawdę „trzyma się pióro” i co musimy zrobić, by polski głos był słyszalny w ważnych dla nas sprawach – od Bałtyku i offshore po rynki mocy i nowy cel klimatyczny na 2040 r.
Z tego artykułu dowiesz się…
- Czym jest PKEE i jak działa w Brukseli – kogo reprezentuje (PGE, Tauron, Enea, Energa oraz towarzystwa branżowe), jak „tłumaczy” potrzeby sektora na język unijnych regulacji i dlaczego polska elektroenergetyka potrafi mówić jednym głosem.
- Jakie są dziś najważniejsze tematy w UE dla polskiej energetyki – stabilne zasady i finansowanie transformacji, bezpieczeństwo dostaw, deregulacyjne „omnibusy”, cel klimatyczny na 2040 r. (ETS/ETS2), przyszły market design i rynki mocy, a także polityka przemysłowa (Clean Industrial Deal) oraz budżet UE po 2028 r.
- Jak buduje się skuteczność – elastyczne koalicje (Eurelectric, WindEurope, SolarPower Europe, BusinessEurope), konkretny case rynków mocy, rola Bałtyku i projektów takich jak Baltica 2, wielopoziomowa obecność (PKEE, spółki i operatorzy – w tym Orlen, GAZ-SYSTEM) oraz znaczenie dialogu publicznego (PKEE Energy Day).
Z dyrektorem PKEE rozmawiamy w momencie, gdy Bruksela decyduje o ramie finansowej i regulacyjnej całej dekady. 16 lipca 2025 r. Komisja Europejska przedstawiła projekt długoterminowego budżetu UE na lata 2028–2034 o skali blisko 2 bln euro. To ambitne przedsięwzięcie mające wzmocnić europejską suwerenność, konkurencyjność i odporność. To największe od lat „przeprogramowanie” unijnych inwestycji w kierunku bezpieczeństwa, innowacji oraz bardziej zrównoważonego podejścia do zielonej i cyfrowej transformacji.
Negocjacje budżetowe już trwają. Według harmonogramu muszą zakończyć się najpóźniej na początku 2027 r. Wtedy środki będą mogły ruszyć wraz z nową perspektywą od 2028 r.
Nowy budżet ma być prostszy w obsłudze i lepiej sprzęgnięty z priorytetami państw członkowskich. Komisja akcentuje cztery osie: innowacje i konkurencyjność, rozwój regionów, bezpieczeństwo (w tym granice i obronność) oraz kontynuację podwójnej transformacji – zielonej i cyfrowej.
Dla Polski – jednego z największych beneficjentów polityk unijnych – stawka jest wyjątkowo wysoka. Od jakości Umowy Partnerstwa zależeć będzie tempo i skala modernizacji naszej gospodarki, która nie działa przecież bez energetyki.
Równolegle Komisja prowadzi ofensywę deregulacyjną – serię pakietów „Omnibus” upraszczających przepisy m.in. w CSRD/ESG, CSDDD, taksonomii czy CBAM. Pierwszy pakiet przesuwa terminy („stop-the-clock”), ogranicza zakres raportowania do największych firm i podnosi progi (m.in. 1 tys. pracowników i 450 mln euro obrotu). Ma to realnie zdjąć biurokratyczne obciążenia z tysięcy przedsiębiorstw i obniżyć koszty zgodności. Celem jest uwolnienie mocy inwestycyjnej europejskiego biznesu, bez całkowitego odejścia od celów klimatycznych i społecznych.
W tym pejzażu energetyka jest – mówiąc wprost – akceleratorem albo hamulcem konkurencyjności Europy. To od tempa i kosztu elektryfikacji przemysłu, transportu i ciepłownictwa zależy, czy unijne firmy będą konkurować na globalnym rynku na równych zasadach.
Europejskie analizy wprost wskazują energię jako kluczową lukę konkurencyjności. Dlatego to, co dzieje się dziś przy stole rozmów o celu klimatycznym na 2040 r., ETS/ETS2, przyszłym market design czy zasadach pomocy publicznej i polityce Clean Industrial Deal, bezpośrednio przełoży się na możliwości inwestycyjne w Polsce.
Krzysztof Bulski (XYZ): Zacznijmy od podstaw. Czym właściwie zajmuje się Polski Komitet Energii Elektrycznej?
Paweł Wróbel, dyrektor Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej: PKEE to organizacja reprezentująca polski sektor elektroenergetyczny. Naszymi członkami są największe grupy energetyczne w kraju – PGE, Tauron, Enea i Energa – a także towarzystwa branżowe. Dzięki temu mamy mandat, by mówić w imieniu praktycznie całego sektora: od wytwarzania energii elektrycznej, przez dystrybucję, aż po sprzedaż do odbiorców.
Nasi członkowie należą również do największych inwestorów w infrastrukturę energetyczną w Polsce – w tym w sieci dystrybucyjne, magazyny energii, morską i lądową energetykę wiatrową, fotowoltaikę, ciepłownictwo i efektywność energetyczną.
W praktyce oznacza to, że jesteśmy łącznikiem między polskim sektorem a decydentami w Warszawie i Brukseli. Tłumaczymy realia i potrzeby naszych firm na język polityk oraz regulacji, które powstają w instytucjach unijnych. Chodzi o to, by przepisy – mające ogromny wpływ na codzienne funkcjonowanie branży, od inwestycji po ceny energii – były racjonalne, stabilne i wspierały transformację, zamiast ją blokować.
Łatwo jest mówić jednym głosem w imieniu tak różnych firm?
Wbrew pozorom – tak. Polski sektor elektroenergetyczny jest bardzo dobrze przygotowany merytorycznie. Dysponujemy danymi, analizami i świetnymi ekspertami w spółkach, co pozwala nam w kluczowych kwestiach strategicznych dochodzić do wspólnych wniosków.
Oczywiście w szczegółach pojawiają się różnice, ale jeśli chodzi o główne kierunki – bezpieczeństwo energetyczne, stabilne otoczenie regulacyjne i finansowanie transformacji – mówimy jednym głosem. Dodatkowo, przedstawiciele grup energetycznych, z którymi współpracujemy na co dzień, mają bardzo dobrą znajomość procesu legislacyjnego.
Jakie są dziś najważniejsze kwestie dla polskiej energetyki w Brukseli?
Polska energetyka stoi przed gigantycznym wyzwaniem. W ciągu kilkunastu lat musimy zmienić fundamenty systemu, który przez dekady opierał się na węglu. To oznacza inwestycje w OZE, sieci, nowe technologie, a także w stabilne źródła – takie jak energetyka jądrowa i gazowa. Te zapewnią bezpieczeństwo w okresie przejściowym.
Żeby to się udało, potrzebujemy jasnych zasad i stabilności regulacyjnej. Nie można inwestować miliardów w niepewnym otoczeniu prawnym. Dlatego w Brukseli zabiegamy o to, by przepisy były przewidywalne i przyjazne dla inwestycji.
Drugi filar to finansowanie. Skala potrzeb w Polsce jest tak duża, że bez środków unijnych czy mechanizmów wsparcia nie przyspieszymy transformacji. Chciałbym podkreślić, że sektor energetyczny należy do najbardziej wiarygodnych beneficjentów środków unijnych. To sektor, którego inwestycje – w tym te wielkoskalowe – przynoszą realną wartość dodaną dla całej Unii, celów klimatycznych, energetycznych, integracji rynków i wzmocnienia konkurencyjności gospodarczej.
Trzeci priorytet to bezpieczeństwo energetyczne. Wojna w Ukrainie pokazała, że nie można rozdzielać transformacji od bezpieczeństwa dostaw i infrastruktury energetycznej. To szczególnie ważne zarówno dla Polski, jak i dla państw regionu Bałtyku oraz krajów leżących na zewnętrznej granicy Unii.
W poprzedniej kadencji Komisja Europejska postawiła wszystko na Zielony Ład i bardzo ambitne cele klimatyczne. Dziś Bruksela mówi o konkurencyjności i bezpieczeństwie. To zmiana korzystna dla Polski?
Cele klimatyczne na poziomie Unii są słuszne – tego nikt nie kwestionuje. Problem leży w tempie narzuconym przez Komisję Europejską. Redukcja emisji o 55 proc. do 2030 r. to ogromne wyzwanie. Dziś Komisja proponuje 90 proc. redukcję do 2040 r., podczas gdy liniowa ścieżka między celem 55 proc. w 2030 r. a neutralnością klimatyczną w 2050 r. wskazuje wartość 77,5 proc.
Elektroenergetyka – kręgosłup transformacji – ma wziąć na siebie nieproporcjonalnie duży ciężar, szczególnie w najbliższych kilkunastu latach.
Wyobraźmy to sobie tak: cała gospodarka europejska ma iść w stronę neutralności klimatycznej, ale największy wysiłek od początku przypadł sektorowi energetycznemu. To my mamy dostarczyć czystą energię dla przemysłu, transportu i ciepłownictwa. Komisja sama wyliczyła, że od 2031 r. roczne potrzeby inwestycyjne sektora elektroenergetycznego związane z realizacją celu klimatycznego UE na 2040 r. wyniosą 311 mld euro, czyli dziewięć razy więcej niż potrzeby inwestycyjne przemysłu.
Dziś, gdy w centrum uwagi Brukseli znalazły się bezpieczeństwo i konkurencyjność, łatwiej jest pokazywać, że potrzebujemy nie tylko obowiązków, ale też realnego wsparcia. Można powiedzieć, że odzyskaliśmy równowagę w podejściu do tego, co jest naprawdę ważne. To szansa, by przyspieszyć inwestycje, a nie tylko stawiać kolejne cele.
Raport think tanku EPIC pokazał, że rekomendacje raportu Mario Draghiego dotyczące energetyki są realizowane znacznie wolniej niż w innych obszarach. Dlaczego?
Energetyka jest jednym z najbardziej regulowanych sektorów gospodarki – często wręcz przeregulowanym. Każda zmiana wymaga długich procedur i uzgodnień. Tymczasem świat nie czeka – ceny energii i koszty konkurencyjności decydują o pozycji Europy w globalnym wyścigu.
Dlatego tak ważne jest, by w Brukseli priorytetem stała się deregulacja i ułatwienia, które pozwolą szybciej realizować inwestycje.
Jak dużo tego, co dzieje się w polskiej energetyce, zależy od Brukseli, a ile od decyzji krajowych?
Prawdę mówiąc – prawie wszystko zaczyna się w Brukseli. Nie ma dziś żadnej ważnej regulacji krajowej w energetyce, która nie byłaby powiązana z prawem unijnym. To Bruksela wyznacza ramy – cele klimatyczne, zasady rynku energii, system ETS, reguły finansowania inwestycji, przepisy dotyczące OZE czy efektywności energetycznej, i wiele innych. Warszawa może decydować o szczegółach wdrożenia, ale kierunek wyznaczany jest tutaj, w instytucjach unijnych.
Dziś to nie tylko klimat i rynek energii. Coraz większa część „gry” to polityka przemysłowa, zrównoważone finansowanie, kwestie środowiskowe, a także konkurencja i pomoc publiczna. Ten wachlarz regulacji determinuje tempo i kierunek inwestycji – od wytwarzania po sieci – oraz rolę, jaką pełnią firmy energetyczne i jakie nowe możliwości otrzymują klienci.
Skoro tak, to z kim Polska najczęściej współpracuje, a z kim się ściera w Brukseli?
To zależy od tematu. Naturalnie często współpracujemy z krajami Europy Środkowo-Wschodniej – mamy podobny punkt startu i zbliżone wyzwania. Ważnym obszarem jest też region Bałtyku, gdzie Polska staje się liderem rozwoju morskiej energetyki wiatrowej oraz bezpieczeństwa infrastruktury. Mamy jednak również wspólne interesy z państwami zachodnimi, choćby z Francją w zakresie energetyki jądrowej.
Bruksela wymaga elastyczności – czasem trzeba budować szerokie koalicje sektorowe, na przykład wokół bezpieczeństwa dostaw czy rynków mocy. Wtedy nasz głos brzmi mocniej, bo pokazujemy, że to nie tylko polskie wyzwania, lecz rozwiązania korzystne dla wielu krajów Unii.
To codzienna, organiczna praca, w której trzeba zachować elastyczność. Operujemy zarówno kanałami formalnymi, jak i siecią kontaktów nieformalnych. Ważną rolę odgrywają organizacje branżowe: Eurelectric, WindEurope, SolarPower Europe czy BusinessEurope. To tam buduje się głos „ponadkrajowy”, który w Brukseli waży więcej niż perspektywa jednego państwa. Dlatego jesteśmy w tych gremiach bardzo aktywni.
Podajmy przykład takiej „koalicji w praktyce”.
Dobrym przykładem są rynki mocy. Polska była jednym z pierwszych państw, które wprowadziły to rozwiązanie. Z czasem nabrało ono strategicznego znaczenia dla wielu krajów Wspólnoty i znalazło odzwierciedlenie w regulacjach dotyczących rynku elektroenergetycznego.
Dziś głos wypracowany w ramach Eurelectric – z akcentem na bezpieczeństwo energetyczne – pozwala pokazać Komisji Europejskiej, że to europejska potrzeba, a nie tylko lokalny postulat. W tym formacie możemy przedstawiać propozycje oparte na polskich doświadczeniach. A to zwiększa naszą skuteczność, bo łączy różne perspektywy i uwiarygadnia nasze postulaty.
A jakie konkretne sprawy są dziś na stole w instytucjach unijnych?
Kluczowych tematów jest kilka.
Po pierwsze – pakiety deregulacyjne, tzw. „omnibusy”, które mają uprościć przepisy, m.in. dotyczące raportowania ESG. Deregulacja brzmi technicznie, ale w praktyce oznacza mniejsze obowiązki administracyjne. Dla nas równie ważne jest, by polskie spółki elektroenergetyczne miały dostęp do finansowania inwestycji niezbędnych dla transformacji. To nie jest proste, bo na podstawie tzw. taksonomii coraz więcej europejskich banków wycofuje się ze współpracy z firmami posiadającymi aktywa węglowe – nawet jeśli inwestują one w zieloną energetykę.
Po drugie – nowy cel redukcji emisji na 2040 r., który pociągnie za sobą rewizję wielu dyrektyw, w tym systemu ETS. To będzie miało ogromny wpływ na tempo i koszty transformacji.
Po trzecie – przyszłość rynku energii w UE, czyli tzw. electricity market design. To zestaw regulacji, które zadecydują m.in. o tym, jak będą funkcjonować rynki mocy i mechanizmy wsparcia bezpieczeństwa dostaw.
I wreszcie – nowa polityka przemysłowa i budżet UE po 2028 r.. To przesądzi, jakie środki będą dostępne, na jakich zasadach i czy realnie wesprą inwestycje w transformację.
Ogromne znaczenie ma także Clean Industrial Deal – polityka mająca wzmacniać produkcję „made in Europe”. Z naszej perspektywy chcemy, by jak największa część tej produkcji była „made in Poland”. Chodzi o to, by inwestycje w energetyce budowały łańcuchy dostaw w kraju. W tym kontekście kluczowe będą zasady pomocy publicznej i nowy fundusz w budżecie UE. Ważne, by wsparcie było równomiernie rozłożone geograficznie, a dostęp do środków – szybki i elastyczny.
Polska bywa postrzegana jako kraj spóźniony w transformacji. A czy może być liderem?
Oczywiście. Widać to choćby na Bałtyku – to nasz naturalny poligon przywództwa: bezpieczeństwo infrastruktury i morska energetyka wiatrowa. Dobrym przykładem są ambitne inwestycje PGE, zwłaszcza flagowy projekt Baltica 2 – jeden z najbardziej zaawansowanych polskich projektów offshore i wkrótce jedna z największych farm wiatrowych na Bałtyku. Takie przedsięwzięcia pokazują partnerom, że Polska potrafi nie tylko doganiać, ale i nadawać tempo.
Mamy też ogromne doświadczenie w kwestiach bezpieczeństwa energetycznego, które dziś znajduje się w centrum unijnej agendy. Prezydencja Polski w Radzie UE pokazała, że potrafimy nadawać ton dyskusji i proponować rozwiązania interesujące także dla innych państw. To potencjał, który powinniśmy wykorzystać – tym bardziej, że coraz więcej krajów bezpośrednio doświadcza zagrożeń fizycznych i cybernetycznych.
To jest dobry moment dla Polski. Jesteśmy dużą gospodarką, wiarygodnym partnerem w agendzie bezpieczeństwa i konkurencyjności. Jeśli chcemy mieć więcej sprawczości, potrzebujemy większej obecności – biznesu, uczelni, think tanków i organizacji pozarządowych. Trzeba wyjść poza własne środowisko i być tam, gdzie decyduje się o tym, jakie będzie unijne prawo.
W brukselskim slangu mówi się o tych, którzy „trzymają pióro” – czyli faktycznie piszą projekty regulacji. I właśnie przy tym piórze powinniśmy być jak najczęściej.
Co zatem warto zrobić, żeby polski głos był w Brukseli jeszcze silniejszy?
Po pierwsze – większa obecność. Polska to jedna z największych gospodarek Unii, ale wciąż nie wszystkie sektory biznesu i życia społecznego są w Brukseli aktywne tak, jak powinny. Gdybyśmy mieli tu tyle firm, think tanków czy organizacji, co Niemcy, Francja albo nawet Amerykanie, nasza skuteczność byłaby znacznie większa. Musimy grać w najwyższej lidze i równać do najlepszych.
Po drugie – wychodzenie poza własne grono. Spotkania „w polskim klubie” są potrzebne, ale nie budują wpływu tam, gdzie naprawdę zapadają decyzje. Trzeba być obecnym w instytucjach unijnych, koalicjach sektorowych i – przede wszystkim – w kontakcie z innymi państwami członkowskimi.
I po trzecie – mówić językiem europejskim. Pokazywać nasze argumenty nie tylko z perspektywy Polski, ale przede wszystkim jako wkład w budowę konkurencyjnej i bezpiecznej Europy.
Główne wnioski
- Bruksela wyznacza ramy gry – niemal każda kluczowa decyzja krajowa w energetyce jest konsekwencją prawa UE. Skuteczność wymaga obecności „przy piórze”, czyli tam, gdzie powstają przepisy, oraz mówienia językiem wspólnego europejskiego interesu: konkurencyjności i bezpieczeństwa.
- Transformacja musi być inwestowalna – potrzebne są przewidywalne regulacje, realne finansowanie i deregulacja (mniej biurokracji, prostsze ESG). To koszty i tempo wyznaczą decyzje wokół celu klimatycznego na 2040 r., ETS/ETS2 oraz nowego market design.
- Polska ma warunki, by przewodzić – od Bałtyku (projekty PGE, w tym Baltica 2) po koalicje sektorowe w UE. Aby wykorzystać ten moment, potrzeba więcej Polski w Brukseli – firm, uczelni, think tanków i NGO – oraz konsekwentnej obecności na wszystkich poziomach: od organizacji takich jak PKEE i spółek energetycznych po inicjatywy w rodzaju PKEE Energy Day.