Bzdurne hasła o repolonizacji zamiast rozwiązania prawdziwych problemów. Leszek Balcerowicz o polityce gospodarczej
Problemy gospodarcze nie są wrażliwe na slogany. A my mamy dziś w finansach publicznych najgorszą – obok Rumunii – sytuację. I to nie wynika z tego, że podatki są zbyt niskie – bo są wysokie – tylko z tego, że nadmierne są wydatki – mówi prof. Leszek Balcerowicz, autor transformacji gospodarczej Polski, która rozpoczęła się sześć miesięcy po wyborach 4 czerwca 1989 r. Krytykuje rząd Donalda Tuska za brak konkretów i populistyczne hasła. Przypomina, że transformacja, która umożliwi nam dogonienie Zachodu, jeszcze się nie zakończyła.


Z tego artykułu dowiesz się…
- Jakie kluczowe zasady transformacji gospodarczej Polski są nadal aktualne.
- Jakie są główne wyzwania i rekomendacje dla polskiej polityki gospodarczej.
- W jaki sposób obecne trendy gospodarcze odbiegają od wizji liberalnego rynku.
Katarzyna Mokrzycka, XYZ: Panie profesorze, mija 35 lat od startu transformacji gospodarczej Polski, przeprowadzonej według pana planu. Czy mając całą obecną wiedzę, ekonomiczną i polityczną, gdyby miał pan powtórzyć ten proces, przeprowadziłby go pan tak samo?
Prof. Leszek Balcerowicz: Tak. Bo nie znam przykładu krajów, które osiągnęły sukces przy wolniejszym tempie odchodzenia od socjalizmu. Są natomiast przykłady ostrzegawcze z tych krajów, które poszły inną drogą, jak np. Białoruś, gdzie gospodarka w dalszym ciągu zdominowana jest przez państwo i pozbawiona wewnętrznej konkurencji.
Nie da się sfalsyfikować tezy, że wolniejsze tempo przechodzenia do gospodarki kapitalistycznej dałoby Polsce lepsze wyniki. Przeciwnie, dałoby gorsze wyniki. Widzimy to, gdy popatrzymy na cały zbiór krajów, które w Europie były przedtem socjalistyczne.
Trzeba było robić transformację szybciej
Nie miał pan w trakcie nigdy wątpliwości, że to jest za intensywne, za brutalne? Że ludzie tracą pracę, że może nie wszystko trzeba oddać w zagraniczne ręce?
Brutalny to był socjalizm. Nie stwarzał żadnych perspektyw, zawsze wymagał dyktatury, pozbawiał ludzi dobrej przyszłości. Nie było, nie ma i nie będzie kraju z gospodarką zdominowaną przez państwo, który byłby praworządny i demokratyczny. Warto to sobie uświadomić: bez kapitalizmu nie ma demokracji. Kapitalizm jest koniecznym, choć niewystarczającym warunkiem demokracji. To jest najważniejsze ograniczenie władzy państwowej, bo ten, kto panuje nad firmami, panuje nad społeczeństwem.
Czy jest coś, co by pan poprawił, zrobił dziś inaczej?
Co do kierunku – nic. Jak najszybciej od socjalizmu do kapitalizmu. Na pewno nie zmniejszyłbym tempa stabilizacji gospodarki. Byliśmy na początku katastrofy – prawie 600 proc. inflacji rocznie.
W szczegółach, jak powiem, że też nic, to będzie to źle brzmiało. Być może, ale nie wiem, czy to było w ówczesnych warunkach możliwe, gdybym się starał jeszcze bardziej, to przyspieszyłbym prywatyzację w tym pierwszym okresie przemian, czyli w latach 1989-1991. Żeby lepiej wykorzystać pierwsze dwa i pół roku.
Najpierw demokracja, potem kapitalizm
Zaczynałam pracę w gazecie w 1996 roku. Nie było internetu, siadałam przy telefonie i obdzwaniałam różne firmy z różnych kątów Polski. Pamiętam, że gdy miały problemy, wciąż padało pana nazwisko, z wieloma pretensjami i żalami.
Pani miała chyba złe kontakty. A jeżeli padało moje nazwisko, to jest zupełnie naturalne. W końcu odpowiadałem za największą transformację gospodarczą współczesnej Europy. I to realizowaną według całkowicie nowej sekwencji w historii świata – mieliśmy w Polsce najpierw demokrację, a potem przechodzenie do kapitalizmu. Zachód miał najpierw kapitalizm, a potem demokratyzował system polityczny. Polska była pionierem odwrotnej kolejności. To oznaczało nie tylko konieczność działania bez żadnych przykładów, na które można patrzeć. Istotne i ciekawe jest to, że mając demokrację, gdy ludzie mogą się swobodnie wypowiedzieć, wprowadziliśmy zmiany prokapitalistyczne i nie było żadnych wielkich protestów społecznych. Ja sobie nie przypominam, żeby ktoś wówczas przeciwstawiał się przemianom własnościowym w Polsce.
A kilka lat później, w 1997 roku, jako człowiek z zewnątrz wygrałem z Marianem Krzaklewskim wybory na Śląsku. Wygranej w obcym okręgu nie zawdzięczałem udawaniu kogoś, kim nie jestem. Trzymałem się swoich przekonań. W mojej opinii to oznacza, że odbiór większości społeczeństwa nie był taki, jak wypowiedzi niektórych krytycznych wobec mnie polityków.
Podjąłby się pan tej roboty jeszcze raz, wiedząc to, co pan dziś wie? Miał pan świadomość tego, co pana czeka?
Ale mnie nic złego nie spotkało!
Mam na myśli poziom trudności zadania.
W pierwszym okresie, od 89 roku, nie musiałem przełamywać jakichś wielkich oporów politycznych. Może z tego prostego powodu, że do wzięcia odpowiedzialności za gospodarkę wcale nie było zbyt wielu chętnych. Miałem więc mocną pozycję. Sytuacja gospodarcza była katastrofalna, Polska była bankrutem wobec zachodnich wierzycieli. Program radykalnej stabilizacji i reform, potem nazwany moim nazwiskiem, został zaakceptowany w Sejmie miażdżącą większością głosów.
Czy pan jest dumny ze swojej pracy z tamtego okresu?
Niechętnie komentuję swoje uczucia. Odpowiem tak: jeszcze w ‘88 i na początku ‘89 nie spodziewałem się, że będę miał takie historycznie odpowiedzialne zadanie.
Warto wiedzieć
Plan Balcerowicza
To program reform gospodarczo-ustrojowych, dzięki którem Polska miała zmienić się z gospodarki scentralizowanej w rynkową. Jego realizacja rozpoczęła się 1 stycznia 1990 roku. Odpowiadał za nią Leszek Balcerowicz, wówczas wicepremier i minister finansów w rządzie Tadeusza Mazowieckiego.
Pakiet 10 ustaw został uchwalony przez Sejm kontraktowy oraz podpisany przez prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego w grudniu 1989 r. Wprowadził m.in. następujące zmiany:
- usunięcie gwarancji istnienia wszystkich przedsiębiorstw państwowych niezależnie od wyników finansowych, możliwość przeprowadzenia upadłości nierentownych firm,
- zakaz finansowania deficytu budżetowego przez bank centralny, uniemożliwienie nieograniczonej emisji pieniądza bez pokrycia,
- zniesienie preferencji kredytowych państwowych przedsiębiorstw,
- wprowadzenie jednolitego, 40-procentowego podatku dochodowego od osób prawnych,
- wprowadzenie wymienialności wewnętrznej złotego, likwidacja państwowego monopolu w handlu zagranicznym, zakaz sprzedaży w tzw. eksporcie wewnętrznym (w sklepach Peweksu i Baltony),
- usankcjonowanie bezrobocia, wprowadzenie zasiłków dla bezrobotnych.
Plan powstał we wrześniu 1989 r. i był oparty na wskazówkach Jeffreya Sachsa. Ze względu na tempo zmian był określany jako terapia szokowa. Wywołał obniżenie inflacji z 640 proc. w grudniu 1989 r. do 37,6 proc. w grudniu 1993 r. i deficytu budżetowego, a jednocześnie spowodował wzrost bezrobocia rejestrowanego (do 16,8 proc. w lutym 1994 r.) i zubożenie części społeczeństwa. W latach 1990-1996 r. PKB Polski urosło o ok. 6,9 proc. Wiele z krajów bloku socjalistycznego np. Węgry, Rosja, Ukraina, Białoruś w tym czasie zanotowały spadek PKB.
Repolonizacja? A co to jest?
Minęło 35 lat, wychodzi premier Donald Tusk i zapowiada repolonizację w gospodarce. Jak pan to ocenia jako autor i lider procesu transformacji gospodarczej?
Nie bardzo wiem, jak to odczytywać. Nie lubię dwuznacznych sloganów, w związku z tym nie lubię określenia „repolonizacja”. Albo chodzi o wyłącznie werbalne zaznaczenie patriotyzmu – i tego też nie lubię, bo brakuje w tym jednoznacznej treści – albo rzeczywiście jest to element protekcjonizmu. Protekcjonizm rozumiany jako faworyzowanie polskich firm jest niemożliwy, bo jesteśmy częścią Unii Europejskiej. Chodzić może więc o jakieś odbijanie polskich firm z rąk zagranicznych, ale po co i jak?
Możliwe jest faworyzowanie w przetargach polskich firm albo blokowanie niechcianych transakcji czy ofert zagranicznych. Za granicą to dość powszechna praktyka.
Czy to miałoby postać formalnych przepisów, co byłoby jawnie niezgodne z przepisami UE? A może miałoby charakter nieformalny, co byłoby jeszcze gorsze, bo byłoby to wydawanie potajemnych instrukcji politycznych, które by decydowały o wyborze dostawców? Na ile narażałoby to takie transakcje czy przetargi na protesty na poziomie UE?
Jeżeli byłoby to możliwe, to byłoby rażące. To po pierwsze. Po drugie, mam wrażenie, choć nie mogę mieć pewności, że to jest jednak w dużej mierze hasło pod publiczkę.
Slogany nie są lekiem na problemy gospodarcze
Nie widzi pan w zachowaniu premiera Tuska zmiany? Jeden z pana wychowanków z FOR, Mikołaj Pisarski, w wywiadzie niedawno porównał drogę odchodzenia Donalda Tuska od liberalizmu do drogi Mateusza Morawieckiego: „Człowiek, który zaczynał jako zdecydowany liberał, po epizodzie przepraszania za swój liberalizm parę lat temu, dziś wzywa właściwie do nacjonalizmu gospodarczego”.
Ja tę zmianę dostrzegam od kilkunastu lat. W jego polityce gospodarczej w kolejnych rządach nie było i nie ma już żadnych przemian własnościowych. W tzw. „100 konkretach”, które przedstawił jeszcze stojąc na czele opozycji, większość nie odnosiła się do gospodarczych problemów, które trzeba rozwiązywać. Chaotyczny zlepek różnych propozycji.
Problemy gospodarcze nie są wrażliwe na slogany. A my mamy dziś w finansach publicznych najgorszą – obok Rumunii – sytuację. I to nie wynika z tego, że podatki są zbyt niskie – bo są wysokie – tylko z tego, że nadmierne są wydatki. Sygnałem, że problem jest ogromny i narasta, jest to, że płacimy wysokie, wynoszące prawie 6 proc., odsetki od długu publicznego. Powiększamy dług, więc rosną wydatki na jego obsługę. To są realne, wymierne problemy, którymi nikt się nie zajmuje. W to miejsce padają jakieś bzdurne hasła o repolonizacji.
Co pan mówi młodym ekonomistom, na przykład z Polskiej Sieci Ekonomii, którzy proponują jeszcze większe zadłużanie się kraju na poczet inwestycji?
W większość to nie są ekonomiści. Z tego nie wynika, że ekonomiści są zawsze lepsi.
To co pan im odpowiada na takie i podobne pomysły?
Nie kieruję się bezpośrednio do nich, tylko poprzez internet staram się demaskować rozmaite brednie, bo to chyba najważniejsze. Demaskacja bredni logicznych i empirycznych, demaskacja słów naładowanych emocjonalnie. Rozszyfrowanie pewnych zjawisk, które mogą być powierzchownie traktowane jako uzasadnienie etatyzmu jest chyba bardziej korzystne niż tłumaczenie. No i dobre porównania, zestawienia faktów, na przykład, dlaczego mimo złej polityki gospodarczej Polska przez 10 lat się rozwijała. A było to możliwe dzięki milionowi Ukraińców, którzy przyjechali na nasz rynek pracy. Czytałem wyniki badań, że bez tego miliona mielibyśmy o 7 proc. niższy PKB.
Czym się nie powinien zająć rząd
Czy biorąc pod uwagę to, co pan teraz powiedział o braku polityki gospodarczej….
Mówiłem o złej polityce gospodarczej! Zawsze jest jakaś polityka gospodarcza.
Czy rząd powinien zatem przedstawić nową politykę gospodarczą, ukierunkowaną już nie na produkcję, a na przykład na usługi, nowe technologie, naukę? Wiele się mówi o potrzebach poszukiwana nowych kierunków rozwoju gospodarczego Polski. Jakąś strategię szykuje ministerstwo funduszy. Jesteśmy w stanie przestawić naszą gospodarkę na nowe tory?
Ale co to znaczy „my”? Rząd nie powinien zajmować się szczegółowymi zmianami w strukturze gospodarczej. Albo zmiany strukturalne są narzucane od góry – i to przypomina czasy Gierka, albo mamy rozległą wolność gospodarczą, otwartą na świat, z własnością prywatną jako rdzeniem, i wtedy zmiany dokonują się samorzutnie, steruje nimi rynek.
Władza polityczna odpowiada natomiast za identyfikowanie i usuwanie hamulców rozwoju. W Polsce hamulcem rozwoju jest przede wszystkim stan finansów publicznych. Wydatki mamy prawie na poziomie Szwecji, a dochody na poziomie 80 proc. średniej OECD, czyli dużo niższe niż Szwecja. To pokazuje, że jeszcze wiele mamy do nadrobienia. Po pierwsze, potrzebne jest ograniczenie obciążeń podatkowych, które wynikają z wysokich wydatków. Po drugie, odejście od nadmiernych regulacji, jak np. podbijanie płacy minimalnej. Jej rekordowe podwyżki z zeszłego roku to cios w mniejsze przedsiębiorstwa.
Nie mamy czasu na czterodniowy tydzień
A jak pan ocenia pomysły idące w stronę skrócenia w Polsce tygodnia pracy do czterech dni?
Mamy doganiać Zachód mniej pracując? To jest jedna z największych bredni, jakie ostatnio wyczytałem.
To nie jest kierunek dla globalnego rynku pracy? Tak uważa wielu ekspertów od rynku pracy. Oczywiście po spełnieniu określonych warunków, takich jak choćby automatyzacja produkcji.
W Stanach Zjednoczonych ludzie przeciętnie pracują dłużej niż w Europie. Nie jest to jedyny czynnik ich sukcesu, ale jest to czynnik istotny. A w Polsce, w kraju, który ma tyle do nadrobienia, mielibyśmy mniej pracować?
Co jeszcze mamy do nadrobienia?
Przeciętny poziom życia, najkrócej rzecz ujmując. Na szczęście nierówności dochodowe w Polsce są mniejsze niż średnio w OECD, ale pod względem dochodu na głowę nadal jesteśmy na poziomie około 80 proc. średniej. Jesteśmy wciąż wyraźnie biedniejsi niż bogaty Zachód. Myślę, że dokończenie tego doganiania Zachodu powinno być naszym narodowym celem.
Więcej pieniędzy od państwa to problem
W lutym na GPW premier i jego minister finansów mówili o tym, jak się teraz Polska będzie rozwijała – że będzie więcej pieniędzy na nowe technologie, na naukę i badania, na zieloną transformację. Widzi pan w tych deklaracjach nowy kierunek rozwoju Polski?
Tak, widzę kierunek – etatyzm. Gdy obiecali więcej pieniędzy na nowe technologie, to chyba zakładali, że to państwo ma dawać pieniądze na te nowe technologie. To zły kierunek. Przewaga Stanów Zjednoczonych nad większością krajów Europy Zachodniej została zbudowana dzięki potężnemu prywatnemu sektorowi finansowemu, w tym zwłaszcza funduszom venture capital.
Rozbudowa sektora kapitałowego pojawiła się w zapowiedziach polskiego rządu, ale też na poziomie Unii Europejskiej. Nie wiem, czy można to zrobić tylko dlatego, że rząd o tym powie.
Nie można. Politycy nie powinni mówić, że rząd go zastąpi, a zapowiadając finansowanie z publicznych środków, próbuje go właśnie zastępować.
I czy to nie jest właśnie odchodzenie od liberalnej gospodarki, od wolnego rynku, o które zapytałam wcześniej?
Nie wiem, bo nie jestem pewien czy politycy w rządzie Tuska w to wierzą. Dla uniknięcia nieporozumień, chcę podkreślić, że polityka gospodarcza PiS był jeszcze gorsza.
Trwała już wówczas nieoficjalna kampania wyborcza, to zawsze ma wpływ na polityczne deklaracje.
Nie można wszystkiego usprawiedliwiać kampanią wyborczą. Poza tym badania opinii publicznej pokazują, że Polska jest na pierwszym miejscu w Europie pod względem udziału w całej populacji zwolenników wolnego rynku.
Wróćmy do przekształceń własnościowych
W tym, co robi obecny rząd, widzi pan więcej robienia złego czy nierobienia niczego? Złe decyzje czy brak decyzji?
Nie ma najważniejszego konkretu, na który czekam – nie ma zapowiedzi wznowienia przekształceń własnościowych. Politycy z rządu mówią o odpolitycznieniu, ale co mają na myśli? Dadzą swoich bardziej kompetentnych na stanowiska prezesów firm, które pozostaną państwowe, czy też planują przekazanie ich w ręce prywatne?
Konkursy na stanowiska menedżerskie nie wystarczą?
To taki socjalizm konkursowy. Jakby własność państwowa była równie efektywna jak prywatna.
Spodziewa się pan, że po wyborach rząd może zmienić nastawienie i wznowić sprzedaż państwowych firm?
Nie wiem, ale mam nadzieję. To się wyjaśni niebawem. Poza tym rzeczywistość też będzie rozliczać władzę i to szybko. Co do dynamiki gospodarczej, to przemiany własnościowe dają pozytywne skutki dopiero po pewnym czasie, ale finanse publiczne odezwą się już w tym roku. Lawinowo rosną koszty obsługi długu w tym roku w porównaniu z poprzednimi latami.
Dlaczego wciąż zależy panu na dalszej prywatyzacji? Gospodarka rośnie, bezrobocie spada. Czy chodzi o wpływy ze sprzedaży aktywów?
Chodzi o to, by dokończyć proces transformacji. W końcu socjalizm przegrał, a własność państwowa to jest socjalizm. Ona jest bardzo zła w dużych dawkach, ale też szkodliwa w mniejszych. Nie widzę żadnego ryzyka w tym, co się nazywa prywatyzacją. To, że państwo wycofuje się z gospodarki bardzo łatwo jest uzasadnić: politycy nie powinni rządzić przedsiębiorstwami.
Nie prywatyzacja, tylko przemiany własnościowe
Brzmi może dobrze, ale opór społeczny wobec prywatyzacji jest w Polsce silny. To badania FOR pokazały prywatyzacyjny paradoks. Polacy chcą mniejszego udziału państwa w gospodarce, ale nie chcą prywatyzacji.
Popierając prywatyzację, nigdy nie używałem słowa „prywatyzacja”. To jest określenie naładowane ujemnymi emocjami, bo kojarzy się z prywatą. A wiemy, że język się liczy, w związku z tym trzeba unikać słów-pułapek. Ja nazywam to nadal przemianami własnościowymi. A te nie zostały w Polsce dokończone. Gdybyśmy pokazali opinii publicznej – która przecież nie chce wracać do socjalizmu – że wciąż mamy dużo własności państwowej, której nie poprawimy tylko dlatego, że damy lepszych menadżerów nie wiadomo skąd. Doganiać Zachód możemy tylko wtedy, kiedy dogonimy przemiany ustrojowe, które na Zachodzie nastąpiły wcześniej. Nawet we Francji mamy dwa razy mniej własności państwa w gospodarce niż w Polsce. Kraje skandynawskie mają niemal zerowy poziom własności państwa – np. Dania wcale, Szwecja niewielki ułamek.
Z badania FOR wynika, że grupa, która jest przeciwna prywatyzacji, nie jest jej silnie przeciwna. A ta intensywność uczuć i emocji też się liczy. Ci, którzy deklarują, że nie są zwolennikami, mogą być pod wpływem różnych sloganów, typu „państwowy” – niektórym ludziom pozytywnie kojarzy się słowo „państwowy”. Mówiąc krótko, gdyby rząd Tuska zaangażował się – mam nadzieję, że to nastąpi – w dokończenie przemian ustrojowych w Polsce, to nie napotkałby na żaden większy opór w społeczeństwie.
Co prywatne, co państwowe
A czy pan by oddał w prywatne ręce, panie profesorze, to, co jest dzisiaj uważane za strategiczne zasoby lub aktywa?
Jeden z najgorszych sloganów to hasło „strategiczny”. To buduje emocjonalny przekaz, że jeżeli coś jest bardzo ważne, to musi być państwowe. To jest podwójnie błędne stwierdzenie. Jeżeli coś jest bardzo ważne, to – tylko poza pewnymi wyjątkami nazywanymi w ekonomii dobrami publicznymi (zwłaszcza obrona narodowa) – powinno być prywatne, tak jak jest w Stanach Zjednoczonych. Sektor prywatny nie może w pełni działać wyłącznie w obszarze polityki zagranicznej i obrony narodowej. Pozostałe powinny być w orbicie prywatnej.
Czy to oznacza również prywatyzację w ochronie zdrowia? Jest pan zwolennikiem prywatyzowania szpitali?
Po pierwsze, to się przecież już dzieje, wiele elementów składowych sektora zdrowia działa na zasadach rynkowych. Po drugie, należy odejść od dogmatu, że jak coś jest ważne, to nie może być prywatne. Nie znam badań, z których by wynikało, że szpitale lepiej działają, jak są państwowe. Własność państwowa nie jest gwarancją poprawnego działania szpitali.
Jestem krytyczny wobec obecnej bezczynności rządu co do zmian własnościowych, ale nie zauważyłem, przynajmniej u Donalda Tuska, żeby próbował przekonywać ludzi, że państwowe jest lepsze niż prywatne.
To tylko zapowiedzi
Z czego wynika kryzys liberalizmu na świecie? Wymusza to silna konkurencja Chin? A może jednak państwo znów staje się atrakcyjnym opiekunem, który powie, jak żyć?
Nie wiem, czy już można zasadnie używać określenia „kryzys liberalizmu”.
Tak uważa dziś wielu ekspertów.
Czy ma pani na myśli kierunki polityki gospodarczej i zwiększanie się wpływu państwa na gospodarkę, czy też chodzi o prądy intelektualne?
Zdecydowanie o ten pierwszy aspekt. Nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie w ostatnim czasie – także jeszcze przed Trumpem – pojawiło się kilka rozwiązań wcale nie wolnorynkowych, jak ustawy przekupujące w pewnym sensie producentów do powrotu z fabrykami do USA. Nie martwią pana takie ruchy w mateczniku wolnego rynku?
Na razie mamy do czynienia z zapowiedziami protekcjonistycznych działań ze strony Donalda Trumpa. Po stronie Unii Europejskiej, na szczęście, nie ma takiej tendencji. Jako retorsje w odpowiedzi na cła USA – tak, ale tylko w reakcji. Jeżeli zatem chcemy mówić o kryzysie liberalizmu, to może warto go zawęzić do głównego ośrodka, to znaczy właśnie Ameryki pod rządami Donalda Trumpa.
Chińczycy dokonali ogromnej transformacji
Po tym, jak Chiny się stały światowym liderem dotowania swoich firm, w ich ślady zaczęły iść także gospodarki liberalne. I USA, i UE wprowadzają wiele programów mających na celu wesprzeć swoje sektory gospodarki, co oznacza – wesprzeć firmy. Czy protekcjonizm znów hula po świecie?
Hula to może za mocne słowo. Nie mamy do czynienia z eksplozją tego zjawiska, bo dziś nie traktuję zapowiedzi prezydenta Trumpa jako rzeczywistości. Dla mnie to raczej przejaw źle pojmowanych negocjacji. W razie konieczności jest gotowa odpowiedź – cła antydumpingowe. Nie trzeba wymyślać nowych strategii, tylko stosować to, co jest dostępne.
Chodzi mi o to, czy można wygrać z krajami czy wręcz z blokami gospodarczymi, które w jakiś sposób dotują swoją produkcję, nie robiąc tego samego?
Sukces gospodarki chińskiej nie wynika z dotowania przez państwo. Sukces gospodarki chińskiej, czyli wzrost przez ostatnich kilkadziesiąt lat, wynika z odejścia od socjalizmu. Nadal nazywają się wprawdzie gospodarką socjalistyczną, ale Chińczycy dokonali ogromnej transformacji gospodarczej, dzięki czemu stali się drugą potęgą świata. I to oznacza rozwój własności prywatnej i niezwykle silną konkurencję wewnętrzną. Dużo silniejszą niż w Europie, nastawioną na eksport. Dlatego kraje Zachodu powinny domagać się większego otwarcia rynku chińskiego na zasadach wzajemności.
To słabo wychodzi, bo Chiny się bardzo bronią.
Na pewno wymaga to większego nacisku. Coś za coś.
Czego potrzebujemy
Wróćmy na zakończenie na nasze podwórko. Proszę wymienić pięć rekomendacji dla rządu związanych z finansami publicznymi i polityką gospodarczą na najbliższy rok.
Po pierwsze, dokończyć przywracanie praworządności, co wymaga zmian w prokuraturze oraz rozwiązania problemu neosędziów. To jest bardzo istotne. Po drugie, sanacja finansów publicznych. Nie da się uciec od problemu rosnących napięć w finansach publicznych. Po trzecie, wycofanie polityki z przedsiębiorstw, czyli ich prywatyzacja. Jest to potrzebne do długofalowego wzrostu. Po czwarte, wprowadzanie konkurencji tam, gdzie jest jej za mało. I to się akurat nakłada w dużej mierze na firmy państwowe, które nie wytrzymują konkurencji prywatnej i w związku z tym muszą mieć korzyści monopolistyczne. W piątym punkcie, chciałbym, aby przyjrzano się edukacji – uważam, że należałoby wprowadzić obowiązkową logikę do szkół, tak żeby ludzie byli bardziej uodpornieni na rozmaite brednie.
Nie wymienił pan sektora zdrowia – celowo?
Nie uważam się za znawcę od wszystkiego, nie mam opartych na badaniach rekomendacji odnośnie do sektora ochrony zdrowia. Przypuszczam, że i w tym sektorze potrzebne jest więcej konkurencji, między innymi po to, żeby zarobki niektórych lekarzy nie rosły do niebotycznych rozmiarów. Bo gdy rosną, to rosną ceny, które w dużej mierze są pokrywane z podatków, nazywanych niesłusznie składką zdrowotną. Być może potrzebne są działania antymonopolowe, o czym już mówiłem wcześniej.
Nie trzeba podnosić podatków
Skoro mowa o podatkach, czy poparłby pan podniesienie podatków na cele obronne?
My nie potrzebujemy takiego ruchu. Mamy ogromne rezerwy w rozdętych obecnie wydatkach socjalnych. Duża część z nich nie ma uzasadnienia ekonomicznego ani społecznego. 800 plus bez względu na dochody, to jest ponad 60 mld złotych wydawanych bez sensu. Z tego trzeba się wycofać. Lepiej zwiększyć zasiłki rodzinne dla osób z co najmniej dwojgiem dzieci. Trzeba przejrzeć rozmaite wydatki socjalne, jak 14. emerytury, babciowe itp., bo to jest największa część wydatków. Być może te kilkadziesiąt miliardów zaoszczędzone w wyniku różnych eliminacji by wystarczyło na obronność. Różnice w wydatkach są rażące. Na transfery socjalne idzie ponad 20 procent PKB, a na obronność mniej niż 4 proc.
Jestem przekonany, że odpowiedzialni politycy, gdyby tylko chcieli, przekonaliby społeczeństwo, że musimy teraz więcej wydawać na zbrojenia, a w związku z tym, że nie chcemy podwyższać podatków – musimy ograniczyć niektóre wydatki. To by przeszło.

Główne wnioski
- Kluczowe rekomendacje dla polskiej polityki gospodarczej według prof. Balcerowicza: to dokończenie przywracania praworządności, sanacja finansów publicznych, wycofanie polityki z przedsiębiorstw, wprowadzanie konkurencji tam, gdzie jest jej za mało, dogonienie Zachodu pod względem poziomu życia oraz wprowadzenie obowiązkowej logiki do szkół. Rząd powinien usuwać hamulce rozwoju, a nie narzucać zmiany strukturalne.
- W Polsce wciąż nie została dokończona transformacja własnościowa. Udział własności państwowej w gospodarce jest dwukrotnie większy niż we Francji, a kraje skandynawskie mają jej niemal zerowy poziom. Polska ma obecnie, obok Rumunii, najgorszą sytuację w finansach publicznych w Europie. Problem ten nie wynika z niskich podatków, lecz z nadmiernych wydatków publicznych, które są wysokie (prawie na poziomie Szwecji), podczas gdy dochody są znacznie niższe (80 proc. średniej OECD).
- Rosnące koszty obsługi długu publicznego (prawie 6 proc. odsetek) stanowią realny i narastający problem, którym nikt się nie zajmuje. Prof. Balcerowicz widzi rezerwy w rozdętych wydatkach socjalnych stanowiących ponad 20 proc. PKB. Krytykuje nadmierny interwencjonizm, retorykę protekcjonizmu i „repolonizacji”.